Bartosz Wierzbięta

– Kiedyś powiedziałeś, że chciałbyś być playboyem.
– A nie kowbojem? Wydaje mi się to podejrzane. Dlaczego miałbym mówić, że chciałbym być playboyem, skoro już nim się czuję (śmiech)? Ale na poważnie, to nie nadaję się na playboya, bo nie jestem do wzięcia. Z drugiej strony najfajniejsze w byciu playboyem jest to, że można się nim czuć, nie będąc. I na odwrót, być playboyem i nie zdawać sobie z tego sprawy. Playboy nieświadomy jako najczystsza forma, bo nieskażona samoobserwacją. Ideał.
– Czy ty przypadkiem na takiego nie pozujesz? Nie zgodziłeś się na sesję zdjęciową. Żaden „normalny” playboy by się tak nie zachował.
– Playboye dzielą się na młodych i starych. Ja zaczynam się zaliczać do tej drugiej kategorii, więc lepiej już się nie fotografować i nie psuć wrażenia, jakie robią moje zdjęcia, kiedy byłem w formie i czułem się fit (możemy zapewnić, że Bartosz Wierzbięta jak na swoje 33 lata jest wciąż jak najbardziej fit – przyp. aut.).
– Jak sława genialnego tłumacza przekłada się na powodzenie u kobiet?
– Odwrotnie proporcjonalnie. Nie wydaje mi się, że tłumacz to jeden z tych zawodów, które mali chłopcy wymieniają jednym tchem, kiedy opowiadają, kim chcieliby zostać, jak dorosną. Kobiety chyba też wolą umięśnionych strażaków i hydraulików od tłumaczy konsekutywnych.

Czytaj dalej