Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Michał Pazdan

PLAYBOY nr 12, 2016 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Marcin Klaban

Jak często wpisujesz hasło „Pazdan” w wyszukiwarce internetowej?

W ogóle nie wpisuję. Nie jaram się tym.

Szkoda, bo pewnie byś się zdziwił, jakie najczęściej poszukiwane hasło podpowiada Google po wpisaniu twojego nazwiska – „Pazdan z żoną”.

Co?! Ale jaja. Nigdy bym na to nie wpadł. Może dlatego, że nie wywołujemy afer, a to jest dziś mało popularne (śmiech).

Drugie hasło pod względem popularności jest jeszcze lepsze – „Pazdan z włosami”.

Fryzjerzy też na necie siedzą? (śmiech). Cała ta popularność jest efektem Euro 2016. To wtedy zaczęło się szaleństwo na memy. Ja w trakcie turnieju nawet nie wiedziałem, co się dzieje w sieci. Byłem skupiony na dobrej robocie, a nie na jakichś głupotach, które w niczym by nie pomogły. Dopiero, jak wróciłem do kraju i usiadłem przed kompem, na własne oczy zobaczyłem, o co w tym wszystkim chodzi. Muszę przyznać, że niektóre memy były całkiem zabawne, jednak było też sporo robionych na siłę.

Jak planujesz wykorzystać tę masową popularność?

Nijak. Raczej staram się trzymać jak najdalej od tych spraw. Oczywiście pojawia się wiele propozycji reklamowych. Na razie jednak konsekwentnie odmawiam. Z Facebooka też się wyautowałem. Przynajmniej na jakiś czas. Chcę w stu procentach skupić się na piłkarskiej robocie.

I zostać nowym Fabio Cannavaro? Co miał twój piłkarski idol, a tobie jeszcze tego brakuje?

Był ode mnie skoczniejszy i bardziej dynamiczny. Był też lepiej zbudowany – szerszy w barach, co ułatwiało mu walkę z napastnikami. Poza tym był prawdziwym profesorem w momencie wyprowadzania piłki spod własnej bramki. Cieszę się, że łączy nas na pewno jedno – razem zaprzeczamy teorii, że dobry obrońca musi być olbrzymem. Całe życie powtarzano mi, że nie nadaję się na obrońcę, bo nie mam warunków. A przecież można to ukryć poprzez dobre ustawianie się, przewidywanie gry i porządne przygotowanie fizyczne. Wbrew powszechnym opiniom, myślenie w piłce nożnej sprawia przyjemność (śmiech).

A w czym jesteś lepszy od legendarnego Fabio?

Jestem wyższy o całe pięć centymetrów. Nigdy mnie nie dogoni (śmiech). Moim drugim wielkim idolem w dzieciństwie był Roberto Baggio – prawdziwy „pan piłkarz”. Nigdy nie zapomnę tych emocji, kiedy nie strzelił ostatniego karnego w finale Mundialu w 1994 roku. Poza tym kochałem Davora Sukera i Marca Overmarsa. Jako dzieciak biegałem z ich nazwiskami na plecach. Cały pokój był obwieszony ich posterami z „Bravo” i „GIGA Sportu”. Poza tym wisiał u mnie Juskowiak w koszulce Borussii Mönchengladbach i Hajto z Duisburga. Wychowywałem się w czasach Tomka Wałdocha, Jacka Bąka, Marka Koźmińskiego i Michała Żewłakowa. To oni byli bohaterami mojej młodości.

A plakaty z playmates?

Nic z tych rzeczy (śmiech).

To może chociaż muzyczne?

Tylko sport. Słuchałem techno, które z plakatami się raczej nie kojarzy. Całe dnie siedziałem na wortalach muzyki klubowej i ściągałem najnowsze kawałki czy sety np. z Qlimaxu z Holandii czy z innych stron internetowych. Był też spokojniejszy, transowy, jeszcze nieznany Armin Van Buuren. Miałem też fazę na hiphop. Słuchałem krakowskiego Karramby, Fenomenu, WWO i tak dalej.

Jakie miałeś ksywki w dzieciństwie?

Wszyscy mówili do mnie „Pazdek”. Poza tym był jeszcze „Arbuz”, bo jako młody chłopak byłem niski, ale głowę miałem już dużą. Trochę czasu musiało upłynąć, zanim się wyrównały wszystkie proporcje. Przez krótki czas wołali też na mnie „Soga”, bo kiedyś się przejęzyczyłem i zamiast powiedzieć „noga”, palnąłem bez zastanowienia – „soga” (śmiech).

A „Pirania”?

To dopiero wymyślił Leo Beenhakker. Według niego jestem agresywny i kąsam wszystkich rywali. Z kolei w Jagiellonii drugi trener kiedyś krzyknął, żebym „walił z tego Golloba”, czyli z główki. „Gollob” się spodobał, bo to niby głowa od razu w kasku (śmiech). Ale i ta ksywka umarła śmiercią naturalną. Dzisiaj funkcjonuje już właściwie tylko „Pazdek”.

Mieszkałeś w blokowisku w krakowskiej Nowej Hucie. Co widziałeś z okna?

Podwórko i swój własny blok (śmiech). Mieszkałem w największym budynku na osiedlu – bloku w kształcie podkowy, w którym żyło prawie tysiąc osób. 250 mieszkań, 12 klatek. Ja na szóstym piętrze. Z okna widziałem prowizoryczne boisko. Bramki robiło się, rzucając na ziemię szkolne plecaki, ewentualnie w roli słupków występowały drzewa. Fajne czasy. Fajne dzieciństwo. Dużo się działo.

Często się biłeś?

Zdarzało się. „Solówki” odbywały się najczęściej na górce pod szkołą na dwudziestominutowej przerwie obiadowej. Oczywiście w otoczeniu licznej publiczności. Uprzedzając wasze pytanie, pierwszej bójki nie pamiętam. Ostatnią też z trudem. Wiem tylko, że był remis (śmiech).

Za bójki trafiłeś na dołek?

O! To jest dopiero niezła historia. Szliśmy wtedy ze znajomymi na mecz Kmity Zabierzów, w której grał mój kumpel. Spotkanie z Arką Gdynia rozgrywane było na boisku Wawela Kraków. Arka trzyma sztamę z Cracovią. My, chłopaki z Nowej Huty, kibicowaliśmy oczywiście Wiśle. Ale wtedy w cywilu, bez szalików. Kaptury, flyersy – czyli całkiem normalnie w tamtych czasach, po domowemu (śmiech). Przed stadionem zahaczyli nas jacyś przyjezdni i spytali, za kim jesteśmy. My, że za Wisłą. Od razu zaczęła się młócka, a ich było sporo więcej. Zaczęliśmy uciekać. Traf chciał, że biegliśmy w kierunku zadowolonych z obrotu sprawy policjantów. Wpadłem centralnie pod radiowóz, parę razy dostałem pałą, spisali mnie i zawieźli na dołek. Razem z dwoma kumplami. Krótko mówiąc w suce znaleźli się tylko ci zaatakowani, którzy uciekali. Ci, którzy bili, się rozpłynęli. Najśmieszniejsze jednak było to, że w samochodzie leciał wtedy utwór Jamala – „Policeman”: Jak to policeman przeszukuje mnie? Przecież mam prawo nosić to, co chcę. To, co moje jest moje, co jara mnie. W razie co nie wiem przecież jak i gdzie. W ten sposób zamiast się trochę bać, nie mogliśmy wytrzymać ze śmiechu. To był w ogóle hit, bo wszystko wydarzyło się dzień przed rozpoczęciem moich studiów – 30 września. Na rozpoczęciu roku akademickiego nie byłem, bo siedziałem „dwa cztery” (śmiech).

Jak się to wszystko skończyło?

Wypuścili nas, a potem ciągali miesiącami po sądach grodzkich. Oczywiście na koniec nas uniewinnili.

Co w tamtych czasach piło się w Nowej Hucie?

Muszę zaznaczyć, że będąc w młodszym wieku – tak do 21. roku życia nie miałem świadomości bycia sportowcem przez 24 godziny. Grając w juniorach, a potem w drugiej lidze nie wiedziałem do końca, czy będę zawodowym piłkarzem, więc korzystałem z życia ile wlezie. Teraz się śmieję, że dzisiaj mógłbym wykładać dietetykę na uczelni. Wracając do pytania, w liceum zdarzały się wypady na Cavaliera – Jabłko Miętę. Po szkole, szczególnie w piątki. Tańszego wina wtedy nie było. Potem przyszła faza na Warkę Strong lub rosyjskie szampany Sowietskoje Igristoje – pite na osiemnastkach. Na końcu, jak już był większy hajs, pojawiła się wódka albo łycha z colą. Zawsze z colą, ponieważ nie byłem imprezowiczem starej daty i czystej nigdy nie lubiłem. Wszystkie stopnie wtajemniczenia przeszedłem.

Zarabiałeś kiedyś inaczej niż na piłce?

Miałem składać długopisy Bica, ale nie wszedłem w to. Roznosiłem też ulotki. Kilkanaście rzeczywiście rozdałem, ale większość i tak wylądowała w koszu. Poza tym kiedyś przez cztery godziny, za pięć dych, pracowałem na budowie. Nosiłem pięćdziesięciokilogramowe palety. Pierwszy i ostatni raz. To nie była robota dla mnie.

Na co wydałeś zarobioną kasę?

Oczywiście na bukmachera. Wtedy na lekcjach zamiast myśleć o nauce, siedzieliśmy z tyłu i planowaliśmy „węże” na kuponie, czyli obstawienie ośmiu meczów na jednym kuponie w taki sposób, żeby trafić wszystko. Grałem za dwa albo pięć złotych. Czasami „wąż wszedł” i całkiem sporo wygrywałem, ale i tak w sumie wychodziło się góra na zero.

Czy to prawda, że dobrym piłkarzem zostałeś trochę przypadkiem, bo wbrew okolicznościom?

Chyba tak, bo jako jeden z niewielu chłopaków z reprezentacji, a może i jedyny, nigdy nie chodziłem do klasy czy szkoły sportowej. Skończyłem liceum o profilu ekonomicznym, a potem przez rok studiowałem na Akademii Pedagogicznej. Rok minus jeden dzień na dołek (śmiech). Więcej się nie dało, bo zacząłem poważniej grać w piłkę. Cieszę się, że nie musiałem mieszkać w internatach, a na treningi mogłem jeździć tramwajem. Dzięki temu miałem stałych, starych kumpli z podwórka, z którymi bawiłem się co tydzień na imprezach. Nie ukrywam, jeszcze w drugiej lidze bardzo to lubiłem. Nigdy nie żyłem tylko piłką i miałem swoje normalne życie. Do dzisiaj bardzo to sobie cenię.

Od początku byłeś obrońcą?

A skąd. Jak każdy chciałem strzelać bramki (śmiech). Ale już w 12. roku życia wylądowałem na środku obrony, bo podobno nieźle czytałem grę i grałem jeden na jeden. Zawsze byłem w pierwszej czwórce, ale nigdy najlepszy. Niczym specjalnym się nie wyróżniałem, zawsze byli lepsi ode mnie. Byłem średniakiem, który nie grał w juniorskich czy młodzieżowych kadrach Polski. Długie piłkarskie dorastanie. Dzięki temu dziś mam chyba łatwiej – mam po prostu mniej w nogach.

Masz też łatwiej, bo masz mamę księgową. Pewnie pomaga ci w decyzjach transferowych.

Nie żartujcie. Miałbym się pytać mamy o to, gdzie mam grać?

Żony podobno się pytasz…

(Śmiech). Nie wiem, dlaczego poszła w świat plotka, że nie pojechałem grać w Turcji, bo żona się nie zgodziła. Ktoś ją podłapał i wyjął z kontekstu. Trzeba pamiętać, że kierunki zachodnie to lepsze ligi i możliwość sprawdzenia się z najlepszymi, natomiast kierunki wschodnie to dużo większe pieniądze.

No właśnie. Czy piłkarze nie zarabiają za dużo?

Pytajcie tych, którzy płacą.

A ty jakie masz zdanie?

Każda liga ma swoją specyfikę. Za taką samą pracę w niektórych klubach można zarobić dziesięć razy więcej niż w innych. Nie mogę tego oceniać. Tak po prostu jest. Z drugiej strony dzisiaj w piłkę chce grać prawie każdy młody chłopak. Konkurencja jest ogromna. Jeśli piłkarz dochodzi na sam szczyt, to znaczy, że po drodze okazał się w swoim fachu lepszy od setek tysięcy innych piłkarzy. To oczywiste, że ktoś taki będzie zarabiał więcej.

Futbol to ciężki kawałek chleba?

Oczywiście, że tak. Nie będąc piłkarzami, nigdy tego nie zrozumiecie. Poza tym dużo też zależy od tego, czy ktoś chce się tylko ,,ślizgać”, czy traktuje to poważnie. Ludziom się wydaje, że wystarczy wyjść i zagrać mecz. A to jest ciężka praca wymagająca naprawdę wielu poświęceń. Sam mecz to deser w życiu piłkarza, wisienka na torcie.

Kto w takim razie do tej pory był najtrudniejszym przeciwnikiem, przeciwko któremu grałeś?

Nie da się tego określić. Patrząc z boku, Robert Lewandowski to taka kompletna ,,dziewiątka”. Ronaldo w reprezentacji Portugalii nie gra tak jak w klubie, nie ustawia się jak napastnik, jest na boisku wszędzie. Nie mam więc dobrego porównania. Niedługo gramy przy Łazienkowskiej z Realem, to się zobaczy…

Kto zobaczy, to zobaczy. Szkoda, że przy pustych trybunach.

Nie chcę tego komentować. Mega szkoda. „Galacticos” to nazwa, która przemawia nie tylko do fanów piłki nożnej. To marka globalna, znana chyba każdemu. Nie wiem, z czym można porównać taki mecz w wymiarze społecznym… Może z koncertem Rolling Stonesów? Wyobraźcie sobie, że Jagger z zespołem ma grać koncert na pustym stadionie…

Czy ochroniarze nadal nie wpuszczają cię do hotelu, w którym ma zgrupowanie kadra?

Tak się zdarzyło tylko raz, jeszcze za czasów Leo Beenhakkera. Wszedłem do hotelu w kapturze na głowie. Od razu wzięli mnie za kibica, który chce się dostać do środka i zatrzymali przy drzwiach. Potem jeszcze przez dłuższy czas nie docierało do nich, że gram w kadrze. Dzisiaj taka sytuacja byłaby już niemożliwa, choć dalej lubię chodzić w kapturze (śmiech). Po Euro 2016 stałem się „tym Pazdanem”.

Przed którym świat stanął otworem.

Bez przesady, choć parę rzeczy naokoło na pewno się zmieniło. Dziś nie zdarza się, żebym mógł przejść po ulicy w taki sposób, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Ciężko nawet pójść z żoną do restauracji i się wyluzować. Wszędzie czujesz na sobie setki oczu. Tak to jest być „tym Pazdanem”. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. Jak mieszkałem w Krakowie czy Białymstoku w ogóle nie byłem znany. Wspaniała, pełna anonimowość.

No dobra. Przyznaj się w takim razie, gdzie będziesz mieszkał za rok?

Nie zastanawiam się nad tym. Serio. Wiem tylko, że po zakończeniu kariery wrócę do Krakowa, bo to moje miasto. Na razie bardzo fajnie mieszka mi się w Warszawie. A za rok? Piłka uczy pokory, więc wolę nie planować.

A dlaczego nie planujesz zostać specjalistą od strzelania rzutów karnych?

Bo nigdy tego nie trenowałem, podobnie jak rzutów wolnych. Jak chłopaki trenują strzelanie z wolnych, to ja idę w inną część boiska i trenuję przerzuty. Po co mam się skupiać na czymś, co nie jest mi potrzebne, a inni robią to zdecydowanie lepiej ode mnie? Strzały z jedenastu metrów od czasu do czasu można jeszcze poćwiczyć, bo czasem serie karnych wychodzą poza pierwszą piątkę graczy, ale żeby specjalnie szlifować ten element gry, to nie. Dziękuję.

W którym miejscu drabinki reprezentacji plasujesz się jako potencjalny strzelec karnego?

Jakoś pod koniec pierwszej dziesiątki. Tuż przed albo tuż za „Fabianem” (śmiech).

Kilku piłkarzy mówiło nam, że za nic nie pokażą swoich stóp. A ty byś pokazał?

Lepiej nie. Kompletna miazga. Horror w stylu gore. Czarne paznokcie na dużych paluchach to naprawdę problem. Zwykle śmiejemy się, że są to telewizory. Paznokcie schodzą mi średnio co pół roku. Równowaga w przyrodzie musi być – zwierzęta zmieniają sierść, a piłkarze paznokcie (śmiech).