Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Etgar Keret

PLAYBOY nr 3, 2011 rok

TEKST: Iza Klementowska

fot. Anna Kaim


Podobno, gdy byłeś dzieckiem, ojciec powiedział ci, że prostytutka to osoba, która słucha problemów innych ludzi. A pijak to człowiek, który im więcej wypije, tym staje się weselszy. I powiedziałeś starszemu bratu, że gdy dorośniesz, chcesz być pijaną prostytutką. Marzenie się spełniło?

Tak było. To bardzo typowe słowa dla mojego ojca. Żyjemy w ekstremalnej rzeczywistości. Bo Izrael to nie kraj, ale reality show, do którego na mały obszar wrzucono ludzi różnych mentalności i codziennie ktoś się z niego wypisuje. Mój tato nie miał łatwego życia, więc jako optymista postanowił stworzyć sobie świat, w którym jest miło, a ludzie są wartościowi. I tym światem się z nami dzielił. A ja zwierzając się bratu, musiałem widocznie zastanawiać się już, co chcę w życiu robić. Widocznie brałem taką opcję pod uwagę.

Ale byłeś u prostytutki, by sprawdzić, czy ojciec miał rację?

Ja nie. Ale pochodzę z chuligańskiej okolicy i wielu moich znajomych było u prostytutek. Ja natomiast wśród kolegów zawsze uchodziłem za tego wrażliwego. I rzeczywiście, to zabawne, bo gdy oglądam filmy o prostytutkach czy striptizerkach, to zawsze robię się smutny i łatwo się wzruszam. Czasem nawet płaczę. Chyba w środku włącza mi się jakiś szczególny emocjonalny guzik, gdy idzie o prostytutki. To kwestia wewnętrznej siły.

A jakie kobiety podobają się Etgarowi Keretowi?

Kobiety w ogóle. Moja mama miała sklep z materiałami i jako dziecko spędzałem mnóstwo godzin tylko siedząc i gapiąc się na klientki. Wydaje mi się, że kobiety to najsilniejsze, najpiękniejsze i najbardziej interesujące istoty na ziemi, podczas gdy mężczyźni to w najlepszym razie nie więcej niż ich owłosiona wersja beta.

Córki nie masz?

Nie, i prawdę mówiąc, to mój największy lęk – mieć włochatą córkę. Życie byłoby trudne dla kosmatej dziewczyny. Twarz to jedyne na co patrzę, gdy spotykam kobietę. To śmieszne, ale z całego jej ciała pamiętam tylko twarz. I to w drobnych szczegółach. Nie pamiętam czy kobieta była niska, wysoka czy jakaś tam jeszcze. Mój przyjaciel Uzi, gdy dowiedział się, że mam wywiad w PLAYBOYU i pewnie o nim wspomnę, od razu poprosił mnie o egzemplarz magazynu. Spytałem, dlaczego nie chciał mieć egzemplarza, gdy mówiłem o nim w „New York Times”. Odpowiedział, że w NYT nie ma nagich kobiet. Ja to sobie dobieram przyjaciół.

Uzi – niezłe imię.

Bo to na cześć pistoletu maszynowego. Urodziliśmy się obaj w 1967 roku, w roku izraelsko-arabskiej wojny sześciodniowej, no i pistolety uzi były na wyposażeniu wojska.

Uzi to dobry przyjaciel?

Znamy się od trzeciego roku życia. Jego ojczym naprawiał telewizory i któregoś dnia przyszedł zreperować nasz. Nie miał z kim zostawić Uziego, więc wziął go ze sobą. W pięć minut zostaliśmy przyjaciółmi. I tak to już trwa od ponad 40 lat. Moja żona nazywa go nawet moją drugą żoną, bo tak bardzo jesteśmy ze sobą blisko. Ale różnimy się od siebie – Uzi jest biznesmenem (branża technologiczna), ja pisarzem. Niektórym może wydawać się bardzo wulgarny, choć w rzeczywistości ma duszę harcerki. Wielu moich bohaterów – szczególnie tych wulgarnych, z materialistycznym podejściem do życia, jest wzorowanych na Uzim. Ale żeby oddać mu sprawiedliwość – w prawdziwym życiu jest znacznie bardziej delikatny, niż mógłby się wydawać w moich opowiadaniach.

W których na przykład?

Zadedykowałem mu Jeden dobry uczynek dziennie z tomu 8 procent z niczego. Narrator w Pizzerii Kamikadze wzorowany był na Uzim – w niektórych tłumaczeniach występuje pod swoim imieniem, w innych jako Ari. Był również inspiracją do napisania opowiadania Tłuścioszek, w którym dziewczyna pewnego faceta zmienia się nocą w tytułowego mężczyznę tłuścioszka. Tak naprawdę to wiele naszych wspólnych przygód jest opisanych właśnie w tomie 8 procent z niczego. Oczywiście zostały one odpowiednio przerobione. Kiedyś zrobiłem mu wspaniały prezent. Na jego 20. urodziny ukradłem dla niego znak drogowy zakazujący jazdy konnej po ulicy, przy której mieszkał. To bardzo dziwny znak, którego nie znajdziesz nigdzie w Izraelu i musiał tam stać od wieków. Poszedłem więc o świcie, wykopałem znak, zapakowałem ładnie i mu dałem. To był podwójny prezent, bo nie tylko mógł sobie powiesić na ścianie rzadki i cenny okaz znaku drogowego, ale także mógł teraz jeździć konno po swojej ulicy. Urzędnicy, którzy nie wiedzieli, jaki znak został skradziony, zastąpili go znakiem ulicy jednokierunkowej. Przez mój głupi żart ulica Uziego od ponad 20 lat jest ulicą jednokierunkową.

Jak widać jednostka może zmienić świat?

Jednostka na pewno ma wpływ na świat wokół niej. Nie jestem tylko przekonany, czy pisaniem można cokolwiek zmienić.

To kim jest pisarz według Etgara Kereta?

Pisarz to człowiek, który ma problem z życiem. To nie jest absolutnie naturalny wybór. Dziwnie jest siedzieć i wymyślać historie, które nigdy nie zaistniały. Szczególnie te moje. Wydaje mi się, że pisanie to koncentrat tego, czego nie możemy w życiu osiągnąć. W pisaniu ważne są problemy, których rozwiązań szukamy i odkrywamy właśnie poprzez pisanie.

A co ciebie skłania do pisania?

Opowiadania biorą się z potrzeby nadania odpowiedniego kontekstu temu, co w życiu spotykam. Mógłbym zejść teraz na dół i zobaczyć kobietę policzkującą faceta. Kłócą się w języku rosyjskim. I ten policzek nie wyjdzie mi z głowy, dopóki nie będę w stanie wymyślić konkretnej historii nadającej naturalny – według mnie – sens temu policzkowi. Wiele z moich opowiadań weszło w życie z powodu tej desperackiej potrzeby przełożenia nagłej, robiącej na mnie ogromne wrażenie sytuacji, na zmyśloną historię, która nada jej odpowiedni sens. I sama z siebie przemówi.

A tobie zdarza się mówić do siebie?

Oczywiście. Żona często pyta, z kim tak rozmawiam, bo widzi, że siedzę i gadam. Często rozmawiam z moimi bohaterami, kłócę się z ludźmi siedzącymi w mojej głowie. Kiedy piszę, również mówię na głos: tak, nie, zrób to, zrób tamto, nie rób tamtego, zignoruj. Sam siebie strofuję, instruuję.

Jakich słów najczęściej używasz?

Chyba „chcę”. Kiedy myślę o moich bohaterach, widzę, że oni wiecznie czegoś chcą. Podobnie jak ja.

Czego na przykład?

No i tu pojawia się problem, bo często chcę czegoś, czego nie potrafię nazwać. Nie mam też listy rzeczy, które chciałbym – jak np. dostać Oscara czy inną nagrodę. To się pojawia w konkretnym momencie, bez
planowania, nagle. Ale wiem, że zawsze chciałem przeżyć miłość.

To pierwszą miłość pewnie pamiętasz?

Miałem sześć lat, ona siedem. Była śliczną blondynką i świetnie grała w piłkę nożną. Chciałem być blisko
niej, więc spytałem, czy mogę z nią grać. No bo przecież nie mogliśmy jeszcze randkować. I tak kopaliśmy
sobie tę piłkę. Choć dziś piłkarzem wielkim nie jestem – uda mi się pokonać pięciolatka, ale to wszystko. Ale wracając do miłości. Bajka się skończyła rok później, bo wraz z rodzicami musiała się przeprowadzić. Zobaczyłem ją ponownie dopiero po 25 latach. Przyszła na spotkanie autorskie. Od razu ją poznałem, mimo że upłynęło tyle czasu. Chciała mi podać imię, żebym napisał dedykację w książce. Ale ją uprzedziłem. Napisałem: „Mojej pierwszej miłości. O 25 lat za późno”. Bardzo się ucieszyła.

No ja myślę! Kolejna miłość to…?

O, to bardzo tragiczna historia. Ona miała wtedy 18 lat, ja 21. Byliśmy ze sobą już około 6 miesięcy, gdy pewnego dnia oznajmiła, że świat jest podły, ludzie źli i ona nie chce, żeby ktokolwiek przy niej był. I żebym zabierał rzeczy i nigdy więcej się z nią nie kontaktował. Nie rozumiałem tego. Złamała mi serce. Ale chciałem uszanować jej decyzję i nie zadzwoniłem nigdy więcej. Po rozstaniu nie związałem się z żadną kobietą przez trzy lata. Ona natomiast spotykała się z kolejnym chłopakiem. Dopiero po kilku latach jej koleżanka zdradziła mi, że dziewczyna porzucała każdego faceta, którego kochała. Porzucała i przyjaciółce mówiła, że jeśli on rzeczywiście ją kocha, powinien do niej zadzwonić. Więc czekała na mój telefon. A ja nie zadzwoniłem. Choć chciałem. Zmarła młodo, miała 22 lat.

No i smutno nam się zrobiło. Zmienimy nastrój?

Oj, tak.

Powiedziałeś kiedyś, że poczucie humoru to najlepszy sposób na okazanie miłości – tak było z Shirą, twoją żoną?

Nie ma lepszego sposobu. Patos to przeżytek. Z Shirą najpierw byliśmy przyjaciółmi, potem kochankami. Choć ja mówię, że jesteśmy ze sobą, bo mam zły słuch.

Jak to?

To zabawna historia. Przyszedłem któregoś wieczoru do klubu. Było tam bardzo głośno, a ja nie lubię
hałasu, bo nie można normalnie porozmawiać. Wychodząc natknąłem się na Shirę. Spytała krzycząc, czy muszę już iść. Ja, że tak, bo muszę rano wcześnie wstać, ważną sprawę załatwić. I wtedy ona wypaliła:
„Pocałuj mnie”. Trochę mnie zaskoczyła, bo dopiero co ją poznałem. Odpowiedziałem, bo byłem w małym szoku, że może najpierw umówimy się na kawę. I tak zrobiliśmy, zadzwoniłem zaraz na drugi dzień. Potem, gdy już byliśmy parą, wyznałem jej, że bardzo mi zaimponowała wtedy swoją odwagą. Ona na to, że to bzdura, bo tamtego wieczoru powiedziała: „O tej porze nie znajdziesz taksówki” (śmiech).

Jaka jest Shira?

To prawdziwa artystka o duszy dziecka. Do wszystkiego podchodzi z dziecięcą ciekawością, w każdą formę sztuki wchodzi łatwo jak dzieciak do gry. Jest aktorką, poetką, pisze scenariusze, opowiadania. Równie dobrze mogłaby być zawodową tancerką, bo widziałem jak tańczy. I pewnie, gdyby ktoś powiedział jej, żeby namalowała obraz, to namalowałaby. To nie jest kwestia ambicji, ale wrażliwości i pasji. Pochodzi ze znanej izraelskiej rodziny – brat jest muzykiem, ojciec pisarzem. Moi rodzice ocaleni z Holokaustu, jej rodzice – artyści. Mój ojciec na 84 lata, jej 62, więc to różnica pokolenia. Shira opowiadała mi, że gdy miała 15 lat, prowadziła na obozie harcerskim lekcję na temat szkodliwości narkotyków. Na jednym z wykładów pojawił się nagle jej ojciec z jointem w ustach mówiąc, żeby dziewczyny nie były głupie, bo każdy lubi sobie zapalić marihuanę. Ta historyjka dużo mówi o jej rodzinie. Jesteśmy z Shirą bardzo różni. Poza tym ona nigdy nie czyta tego, co napiszę.

Dlaczego?

Bo od dziecka ojciec zmuszał ją do czytania wszystkiego, co napisał. Ciągle ktoś przychodził z prośbą o opinię. Ojciec z nowymi wierszami, brat muzyk z nową piosenką, wujek jeszcze z czymś innym. Gdyby przyniosła mi swoje opowiadanie, byłoby to dla mnie coś szczególnie ważnego. Kiedy ktoś mnie prosi, bym obejrzał czy przeczytał coś, co stworzył, uznaję to za duży zaszczyt. Dla Shiry to nic szczególnego. Różnimy się, jeśli chodzi o podejście do paparazzi. Ja nie mam z nimi problemu. Jeśli zdjęcia są ładne, to czemu nie. Staram się tłumaczyć żonie, że nie są mordercami, ale po prostu zarabiają na życie. Ona z kolei ich nie cierpi, bo od dzieciństwa śledzili jej rodzinę. Również wtedy, gdy ojciec zdradził jej matkę i w gazetach ukazały się jego zdjęcia z inną kobietą. Ale poprosiła mnie ostatnio, że jeśli paparazzi muszą rzeczywiście fotografować naszego syna, to żebym przynajmniej nie podnosił go do góry. W sensie – nie wystawiał im go. Mnie z kolei te zdjęcia w gazetach bardzo cieszą, bo mogę je potem pokazać mojej matce. Ona jest wtedy taka szczęśliwa!

Matka jest dla ciebie kimś bardzo ważnym, prawda?

Tak, to osoba, która miała na mnie największy wpływ w moim życiu. To bardzo silna kobieta. Przeżyła Holokaust, udało jej się opuścić warszawskie getto, ale straciła tam rodziców i brata. Potem zrezygnowała z własnej kariery i żeby utrzymać dom, i jednocześnie zajmować się trójką dzieci – starszą siostrą, bratem i mną – otworzyła sklep z materiałami. Ale godziny otwarcia sklepu uzależnione były od naszych planów lekcji. Totalnie nam się poświęciła. Moja matka również kiedyś pisała, ale nigdy niczego nie wydała. Ma artystyczną duszę. Shira mówi, że więcej odziedziczyłem po niej niż po ojcu.

A czy jest możliwa przyjaźń z własnym ojcem?

Wiele osób ma z tym problem. Mam bardzo dobre relacje z obojgiem rodziców. Pewnie to wskazanie do
wizyty u psychoterapeuty, ale nigdy nie miałem potrzeby wojowania z nimi. Nigdy celowo nie stwarzałem
żadnych problemów. Chodzę z moim ojcem na drinka, rozmawiamy niemalże o wszystkim. Grywał też małe role w filmach, które reżyserowałem. Jest bardzo charakterystyczny, lubi być aktorem, ale nikt poza jego synem nie chce obsadzać go w filmach… Hmm..

To jako dziecko nie byłeś buntownikiem?

Oj, byłem bardzo daleki od tego. Ale szczerze mówiąc, nawet jeśli wtedy stawiałbym za wszelką cenę na
swoim, nie wiem, czy byłbym bardziej szczęśliwy czy zadowolony. Od rodziców nauczyłem się, że z dzieckiem powinno się rozmawiać jak z dorosłym. Swojemu synowi opowiadam o Holokauście, tłumaczę, dlaczego ludzie zabijają się nawzajem. On pyta, ja podaję mu proste odpowiedzi.

A Lev jest bardziej podobny do ciebie czy do twojej żony?

Lev jest twardszy niż my oboje razem wzięci. Z charakteru najbardziej przypomina mi moją matkę. Z kolei rodzina mojej żony twierdzi, że Lev przypomina wspaniałego wuja Shiry – generała Moshe Dayana. I rzeczywiście, już nazwaliśmy naszego syna mini-Mussolini, bo w wieku 5 lat ma nadwagę i jest po prostu faszystą. Nie wyobrażam sobie, jak nazwiemy go, gdy skończy 10 lat. Ale jeśli mój syn wyrośnie na kogokolwiek innego niż totalitarny przywódca, to oboje z żoną odetchniemy.

Na czym polega ten terror?

Po pierwsze muszę powiedzieć, że żydowska tradycja nakazuje, by o swoich dzieciach mówić okropne rzeczy, żeby odstraszyć diabła. Lev lubi siedzieć na balkonie i mówić ludziom przejeżdżającym obok naszego domu, że nie wolno pod nim parkować. Oczywiście żadnego oficjalnego zakazu nie ma, ale on po prostu nie chce mieć pod budynkiem żadnych samochodów. Poza tym jego faszyzm sprowadza się do prostych rozkazów, jak – daj mi szklankę mleka, ciastko czy cokolwiek innego. Możesz sobie tylko wyobrazić, z jaką pasją i przekonaniem wygłasza różnego rodzaju przemowy o tożsamości i dumie narodowej.

To typowe dla Izraelczyków?

Typowa dla Izraelczyków to jest pewność siebie. Są – a przynajmniej większość z nich – przekonani, że znają wszystkie odpowiedzi. Nawet jeśli chodzi o sprawy, o których nie mają zielonego pojęcia.

Izrael to dobre miejsce dla pisarza?

Izrael to świetny kraj dla pisarza, bo wiele się dzieje. Osią każdej dobrej opowieści jest konflikt. No a tego ci u nas pod dostatkiem.

Palestyńsko-izraelskie małżeństwo jest niemożliwe?

Wśród moich znajomych nie ma takich par. Nie sądzę, by taka miłość mogła się narodzić. Z bardzo prozaicznego powodu. W ostatniej dekadzie zarówno Palestyńczycy, jak i Izraelczycy nie mają możliwości się spotkać – czy to u nas, czy w Palestynie. Oni nie mogą przekraczać granicy z Izraelem, my z Palestyną. Moich palestyńskich przyjaciół mogę widywać we Włoszech, Anglii, ale nie u siebie. Nasze domy dzieli godzina jazdy samochodem. Możemy do siebie dzwonić, ale nie odwiedzamy się.

A czy to prawda, że arabscy piłkarze chowali w kieszeniach granaty?

Nie, nie, to żart – nie wprowadzajmy ludzi w błąd. Choć wiem, skąd się wziął. Ari Folman, reżyser Walca z Bashirem, rzucił taki żart, który przyjął się jako pewnik. Bo to dość absurdalne. Ale ja napisałem opowiadanie o żydowskim chłopcu, który bardzo źle się uczył i był fanem futbolu. Jego ciężarna matka obiecała mu, że jeśli zdobędzie w szkole dobre stopnie, będzie mógł wybrać imię dla braciszka. I tak się stało – chłopiec dostał dobre oceny, więc poprosił, by nowo narodzony brat otrzymał imię po najlepszym piłkarzu w kraju. Okazało się, że to imię arabskie – Ahmed. I rodzice chłopca powiedzieli mu, że nie mogą dziecka tak nazwać. No bo wyobraź sobie żydowskie dziecko o imieniu Ahmed.

Sytuacja nie do rozwiązania?

Jeśli zwykli ludzie mieliby o tym decydować, szybciej doszłoby do porozumienia. Ale politycy z obu stron
zdają się tego nie chcieć. Myślę, że jesteśmy teraz w najgorszym momencie naszej historii. Po palestyńskiej stronie Hamas, fundamentaliści islamscy – a to bardzo zły partner do rozmów pokojowych. Po naszej stronie Avigdor Lieberman – minister spraw zagranicznych i Benjamin Netanjahu – najgorsi i najgłupsi przywódcy w historii Izraela. I choć jestem optymistą, nie wiem, czy to dobra kombinacja, by zaprowadzić pokój na Bliskim Wschodzie.

A jakim żołnierzem był Etgar Keret?

Mój dowódca powiedział, że byłem najgorszym żołnierzem w historii IDF (Israeli Defence Force – Izraelskie Siły Obrony). Ale jestem pewny, że powiedział to tylko dlatego, że nie znał mojego starszego brata. W mojej rodzinie dzieci musiały robić to, co im dorośli kazali. Ale zawsze mogliśmy zapytać, dlaczego mamy robić tak, jak oni chcą. W wojsku niestety ta metoda nie działa. Bo kiedy dowódca kazał mi się czołgać w błocie, powiedziałem mu, że z rozkoszą to wykonam, jeśli wyjaśni mi powody, dla których mam to zrobić. Tym samym wstąpiłem na ścieżkę, która przysporzyła zarówno dowódcy, jak i mnie wiele cierpienia. Służba wojskowa to były najcięższe trzy lata mojego życia, ale w tym czasie zacząłem też pisać, więc na swój sposób jestem za to wdzięczny. Nie jestem pewien, czy gdyby nie moje traumatyczne przeżycia z armii, odkryłbym w sobie pisarza. I może gdzieś w równoległym świecie żyje jakiś Etgar Keret, który jest sfrustrowanym inżynierem. Bo taki zawód sobie wymyśliłem, zanim wciągnięto mnie do IDF.

Mówiłeś, że Izrael to reality show – może życie też?

Myślę, że to najlepsza gra pod słońcem. Tym niezwyklejsza, że zasady i cele zawsze pozostają mgliste. Jeśli się zastanowić, to życie jest czymś, co nigdy nie wyszło z mody. Bokobrody, minispódniczki, dyscypliny sportu przychodziły i odchodziły, a życie wciąż jest trendy. A powodem, dla którego nigdy nas nie nudzi, jest prosty fakt, że choć jest niejasne i nieprzewidywalne, wiemy, że pewnego dnia wszystko się wyjaśni.

A co cię pociąga w życiu?

Ludzie. Moją największą pasją jest poznawanie ludzi. To najbardziej nieprzewidywalne zwierzęta. Zajmowanie się sztuką pozwala bardziej niż cokolwiek innego zbliżyć się do ludzi i za to jestem wdzięczny. Wciąż poznaję nowe osoby – na spotkaniach autorskich, odczytach, na planach filmowych. Kiedy pracowaliśmy z Shirą nad filmem Meduzy, była zazdrosna o redaktora filmu. A to mężczyzna. Spędzaliśmy wiele czasu, dużo rozmawialiśmy. Powiedziała, że kiedy jesteśmy we dwóch, widzi miłość w jego oczach. Porozumienie duchowe jest dla mnie ważniejsze niż akt seksualny. W kontaktach z ludźmi szukam czegoś więcej niż seks. Tak sobie myślę, że nie jestem monogamistą. A z drugiej strony dochodzi do mnie, że nie jest łatwo nie być monogamistą. Patrząc w lustro, widzę człowieka, który stara się być dobry. Czasem się tak czuję, czasem nie, bo znam swoje ograniczenia. Bo łatwo się poddaję, zbyt łatwo rezygnuję z różnych rzeczy, idę na kompromis. Mimo to czuję się szczęśliwy. Robię to, co lubię, ludzie to doceniają – jak tu nie być szczęśliwym?

Wierzysz w Boga?

Kiedyś zdefiniowałem moje opowiadania jako agnostyczne chasydzkie gry. Na pewno nie jestem materialistą. Jeśli musiałbym definiować moją wiarę, powiedziałbym, że wierzę w istnienie rzeczy, które przewyższają naszą zdolność rozumienia. A jednocześnie jestem podejrzliwy wobec każdego, kto utrzymuje, że potrafi wyjaśnić to, co przerasta nasz umysł. Jeśli jest gdzieś boskość, inna niż zmywarki i odtwarzacze DVD, to nie jestem pewien, czy jest do niej instrukcja obsługi. Dlatego moja wiara jest w swojej naturze znacznie bardziej osobista i instynktowna.

Jakie fantazje ma Etgar Keret?

O, jest ich wiele, ale to tajemnica.

To może zdradzisz chociaż taką najmniejszą?

No dobrze. Byłbym szczęśliwy, gdybym choć przez jeden dzień mógł rozmawiać ze zwierzętami. W moim
ogródku jest kot, który od kilku lat próbuje mi coś powiedzieć. I byłbym wdzięczny, gdybym mógł posłuchać, co tam w jego głowie siedzi.

Tego ci życzę. Dziękuję za rozmowę.

To ja dziękuję.