Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Tomasz „Titus” Pukacki

PLAYBOY nr 10, 2010 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

Czy kiedyś jakaś kobieta powiedziała ci, że masz „nazwisko z kluczem”?

Niestety nie. Ale nie wiem, czy ktokolwiek zna moje nazwisko. Od 17. roku życia jestem Tytusem. Potem tylko „y” zmieniło się na „i”. Świetnie udawałem małpę, więc kumple nie mieli problemu z wymyśleniem mi ksywy. Większość naszych fanów w czasach nieinternetowych, jakoś do połowy lat 90., nie wiedziała, że jestem Tomaszem Pukackim.

„Cześć, nazywam się Pukacki”. Nie wierzymy, że nie testowałeś tego na kobietach!

Nie robiłem tego, bo zawsze byłem nieśmiały w stosunku do dziewcząt (śmiech).

A zanim stałeś się Tytusem, kim byłeś?

W podstawówce byłem „Pukwą”. W zespole, jeżeli ktoś mówił na mnie inaczej niż „Titus”, to robił to za moimi plecami i nic na ten temat nie wiem. Ekipa techniczna Acids nazywała mnie „Tytoniem” lub „Tytmistrzem”. Jeżeli chodzi o innych członków Acid, to na Litzę mawiało się „Wieloryb” lub „Talar”, z racji podobieństwa do Andrzeja Talara z serialu Dom (granego przez Tomasza Borkowego – przyp. aut.). Na Popcorna mówiliśmy „Daruh” albo „Dziecko we mgle”. W ogóle, co ciekawe, ludzie, kupując naszą pierwszą płytę, myśleli, że jesteśmy amerykańską kapelą. Tylko ja brzmiałem z nazwiska po polsku. A reszta to Czech, Jugol i Niemiec (Maciej „Ślimak” Starosta – perkusista, Darek „Popcorn” Popowicz – gitarzysta i Robert „Litza” Friedrich – gitarzysta).

Myślisz o sobie – „Tomek”?

Nigdy. Zawsze „Titus”. Zresztą, jak mam myśleć, jak mój własny stary zwraca się do mnie w ten sposób. Żona używa słowa „Tyta”. Tylko mama mówi mi po imieniu. Co prawda czasami na zdjęciach myli mnie z Iggym Popem, ale mam nadzieję, że jeszcze nie mam takiego ryja. Wszystko przede mną.

Czyli poza urzędniczkami mama jest jedyną osobą na świecie, która mówi ci po imieniu.

Nie pozwalam urzędniczkom mówić sobie po imieniu. Chyba, że jest to jedna z „tych urzędniczek” (śmiech).

Podobno z pochodzenia jesteś Łotyszem.

Moja prababcia była Łotyszką z Rygi. Zresztą, jak byłem mały, odwiedziłem to miasto. Niewiele pamiętam, ale musiało być tam nędznie. Byłem wtedy ubrany w wojskową koszulę z krótkimi rękawami, a na plecach miałem napis „New York Jets”. Wszyscy chcieli ze mnie ją ściągnąć albo kupić za dolary. Po pobycie w Rydze pojechałem do Leningradu, w którym na dzień dobry potłukłem się z trzema Ruskimi i… zwyciężyłem!!!

Nie podtrzymywałeś przyjaźni polsko-radzieckiej?

Nie dało się, ale za to z językiem nie miałem żadnych problemów. Po rusku gadałem jak po polsku. To w ogóle taki mój talent – obce języki zawsze mi dobrze wchodziły. A propos, na Metalmanii mieliśmy wspólną garderobę z kapelą Hieronymus Bosch z Moskwy. Na ich stole Stoliczna, na naszym bourbon. W końcu postanowiłem zagadać, żeby sobie poćwiczyć język. Otworzyłem usta i… wszystko zapomniałem. Co za żenada! Słowianie musieli z sobą nawijać po angielsku!

Kto wpadł na pomysł, żebyś w trzeciej klasie podstawówki zaczął się uczyć angielskiego?

Mama. Wysłała mnie na prywatne lekcje. 7 lat sumiennie się uczyłem i tylko czasami pod ławką przeglądałem pornosy. Ale w tym czasie i tak „osłuchiwałem się” z językiem (śmiech). Uwielbiałem sobie robić jaja. Na przykład któregoś razu jakaś mniej zdolna, zestresowana koleżanka z przerażeniem w oczach zapytała mnie, co ma powiedzieć nauczycielowi. A ja ze stoickim spokojem podpowiedziałem: „Powiedz I’m pregnant. Na pewno dostaniesz piątkę”. No i poszło w salę!

Skoro „tylko czasami” przeglądałeś pornosy, to na pewno pamiętasz swój pierwszy raz z PLAYBOYEM.

Nie, ale pamiętam tzw. karty ginekologiczne, które kumpel przyniósł do szkoły. Była to mocna rzecz, która przesympatycznie skrzywiła moją osobowość. Miałem wtedy 13 lat.

Paręnaście lat później na pytanie, czy rozebrałbyś się na łamach prasy, bez zastanowienia odpowiedziałeś – „pewnie”.

Recenzje na temat mojej dupy ze strony dam były dosyć miłe, nic mi z tyłu nie wisiało, a ja byłem wtedy wesolutki i nie było dla mnie problemem pomachać fujarą przed obiektywem. Dziś zastanowiłbym się trzy razy.

Świętej pamięci Peter Steele z Type O Negative rozebrał się dla „Playgirl”.

Oooo!! Peter był pięknym samcem!!! Miałem przyjemność grać z nim na tych samych dechach. Mieliśmy nawet wspólną groupie.

Kogo chciałbyś zobaczyć na naszej rozkładówce?

Wszystkie dziewczyny! Szczególnie wszystkie znane polskie dziewczyny. Niepolskie też mogą być. Najchętniej obejrzałbym sesję z wszystkimi polskimi wokalistkami naraz. Uwielbiam polskie wokalistki. Musiałyby być dobrze splątane ze sobą, tak żeby móc zgadywać, czyja to girka i czyj to cycek. Oczywiście bez Justyny Steczkowskiej i Kayah taka sesja nie miałaby sensu.

Cezura wiekowa?

Oficjalna – od 18. roku wzwyż. Bez górnej granicy, żeby było zabawniej.

Monika Olejnik?

Nie dziwię się, że już parę osób chciało ją zobaczyć w waszym magazynie. Idealnie nadaje się do bardzo wyrafinowanej sesji.

Skoro nie pamiętasz pierwszego PLAYBOYA, to musisz przynajmniej pamiętać swojego pierwszego „kwasa”.

U nas mówiło się „korbola”. Wypiłem go na Sylwestra, jak miałem 17 lat. Późno, co? Potem musiałem się spieszyć i nadrabiać stracony czas! Pamiętam, jak piliśmy takie winka u mojego kumpla z kamienicy na poznańskim Łazarzu. Piliśmy my, pili jego rodzice, aż nagle jego mama przeszła na denaturat. Nie wiem, czy była to kwestia ekonomii, czy kwestia smaku. Pił, piła, w końcu się przewróciła i już nigdy nie wstała. Po paru latach zrozumiałem dlaczego – sam spróbowałem tej substancji w drinku. Nie polecam.

Nigdy nie miałeś problemów z żołądkiem?

Mam ten organ po ojcu – twardy jak stal. Może raz mnie coś zabolało, jak wypiłem dwa wina duszkiem na pełnym słońcu. Dziś, gdy jestem częstowany, skromnie odmawiam. Bardziej bawią mnie wina z okładkami płyt Acid Drinkers, robionymi przez naszych fanów. Ale nadal uważam, że cudownie być pijanym. Nawet chyba lepiej niż oświeconym.

Swoją przygodę z muzyką zacząłeś przed czy po pierwszym korbolu?

Przed. W roku 1980 ubrałem się w białą koszulę i poszedłem na Maanam w poznańskiej Arenie. Po pół godzinie z lewej i prawej słyszałem okrzyki: „Koraaa! Pokaż cycki!!”. Doszedłem do wniosku, że bardzo mi się to podoba i tak już zostało (śmiech).

Ale zanim zostałeś gwiazdą rocka, musiałeś sobie radzić inaczej. Jak?

Pierwsze bejmy (pieniądze – przyp. red.), które naprawdę poczułem, dostałem, jak zlikwidowałem książeczkę SKO w podstawówce. Przez 8 lat zebrałem 116 złotych! Starczyło na tort i dwie cole. Nie wiem, co mną powodowało, bo przecież powinienem za to kupić 6 win! Byłem kretynem, osłem… W Technikum Mechanicznym kolegowałem się z zawodnikami, którzy zaczynali punkować pod koniec lat 70. Oni szybko wyprowadzili mnie na ludzi i tortów już nigdy więcej nie kupowałem.

Jak wspominasz tę szkołę?

Przez pierwsze dwa lata nawet słuchałem, co do mnie mówią. Potem mi się znudziło. Ale jak się siedziało w ławce z Gulczasem, do głowy przychodziły inne rzeczy. Przeniosłem się do Liceum Zawodowego Łożysk Tocznych. Jedyne, co mi się z nim kojarzy, to chodzenie w laczkach oraz koleżanka, która nie potrafiła wykonać czynności biegania. Potrafiła tylko chodzić. Po trzech miesiącach wiedziałem, że tam nie ujadę. Głównie ze względu na ciało pedagogiczne i towarzystwo w klasie. Poszedłem więc do roboty – do WSK PZL. Przez cztery miesiące nosiłem stalowe lagi i zasuwałem meleksami. Prosta, tępa robota i doskonała ekipa: non-stop pijany koleś; charczący gruźlik-kierownik na wykończeniu – wielbiciel Popularnych; dwumetrowiec o ksywie Dwupłatowiec i najstarszy z nas wszystkich – Władziu Sraka – 60-latek, który prawie nic nie mówił, ale jak raz na dwa dni otworzył usta, to zawsze wypowiadał się na temat srania.

W końcu wezwała cię armia. Natychmiast wylądowałeś w wojskowej formacji Ikar.

I ładowałem w publikę Okudżawą, ile wlezie. Mieliśmy repertuar kabaretowo-piosenkarski. Było w tym też trochę teatru – czasami „grywałem” ofermę kompanijną i miałem skecze w gwarze poznańskiej. Jak na tamte czasy, były w tym ręce i nogi. Na przeglądach i konkursach wygrywaliśmy wazy chińskie. Raz też udało się nam zdobyć magnetowid!

Już wtedy grałeś na basie?

Nie, byłem tylko wokalistą. Na początku próbowałem też grać na bębnach, ale gdy dowódca usłyszał, jak po maidenowsku napierdalam, to powiedział, że wszystko popsuję. Za bębnami usiadł spokojniejszy koleś o ksywie Fago. Grał tak spokojnie, że zdarzało mu się zasypiać w trakcie dancingów.

Jak wtedy wyglądałeś?

Klasycznie – włosy na zapałkę i do tego wąchol na pół twarzy. Wyglądałem jak ostatni idiota. Ale za to spodnie moro nosiłem jak dżinsowe rurki. Niestety nie długo – kazali mi je popruć i zacząć nosić, jak na prawdziwego wojaka przystało. I tak dosłużyłem się starszego szeregowca.

I zostałeś gońcem.

Na koniec służby dostałem od zastępcy dowódcy pułku ds. politycznych – zegarek. Wrzuciłem go do rzeki i poszedłem z kumplem na piwo. W ten sposób zacząłem pracę „w wodociągach”. Kumpel awansował do działu technicznego, a ja wskoczyłem na jego miejsce. Była to moja najdłuższa niemuzyczna robota – 2,5 roku. Nawet były pomysły, żeby mnie awansować na brygadzistę. Niestety, przeszedłem na rock’n’rollowe zawodowstwo (śmiech).

Twój wygląd nikomu nie przeszkadzał?

Milicjantom. Byłem spisywany za wygląd czasami trzy razy dziennie! Na przykład, gdy szedłem z petycją Solidarności do wojewody w Urzędzie Wojewódzkim na Starym Rynku. Zwinęli mnie i nie chcieli uwierzyć, że mogę mieć normalną robotę. Dobrze, że nie zajrzeli do teczki…

Dlaczego wasza pierwsza nazwa AIDS – nie przetrwała?

Bo nikt nie miał AIDS. Nie byliśmy wiarygodni. Z „kwasami” z wiarygodnością problemów już nie mieliśmy. Tak zrodził się Acid Drinkers. Oczywiście, gdyby nie EP-ka Motorhead – „Beer Drinkers and Hell Raisers”, pewnie byśmy na to nie wpadli.

Według Kazika Acid Drinkers był najbardziej niegrzecznym zespołem w Polsce.

Nieprawda. Znam lepsze ekipy od nas, mimo że my również byliśmy bardzo rozrywkowi. Nasza garderoba przypominała garderobę Van Halen – zawsze było słychać kobiece śmiechy i stuk szkła. Mimo to, nigdy nie ćpaliśmy. Ale żeby być uczciwym, muszę przyznać, że honoraria z pierwszej płyty w całości poszły na straty, które poczyniliśmy w hotelach, pubach i klubach. Bywało, że garderoby składaliśmy do gołych dech, na kilkadziesiąt kupek. Potem szybko do vana, kluczyk przez okno i ucieczka. Jak zaczęliśmy wyliczać, co i jak, postanowiliśmy się ciut opanowywać.

Przez okno hotelu Polonia w Warszawie wystawiliście na przykład człowieka, który przyszedł do was z koksem.

To był nasz znajomy freak z warszawskiej ekipy. Przyniósł coś białego i wysypał na stół. My w białym nie gustowaliśmy, chyba że już leżało na stole (śmiech). Ponieważ on też się zabierał do kresek, postanowiliśmy zrobić mu żart i wystawić go za okno. To było ostatnie piętro. Na dole zaczęli się zbierać gapie, bo zauważyli, że ktoś wisi na „o” w neonie „Polonia”. Jak żeśmy już zżarli wszystko ze stołu, wpuściliśmy kolegę z powrotem do środka. Bardzo mu się podobał ten nasz specyficzny żart towarzyski. Ja w ogóle lubiłem zabawy na wysokościach. Na maszcie Hali Areny, na samym jej czubku, ubrany w białe dżinsy, obalałem pół litra o piątej nad ranem… Robiliśmy jeszcze lepsze rzeczy, które nie nadają się do druku.

Na przykład próbowaliście wytłuc szyby w maluchu Edyty Bartosiewicz.

Edyta podwoziła mnie z Litzą z Izabelina do Warszawy. Jak śpiewała Mercedes Benz Joplin, byliśmy spokojni. Jak przestawała, zaczynaliśmy walić w szyby, żeby śpiewała i tak aż do samej Warszawy.

O rozróbach w domu Katarzyny Kanclerz (producentka muzyczna, ówczesna dyrektor artystyczna Izabelin Studio – przyp. red.) można usłyszeć legendy.

Mieszkaliśmy u Kasi Kanclerz w czasie sesji nagraniowej albumu Strip-tease Acid Drinkers w Izabelinie. To był taki nasz trójkąt: studio, dom Kaśki i sklep spożywczy, który zresztą dzięki nam potroił swoje obroty. Pamiętam, jak ktoś odgiął maskę starej Skody stojącej w garażu. Chciał odpalić samochód „na krótko” i pojechać do Warszawy na imprezę. Niestety, Skoda nie odpaliła, a maska została odgięta. Jakieś schody poszły, jakiś piec się zapalił… Nikt niczego tam nie kontrolował. A najmniej Kaśka.

Co się stało z twoimi kultowymi tygrysimi spodniami?

Jedną parę oddałem członkowi ekipy technicznej Sepultury. A drugą nieopatrznie zostawiłem u teściowej, która zrobiła z nich ścierę do podłogi. To smutne, ale skończyły na mopie.

Myśleliśmy, że zostały rozszarpane przez wasze fanki! A propos – kiedy wasze groupies były ładniejsze: w latach 90. czy dziś?

Sytuacja jest podobna, choć dziś dziewczyny są bardziej zadbane, lepiej zrobione i gustowniej ubrane. Jedna z moich eks wylądowała na rozkładówce w holenderskim PLAYBOYU, więc nie było chyba źle. Swego czasu nie wiedziałem, jak do niej zagadać. Wziąłem ją na plecy i wyniosłem z imprezy do taksówki… To był mój stały sposób, gdy byłem onieśmielony urodą pań.

W którym polskim mieście macie najładniejsze fanki?

W Warszawie. Są najbardziej klasowe, konkretne i wiedzą, czego chcą. Zero niedopowiedzeń.

Mógłbyś wskazać jakiś koncert, na którym było mnóstwo niedopowiedzeń?

Wiem jedno – dziwnie się gra na ciężarówce. Raz graliśmy tak w Jaśle, a później w Stanach – w New Jersey. Co tam się działo! Pod sceną z ciężarówki zjawiło się 11 radiowozów. 23 osoby skończyły na dołku. W tym co najmniej trzech Sidów Viciousów. Kazano nam wcześniej skończyć koncert i publika zaczęła skandować: „Fuck the police!” i „Fuck USA!”. Amerykańscy policjanci bardzo tego nie lubią (śmiech). Zaraz biją i kajdanują. Ja uciekłem w krzaki. A tam kryła się już niezła ekipa. Biegłem w ich kierunku i widziałem, jak w powietrze leci każdy rodzaj stuffu: lufki, fajki, woreczki z amfą, z koksem, z trawą. W końcu i gliniarze tam zajrzeli. Wielkie chłopy podbiegły od razu do mnie. A ja drę się wniebogłosy: „I’m from the band” (śmiech). Zostawili mnie w spokoju. A Popcorn wyszedł sobie na ulicę z piwkiem, żeby popatrzeć. Zwinęli go za picie alkoholu w miejscu publicznym. Musieliśmy pojechać na dołek w New Jersey i go wykupić. O wiele bardziej wolę naszą policję. Kiedyś z chłopakami z jednostki wodnej śmigaliśmy motorówą po Odrze. Koguty się kręciły, pełna moc, a my elegancko z piwkiem podziwialiśmy widoki…

Wiemy, że po jednym z koncertów podziwiałeś widoki z łóżka szpitalnego.

I to przez trzy dni. To była klasyka – źle podpięty backline. Prąd przeszedł przez struny i statyw do mikrofonu. Spięło mnie na maksa. Myślałem, że umarłem (śmiech). Litza krzyczał: „Jak żyjesz, to podnieś łapy do góry! Jak nie podniesiesz, jesteś trupem”. Nie dałem rady podnieść. Chłopaki wezwali więc karetkę. Pamiętam tylko, że jak się przebudziłem w szpitalu, to zobaczyłem Popcorna, który pytał pielęgniarkę, czy nie ma przypadkiem kecioka. Laska nie skumała, że chodzi o ketaminę, i że Popcorn robi sobie z niej jaja.

Czy ktoś wita się z wami jeszcze: „Dzień dobry, panowie szatanowie”?

Nie. Tylko Kobra tak do nas mówił, kiedy nagrywaliśmy płytę w Izabelinie. Odpowiadaliśmy „Dzień dobry, panowie kobranockowie”.

Dlaczego nie zaistnieliście na Zachodzie? Papiery mieliście.

Nie wiem. Może dlatego, że nigdy tak naprawdę nie pojawiliśmy się tam na żywo. Wszystkie próby spaliły na panewce. Mieliśmy przecież grać trasę z Sabbat. Nie wyszło. Druga trasa – z Motorhead, łącznie 24 koncerty, rozbiła się o kwestię wiz do Francji i Niemiec. Poza tym dobrze się bawiliśmy, a cała tak zwana karierka nam wisiała. Chociaż może nie powinienem mówić za wszystkich. Mi kariera wisiała kompletnie. Nie miałem parcia.

Tak nam się z parciem i wiszeniem skojarzyło… Planowałeś całkiem zabawną okładkę Fishdicka.

Chciałem, żeby na okładce był szkielet chuja w kosmosie. Litza szedł wtedy na poważną operację – na zastawki. I powiedział: „Jak zejdę, to nie chcę mieć chuja na ostatniej płycie – jak na nagrobku”. Wiedział, co mówi, więc nie naciskaliśmy. Chciałem, żeby przeróbka tamtego rysunku poszła na tę płytę, ale wtedy Ślimak wyskoczył, że ma dzieci po 12 lat. I tak w kółko.

Ty też masz dzieci.

Z tego co wiem, to troje. Pierwszą córkę mam z innego związku. Z moją żoną mam dwóch chłopaków…

Z żoną?!

Chajtnęliśmy się rok temu. Po 20 latach chodzenia (śmiech). Moja żona Puna jest sprokurowana z bardzo ciekawego, twardego stopu. Musi być, żeby wytrzymać z takim rozkosznym misiem jak ja. Kiedyś na trasie supportująca nas grupa metalowa, widząc mnie w klasycznej porannej akcji typu ćwiartka na śniadanie i widząc stoicki spokój mojej żony, stwierdziła: „Heavy metal to jest chuj! Puna, ty jesteś heavy metal!” Córka ma prawie 19 lat. Chłopaki 17 i 5. Starszy napierdala metalem z piętra. Robotę do chaty mi przynosi (śmiech). Wreszcie mam satysfakcję, że mogę drzeć mordę z dołu: „Ścisz to!”. Skubany nie ścisza. Chciał być muzykiem i przez chwilę kręcił się obok gitar, ale mu przeszło. Mówię mu: „To zostań wokalistą”. Blondyn, 1,90 m wzrostu. Nie wyrobiłby się z groupiesami, jakby się wziął za robotę (śmiech). Córka zdała teraz na ASP. Nosi rajtki w panterę i fajną skórę, ma rude pióra. Fest dziewczyna.

A tatuaże ma? Bo ty nie lubisz wydziarganych dziewczyn.

Nie wiem, ale to prawda. Nie kumam tego. Nie uważam, żeby tatuowanie kobiet było dobrym pomysłem. Nigdy nie nadążałem za modą. Ja nie mam dziary, ale ostatnio korci mnie, żeby na jednym cycku wytatuować sobie Steve’a McQueena, a na drugim – Franka Sinatrę. Uwielbiam Sinatrę, a McQueen jest genialny w Papillon.

A ta mała kreseczka na ramieniu?

Siostra zaczęła mnie kiedyś dziargać struną gitarową maczaną w tuszu. Miała być pacyfa pomieszana z anarchią. W trakcie jej roboty zrezygnowałem (śmiech). Ogólnie jednak jestem spełniony, bo zobaczyłem dwie czy trzy osoby, które wytatuowały sobie mnie. Jeden gość ma mój cały ryj na łydce. A drugi całą moją sylwetkę na wewnętrznej stronie przedramienia.

Jakie to uczucie?

Cytując klasyka (Lemmy Kilmister, Motorhead – przyp. red.): „To jak zwycięstwo. To lepsze niż seks”.

Czy nadal jesteś „zimnym, cynicznym alkoholikiem”?

Oczywiście. Ale bez tego ostatniego. Jakiś dziennikarz musiał mnie wkurwić albo był to dowcip, którego koleś nie załapał. Dzisiaj jestem zimnym cynikiem o gołębim sercu…


Na skróty:

O PŁCI PIĘKNEJ:

Dla mnie classic bitch jest Justyna Steczkowska. Wszystko się u niej zgadza. 107% kobiety.

Zawsze wielkie wrażenie robiły na mnie niskie brunetki z krótkimi włoskami. Ale z drugiej strony, działała na mnie, i to bardzo, Doro Pesch z formacji Warlock.

Miałem szwagierkę na Tasmanii. Była prawdziwą tasmańską wiedźmą, wierzącą w przeróżne dziwne rzeczy. Po 20 latach wróciła do Polski.

O STARYCH CZASACH:

Jak byłem młody, nie zsiadałem z roweru. Ostatnio żona kupiła mi na Gwiazdora Gianta Stiletto, czyli Harleya na pedałach z hamulcami tarczowymi. Mój syn wsiadł na niego i od razu zerwał mi przedni łańcuch.

Ucząc się na mechanika od Miga-15 poznałem wielu pilotów i zauważyłem, że nie bardzo interesuje ich to, co się dzieje na ziemi.

O NIEPEWNEJ PRZYSZŁOŚCI:

Jak powiedział i sfilmował Sean Connery – „nigdy nie mów nigdy”. Zawsze może mi spaść Belgia na głowę i stanę się gorliwym katolikiem.

O PRZYSZŁOŚCI PO ZAGRANIU W OFFOWYM FILMIE „AT OGLOG”:

Nie czekam na propozycje, ale z chęcią przyjmę rolę zboczeńca-mordercy.

O AKTYWNOŚCI FIZYCZNEJ:

Uwielbiałem tłuc się z Maleńczukiem na zapasy. Pasjami. Maciek proponował: „roman style, roman style…” i się tarzaliśmy. On jest długi, więc łatwo go poskładać (śmiech). Ostatnio po koncercie na Pikniku Country mówiono, że wylądowaliśmy obaj w jeziorze. Ja oczywiście tego nie pamiętam.