Tomek Rygalik
PRZEKRÓJ nr 39, 2013 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
Zaczynałem od barterów i wymian bezgotówkowych. Oddałem na przykład matchboksa za kulkę butaprenu. Mój tata pracował w Niemczech i często przywoził mi resoraki. Wstyd się pewnie dziś do tego przyznać, ale miałem ich tyle, że nie mogłem zliczyć. Po prostu nie przywiązywałem do nich wielkiej wagi, więc wymiana na kulkę klejącego kitu wydawała się jak najbardziej na miejscu. Pamiętam, że wymieniałem też puszki po piwie na świerszczyki i komiksy.
A co z kasą?
Zacząłem zarabiać bardzo późno. Gdybym nie był na garnuszku rodziców, pewnie musiałbym się bardziej starać. Czasami myłem im z bratem samochód lub nabijałem napy w bluzkach produkowanych przez mamę. Dostawałem wtedy większe kieszonkowe. Pierwsze samodzielne pieniądze zarobiłem dopiero w drugiej klasie liceum w Oklahomie.
„To za granicą jest”.
Cztery miesiące pracowałem w restauracji Bozena. Nosiłem zakupy, przygotowywałem stoły, byłem kelnerem, sprzątałem po gościach, pomagałem w kuchni. Facet od wszystkiego. Podaj, przynieś, pozamiataj. Zresztą jedyny zatrudniony. Oczywiście bez umowy. Dostawałem płacę minimalną, ale nie pamiętam, ile to mogło być dolarów za godzinę. Pięć, może siedem.
Potem, już w Nowym Jorku, obsługiwałeś salę komputerową. Cokolwiek to znaczy.
Pracowałem tam prawie przez całe studia (Pratt Institute – przyp. aut.). Moje stanowisko nazywało się „monitor”. Pilnowałem sprzętu, restartowałem zawieszone kompy, pomagałem ludziom w sprawach technicznych. Jako przedsiębiorczy Polak brałem tylko nocne dyżury. Po pierwsze, lepiej płacili, a po drugie, nikt wtedy nie przychodził, więc mogłem spokojnie spać pod stołem. Właściwie płacili mi za sen…