Entries Written By wywiadowcy.pl
Tadeusz Rolke
– Rozmowa z fotografem bez pokazania jego prac to samobójstwo dla fotografa i redakcji. Dlatego liczę na to, że odstąpicie od zasady pokazywania aż czterech portretów bohatera wywiadu. W moim przypadku byłoby to bez sensu.
– Nie tyle, że odstąpimy, my pójdziemy dalej. Zamierzamy naprawić 25-letnie zaniedbanie wszystkich kolejnych redaktorów naczelnych i wreszcie zaproponować panu sesję dla nas.
– Super. A mogę wybrać modelkę?
Tomasz Bagiński
– Proponujemy ci zatem zakład. Jesteśmy pewni, że podczas naszej rozmowy padnie pewien negatywny rekord.
– To znaczy?
– Najmniej razy w historii powiesz: „Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie”. Ostatnio posługujesz się taką sentencją nawet po kilkanaście razy.
– Co zrobić, kiedy wciąż słyszę te same pytania, a nie mogę dać odpowiedzi, bo wiążą mnie umowy? Z radością przyjmuję wasz zakład. Jakie pierwsze pytanie?
– O twoją ulubioną grę na Atari…
– Boulder Dash oczywiście. Były jeszcze klasyki w rodzaju River Raida, ale nic się nie mogło równać z Boulder Dashem.
Robert Biedroń
– Mamy prezent dla ciebie…
– Od czytelników?
– Od nas.
– Mam nadzieję, że nie jakiś zboczony (śmiech).
– Święty.
– (Odpakowuje). Maryjka! Dziękuję wam bardzo. Wiedzieliście, że zbieram. To miłe. Zobaczmy jeszcze, jaka to Maryjka, bo dużo jest rodzajów… Już na pierwszy rzut oka widzę, że to nie jest figurka z żadnego sanktuarium. Bo ja się na Maryjkach znam. Moja kolekcja wciąż rośnie. Krzysztof Krauze podarował mi figurkę z sanktuarium maryjnego z Kibeho w Rwandzie. Kora Jackowska wypaliła dla mnie Maryjkę z gliny, a następnie ją pomalowała. A ta od was… jest po prostu standardowa. Made in China. Tak brzydka, że aż piękna. Bardzo ludzka, nie ma w niej niczego pretensjonalnego. To Maryjka, która mogłaby wybrać się na Czarny Protest.
Wojtek i Zygmunt Miłoszewscy
– Chodzą słuchy, że książki za Zygmunta od lat pisze Wojtek…
– Zygmunt Miłoszewski: Dodatkowo jesteśmy gejami i tylko udajemy braci, żeby przeżyć w pierwszej Katolickiej Republice Polskiej.
– Wojciech Miłoszewski: Kiedyś powiedziałem, że napiszę książkę, jak mi głód zajrzy w oczy. I teraz napisałem, choć nie do końca wszystko z tym głodem się zgadza. Tak naprawdę zrobiłem to tylko po to, żeby móc umieścić tam zdanie „słońce chyliło się ku zachodowi”. I dopiąłem swego. Nie mam zamiaru ścigać się z Zygmuntem, bo jest to nierealne. Gościu jest bardziej utalentowany ode mnie, ma lepszy warsztat i o wiele większe doświadczenie. Pomijam już fakt, że moja debiutancka powieść jest sensacyjna, trzymająca w napięciu, pełna zwrotów akcji i pełnokrwistych bohaterów. W żaden sposób nie może więc konkurować z prozą Zygmunta, w której śledztwa rozwiązuje się w kawiarni…
– ZM: Przynajmniej piszę po polsku.
Piotr Pytlakowski
– Zawdzięczam wam moją książkę…
– Bardzo nam miło. Ale chyba przesadzasz.
– Nie miałbym nigdy śmiałości, żeby wystąpić z ideą pisania powieści z elementami autobiograficznymi. Ale Marta Stremecka z wydawnictwa Czerwone i Czarne rzuciła taki pomysł po lekturze naszej rozmowy w PLAYBOYU sprzed 12 lat.
Dawid Podsiadło
– Pamiętasz swój pierwszy występ publiczny?
– Pamiętam nawet pierwszy występ zagraniczny! Miałem 12 lat. W Tunezji na wakacjach, podczas konkursu zorganizowanego przez animatorów, stojąc przy basenie, śpiewałem Długość dźwięku samotności Myslovitz. Mam nawet nagranie. Pokazać?
– A nie strach?
– Trochę, ale słowo to słowo.
Katarzyna Bonda
– Lubisz Hitchcocka?
– Bardzo.
– Czyli twoja zielona sukienka niesie ukryty przekaz…
– Jaki?
– Alfred w swoich filmach ubierał na zielono bardzo smutne i samotne kobiety.
– To właśnie ja!
– Dodatkowo stopniował odcienie zieleni. Im głębszy, ciemniejszy kolor, tym większy smutek. A ty przed nami „grasz w zielone” we wszystkich odcieniach.
– Wystroiłam się na spotkanie z PLAYBOYEM (śmiech). A zielony lubię. Bardzo ciekawy kolor.
Beata Kozidrak
– Możemy przejść na „ty”?
– Bardzo nam miło!
– Będziemy się czuli bardziej komfortowo, dzięki czemu czytelnicy tylko na tym skorzystają. Jakie macie pierwsze pytanie?
– Najbardziej oczywiste z oczywistych. Ile razy odmawiałaś PLAYBOYOWI?
– Dwa.
– Ku rozpaczy wszystkich fanów.
– Uważam, że to, co moje, jest intymne i należy tylko do mnie. Ewentualnie do mojego mężczyzny.
Radosław Sikorski
– Jak pan wspomina afgańskie kobiety?
– W latach 80., w czasie moich wypraw do Afganistanu, jedyne kobiety, jakie widziałem, to trzy nomadki, które były na specjalnych prawach i nie zasłaniały twarzy. Natomiast widok mężczyzn trzymających się za rękę i z kwiatami we włosach był czymś normalnym. Taka forma wyrażania przyjaźni. Ale jest też druga odsłona moich wspomnień o afgańskich kobietach. W 2004 roku byłem w Afganistanie po raz kolejny i nie spodziewałem się, że widok nauczycielek uczących dzieci może dać tyle przyjemności. Taka zwykła rzecz. Ale po latach rządów talibów była to zmiana rewolucyjna. Rzecz niecodzienna, granicząca z cudem. Pamiętam też, że w Heracie trafiłem na odbywający się wtedy zjazd rektorów i dziekanów wyższych uczelni Afganistanu. Wśród nich była jedna kobieta, profesor literatury rosyjskiej z Kabulu. Spytałem ją: „Jak pani było za talibów? Jak pani przetrwała?”. A ona na to: „Za talibów było cudownie, nie mogłam wychodzić z domu, studenci nie zawracali mi głowy, przez sześć lat przetłumaczyłam siedem książek”.
– Dobre, czarne poczucie humoru.
– Wręcz brytyjskie. Ale wracając do Afganistanu, w Kabulu mieszkałem w willi, którą wcześniej zajmowały dwie żony bin Ladena. Teraz w tym domu mój znajomy brytyjski kamerzysta założył hotelik.
Michał Pazdan
– Jak często wpisujesz hasło „Pazdan” w wyszukiwarce internetowej?
– W ogóle nie wpisuję. Nie jaram się tym.
– Szkoda, bo pewnie byś się zdziwił, jakie najczęściej poszukiwane hasło podpowiada Google po wpisaniu twojego nazwiska – „Pazdan z żoną”.
– Co?! Ale jaja. Nigdy bym na to nie wpadł. Może dlatego, że nie wywołujemy afer, a to jest dziś mało popularne (śmiech).
– Drugie hasło pod względem popularności jest jeszcze lepsze – „Pazdan z włosami”.
– Fryzjerzy też na necie siedzą? (śmiech). Cała ta popularność jest efektem Euro 2016. To wtedy zaczęło się szaleństwo na memy. Ja w trakcie turnieju nawet nie wiedziałem, co się dzieje w sieci. Byłem skupiony na dobrej robocie, a nie na jakichś głupotach, które w niczym by nie pomogły. Dopiero, jak wróciłem do kraju i usiadłem przed kompem, na własne oczy zobaczyłem, o co w tym wszystkim chodzi.
Andrzej Mogielnicki
– Czy, w którymś z tekstów piosenek, użył pan słowa „playboy”?
– Ze wstydem muszę przyznać, że nie. Ale mam wytłumaczenie – „playboy” słabo się rymuje. Za to przypominam sobie wydarzenie związane z tym słowem. Byłem kiedyś w jakimś warszawskim klubie, do którego w pewnym momencie weszła wystrzałowa laska. Chłopaków przy wejściu zamurowało z wrażenia, ale przeszła obok nie zwracając na nich uwagi. Jeden chciał za nią iść, drugi go powstrzymał. „Daj sobie spokój – powiedział. To playbojówa”.
– Dobre! „Playbojówa”?
– Nie słyszeli panowie tego określenia? A tak, wkradało się do mowy ojczystej w słusznie minionych czasach gender, tak jak ministra. Ale to już za nami. Powracamy do epoki maczyzmu, kraju Ojca. Playboy to playboy..
Paweł Fajdek
– Dlaczego zostaniesz mistrzem olimpijskim?
– Bo mam taki plan. Dolny Śląsk zobowiązuje. A ja jestem Zdolnyślązak.
– Przekroczysz granicę 84 metrów?
– Liczy się medal, nie rekordy. Chcę rzucić najdalej ze wszystkich. Nie ważne, jaka to będzie odległość. Już dawno się wyleczyłem z bicia rekordów na siłę.
Jan Englert
– Nudzę się sobą, ile można o sobie ględzić? W wywiadach człowiek zawsze układa jakąś laurkę, połowę buja, konfabuluje. A szczerość? Jest dowodem idiotyzmu.
– To jak bardzo będzie pan lukrował?
– Zacznijmy od tego, że ja nie kłamię. To znaczy staram się nie kłamać, bo to jest komfort. Życie w kłamstwie potwornie męczy. Sprawdziłem. Nie polecam.
Krzysztof „Diablo” Włodarczyk
– Widziałeś już zdjęcia z sesji żony?
– A masz?
– Mam i nie zawaham się ich użyć.
– (Śmiech). Dawaj. Pokazuj.
(Próbną wersję rozkładówki widać na ekranie laptopa)
– O! Ładnie! Muszę przyznać, że dziwnie się patrzy na rozkładówkę dziewczyny, która od 14 lat jest twoją żoną. Uczucie jedyne w swoim rodzaju. Zdjęcia naprawdę super. Może tylko nie róbcie tak mocnego retuszu twarzy. W realu dziewczyny są przecież ładniejsze niż na zdjęciach.
Lech Majewski
– Pamięta pan swój rekord w rzucie oszczepem?
– 78,48. Trzeba jednak dodać, że chodzi o ważący 600 gramów oszczep kobiecy, bo tylko takim rzucali wtedy juniorzy. Niemniej jednak to był bardzo dobry wynik.
– Ale chyba nie aż tak dobry jak pobicie rekordu świata juniorów.
– Zgadza się, tylko że tamtego mojego rzutu niestety nikt oficjalnie nie zmierzył. Rekord wynosił wtedy 84,15, a ja rzuciłem na pewno ponad 85 metrów. Może to potwierdzić mój trener ze Startu Katowice – Zygmunt Duś, ten sam, który montował filmy Kazimierza Kutza. Pamiętam tamten rzut do dziś. Był idealny. Oszczep po prostu zniknął z pola widzenia, by pojawić się po paru sekundach jako przecinek na niebie.
– Kto ponosi winę za to, że nie doczekaliśmy się w panu mistrza olimpijskiego?
– Film. W pewnym momencie musiałem zdecydować, czy chcę być sportowcem, czy filmowcem.
Marek Kondrat
– Osiem lat temu mówił nam, że Polska z lotu ptaka…
– Wygląda, jakby wrzucić gówno w wentylator. Pamiętam. Zmieniłem zdanie. Dziś jestem bardzo podekscytowany Polską, również z lotu ptaka. Przez te 8 lat dokonaliśmy wspaniałych rzeczy. Mamy wreszcie europejski kraj.
Marcin Gortat
– Czy kiedykolwiek wsadziłeś do kosza 8-kilogramową kulę?
– Nie przypominam sobie. Raczej nie. Ale 8-kilogramową piłkę tak. I to nawet wielokrotnie.
– Są takie piłki?
– Są. Specjalne, treningowe. Jak byłem młodszy, hulałem w górę z takimi ciężarami. Teraz pewnie też dałbym radę, ale nie ryzykuję. Skąd wam przyszło do głowy takie pytanie?
– Tomek Majewski opowiadał nam, że czasem dla zabawy wsadza swoją treningową kulę do kosza…
– Świetny gość. Kawał chłopa. Ciekawe, czy poradziłby sobie z piłką. Kula mieści się w dłoni, więc jest łatwiej. Natomiast piłki do kosza ważącej 8 kg w jednej dłoni się nie utrzyma. Trzeba ją pakować do kosza oburącz. A to już sporo większy wysiłek.
Zbigniew Wodecki i Mitch & Mitch
– Czy Zbyszek dostał już oficjalną „Mitchową” ksywkę?
– Zbigniew Wodecki: A toście mnie zagięli! Myślałem, że ten projekt sam w sobie jest tak zaskakujący, że już nic mnie nie zdziwi. Ale żeby jeszcze wymyślać ksywy? Czasem chłopaki mówią na mnie „Łodeki”…
– Mitch: Przecież sam to wymyśliłeś! Na pierwszym koncercie.
– Mitch: W „Trójce”. Kiedy zostałeś niby przypadkiem wywołany na scenę do „czelendżu na kibordzie”.
Wojciech Karolak
– Miło mi, że jestem według was interesujący. Myślę jednak, że dla ludzi jestem tak naprawdę nikim. W wywiadach ważne jest nie to, co ktoś mówi, ale kto to mówi. Powinien to być ktoś znany, rozpoznawalny. Ktoś, kim ludzie się interesują. Z całym szacunkiem dla panów, ale nie spełniam żadnego z tych wymagań. Mam zatem jedno pytanie: po kiego…?
– Idziemy pod prąd.
– Nie da się ukryć (śmiech). Tylko obiecajcie, że zastopujecie mnie, jak będę za długo pieprzył.
Janusz Palikot
– Kiedyś powiedział pan, że Bóg nie może być zadowolony, bo dał panu talenty, z których pan nigdy nie skorzysta. Czekamy na konkrety.
– To była skrajna megalomania. Myślę, że mam pewien talent przenikania przyszłości. Czasem patrzę na kogoś i wiem, jak będzie wyglądało jego życie.
– Opowiadał pan o tych zdolnościach psychiatrze?
– Nie, bo nie byłem o to pytany (śmiech).
– Przepowie nam pan przyszłość?
– Jesteście specyficzni, z wami nie jest to takie oczywiste.
Rinke Rooyens
PLAYBOY nr 06, 2015 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak i Łukasz Klinke fot. Radek Polak — Królewska zbroja uwiera czy jest wygodna? Dla mnie jest zawsze wygodna (śmiech). Chodzi wam o słynny wieczór w hotelu Jan III Sobieski? To była końcówka lat 90. Robiliśmy wtedy dla TVN-u program „To było grane”. Cała nasza ekipa mieszkała w …
Jan Błachowicz
– Jak wykończysz Jimiego Manuwę?
– Wyjdzie w praniu.
– Nomen omen…
– (Śmiech). Albo nokaut albo poddanie. Jeżeli będzie dobrze szło w stójce, to zostajemy w tej płaszczyźnie i go tłuczemy. Lubię stójkę, więc podejmę to wyzwanie. Manuwa to „fajter”, który lubi iść na całość. Bardzo efektowny zawodnik, choć jednowymiarowy.
Ryszard Horowitz
– Pamięta pan swojego pierwszego PLAYBOYA?
– Musiałem go zobaczyć dopiero w Nowym Jorku, bo na pewno nie w Krakowie. Nie pamiętam dokładnie tego momentu. Za to na zawsze zapisała się w mojej pamięci przygoda na austriacko-węgierskiej granicy, kiedy PLAYBOY autentycznie mnie uratował. Mieszkałem wtedy w Stanach, a moi rodzice w Polsce. Ani ja nie mogłem przyjechać do nich, ani oni do mnie.
Andrzej Pągowski
– Pierwszy dyrektor artystyczny polskiego PLAYBOYA – to brzmi dumnie. Prawie jak spełnienie marzeń?
– W pewnym sensie tak. Pamiętam, że bardzo zabiegałem o tę posadę. Strasznie chciałem się dostać do tej redakcji. Dlaczego? Bo całe nasze środowisko, wszyscy graficy, regularnie wysyłali swoje ilustracje do amerykańskiego PLAYBOYA. Myśmy po prostu mieli świadomość kultowości tego tytułu. Pamiętam, jak swego czasu przemycałem PLAYBOYA ze Sztokholmu w nogawce spodni. Dziś to się wydaje kuriozalne, ale takie przecież były czasy. I właśnie w tamtych czasach całymi latami wysyłaliśmy ilustracje do amerykańskiej redakcji, mimo, że nigdy nie wydrukowano choćby jednej.
– Były za słabe?
– Ależ skąd. W ogóle nie chodziło o jakość. Dopiero będąc w Chicago, kiedy przyjechałem do amerykańskiej redakcji jako dyrektor artystyczny polskiej edycji, dowiedziałem się, na czym polegał nasz błąd. Amerykanie chcieli, żebyśmy w polskim PLAYBOYU używali ich ilustracji i ja wtedy stanowczo zaprotestowałem.
Bartłomiej Topa
– Dlaczego niedźwiedzie polarne nie polują na pingwiny?
– A nie polują? Może żyją w symbiozie? Podchwytliwe pytanie.
– Chcieliśmy sprawdzić, co pozostało z twojego weterynaryjnego wykształcenia.
– Jak widać – niewiele. O co chodzi z tymi niedźwiedziami?
Paweł Zagumny
PLAYBOY nr 09, 2014 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak i Łukasz Klinke — Dlaczego wygramy te Mistrzostwa? Wow! Ale mnie zaskoczyliście… Będzie ciężko. Wygrać czy rozmawiać? (Śmiech). Po prostu nie byłem gotowy na takie pytanie. Nie wiem, dlaczego wygramy. Na pewno będziemy walczyć. Z pewnością nie jesteśmy stuprocentowymi faworytami do strefy medalowej. I może to dobrze, …
Marcin Prokop
– Jestem gotowy. Czuję to, bo zaczyna mi się kurczyć grasica albo jakiś inny organ. Objaw stresu przedegzaminacyjnego. Boże, nie dam rady. Będę nie śmieszny. Nie będę miał anegdot…
– Bo wszystkie już nam opowiedziałeś sześć lat temu.
– Właśnie. I teraz się czuję jak zlękniony bohater kreskówki, którego goni potwór. Nie bierzcie tego oczywiście do siebie. Pamiętacie, był taki koleś w Scoobie Doo, chyba Rogers, który zawsze się wszystkiego bał?
Maciej Lampe
PLAYBOY nr 08, 2014 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak fot. Marcin Klaban — Można do ciebie mówić „Polski Pistolet”? (Śmiech) To się zaczęło jeszcze w Stanach. Ktoś w NBA powiedział o mnie „The Polish Pistol”. Podchwycili to koledzy z zespołu. Jak trafiałem jakiś fajny rzut, to tak na mnie wołali. Kiedy wróciłem grać do Europy, ta ksywka trochę wyszła z użycia. …
Rosław Szaybo
– Jak się uczy języków obcych w łóżku?
– Najlepiej. Oczywiście tylko w sytuacji „przedtem” i „potem”. Problem jednak polega na tym, że jak już człowiek nauczy się języka, to może się okazać, że z niektórymi paniami nie ma po co chodzić do łóżka. Zalecam więc ostrożność.
Artur Boruc
PLAYBOY nr 06, 2014 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke — Dlaczego Mistrzostwa wygrają Niemcy? Niemcy?! W życiu. Czarnym koniem będzie Belgia. Belgia?! Bardzo młody, świetny skład. Ich sukcesy w światowej piłce skończyły się mniej więcej w tym samym czasie co nasze. A zobaczmy gdzie dzisiaj są… W grupie z Algierią, Rosją i Koreą. Jak …
Łukasz Podolski
PLAYBOY nr 06, 2014 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke — Czy na nasze spotkanie przyjechałeś autobusem? Dziś akurat wybrałem samochód. A co? Cały Londyn trzęsie się od informacji, że Podolskiego można spotkać w zwykłym autobusie. W piłkarskim środowisku to sprawa niespotykana. Czy coś w tym złego? Chyba autobusy są po to, żeby nimi jeździć. …
Marian Opania
PLAYBOY nr 04, 2014 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke fot. Andrzej Świetlik — Przygotowałem się na to spotkanie… (w tym momencie pan Marian wyciąga trzy strony A4, zapisane drobnym maczkiem). Bo wiecie panowie… Ja lepiej piszę, niż mówię. To jest nas trzech. Cieszę się. Ponoć pańska żona miała obiekcje przed naszym spotkaniem. Miała. Bo …
Janusz Kaniewski
– Czy logo PLAYBOYA wymaga redesignu?
– Absolutnie nie. To jest klasyk, o który trzeba dbać. Bardzo mało logotypów przetrwało do dzisiejszych czasów w niezmienionej formie. A wśród nich jest zaledwie kilka takich, których ludzie używają z własnej woli. Logo PLAYBOYA jest powszechnie wykorzystywane. Niektórzy ozdabiają nim samochody, a inni nawet swoje ciała. To jest wartość nie do przecenienia. Świętość.
Władysław Pasikowski
– Proszę panów, robię to po raz drugi w życiu…
– Udzielił pan jednak więcej niż jednego wywiadu.
– Ale drogą korespondencyjną. Ponieważ lepiej piszę, niż mówię. Na spotkanie face to face zdecydowałem się wcześniej tylko raz.
– Tym bardziej nam miło. Na szczęście to nie my jesteśmy winni wszystkich grzechów mediów. Tylko niektórych.
Nie próbuję panów obarczać jakąkolwiek winą. Uprzedzam jedynie, że nie znoszę wywiadów. Dlatego bywam burkliwy i małomówny. Tyle tytułem wyjaśnienia i wstępu. Zaczynajmy.
Robert Więckiewicz
PLAYBOY nr 01, 2014 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke — Od naszego ostatniego spotkania zagrałeś w ponad 20 filmach. To nieprawda. Nie, nie, nie. Udowodnijcie to. Przez ostatnie siedem lat zagrałeś dokładnie w 21 filmach. Łącznie z etiudami. Ale to się nie liczy. Chyba jest różnica między dużym filmem, który robię przez parę miesięcy, …
Bear Grylls
– Czy jest ktoś, kto nie mówi do ciebie Bear, tylko używa prawdziwego imienia?
– Tylko jedna osoba na świecie. Stryjeczna babcia. Szczególnie kiedy wyraża swoje rozczarowanie moją postawą. A to akurat bardzo częste w jej przypadku. Ogląda mój program w telewizji, kiwa głową i mówi z dezapropatą: „Co sobie myślałeś, robiąc tę głupotę, Edwardzie…”.
Leszek Balcerowicz
– Jak do pańskich rąk dotarł po raz pierwszy PLAYBOY?
– Dziewczyny z okładki sobie nie przypomnę, ale sam fakt owszem. Lektura PLAYBOYA była jedną z pierwszych rzeczy po wylądowaniu w Nowym Jorku. To był 1972 r. Już sam widok Statui Wolności z okna samolotu zrobił na mnie piorunujące wrażenie. O Manhattanie nawet nie wspominam. Przyleciałem na studia MBA na małym uniwersytecie St. John’s w części dzielnicy Queens, nazywanej Jamaica. Większość mieszkańców była rzecz jasna kolorowa. Fascynujące, że w Ameryce człowiek nigdy nie czuje się obco. Dlatego tak bardzo lubię ten kraj. Pewnie mogłem tam zostać, ale nie miałem cienia wątpliwości, że muszę wracać.
Szczepan Twardoch
– Która z bohaterek twojej ostatniej powieści nadawałaby się najlepiej na naszą szacowną rozkładówkę?
– Zdecydowanie Salome. Budując postaci na potrzeby książki, szukałem różnych inspiracji i dla każdego bohatera tworzę osobny plik. U Salome na samej górze było zdjęcie roznegliżowanej Christiny Hendricks.
– Sam seks.
– W rzeczy samej. Ale czy nadający się na waszą rozkładówkę? Uważam, że lansowany w mediach kanon kobiecego piękna jest do bani. Dzisiejsze wychudzone modelki są dla mnie zupełnie pozbawione seksapilu. Androgyniczne jakieś, żadnej kobiecości. Instynktownie wolę kobiety o obszernych kształtach. I mam wrażenie, że nie tylko ja. Obawiam się , że Salome, nie mieści się w standardzie PLAYBOYA.
Edyta Bartosiewicz
PRZEKRÓJ nr 39, 2013 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke — Rozmawiamy do ostatniego „Przekroju”? Po nas choćby potop. Bardzo to przykre, ale jednocześnie niesłychanie przystające do mojej sytuacji. Pasujemy do siebie jak ulał, bo przechodzę teraz coś w rodzaju śmierci. Czekam na swój pogrzeb i, miejmy nadzieję, zmartwychwstanie. Wydaję nową płytę, ale z materiałem, …
Tomek Rygalik
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Zaczynałem od barterów i wymian bezgotówkowych. Oddałem na przykład matchboksa za kulkę butaprenu. Mój tata pracował w Niemczech i często przywoził mi resoraki. Wstyd się pewnie dziś do tego przyznać, ale miałem ich tyle, że nie mogłem zliczyć. Po prostu nie przywiązywałem do nich wielkiej wagi, więc wymiana na kulkę klejącego kitu wydawała się jak najbardziej na miejscu. Pamiętam, że wymieniałem też puszki po piwie na świerszczyki i komiksy.
– A co z kasą?
– Zacząłem zarabiać bardzo późno. Gdybym nie był na garnuszku rodziców, pewnie musiałbym się bardziej starać. Czasami myłem im z bratem samochód lub nabijałem napy w bluzkach produkowanych przez mamę. Dostawałem wtedy większe kieszonkowe. Pierwsze samodzielne pieniądze zarobiłem dopiero w drugiej klasie liceum w Oklahomie.
Andrzej Smolik
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Mogę wam opowiedzieć, jak ich nie zarobiłem. Ojciec pracował w marynarce handlowej i kiedyś byłem z nim na placówce w Ameryce Południowej. Któregoś razu przesadził z gulaszem. Wkroił do niego ekstremalnie dużo chili, które pomylił ze słodką papryką. W ramach żartu powiedział: „Jak zjesz wszystko, dostaniesz 100 papierów”. W 1983 r. 100 dolarów robiło większe wrażenie niż dzisiaj lamborghini 50 Centa. Podjąłem wyzwanie. Ale ojciec wiedział, co robi. Nie dałem rady. Wymiękłem.
– A kiedy nie wymiękłeś i pierwszy raz naprawdę zarobiłeś?
– Wszyscy to przerabiali. Akcja typu wujek, ciocia. „Jak będziesz grzeczny, dostaniesz dwie dychy na kino”. Oczywiście opłacało się być niegrzecznym, żeby potem móc przez chwilę być grzecznym dla pieniędzy.
Bartek Konopka
PLAYBOY nr 09, 2013 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak — Na początku musimy dokonać przykrego rozliczenia. Dlaczego nie zwróciłeś się do nas o patronat nad Królikiem po berlińsku? Oczywiście był taki pomysł w naszym sztabie. Ale już podczas zdjęć w Berlinie okazało się, że dotknęliśmy delikatnego tematu. Wielokrotnie spotykaliśmy się z zaskakującymi reakcjami niemieckich rozmówców. Według …
Anja Orthodox
– Jak zarobiłaś pierwsze pieniądze?
– Jako chłopak stajenny na Służewcu. Potem byłam już dżokejką. Oczywiście nie startowałam w wyścigach, tylko na treningach. Przez 10 lat objeżdżałam poranne galopy. Z końmi pracowałam też w stajni pod Brukselą. Dzięki temu w 1986 r. widziałam na żywo Killing Joke i Siouxsie and the Banshees! Niestety, gdy zaczęło się granie, nie mogłam pogodzić koni z rock’n’rollowym stylem życia. Nie dało się.
– A dało się być jeszcze statystką w Teatrze Wielkim?
– Dało się. Mała kasa, za to wielka zabawa. Pracowałam tam cztery lata. Przebierałam się w suknie, nosiłam peruki, byłam malowana w garderobie… Z kumpelkami miałyśmy megaradochę. W Carmen wydałam nawet jakiś koguci skowyt… To była moja największa „rola”.
Przemysław Saleta
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Jeszcze w podstawówce pracowałem u badylarza. Zbierałem pomidory w szklarni, pieliłem zagonki…
– Co sobie kupiłeś za pierwszą wypłatę?
– Nie pamiętam. Pieniądze nigdy się mnie nie trzymały. Pewnie wydałem wszystko w drodze do domu (śmiech). Potem od ósmej klasy aż do studiów co wakacje jeździłem do NRD na tak zwane Ochotnicze Hufce Pracy. Moja mama jest nauczycielką niemieckiego, więc siłą rzeczy dość nieźle mówiłem w tym języku. To z kolei gwarantowało całkiem przyzwoite zarobki i lepsze fuchy. Za pierwszym razem pracowałem w lesie. Korowaliśmy drewno.
Cezary „CeZik” Nowak
– Czy Bóg Internetu kupuje gazety?
– Ostatnio kupiłem… „Przekrój”. Zaskoczeni?
– „Przekrojem” nie. Raczej tym, że nie zareagowałeś na „Boga”.
– Bo nie dajecie mi dokończyć. Za chwilę miałem zaprzeczyć, żeby wyjść na skromnego. A gazety kupuję regularnie. Nie jestem przywiązany do konkretnych tytułów, sugeruję się raczej tematami z okładek. W ogóle lubię kontakt z papierem. Z przyzwyczajenia. Przecież jak byłem mały, to nie było Internetu. Dopiero w liceum pojawiły się pierwsze modemy. Hasło „ppp” pamiętam do dziś. Wszyscy mieli takie samo (śmiech).
– Jakie to uczucie: być Bogiem?
– Nie wiem. Uspokójcie się. Jeszcze nikt nie pojechał mnie z tak grubej rury.
Tomasz Majewski
– Jak nas oceniasz? Ile byśmy pchnęli?
– Pewnie z 7 m. Normalny, w miarę sprawny człowiek, powinien tyle pchnąć. Ciężko ocenić, który z was jest silniejszy, ale postawiłbym na wyższego. Kłaniają się prawa fizyki: większa dźwignia, wyższy punkt początkowy.
– A gdybyśmy tak pchnęli 10 m?
– Bardzo bym się zdziwił. Żeby zrobić taki wynik, trzeba mieć już jakieś pojęcie o tej dyscyplinie. Zresztą nie radziłbym wam porywać się na bicie rekordów w pchnięciu kulą. Poważną krzywdę można sobie zrobić. W waszym przypadku potrzebna by była co najmniej godzina rozgrzewki. Tylko wtedy po pchnięciu nadal bylibyście w niepogorszonym stanie zdrowia. Kula waży 7,26 kg. W grę wchodzą wielkie przeciążenia. Zamiast pchać kulę, lepiej pograć w bule (śmiech).
– Pudzian byłby dużo lepszy od nas?
Alicja Węgorzewska-Whiskerd
– Jak zarobiła pani pierwsze pieniądze?
– Jako dziecko prezentowałam ciuchy na pokazach mody dziecięcej. Moja mama była szefową reklamy w Spółdzielni Spożywców Społem i wysyłała mnie na takie imprezy. Występowały tam tylko dzieciaki pracowników. To były czasy, w których nie organizowało się castingów, a agencje modelek były abstrakcją.
– Pieniądze, które pani dostawała, też były abstrakcją?
– Oczywiście. Śmieszne, symboliczne kwoty typu 50 złotych. Wszystko oddawałam mamie. Już wtedy nie byłam rozrzutna.
Tomek Rygalik
– Rygalik to nazwisko z kluczem?
– Wszystko na to wskazuje. Widocznie pisane mi było projektowanie między innymi mebli. Ostatnio zrealizowaliśmy ciekawy, eksperymentalny projekt food-designowy, który wystawiany jest teraz na prestiżowej wystawie w Rovereto we Włoszech. To stół w całości zrobiony z czerstwych bagietek. W ten sposób „regalik“ stał się „rogalikiem” (śmiech).
– Pamiętasz moment, w którym zadzwoniła do ciebie szefowa firmy Moroso?
– Zawsze będę pamiętał. 8 lat temu jechałem rowerem przez londyński Kensigton Garden i nagle zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem zachrypnięty, kobiecy głos: „Cześć Tomek, tu Patrizia Moroso. Widziałam twój fotel. Jestem zachwycona. Wsiadaj w najbliższy samolot, musimy o tym pogadać”. Prawie zemdlałem z wrażenia. Bogini świata meblarskiego zaprosiła mnie do Mediolanu i zaproponowała współpracę. Byłem w szoku. To świetna firma.
Wojciech Mann
– Jak w pana sytuacji zachowałby się teraz Żelazny Karzeł Wasyl (Jedna z kultowych postaci audycji Nie tylko dla orłów – przyp.red.)?
– Spytałby zapewne, czy macie dla niego jakąś żelazną partnerkę. On wciąż poszukuje ludzkich przeżyć, a nie mechanicznych. W końcu jednak i tak by zginął, jak w każdej opowieści.
– Jak wyzionąłby stalowego ducha w obliczu PLAYBOYA?
– Zatarłyby mu się tryby w pewnej części ciała.
Wojciech Eichelberger
– Jest pan dziś zmęczony?
– Trochę…
– Nie dziwimy się. Wczoraj świętował pan urodziny. Wszystkiego dobrego.
– Dzięki za pamięć.
– Czytaliśmy, że kiedy jest pan zmęczony, to bywa nieznośny.
– Nieznośny to za dużo powiedziane. Raczej leniwy.
– Zdarzyło się panu zasnąć ze zmęczenia w trakcie terapii?
– Dwa, może trzy razy przysnąłem na parę sekund. Usnąć na dobre raczej się nie da, choć wiem, że to taka filmowa kalka. Pacjent opowiada o sobie, a psychoterapeuta zasypia.
Wojciech Smarzowski
– Byłeś punkowcem?
– Cały czas jestem, mimo że tego nie widać. Działam w konspiracji. Nie mam i nigdy nie miałem subkulturowych atrybutów. Nad łóżkiem wisiał niepunkowy plakat Ritchiego Blackmore’a z Deep Purple. Kompletnie tego dziś nie kumam. Pamiętam też, że dostałem list z autografami od Queenów, czyli musiałem do nich wcześniej napisać. Również tego nie rozumiem. A poza tym wieszałem sobie na ścianach piłkarzy. Miałem zdjęcia i autografy każdej reprezentacji Polski od 1974 do 1982 roku.
Robert Sowa
– Majeranek czy chilli?
– Lubię konkret i zdecydowany smak. Możecie zacząć na ostro.
– Twoja restauracja jest w miejscu, gdzie od dziesięcioleci można było nieźle zaliczyć w mazak. Robert Więckiewicz powiedział nam, że tylko raz zdarzyło mu się dostać łomot, tak jak w filmie. Właśnie tutaj.
– Dziś również widuję czerniakowską „arystokrację” przychodzącą do baru obok. Wszyscy oni pewnie chlipią za dawną Karczmą Słupską, a niektórzy nawet za jeszcze starszą Sielanką. Niedawno pewien gość opowiadał mi o czasach, kiedy pod Sielanką był punkt zborny warszawskich węglarzy. Chłopaki zsiadali z wozów, wchodzili na lufę i dalej w drogę. Mam świadomość, że zderzam się z miejską legendą. Połowa warszawiaków oblewała tu matury, magisterki, organizowała chrzciny, wesela i tym podobne. Były nóżki w galarecie, czysta i śledź. Ja zapraszam na tatara i zimną wódkę Bieługę.
Danuta Szaflarska
– Pamięta pani okładkę pierwszego numeru „FILMU”?
– Ach, okropne zdjęcie. Taka dzidzia. A miałam 31 lat…
– Nie okropne, tylko piękne. A pani wygląda, jakby miała 18 lat. Góra 19.
– Długo tak wyglądałam. To zależy od typu urody. Ja mogłam grać dzieci nawet po 30-tce.
Tomasz Knapik
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Czytając wiadomości w Rozgłośni Harcerskiej, w której startowałem jeszcze jako licealista. Ale to były tak minimalne sumy, że nie można tego nazwać zarabianiem. Pamiętam, że do naszego liceum przyszła praktykantka po polonistyce, żeby na próbę poprowadzić lekcję. Tak się złożyło, że kazała mi coś przeczytać. W szkole mówili wtedy na mnie Sznaps Baryton. Sznaps pewnie od nazwiska, a Baryton – wiadomo. Miałem najniższy głos ze wszystkich. Na przerwie stażystka podeszła do mnie i powiedziała, że jest sekretarzem redakcji w Rozgłośni Harcerskiej. Tak się to wszystko zaczęło. Za pieniądze z rozgłośni kupowałem benzynę do motocykla. Najpierw miałem osę, która paliła niedużo. Jednak kiedy zamieniłem ją na junaka, musiałem szybko szukać innych źródeł dochodu.
Jacek Poniedziałek
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Mieszkałem w Krakowie przy ulicy Gdańskiej. Właściwie to centrum miasta, ale nasza ulica była nieutwardzona. Po drugiej stronie żyła rodzina Banachowiczów, która prowadziła gospodarstwo rolne. Mieli beczki z ogórkami kiszonymi i silosy z kapustą kiszoną, której zapach roznosił się po całej okolicy. Władza mówiła na takich: „prywaciarze” albo „kułaki”. Przyjaźniłem się z ich synem Piotrkiem i chyba już od 11. roku życia regularnie u nich pracowałem. Jeśli nie przy kapuście i ogórkach, to przy zbiorach rabarbaru. Wiązaliśmy go w pęczki i sprzedawaliśmy z ciężarówki na placu Imbramowskim. Do dzisiaj uwielbiam smak świeżego rabarbaru.
– Dało się zarobić?
– Banachowicze płacili zajebiście. Naprawdę.
Artur Gadowski
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– W zakładzie jubilerskim, w ramach praktyk szkolnych. Całe tysiąc złotych, czyli jeden „kopernik” (śmiech). Niestety, nie pamiętam, co tak naprawdę zrobiłem. Na pewno jednak było to coś poważniejszego, niż przewidywał program szkolny. Inaczej nie dostałbym tak zawrotnej, nadprogramowej premii.
– Czyli pracowałeś na czarnym rynku.
– (Śmiech) Trochę na lewo, ale za to bardzo uczciwie. „Kopernik” poszedł chyba na struny do gitary.
– Jak wspominasz pracę jubilera?
– Nie mogę wspominać czegoś, co się nie wydarzyło. Nie pracowałem w zawodzie.
Mateusz Borek
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Jako konferansjer prowadziłem przegląd teatrów dziecięcych w Żabnie. Miałem 11 lat. Potem mieszałem w garażu farby dla „Śnieżki”. A jeszcze później, już w liceum, pisałem za kasę wypracowania i matury dla innych uczniów. W sumie w swoim życiu napisałem z 60 matur!
– Pamiętasz stawkę?
– Jedna robota równała się wartości jednej butelki wódki. Przez tydzień potrafiłem napisać 7-10 wypracowań, więc kręciłem się obok średniej krajowej (śmiech).
– W międzyczasie zarabiałeś też jako… zawodowy muzyk.
– W wieku 16 lat grałem na skrzypcach w kapeli ludowej Zespołu Pieśni i Tańca „Iglopolanie”.
Witold Kaczanowski
– Muszę wam powiedzieć, że gdyby „Przekrój” był dalej na pożółkłym, paskudnym papierze, to kochałbym go bardziej. Po raz ostatni widziałem się z Marianem Eilem i jego żoną w Paryżu. Znałem też wszystkich, którzy rysowali na ostatniej stronie – Eryka Lipińskiego, Otka Axera, Lengrena.
– Ty też szkicowałeś. Chociażby ilustrowałeś opowiadania Dygata. Ale chyba nigdy nie były to obrazki satyryczne.
– Narysowałem sporo surrealistycznych szkiców, ale wszystkie powędrowały do szuflady. Zrobiłem też serię śmiesznych rysunków, na których faceci na różne sposoby próbują podnieść sztangę. Zadziwiająco wiele aspektów życia można skomentować w ten sposób.
– A czy mógłbyś jakoś skomentować rysunkiem naszą rozmowę?
– Trzy ludziki siedzące przy stole i pijące wino? To mogłoby być zbyt nowatorskie (śmiech).
Mirosław Baka
– Jeszcze się nam nie zdarzyło rozmawiać z tak mało „popularnym” aktorem. Nie ma cię na Pudelku…
– Myślę, że jest nas kilku. Pogadajcie na przykład z Jurkiem Radziwiłowiczem (śmiech). Wydaje mi się, że działa tutaj prosta zasada. Skoro mi nie zależy na Pudelku, to jemu nie zależy na mnie. Chyba mogę być z siebie dumny.
– Jak najbardziej. Szczerze gratulujemy. Nasze pierwsze pytanie to zagadka: co może zabić jaka tybetańskiego?
– Jest was dwóch. Macie przewagę. Do tego wyjeżdżacie z jakimiś podchwytliwymi pytaniami… Skąd mam wiedzieć?
Adam Wajrak
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Pomagałem w remoncie tacie mojej koleżanki. Wynosiłem jakieś dechy. Całą masę. Za wypłatę kupiłem sobie goldeny. Palił je Jacek Kuroń, który był wtedy moim sąsiadem. Nie mogłem wybrać innych.
– Ile miałeś lat?
– Kilkanaście. Chodziłem jeszcze do liceum. Nie pamiętam, do której klasy, chyba trzeciej lub czwartej. Ale za to dobrze pamiętam smak goldenów (śmiech). Kupiłem chyba dwie paczki. Byłem bardzo dumny. Część wypaliłem z kolegami, a resztę z Jackiem, który mnie zawsze częstował. To był pierwszy raz, kiedy mogłem się zrewanżować.
– Czyli rozpalił cię Jacek Kuroń…
– Rozpaliłem się sam. W Norwegii.
Andrzej Kruszewicz
– Jak powinno się obchodzić Międzynarodowy Dzień Ptaków?
– Najlepiej od rana do wieczora. A nawet i w nocy. Na ptaki można liczyć zawsze.
– Nawet kiedy wiosną jest zima?
– Dla puszczyków wiosna zaczęła się już w noc sylwestrową. Dziś ich pisklaki mają ponad dwa miesiące. Puchacze już dawno siedzą na gniazdach, bieliki i kruki właśnie je budują. To ludzie zaznaczyli w kalendarzu, kiedy zaczyna się wiosna. Ptaki mają to gdzieś, bo wiedzą lepiej. Zaczęły wyścig…
– Kto pierwszy, ten lepszy?
– Tylko pierwszy, panowie, tylko pierwszy. Reszta się nie liczy.
Marek Dyjak
– Dostaliśmy w redakcji konkretne zadanie: „Pogadajcie z Dyjakiem po męsku. O kobietach”.
– Nie wiem, czym jest „męska rozmowa”, a gadanie o kobietach jest jak krowa, która dużo ryczy i mało mleka daje. Z podwójnym rozwodnikiem lepiej o tym nie rozmawiać. Popełniłem za dużo błędów w relacjach z kobietami. Miesiąc temu jakiś producent z Wrocławia zaproponował, żebym zaśpiewał piosenkę Rezerwatu – Zaopiekuj się mną. Myślałem, że szlag mnie trafi. Równie dobrze Smoleń mógłby śpiewać Bogurodzicę. Dla niektórych jestem facetem, który powinien błagać dziewczyny, żeby się nim zaopiekowały. A ja wiem, że w wyniku tej opieki dziś wyglądam, jak wyglądam.
– Sławomir Mrożek w rozmowie z nami stwierdził, że kobiety to lepszy gatunek ludzi.
– To prawda. Były stworzone jako drugie, więc to ulepszona wersja człowieka. Pewnie dlatego kibolami są mężczyźni. Faceci burzą domy, a kobiety je stawiają. Ja sam mam w sobie zajebiście dużo babskości.
Jacek Borcuch
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Sprzedając butelki w skupie w Kwidzynie. Zdarzało się też, że kupowałem oranżadę „na miejscu” w jednym sklepie, a w drugim oddawałem butelkę za kaucją. Na szczęście chyba już się przedawniło. Handlowałem też owocami z działki ojca. Woziło się jabłka do Warmińskich Zakładów Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego… Ale tak naprawdę poważne kwoty zacząłem zarabiać na obozach OHP.
– Brzmi rzeczywiście poważnie.
– Najpierw wylądowałem w kolejnych Zakładach Przetwórstwa. W Pakości. Myłem słoiki, pakowałem koper, a czasami inne rzeczy… To w Pakości podjąłem pewne postanowienia. Mój głos wewnętrzny krzyczał: „Nie ma chuja, żebym codziennie wstawał o piątej rano! Wolę zostać kosmonautą”.
Janusz Olejniczak
– W muzyce wiele zależy od samopoczucia wykonawcy. Jak się pan dziś czuje?
– Jestem śpiący jak jasna cholera. Mogę być zbyt sentymentalny.
– A ile powinien spać pianista?
– Ile się da (śmiech). Niektórym się wydaje, że ćwiczenie w nocy jest bardzo przyjemne, bo człowiek może się wyciszyć i jest bardziej skoncentrowany. Ale tak naprawdę najlepiej ćwiczyć między 9 a 12 rano. W nocy można grać tylko dla przyjemności.
– Dziś w nocy pan grał?
– Nie, i nie pamiętam, kiedy ostatnio grałem dla przyjaciół całą noc. Ale od czasu do czasu zdarza się. Nigdy jednak na zamówienie. Nie znoszę próśb w rodzaju: „Mamy tu fortepian. Niech pan coś zagra”. Od razu wszystko się we mnie gotuje. Wolę grać pod wpływem chwili, dobrego nastroju.
Adam „Nergal” Darski
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Na początku podstawówki kolegowałem się z gościem o imieniu Tibor. Był inteligentnym facetem, ale przy okazji klasycznym osiedlowym chuliganem. Chłopakiem, który miał tak zwany zły wpływ na wszystkich dookoła. Na mnie również. Kiedyś niczym Frodo Baggins i Sam Gamgee ruszyliśmy w świat. Pojechaliśmy kolejką do Gdańska, a potem autobusem na wieś, daleko od miasta. Tibor twierdził, że jak zbierzemy kobiałkę truskawek, to będziemy bogaci. Po paru godzinach mieliśmy pół kobiałki, a ochoty i siły, żeby tyrać dalej w polu, zero. Poszliśmy się rozliczyć do skupu i zobaczyliśmy, że otaczają nas niezliczone liczby wypełnionych po brzegi kobiałek. Podkradliśmy cudze zbiory i uzupełniliśmy nasze braki. W międzyczasie zaniepokojona Irena, moja mama, postawiła na nogi wszystkich sąsiadów, nauczycieli i moich kolegów, bo myślała, że ktoś mnie porwał. A my, nie do końca uczciwie zarobiwszy parę złotych, wróciliśmy do domu.
Magdalena Różczka
– Jak zarobiłaś…
– Pierwszy milion?
– Zacznijmy od mniejszych nominałów.
– Na targu w rodzinnej Nowej Soli. Miałam 16 lat i chciałam zarobić na wakacje. Wstałam o 5 rano, poszłam na targ pod blokiem mojej babci i zapukałam do pierwszej budki, pytając, czy nie szukają pomocy. Od razu mnie przyjęli. Nawet nie gadaliśmy o kasie. Sprzedawałam ciuchy. Ale zabijcie mnie, nie przypomnę sobie, ile zarabiałam. Pewnie jakieś 12 zł dziennie. Nie było tak źle, bo praca tylko od 5 do 10 rano. A czasem jako bonus dostawałam skarpetki! (śmiech). Stałam tam samiutka. Rano właściciele przywozili towar, a potem odbierali kasę. Dobrze mi szło. Byłam z siebie cholernie zadowolona.
Rafał Bryndal
PRZEKRÓJ nr 7, 2013 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke — Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze? U wujka piekarza. Był tak zwanym prywaciarzem, bo prowadził cukiernię w Gdańsku-Brzeźnie przy ówczesnej ulicy Karola Marksa. Tuż obok była plaża. Chodziłem w fartuszku między leżakami i sprzedawałem drożdżówki wujka. Czasami ktoś coś ode mnie kupił, ale kolesie, którzy biegali …
Arkadiusz Jakubik
PLAYBOY nr 02, 2013 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke fot. Marcin Klaban — Czy ta rozmowa może trwać „okrągły tydzień”? I tu mnie macie! Okrągły tydzień to moja klątwa. (Arek Jakubik jako dziecko zagrał główną rolę w filmie Tadeusza Kijańskiego pod tym tytułem – przyp. red.). To miała być wysokobudżetowa baśń dla dzieci, a …
Arkadiusz Jakubik
PRZEKRÓJ nr 3, 2013 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke fot. Dominik Pisarek — Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze? Pod koniec liceum dorabiałem w zakładzie betoniarsko-kamieniarskim. Robotę dostałem po znajomości. Specjalizowałem się w nagrobkach z lastriko, parapetach i bloczkach betonowych. W moich rodzinnych Strzelcach Opolskich trochę pomników na cmentarzach postawiłem. Naprawdę nie chcecie wiedzieć, jak się …
Xawery Żuławski
– Dlaczego piszesz się przez „X”?
– Trzeba by zapytać rodziców. Dużo z tym komplikacji. Ciągle muszę powtarzać: „przez iks, ale bez es”. Niedawno zmieniałem dowód. Urzędniczka wypaliła: „Pana imię to pomyłka” (śmiech). I nie dała za wygraną. Musiałem jechać do drugiego urzędu i oficjalnie zmienić sobie imię z Ksawery na Xawery. Procedura trwała trzy miesiące. Teraz już oficjalnie rozmawiacie z Xawerym. Co ciekawe, do 24. roku życia nie spotkałem w Polsce żadnego Ksawerego. Dopiero w jakimś nocnym klubie napatoczył się mój imiennik. Opiliśmy nasze spotkanie bardzo porządnie.
– Można cię zdrobnić?
– W domu zawsze byłem Xawciem. Ale koledzy i tak dali mi ksywę „Żurek”. Widocznie nie mieli zaufania do mojego dziwacznego imienia. Dziś mam ponad cztery dychy i myślę, że chyba nie wypada do mnie „żurkować”, ale i tak wszyscy to robią. Niektórzy zresztą nie wiedzą, czy jestem Żurawski czy Żuławski…
Wojciech Mann
PRZEKRÓJ nr 1, 2013 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke — Jak zarobił pan pierwsze pieniądze? Ojciec był grafikiem i pewnego razu zaprojektował dla Orbisu tabliczki z napisem „Recommended by Orbis”. Takie oznaczenia miały wisieć na ścianach najlepszych polskich hoteli. Byłem jeszcze dzieckiem, ale od razu wykryłem, że w słowie „recommended” były dwa błędy. Zwróciłem …
Jerzy Skolimowski
– Zgodziłby się pan zostać naczelnym PLAYBOYA?
– Wolę malować. Prawdopodobnie jednak dałbym sobie radę. Powiedzmy, że mógłbym zrobić dla was jeden numer gościnnie…
– Nie możemy się doczekać. Zapraszamy do redakcji.
– Pierwszy raz odwiedziłem PLAYBOYA jakieś 40 lat temu (śmiech). Pamiętam, że kiedy w latach 60. przyjechałem do Anglii, Roman Polański natychmiast, pierwszego wieczoru, zabrał mnie do londyńskiego Playboy Club. Jego szefem był wtedy fajny facet – Victor Lownes. To była wielka nowość. Wszyscy o tym mówili.
– Jak się skończyła tamta wizyta?
– Tańcem z panną o bardzo puszystych wdziękach. Później poszliśmy na górę, tam gdzie Victor miał swoje prywatne apartamenty (i tu nasz rozmówca uśmiechnął się lekko na wspomnienie tamtych chwil). Pozwólcie jednak, że o reszcie nie będę mówił.
Krzysztof Hołowczyc
PLAYBOY nr 10, 2012 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Rafał Jemielita fot. Marcin Klaban — Na początek prezent. Album 50 lat PLAYBOYA na twoją 50-tkę. Najlepszego. Dzięki. Rozpieszczacie mnie chłopaki. Od razu otwieram… O rany, ale piękne! Ach, te wspaniałe czasy bez Photoshopa. Czysta natura. Prawdziwe dziewczyny. Przejrzymy sobie z małżonką. Czego się życzy sportowcowi z …
Włodzimierz Szaranowicz
– Słyszeliśmy, że w młodości wyklejał pan pokój plakatami Giny Lollobrigidy.
– Do dziś uważam, że jest uosobieniem doskonałości. Kobieca, powabna, piękna w każdym calu. Po latach, już jako mąż i ojciec, zostałem z kolei wielkim fanem Cindy Crawford. Któregoś razu byłem w Los Angeles z rodziną. Wypatrzyłem naprawdę rewelacyjny plakat Cindy. Chciałem go kupić. Moja żona oczywiście oniemiała z wrażenia. Pamiętam jej pytanie: „O ile lat w rozwoju zamierzasz się cofnąć?”. Nie kupiłem (śmiech).
– Kogo dzisiaj mógłby pan nam zasugerować na rozkładówkę PLAYBOYA?
– Piękne są nasze siatkarki. Uwielbiam sprinterki. Zawsze wielkie wrażenie robiła na mnie Marie-Jo Perec, francuska sprinterka z Gwadelupy. Ona zresztą miała gdzieś rozbieraną sesję. Fenomenalne czarno-białe zdjęcia. Z kolei dzisiaj startują przepiękne Jamajki. Nie są tak zmaskulinizowane jak pozostałe sprinterki. Kojarzycie panowie Shelly-Ann Fraser, Kerron Stewart i Sherone Simpson? Są z innej planety. Cudowne.
Robert Lewandowski
– Jak wyglądało twoje pierwsze boisko?
– To właściwie było podwórko przed moim domem w Lesznie. Drzewa były słupkami. Poprzeczek brak. Jak piłka poleciała nad ogrodzeniem, to wiadomo, że gola nie było. Jak uderzyła w siatkę, to bramka. Graliśmy tam z sąsiadem całymi dniami aż do zmroku.
– I nie chciałeś być, jak mama, siatkarzem?
– Miałem predyspozycje, ale nie miałem wzrostu. Przy 185 centymetrach mogłem co najwyżej grać na pozycji libero. Dobrze radziłem sobie też w kosza i piłkę ręczną. Dzięki ojcu trenowałem również judo. Tata był kiedyś zawodnikiem, a potem pierwszym trenerem Pawła Nastuli. Doskonale wiedział, jak dużo zdrowia i poświęceń ten sport kosztuje i nie namawiał mnie do bycia dżudoką. Za dużo gwałtownego zrzucania wagi przed zawodami, za dużo stresów. A ja tak naprawdę od samego początku kochałem tylko piłkę.
Zbigniew Boniek
– Można na panu polegać jak na Zawiszy?
– Jak na rycerzu, czy jak na moim rodzimym klubie sportowym? W pierwszym przypadku – na pewno tak. Jest mało ludzi, którzy się na mnie zawiedli. A jeśli chodzi o Zawiszę Bydgoszcz, to jak to w sporcie – raz się zwycięża, raz przegrywa. Najważniejsze jednak, w jakim stylu się grało.
– Pana styl od początku był wyjątkowy. Słyszeliśmy, że futbol wygrywał nawet z kościołem.
– To fakt, zawsze uciekało się z niedzielnej mszy na stadion. Czekało się tylko, żeby usłyszeć ewangelię, w razie gdyby ojciec chciał przepytać, a potem od razu ucieczka. Stadion był prawie za płotem. W minutę można było dobiec. Wtedy kochałem nie tylko piłkę. Interesował mnie każdy sport. Jak w czasie katechizmu słyszałem warczenie motorów, to mówiłem księdzu, że muszę do toalety i ile sił w nogach leciałem na stadion, żeby zobaczyć, co się dzieje na żużlu. Po pięciu minutach, cały zgrzany, byłem z powrotem.
Wojciech Szczęsny
– Wiesz, o ile postarzał się twój ojciec w czasie waszego pierwszego meczu z Milanem?
– Pewnie ze 20 lat.
– Dokładnie 48 – bardzo precyzyjnie nam to wyliczył. Ile lat przybędzie mu po jutrzejszym rewanżu?
– Mam nadzieję, że odmłodnieje. Przyda mu się (śmiech).
Marcin Wyrostek
– Jak się podrywa na akordeon?
– Dajcie spokój. Wszyscy koledzy ze szkoły muzycznej mieli problem, żeby przed dziewczynami w ogóle przyznać się do akordeonu. To naprawdę było obciachowe. Mam nadzieję, że podejście do tego instrumentu powoli się zmienia. Chciałbym, żeby zniknęła biesiadna łatka, którą ma akordeon. To fantastyczny instrument koncertowy.
– Czułeś się kiedykolwiek obciachowo, grając na nim?
– Był taki moment w liceum. Wyjazdy, koncerty, ludzie z branży, wszystko spoko, ale jak przychodziła konfrontacja z rówieśnikami, którzy wymiatali na gitarach, to czułem się nieswojo. Tym bardziej, że zawsze brakowało pomysłu na nagłośnienie, oświetlenie i repertuar. Dziś uważam, że przy odpowiedniej oprawie, akordeon nie ustępuje widowiskowością gitarze.
Tomasz Frankowski
– Pamiętasz swojego pierwszego PLAYBOYA?
– To musiało być we Francji. Mieszkałem tam od 1993 roku. PLAYBOYA bardziej oglądałem niż czytałem. Oczywiście tylko dlatego, że moja znajomość francuskiego była wtedy jeszcze niedostateczna… Niestety nie powiem wam, kto był na okładce. To było tak dawno temu, że równie dobrze mogła to być Catherine Deneuve albo Brigitte Bardot (śmiech).
– Francja dla 18-latka, wychowanego w PRL-u, musiała być szokująca.
– Bardzo. Ale pierwszego szoku doznałem już na lotnisku we Frankfurcie. Wcześniej, gdy podróżowałem z reprezentacją Polski do lat 16 i 18, zawsze szedłem w grupie, za przewodnikiem. Tym razem byłem zupełnie sam. Stres, chaos, niepewność, bo to przecież największe lotnisko w Europie. Francję zacząłem poznawać od McDonalda, który był dla mnie wówczas restauracją, a nie fast foodem. Koledzy z nowego klubu w Strasburgu uświadomili mi jednak, że to jedzenie nie jest dla piłkarza.
Borys Szyc
PLAYBOY nr 03, 2012 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke — Niezłą Vespą przyjechałeś. Czy miłość do niej to efekt utraty prawa jazdy? Trochę tak. Wszystko się połączyło. W dzieciństwie dosiadałem motorynki, jak więc na starość miałbym nie kochać małych motocykli? Kupiłem niedawno kolejną Vespę. Rocznik 66. Piękna, biało-czerwona – „teraz Polska”. Skuter jest świetny …
Czesław Mozil
– Przykro nam, że miałeś nieprzyjemną podróż. Aż na Facebooku zawrzało.
– Po trzydniowym balecie spałem tylko godzinę. Byliśmy jednak umówieni, więc grzecznie wsiadłem do pociągu w Krakowie o 6:45. Wchodzę do przedziału, w którym siedzą trzy krawaty. Na głowie mam kapturek, ale nie wyglądam źle. Mimo kaca nie śmierdzę alkoholem. Wrzucam walizkę na półkę i co słyszę? „Pan wie, że to jest pierwsza klasa?”. Załamka. Co mogłem odpowiedzieć? „Tak, dlatego tutaj jestem, proszę pana”. Dałem wpis na Facebooku i poszedłem spać.
– Trochę nam ulżyło. Że ten afront to w Krakowie, a nie u nas.
– Poniedziałek, skoro świt. Cały pociąg załadowany krakowskimi krawaciarzami, którzy w weekendy obgadują dupy warszawiakom, a potem wbijają się w garnitury i przyjeżdżają zarabiać tu pieniądze.
– Ostatnio twoja miłość do Krakowa chyba słabnie.
Olaf Lubaszenko
PLAYBOY nr 01, 2012 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke fot. Andrzej Georgiew — Z góry ostrzegam. Cierpię na konieczność dygresji. Kiedyś słynął pan raczej z krótkich i dosadnych wypowiedzi. Niestety w moim przekonaniu były nie tylko krótkie i dosadne, ale także błyskotliwe. Na szczęście zupełnie z tego zrezygnowałem. Teraz zwykle czuję przemożną potrzebę odejścia …
Jerzy Gruza
– Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby ze mną rozmawiać? Nie macie już prawdziwych celebrytów na celowniku?
– Nie poczuwa się pan?
– Widzę, że rozśmieszanie bierzecie na siebie. To dobrze, bo ja mogę dzisiaj być mało dowcipny.
– Kryzys formy?
– Boli mnie brzuch. Mam tak za każdym razem, kiedy zapraszają mnie na darmową kolację. Jak się dowiedziałem, że PLAYBOY stawia, to nie jadłem cały dzień w obawie, że wieczorem nie dam rady pochłonąć wszystkiego. Dlatego mam skurcze. Coś okropnego.
– To na początek proponujemy kieliszek Fernet Branca. A zaraz potem poprawimy tatarem.
Mamed Chalidow
PLAYBOY nr 12, 2011 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke fot. Bartek Wardziak — Pamiętasz swojego pierwszego PLAYBOYA? Będę z wami szczery. Nigdy go nawet nie przeglądałem. Wychodzi na to, że moim pierwszym PLAYBOYEM będzie ten z tym wywiadem. Ale ostrzegam: na sesję mnie nie namówicie! Jestem za bardzo owłosiony… Może w takim razie mógłbyś …
Jacek Borcuch
– Czy twój następny film też będzie dla nas?
– A który był dla was?
– Wszystkie.
– To fajnie. Bo ja robię filmy dla siebie. Zaspokajam swoją wyobraźnie. Jeżeli waszą również, to bardzo mi miło. Możemy się spokojnie umówić, że robię kino dla nas trzech (śmiech). Pytanie tylko, czy dalej będziemy mieli ochotę na to samo.
– Nie mamy wrażenia, że twoje filmy są takie same.
– Powiem wam, że po Tulipanach chciałem zrobić coś zupełnie innego. Ale się nie udało. Wszystko, co kocham jest przepełnione melancholią. Teraz robię historię na wskroś współczesną i mam nadzieję, że tym razem tego uniknę.
Michał Urbaniak
– Wiecie, że pod koniec lat 90. udzielałem wywiadu polskiemu PLAYBOYOWI?
– Ciekawie się zaczyna.
– Nigdy się nie ukazał z powodu wyjątkowej niezgodności charakterów… Spotkałem się z panią, która w szkole na pewno miała same piątki. Uważała, że za bardzo rzucam mięsem. Poza tym powiedziałem jej, że kocha się tylko raz, a miałem wtedy trzecią żonę. Próbowałem jej wytłumaczyć, że to jest cały czas ta sama miłość. Najwyraźniej odezwała się w niej jakaś feministyczna nuta, bo odmówiła spisania rozmowy.
– My mięso lubimy, a do tego nie jesteśmy feministkami.
– I już mi się podoba. Ja, jak się przed kimś „rozbieram”, to nie robię liftingu i make-upu.
– Już nam się podoba. Może coś przekąsimy na dobry początek?
Sławomir Mrożek
– Przed żadną rozmową nie mieliśmy takiej tremy.
– Bardzo mi miło.
– I znając pana niechęć do rozmów z dziennikarzami, zastanawiamy się, czy to my pana, czy to pan nas bardziej się obawia…
– Mniemam, że jesteśmy na równi. Proszę pytać.
– „Moją sytuacją idealną jest jak siedzę i piszę, reszta to uciążliwość”. Skoro pan już nie pisze, co dzisiaj jest dla pana sytuacją idealną?
– Nie wiedzą panowie tego, co ja. Parę dni temu skończyłem pisać sztukę…
Kamil Durczok
– Jeszcze przed chwilą prowadziłeś „Fakty”, a teraz siedzisz przed nami. Szczerze mówiąc, Anita Werner wyglądała o niebo lepiej w podobnej sytuacji.
– Po pierwsze Anita zawsze wygląda lepiej. Po drugie – jak to piękna kobieta – jest wyraźnie ładniejsza ode mnie. Po trzecie – na mojej twarzy maluje się przebieg. Więc wszystko się zgadza.
– Nam też się zgadza. Tym bardziej, że to ty w przeszłości publicznie wytypowałeś ją na playmate PLAYBOYA. Jej mama wtedy się obraziła. Jak przepraszałeś?
– Korespondencyjnie, bo na osobisty kontakt zabrakło mi śmiałości. Poprosiłem Anitę o przekazanie moich skomplikowanych, ale szczerych wyjaśnień.
– My podpisujemy się pod twoim wyborem.
– Ja również nie zmienię zdania w tej materii.
Maria Czubaszek
– Słyszałam, że jesteście długodystansowcy. Na wszelki wypadek wyjmę z torebki elektronicznego papierosa.
– Będzie pani puszczać „dym z e-papierosa”?
– Mimo całej tej histerii nadal wolę papierosy bez „e”. Ale są miejsca, w których palić nie można. Dzięki e-papierosom nie tracę w nich kontaktu z rozumem. W ogóle dzisiaj wszystko zaczyna być „e”.
– A jak wygląda e-pierzaczek (mityczna postać ze słuchowiska Dym z papierosa – przyp. red.)?
– Tak samo, tylko ma przycisk. Z pewnością e-pierzaczka trzeba by było naciskać. Mam nadzieję, że wy nie przyciśniecie mnie za mocno.
Roman Kostrzewski
– Jaki jest twój ulubiony rodzaj egzekucji?
– Mogę wam wskazać rodzaj najgorszy. Jest to niewątpliwie egzekucja komornicza. Poza tym egzekucją w moim przypadku było bycie ojcem, które zmienia okoliczności życiowe. Egzekucją bywały także kobiety, z którymi w łóżku rzecz jasna nie cierpiałem, ale poza nim i owszem. Czasami żądały ode mnie takich funkcji i programów, iż naprawdę czułem, że stracę głowę. Krótko mówiąc, mimo że gadacie z żywym człowiekiem, przeżyłem parę egzekucji.
– Nieźle się zaczyna. Już twoja pierwsza odpowiedź ma szansę trafić na Pudelka.
– Jestem w wieku, w którym muszę uważać na wszelkiego rodzaju pudełka (śmiech). Nie ma już Dio, nie ma Moore’a, Nergal zachorował… Możliwość wejścia do pudła stale mi towarzyszy. Ale najwięcej i najchętniej pisałem o śmierci, gdy mnie w ogóle jeszcze nie dotyczyła. Młodzi ludzie chętnie podejmują tematy eschatologiczne, a życie na krawędzi bardzo ich kręci.
Tomasz Kot
– Czasami czytam wasze wywiady i wyczuwam, że trzeba być w nich atrakcyjnym i śmiesznym. Nie wiem, czy sprostam zadaniu.
– Możesz być nieatrakcyjny i poważny. Oby ten wywiad był ciekawszy od poprzedniego (chodzi o rozmowę dla PLAYBOYA z 2006 roku – przyp. red.).
– Wtedy miałem menedżerkę, której nie powinienem w ogóle słuchać. Doradziła mi, żeby podczas autoryzacji powykreślać wszystko, co było choćby trochę kontrowersyjne. Potem żałowałem. Błędy młodości, rozumiecie…
– Rozumiemy, że spotykamy się z innym facetem. Wydoroślałeś i zhardziałeś.
– Można tak powiedzieć. Po Camera Cafe dla wszystkich byłem Tomkiem. Po Niani nagle stałem się panem Kotem. Widocznie za dobrze wyglądałem w garniturze (śmiech). A tak na serio, to rzeczywiście dużo się u mnie zmieniło.
Adam Sztaba
– Czy dziewczyny lecą na batutę?
– Kiedyś recepcjonistka w hotelu, patrząc mi głęboko w oczy, powiedziała: „Uwielbiam, jak pan wymachuje tą swoją pałką…”. Raczej wyrafinowany komplement (śmiech). Panie częściej zakochują się w gitarzystach i wokalistach. Dyrygent zawsze stoi tyłem i nie ma szans na kontakt wzrokowy.
– Nie macie swoich groupies?
– Myślę, że mój wielki idol Leonard Bernstein miał. Ale on imponował wszystkim. Był wspaniałym dyrygentem, showmanem, świetnie komponował. Łączył estetyki, tak jak Tarantino robi to w kinie, przeskakując z jednej konwencji w drugą. Kobiety go uwielbiały. Nie były to jednak klasyczne groupies, tylko rozkochane w artyście intelektualistki. Jeśli chodzi o typowe groupies, które jeżdżą na wszystkie koncerty „i nie tylko”, to ja się z tym „i nie tylko” nie spotkałem (śmiech). Oczywiście jest parę nastolatek, które interesują się moją pracą i życiem bardziej niż przeciętnie. Zwykle jednak wyrastają z tego tuż po maturze.
Etgar Keret
PLAYBOY nr 3, 2011 rok TEKST: Iza Klementowska fot. Anna Kaim — Podobno, gdy byłeś dzieckiem, ojciec powiedział ci, że prostytutka to osoba, która słucha problemów innych ludzi. A pijak to człowiek, który im więcej wypije, tym staje się weselszy. I powiedziałeś starszemu bratu, że gdy dorośniesz, chcesz być pijaną prostytutką. Marzenie się spełniło? Tak …
Tomasz „Titus” Pukacki
– Czy kiedyś jakaś kobieta powiedziała ci, że masz „nazwisko z kluczem”?
– Niestety nie. Ale nie wiem, czy ktokolwiek zna moje nazwisko. Od 17. roku życia jestem Tytusem. Potem tylko „y” zmieniło się na „i”. Świetnie udawałem małpę, więc kumple nie mieli problemu z wymyśleniem mi ksywy. Większość naszych fanów w czasach nieinternetowych, jakoś do połowy lat 90., nie wiedziała, że jestem Tomaszem Pukackim.
– „Cześć, nazywam się Pukacki”. Nie wierzymy, że nie testowałeś tego na kobietach!
– Nie robiłem tego, bo zawsze byłem nieśmiały w stosunku do dziewcząt (śmiech).
– A zanim stałeś się Tytusem, kim byłeś?
– W podstawówce byłem „Pukwą”. W zespole, jeżeli ktoś mówił na mnie inaczej niż „Titus”, to robił to za moimi plecami i nic na ten temat nie wiem.
Sławomir Petelicki
– Spotykamy się w dniu opublikowania sensacyjnych materiałów Wikileaks…
– Opublikowanych dzięki ludziom dobrej woli. Władze państwowe i ich tajne służby właśnie tracą monopol na tak zwane przecieki kontrolowane, które mają na celu przykrywanie błędów polityków.
– Co to znaczy?
– Chciałbym, żebyśmy porozmawiali o tak zwanym świecie równoległym. Wiecie, jaka jest moja ulubiona akcja Mossadu?
– Uwolnienie zakładników na lotnisku w Entebbe?
– Ta jest na pewno najbardziej znana. Ale moja ulubiona to akcja „Cygaro”. Na pewno o niej słyszeliście.
Tomasz Gollob
PLAYBOY nr 12, 2010 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke — Dzisiaj jesteś „Chudym”. W dzieciństwie byłeś „Baryłą”. Dlaczego? Cha, cha, cha. Skąd wy o tym wiecie? To prawda. Byłem bardzo ciemnym grubaskiem. Ciężko w to uwierzyć, ale na głowie rosły mi kiedyś gęste, czarne włosy. A tak w ogóle to miałem być dziewczynką. Nie …
Martyna Wojciechowska
– Ciekawe, co będziecie chcieli mi udowodnić? Przychodzi na wywiad ze mną dwóch facetów, zupełnie jakby jeden się bał, że nie podoła (śmiech). Poza tym mężczyźni zwykle chcą mi coś udowadniać, zanim o to w ogóle poproszę. Kiedyś znany kierowca rajdowy postanowił mi pokazać, jak super weźmie zakręt na mostek i… dwa razy byliśmy w rowie. A zatem?
– My nie musimy się popisywać.
– I będzie milutko?
– Tego akurat nie obiecujemy.
– Dziwni jacyś jesteście.
– Przynajmniej nie zajadaliśmy w dzieciństwie chińskich gumek do ścierania.
– Nawet ich nie próbowaliście?!
Cezary Pazura
– 17 lat temu mówił pan, że jedną setną budżetu z Wydziału Kinematografii powinno się przeznaczyć na badania psychiatryczne dziennikarzy.
– Ale lekarze podrożeli… Naprawdę wymyślił to Olaf Lubaszenko, a ja po nim powtórzyłem. Taki chciałem być oryginalny. Widocznie wtedy jeszcze nie było mnie stać na własne teksty. Posiłkowałem się więc cudzymi. W wywiadach gadałem wówczas takie brednie, że aż mi się słabo dziś robi. A wtedy miałem wrażenie, że zmieniam świat. Błędy młodości.
– A nam Marek Kondrat opowiedział kiedyś anegdotę, jak to pan dziecięciem będąc, podszedł do Janusza Gajosa na planie Czterech pancernych…
– I usłyszałem „spierdalaj”?
Abradab
PLAYBOY nr 11, 2010 rok TEKST: Rafał Księżyk fot. Kuba Dąbrowski — Przy okazji nowej płyty zaczęli o tobie mówić weteran. Jak się z tym czujesz? Mówią też pionier, legenda… Z jednej strony to miłe, ale brzmi staro. A ja absolutnie nie czuję się staro. Wierzę, bo Abradabing ma w sobie potężną energię. Może to …
Maria Peszek
– Jak wygląda klęczący pies?
– Mogę pokazać, chcecie? (Maria wstaje, następnie zginając się w pasie pochyla się do przodu, swobodnie opuszcza ręce, po czym podwija dłonie i przedramiona pod siebie, jednocześnie starając się dotknąć łokciami podłogi, nie uginając nóg w kolanach – przyp. aut.). Pies klęka na przednich łapach, a pupę ma do góry. Ogon koniecznie wyprostowany. Łeb w dół. Cała sylwetka tworzy taką pochylnię. To może być bardzo ładny widok. Zależy, od której strony patrzeć. A czemu pytacie?
– Bo bardzo nam się spodobał tekst z książeczki do twojej płyty DVD – Na kolana psy!!! To jest muzyka. Teraz już wiemy, w jakiej pozycji powinni się znaleźć wszyscy, którzy wypisują o tobie najgorsze rzeczy.
– Oni by klęczeli jak psy, a ja smagałabym ich batem po zadach. Taka kara?