Jacek Borcuch
PRZEKRÓJ nr 11, 2013 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
Sprzedając butelki w skupie w Kwidzynie. Zdarzało się też, że kupowałem oranżadę „na miejscu” w jednym sklepie, a w drugim oddawałem butelkę za kaucją. Na szczęście chyba już się przedawniło. Handlowałem też owocami z działki ojca. Woziło się jabłka do Warmińskich Zakładów Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego… Ale tak naprawdę poważne kwoty zacząłem zarabiać na obozach OHP.
Brzmi rzeczywiście poważnie.
Najpierw wylądowałem w kolejnych Zakładach Przetwórstwa. W Pakości. Myłem słoiki, pakowałem koper, a czasami inne rzeczy… To w Pakości podjąłem pewne postanowienia. Mój głos wewnętrzny krzyczał: „Nie ma chuja, żebym codziennie wstawał o piątej rano! Wolę zostać kosmonautą”. Za zarobioną kasę kupiłem sobie gitarę. Na drugim OHP byłem w Czechosłowacji w miejscowości Klatovy, niedaleko Pilzna. Harowałem na budowie i wylewałem smołę w gumiakach. Zakochałem się też w pewnej Czeszce… Było pięknie.
Robiłeś też karierę u Madziarów.
Ojciec był oficerem i miał dostęp do tajemnic wojskowych, więc cała rodzina nie mogła wyjeżdżać na Zachód. Pozostawały demoludy. Kiedyś na cztery dni wyjechałem z kolegą na Węgry. Od mamy ze szpitala wziąłem karton biseptolu – w tamtych czasach to był lek na wszystko – od bólu brzucha po łysienie. Szczególnie dobrze działał w okolicach Budapesztu. Wziąłem też ze sobą ohydną dekatyzowaną kurtkę. Poszła jak woda. Do Polski przywiozłem dezodoranty 8×4 oraz Bac i jednokolorowe komplety szalików, czapeczek i rękawiczek. Odsprzedałem to z zyskiem w Kwidzynie i od razu kupiłem sobie profesjonalny sprzęt grający – gramofon, wzmacniacz i kolumny. Zapachniało wolnością.