Mateusz Borek
PRZEKRÓJ nr 20, 2013 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
Jako konferansjer prowadziłem przegląd teatrów dziecięcych w Żabnie. Miałem 11 lat. Potem mieszałem w garażu farby dla „Śnieżki”. A jeszcze później, już w liceum, pisałem za kasę wypracowania i matury dla innych uczniów. W sumie w swoim życiu napisałem z 60 matur!
Pamiętasz stawkę?
Jedna robota równała się wartości jednej butelki wódki. Przez tydzień potrafiłem napisać 7-10 wypracowań, więc kręciłem się obok średniej krajowej (śmiech).
W międzyczasie zarabiałeś też jako… zawodowy muzyk.
W wieku 16 lat grałem na skrzypcach w kapeli ludowej Zespołu Pieśni i Tańca „Iglopolanie”. Płacili nam nawet za próby. Jeździliśmy po całej Europie. Kiedyś byliśmy na miesięcznym tournee po Lazurowym Wybrzeżu. Zagraliśmy 30 koncertów, z czego za każdy dostawałem 10 dolarów. Moja mama zarabiała tyle przez dwa lata. Jak wróciłem do Dębicy, byłem królem (śmiech).
Na co wydawałeś?
Głównie na winyle. Deep Purple, Led Zeppelin, rock symfoniczny. Do dziś w domu rodzinnym mamy około 700 płyt.
Potem próbowałeś sił na Zachodzie.
Pojechałem do Londynu na mecz Anglia-Polska i… zostałem. Przez trzy miesiące pracowałem w Hotelu Plaza na rogu Oxford i Regent Street. Ostatnio piłem tam sentymentalną kawkę (śmiech). Myłem gary i wielkie patelnie, na których smażyło się jajecznice z trzystu jajek. Wchodziło się na nie i szorowało metalowymi szczotami. Później awansowałem i zostałem pomocnikiem kucharza. Tylko dlatego, że jako jedyny kumałem coś po angielsku i wiedziałem, co to jest „carrot”. Było wesoło. W kółko musiałem uciekać z kuchni tylnym wejściem przed „imigrejszyn ofis”. W zielonych, kuchennych uniformach – w hordzie z moimi kolegami Ekwadorczykami.
Całość do przeczytania w PRZEKROJU