Category Archive For "ARTYŚCI"
Tadeusz Rolke
– Rozmowa z fotografem bez pokazania jego prac to samobójstwo dla fotografa i redakcji. Dlatego liczę na to, że odstąpicie od zasady pokazywania aż czterech portretów bohatera wywiadu. W moim przypadku byłoby to bez sensu.
– Nie tyle, że odstąpimy, my pójdziemy dalej. Zamierzamy naprawić 25-letnie zaniedbanie wszystkich kolejnych redaktorów naczelnych i wreszcie zaproponować panu sesję dla nas.
– Super. A mogę wybrać modelkę?
Ryszard Horowitz
– Pamięta pan swojego pierwszego PLAYBOYA?
– Musiałem go zobaczyć dopiero w Nowym Jorku, bo na pewno nie w Krakowie. Nie pamiętam dokładnie tego momentu. Za to na zawsze zapisała się w mojej pamięci przygoda na austriacko-węgierskiej granicy, kiedy PLAYBOY autentycznie mnie uratował. Mieszkałem wtedy w Stanach, a moi rodzice w Polsce. Ani ja nie mogłem przyjechać do nich, ani oni do mnie.
Andrzej Pągowski
– Pierwszy dyrektor artystyczny polskiego PLAYBOYA – to brzmi dumnie. Prawie jak spełnienie marzeń?
– W pewnym sensie tak. Pamiętam, że bardzo zabiegałem o tę posadę. Strasznie chciałem się dostać do tej redakcji. Dlaczego? Bo całe nasze środowisko, wszyscy graficy, regularnie wysyłali swoje ilustracje do amerykańskiego PLAYBOYA. Myśmy po prostu mieli świadomość kultowości tego tytułu. Pamiętam, jak swego czasu przemycałem PLAYBOYA ze Sztokholmu w nogawce spodni. Dziś to się wydaje kuriozalne, ale takie przecież były czasy. I właśnie w tamtych czasach całymi latami wysyłaliśmy ilustracje do amerykańskiej redakcji, mimo, że nigdy nie wydrukowano choćby jednej.
– Były za słabe?
– Ależ skąd. W ogóle nie chodziło o jakość. Dopiero będąc w Chicago, kiedy przyjechałem do amerykańskiej redakcji jako dyrektor artystyczny polskiej edycji, dowiedziałem się, na czym polegał nasz błąd. Amerykanie chcieli, żebyśmy w polskim PLAYBOYU używali ich ilustracji i ja wtedy stanowczo zaprotestowałem.
Rosław Szaybo
– Jak się uczy języków obcych w łóżku?
– Najlepiej. Oczywiście tylko w sytuacji „przedtem” i „potem”. Problem jednak polega na tym, że jak już człowiek nauczy się języka, to może się okazać, że z niektórymi paniami nie ma po co chodzić do łóżka. Zalecam więc ostrożność.
Janusz Kaniewski
– Czy logo PLAYBOYA wymaga redesignu?
– Absolutnie nie. To jest klasyk, o który trzeba dbać. Bardzo mało logotypów przetrwało do dzisiejszych czasów w niezmienionej formie. A wśród nich jest zaledwie kilka takich, których ludzie używają z własnej woli. Logo PLAYBOYA jest powszechnie wykorzystywane. Niektórzy ozdabiają nim samochody, a inni nawet swoje ciała. To jest wartość nie do przecenienia. Świętość.
Tomek Rygalik
– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Zaczynałem od barterów i wymian bezgotówkowych. Oddałem na przykład matchboksa za kulkę butaprenu. Mój tata pracował w Niemczech i często przywoził mi resoraki. Wstyd się pewnie dziś do tego przyznać, ale miałem ich tyle, że nie mogłem zliczyć. Po prostu nie przywiązywałem do nich wielkiej wagi, więc wymiana na kulkę klejącego kitu wydawała się jak najbardziej na miejscu. Pamiętam, że wymieniałem też puszki po piwie na świerszczyki i komiksy.
– A co z kasą?
– Zacząłem zarabiać bardzo późno. Gdybym nie był na garnuszku rodziców, pewnie musiałbym się bardziej starać. Czasami myłem im z bratem samochód lub nabijałem napy w bluzkach produkowanych przez mamę. Dostawałem wtedy większe kieszonkowe. Pierwsze samodzielne pieniądze zarobiłem dopiero w drugiej klasie liceum w Oklahomie.
Tomek Rygalik
– Rygalik to nazwisko z kluczem?
– Wszystko na to wskazuje. Widocznie pisane mi było projektowanie między innymi mebli. Ostatnio zrealizowaliśmy ciekawy, eksperymentalny projekt food-designowy, który wystawiany jest teraz na prestiżowej wystawie w Rovereto we Włoszech. To stół w całości zrobiony z czerstwych bagietek. W ten sposób „regalik“ stał się „rogalikiem” (śmiech).
– Pamiętasz moment, w którym zadzwoniła do ciebie szefowa firmy Moroso?
– Zawsze będę pamiętał. 8 lat temu jechałem rowerem przez londyński Kensigton Garden i nagle zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem zachrypnięty, kobiecy głos: „Cześć Tomek, tu Patrizia Moroso. Widziałam twój fotel. Jestem zachwycona. Wsiadaj w najbliższy samolot, musimy o tym pogadać”. Prawie zemdlałem z wrażenia. Bogini świata meblarskiego zaprosiła mnie do Mediolanu i zaproponowała współpracę. Byłem w szoku. To świetna firma.
Robert Sowa
– Majeranek czy chilli?
– Lubię konkret i zdecydowany smak. Możecie zacząć na ostro.
– Twoja restauracja jest w miejscu, gdzie od dziesięcioleci można było nieźle zaliczyć w mazak. Robert Więckiewicz powiedział nam, że tylko raz zdarzyło mu się dostać łomot, tak jak w filmie. Właśnie tutaj.
– Dziś również widuję czerniakowską „arystokrację” przychodzącą do baru obok. Wszyscy oni pewnie chlipią za dawną Karczmą Słupską, a niektórzy nawet za jeszcze starszą Sielanką. Niedawno pewien gość opowiadał mi o czasach, kiedy pod Sielanką był punkt zborny warszawskich węglarzy. Chłopaki zsiadali z wozów, wchodzili na lufę i dalej w drogę. Mam świadomość, że zderzam się z miejską legendą. Połowa warszawiaków oblewała tu matury, magisterki, organizowała chrzciny, wesela i tym podobne. Były nóżki w galarecie, czysta i śledź. Ja zapraszam na tatara i zimną wódkę Bieługę.
Witold Kaczanowski
– Muszę wam powiedzieć, że gdyby „Przekrój” był dalej na pożółkłym, paskudnym papierze, to kochałbym go bardziej. Po raz ostatni widziałem się z Marianem Eilem i jego żoną w Paryżu. Znałem też wszystkich, którzy rysowali na ostatniej stronie – Eryka Lipińskiego, Otka Axera, Lengrena.
– Ty też szkicowałeś. Chociażby ilustrowałeś opowiadania Dygata. Ale chyba nigdy nie były to obrazki satyryczne.
– Narysowałem sporo surrealistycznych szkiców, ale wszystkie powędrowały do szuflady. Zrobiłem też serię śmiesznych rysunków, na których faceci na różne sposoby próbują podnieść sztangę. Zadziwiająco wiele aspektów życia można skomentować w ten sposób.
– A czy mógłbyś jakoś skomentować rysunkiem naszą rozmowę?
– Trzy ludziki siedzące przy stole i pijące wino? To mogłoby być zbyt nowatorskie (śmiech).
Witold Kaczanowski
PLAYBOY nr 9, 2010 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke, Marcin Meller fot. Kuba Dąbrowski — Podchodzę pod osiemdziesiątkę, więc mam prawo zaproponować młodszym, żebyśmy byli na „ty”. Jesteśmy zaszczyceni. Poza tym pożegnajmy się, bo na trzeźwo już się nie zobaczymy… (W tym momencie wszyscy poza największym w Warszawie abstynentem – Naczelnym PLAYBOYA – …
Paweł Borowski
PLAYBOY nr 6, 2010 rok TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke ilustr. Paweł Borowski — W twoim filmie Zero nie ma imion. Są tylko postacie w stylu „Barczysty biznesmen” i „Niechlujny tłuścioch”. A jak byś nas określił? Może „Weteran z Seatlle” i „Silny w spokoju”? Tacy ludzie pracują dziś w PLAYBOYU. Pamiętasz moment, w którym PLAYBOYA …
Grzegorz Rosiński
PLAYBOY nr 1, 2008 rok TEKST: Alex Kłoś fot. Paweł Fabjański — Grzegorz, ponoć z okien twojego domu widać foto-tapetę? Kiedyś dowiedziałem się od Marcina Wrony, który był u mnie z radiem RMF FM, że to Pradolina Rodanu. Bardzo pięknie to brzmi, nie wiedziałem nawet gdzie mieszkam. Mam z okna widok na taki pejzaż, że …
Marek Raczkowski
– Nie wiadomo, czy coś wam się nagra, bo mogę mieć przy sobie zagłuszacz.
– Nie wiedzieliśmy, że jesteś sprytniejszy od premiera (Oleksego – przyp. aut.).
– Myślę, że pan Józef przed rozmową z Aleksandrem (Gudzowatym – przyp. aut.) mógł zażyć jakiś narkotyk. Zastanawiałem się nad tym, co mówił i doszedłem do wniosku, że mógł wziąć kokainę (Józef Oleksy w rozmowie z Aleksandrem Gudzowatym mówił o Aleksandrze Kwaśniewskim „mały krętacz”, a o Leszku Millerze „dupek”. Potwierdził też słowa Gudzowatego, że to „żule”, a wszystkich polityków określił jako „barachło” – przyp. aut.). Kokaina doprowadza do głębokiego przekonania o swoich racjach. Wiadomo, każdy kiedyś próbował.
– Podejrzewasz polityków o „takie rzeczy”?
– Nie tylko o takie. Ale bardzo często zmieniam zdanie. I to na zasadnicze kwestie. Uważam tę cechę za niewątpliwą zaletę.
Andrzej Mleczko
PLAYBOY nr 1, 2004 rok TEKST: Łukasz Klinke, Piotr Szygalski fot. Tomek Bergmann — (Zimowe popołudnie w Krakowie w galerii Andrzeja Mleczki. Pijemy gorącą herbatę, wokół krzątają się miłe pracowniczki pana Andrzeja, a na zewnątrz wielbiciele twórczości przyklejają do witryny swoje nosy. Autoryzacja wywiadu nie należała do łatwych, w przeciwieństwie do rozmowy, która nas odprężyła …