Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Krzysztof „Diablo” Włodarczyk

PLAYBOY nr 03, 2016 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak

fot. Marcin Klaban

Widziałeś już zdjęcia z sesji żony?

A masz?

Mam i nie zawaham się ich użyć.

(Śmiech). Dawaj. Pokazuj.

(Próbną wersję rozkładówki widać na ekranie laptopa)

O! Ładnie! Muszę przyznać, że dziwnie się patrzy na rozkładówkę dziewczyny, która od 14 lat jest twoją żoną. Uczucie jedyne w swoim rodzaju. Zdjęcia naprawdę super. Może tylko nie róbcie tak mocnego retuszu twarzy. W realu dziewczyny są przecież ładniejsze niż na zdjęciach.

Co powiedzą znajomi?

Przyjaciele pewnie Małgosi pogratulują. A inni to wiadomo. Jedni docenią, drudzy zanegują. Najważniejsze to się nie przejmować i robić swoje. Trzeba mieć odwagę. Ważne, żeby Małgosia była zadowolona. Jesteśmy dorośli i sobie niczego nie zabraniamy. Każdy robi to, co uważa za słuszne. Mnie się ta sesja podoba.

Te czarne, bulwiaste rękawice na zdjęciach to skąd?

To moje pierwsze! Rękawice ze skóry z prawdziwego skaju (śmiech). Tata przywiózł mnie i bratu po parze rękawic z jakiejś wycieczki do NRD, albo innego kraju zaprzyjaźnionego. Może Rumunii, albo Bułgarii, nie pamiętam dokładnie. Miałem wtedy jakieś 8, może 9 lat. Te rękawice to był szał. I nie ważne, że były cholernie niewygodne, że były z kiepskiej jakości materiałów. Starszy o rok brat dostawał w nos regularnie, mimo że zawsze był wyższy. Dzisiaj ma prawie dwa metry. Jedno natomiast trzeba mu oddać, nigdy się łatwo nie poddawał.

Też jest sportowcem?

Nie. A miał predyspozycje. Regularnie urządzaliśmy sprinty na boisku szkolnym. Na 100, 200 metrów byłem szybszy, ale na 400 brat wyprzedzał mnie jak chciał. Byłem tak zły, że płakałem z wściekłości, albo podstawiałem mu nogę. Dzisiaj pewnie nie miałby już ze mną szans. Mimo, że nie jestem mistrzem biegania, to jednak regularny trening robi swoje.

Wasz tata był piłkarzem. Zabierał was na treningi? Rokowałeś na napastnika?

Niekoniecznie (śmiech). Można powiedzieć, że do piłki miałem trochę drewniane nogi. Lepiej mi szło w kosza…

Po mamie?

Tak. Bo mama była koszykarką. Ale kozłowanie i rzucanie to była dla mnie nuda. Nie ten temperament. Zawsze liczyły się dla mnie tylko sporty indywidualne. I rodzice to wiedzieli.

I dlatego pojawiły się rękawice w domu?

Motywacja była chyba inna. Jeszcze zanim tata przywiózł nam rękawice, to wcześniej zakładał mnie i bratu na ręce po kilka par skarpetek i sparowaliśmy w podkolanówkach na rękach (śmiech). Chodziło o to, żebyśmy się mogli wyszaleć. Opanować dwóch takich łobuzów w domu, to było nie lada wyzwanie. Szczególnie ja dawałem się rodzicom we znaki. Nie byłem może zabijaką, ale naprawdę chuliganiłem. Przyznaję się. Nie było miesiąca, żeby coś się nie wydarzyło z moim udziałem. Zresztą brat też dokazywał. A manto zawsze zbieraliśmy po równo. Solidarnie. Oczywiście to przynosiło odwrotny skutek. Pamiętam, że ostatnie lanie nie robiło już na nas żadnego wrażenia. I wtedy się skończyło. Tak naprawdę nigdy nie miałem do ojca o to pretensji. Bardzo kocham rodziców. To były po prostu inne czasy i tyle. Większość rodziców tak wychowywała. Dzisiaj nawet sobie nie wyobrażam, żeby uderzyć mojego syna. W całym swoim życiu dostał trzy, cztery klapsy. Ma dzisiaj 13 lat i staram się z nim rozmawiać prawie jak z dorosłym.

Będzie boksował?

Raczej nie. Czarek ma duży talent plastyczny. Może pójdzie w tym kierunku. I bardzo dobrze.

Ogląda twoje walki?

Nie. Zawsze tylko powtarza: „Tata i tak wygra” (śmiech).

Boks to chyba nie jest sport, który trzeba zaczynać wcześnie?

Nie trzeba, ale zdecydowanie warto. Ja na przykład żałuję, że zacząłem dopiero pod koniec podstawówki. Dzisiaj treningi bokserskie robią już 10-latkowie. Nie chodzi o walki, ani nawet o sparingi, ale pracę nad szybkością, techniką, koordynacją. To się później bardzo przydaje.

Pamiętasz swoją pierwszą bójkę?

Jeśli braterskie się nie liczą, to chyba nie. Za dużo tego było. Pamiętam za to, że kiedyś brata tak urządziłem, że wylądował w szpitalu na dwa tygodnie. Walnąłem go w okolice brzucha na tyle mocno, że coś mu naruszyłem. Od tamtego momentu bardziej uważałem nawet na podwórku. Zwykle jednak wygrywałem nawet ze starszymi. Za to jeden przypadek pamiętam do dziś. Tarzałem się ze starszym chłopakiem po ziemi, a jego kumpel kopnął mnie z całej siły centralnie z kozaka w twarz. Drugi już się szykował. Zostawiłem tego na ziemi, wstałem, powiedziałem, że skoro trzech na jednego, to ja się nie biję i idę do domu. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem (śmiech). Zawsze byłem odporny na ciosy.

Kiedy już zacząłeś regularnie trenować, skończyły się bójki z bratem?

No jasne. Szybko zrobiła się za duża przewaga. Byłem już niebezpieczny. Natomiast pamiętam, że mniej więcej po dwóch latach treningów tata chciał ze mną trochę posparować. Brat mnie po cichu prosił, żebym nie zrobił mu krzywdy (śmiech). Chwilę się z ojcem powygłupialiśmy i więcej już takich pomysłów nie było. Myślę, że zrozumiał, jaka różnica umiejętności nas dzieli.

Na podwórku wtedy już pewnie nie było na ciebie mocnego?

Pewnie nie. Ale ja się wolałem nie przekonywać. Trafiłem na wspaniałego trenera. Zbyszek Raubo umiał świetnie motywować. Po prostu chciało się trenować. Miał też do nas dobre podejście. Tłumaczył, że uderzenie pięścią, może się źle skończyć. Trzeba mieć świadomość swoje siły i umiejętności. Od bójki do tragedii jest bardzo blisko. Zawodowy bokser ma niebezpieczne narzędzie w ręku. Nie wyobrażam sobie, żebym kogoś uderzył na ulicy. Chociaż wczoraj miałem taką sytuację… Lepiej nie mówić.

Teraz to musisz powiedzieć.

Facet zajechał mi drogę, bo nie zauważył mojego samochodu w lusterku. Użyłem klaksonu. A ten zaczął mi specjalnie hamować przed maską. Puściłem mu długie światła. Zatrzymał samochód, wysiadł i biegnie z łapami do bicia. Też wysiadłem.

Poznał?

Bardzo szybko. Ukłonił się i przeprosił. A gdybym to nie był ja? Debil, pewnie by kogoś pobił. Łatwo się mówi, że w takich sytuacjach lepiej się odwrócić na pięcie i iść w swoją stronę. Ale czasem się nie da. Facet biegnie na ciebie, to co możesz zrobić?

Gdyby nie wyhamował?

Nie wiem. Naprawdę różnie mogłoby się skończyć. Niezależnie od sytuacji i tak niekorzystnie dla mnie. Każdą osobę, która nie ma kontaktu ze sportem, nigdy nie przyjęła nawet ciosu, byłby w stanie powalić lekki plaskacz.

Często faceci chcą się z tobą sprawdzać?

Na szczęście tacy głupi się nie zdarzają.

Czy twoim zdaniem istnieje coś takiego jak rdza ringowa?

Pewnie, że tak. Odkurzenie się między linami jest bardzo potrzebne. W sparingu nigdy nie poczujesz tej adrenaliny, tego napięcia, nerwu, który masz na ringu przed publicznością. To są doświadczenia nieporównywalne. Mistrzów sparingu jest masę. Przychodzą na salę i robią cuda na kiju, a la Mohammed Ali. Potem ci sami goście w ringu nie istnieją. Nie potrafią zadać lewego prostego. Paraliżują ich tłumy. I nawet psycholog nie pomoże. Nie trzymają presji. Właściwie nic się z tym nie da zrobić. Można tylko zarabiać jako sparingpartner. Takich chłopaków, naprawdę świetnych technicznie, jest bardzo wielu.

Wiesz już z kim będziesz walczył 4 marca w Sosnowcu?

Nie mogę jeszcze zdradzić nazwiska. W każdym razie będzie to czarnoskóry zawodnik, dobrze boksujący. Nie chciałem walczyć z kolegami z Polski, z którymi od czasu do czasu sparuję. A pojawiały się takie propozycje. To nie ma sensu. Jest potrzebna inna, świeża krew. Oczywiście nikogo nie mam zamiaru lekceważyć. Każdemu może wyjść cios życia. Muszę się skupić w stu procentach. Im lepszego przeciwnika dostanę po tak długiej przerwie, tym lepiej dla mnie.

Nie walczyłeś od ponad 16 miesięcy. Pech?

I pech i różne zawirowania życiowe. Zresztą na własne życzenie. Za bardzo biorę do siebie niektóre rzeczy. Nie potrafiłem oddzielić tego co się działo w moim życiu prywatnym od pracy, od treningów. Za bardzo się przejmowałem.

Czuły bokser.

Dziwnie brzmi, ale tak.

Był taki moment, że twoi fani i nie tylko wstrzymali dech. Depresja, próba samobójcza…

Nie chcę o tym gadać. Trzeba patrzeć do przodu.

Jesteś w terapii?

Na stałe nie. Miałem kilka wizyt. Pomogło mi to otworzyć umysł, inaczej patrzę na świat. Bardzo pomocna, fajna sprawa. Polecam wszystkim. W życiu każdego bywają takie sytuacje, że sam sobie z nimi nie poradzisz. Mike Tyson też był twardy, ale jak życie mu się posypało, to zniósł to słabo psychicznie, co przełożyło się także na ring. Na takie rzeczy nie ma mocnych. Na szczęście mam dobrych ludzi wokół siebie. Wszystko wyprostowałem. Trenuję sumiennie. Koncentruję się na jednym.

Jakie plany po marcowej walce?

Pod koniec kwietnia starcie z Beibutem Szumenowem, tymczasowym mistrzem WBA kategorii cruiser. Już raz nie doszło do tego pojedynku, bo rywal zmagał się z kontuzją oka. Teraz mam nadzieję, już nic nie stanie nam na przeszkodzie. Jak wszystko dobrze pójdzie, potem we wrześniu pewnie obrona pasa i pod koniec roku kolejna. Następny na rozpisce będzie już Lebiediew (Denis Lebiediew jest pełnoprawnym mistrzem WBA – przyp. red.).

Podobno masz też plan, żeby spróbować swoich sił w kategorii ciężkiej. I tutaj celujesz akurat w polskich rywali…

Przede wszystkim wyrównanie rachunków ze Szpilką. To jest numer jeden na mojej liście. A jeśli Tomek Adamek będzie chciał zaboksować, to damy fajne widowisko.

Sprawy ambicjonalne?

Zdecydowanie. A w przypadku Szpili nawet personalne. Oczywiście jeśli będzie dużo ofert walk z przeciwnikami z zagranicy, będę się tylko cieszył, ale każdą przerwę chętnie wykorzystam, żeby udowodnić coś tutaj w kraju. Była sytuacja, w której Szpilka zachował się bardzo niesportowo…

Trochę się ponoć poszarpaliście.

Nie ma co do tego wracać. Lepiej załatwić sprawę w ringu. Nie mogę się doczekać tej walki. Myślę, że kibice w Polsce chętnie by ją obejrzeli.

A Tomasz Adamek czym ci podpadł?

Niczym. Tomek daje fajne widowisko, podejmuje rękawice, nie boi się ryzyka. Nie ma tu żadnej zadry. Ta walka ma sens pod względem sportowym.

Mówimy o kategorii ciężkiej, a w Polsce mamy przecież mistrza w twojej kategorii.

Krzysiek Głowacki (mistrz świata organizacji WBO – przyp. red.) to mój kolega. Nie ma powodu, żebym się z nim bił. Pójście do wagi ciężkiej nie będzie dla mnie problemem. Mój organizm dobrze przyjmuje masę. Idzie mi w mięśnie. Wystarczy, że będę ważył koło stówy, nie stracę wtedy na szybkości, a od przeciwników będę lżejszy średnio o pięć kilogramów. To już niewielka różnica.

Na pewno oglądałeś walkę Szpilki z Doentay’em Wilderem (mistrz wagi ciężkiej organizacji WBC – przyp. red.). Jak oceniasz?

Nie oceniam. Nie wypowiadam się na temat walk Szpilki. Wszyscy widzieli, że to był bardzo ciężki nokaut. Nikomu nie życzę.

A z Wilderem chciałbyś się zmierzyć?

Czemu nie? Potrzebowałbym jakieś pół roku, żeby naturalnie nabrać masy. Do tego jakieś przetarcie w wadze ciężkiej. Mniejsi ode mnie próbowali swoich sił z Kliczką (Władimir Kliczko, wieloletni mistrz wagi ciężkiej organizacji IBF, WBO, WBA – przyp. red.). Więc Wilder jest jak najbardziej w moim zasięgu. Na razie o tym nie myślę, na wagę ciężką przyjdzie jeszcze czas.

Czy bokserzy obstawiają swoje walki?

Z tego co słyszałem Fury (Tyson Fury, pokonał Kliczkę w zeszłym roku, odbierając mu pasy mistrzowskie – przyp. red.) obstawił swoją ostatnią walkę. Ja nigdy tego nie zrobiłem i nigdy nie zrobię. Nie chce, żeby jakieś dodatkowe sprawy zaprzątały mi głowę w ringu. W ogóle nigdy nie ostawiam boksu. Boję się pomylić (śmiech). Ale wiem, że niektórzy moi znajomi stawiają na moją wygraną. Staram się jednak w to nie wnikać.

Myślisz o spróbowaniu swoich sił w MMA?

Jak zwykle wszystko zależy od oferty cenowej… Jednak teraz skupiam się w stu procentach na boksie. Mam jasny cel i najlepsze lata przed sobą. Ale pod koniec kariery bokserskiej, kto wie. Zawsze to jakieś nowe wyzwanie. MMA lubię oglądać. Przede wszystkim na żywo. Myślę, że radziłbym sobie nieźle.

Kiedy ostatnio przeszedłeś przez zamknięte drzwi?

(Śmiech). Faktycznie mam taką umiejętność, że otwieram zamknięte drzwi bez użycia klucza. I to nawet bardzo solidne drzwi. Zdarzyło się kiedyś w hotelu w Hiszpanii. Stare czasy. Mam nadzieję, że nigdy nie wrócą. Źle wspominam tamte chwile. Bardzo źle. To było wariactwo. Obym nigdy więcej nie znalazł się w takiej sytuacji.

Dlaczego zawsze denerwowała cię ksywka „Rudy”?

Sam nie wiem. Ja nie jestem wcale aż taki rudy, może dlatego mnie denerwowała. Myślałem, że to jest wycelowane we mnie, obraźliwe, prześmiewcze. Strasznie się wkurzałem. Młoda krew buzowała. Dzisiaj pewnie bym tylko wzruszył ramionami. „Diablo” polubiłem od razu, bo pasuje do mojego charakteru. Przyjęło się do tego stopnia, że ostatnio w hotelu mieli dla mnie rezerwację na nazwisko „Pan Diablo” (śmiech). Choć i ten pseudonim nie wszystkim się podoba. Ostatnio spotkałem się z paroma religijnymi osobami, które totalnie go skrytykowały. Że to jest wystawianie się na złą moc szatana. Dla mnie „Diablo” to jest łobuz, drań, taki chuligan trochę niedostosowany do ogólnie przyjętych norm. Z religią to nie ma nic wspólnego. Ale jak ktoś chce uważać inaczej, jego sprawa.

Jesteś z kimś mylony?

Zdarza się. Zwykle są trzy typy pomyłek. Jestem panem Darkiem, panem Andrzejem, albo panem Tomkiem.

Michalczewskim, Gołotą, Adamkiem…

Dokładnie (śmiech). Wiem, że oni też są myleni. Ludziom się wszystko w głowach miesza. A najlepsze, że żaden z nas nie jest do drugiego podobny. Najbardziej bawi mnie porównanie z Andrzejem Gołotą. Z której strony ja jestem do niego podobny? Trzeba być wyjątkowo bystrym, żeby się aż tak pomylić.