Jacek Borcuch

– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Sprzedając butelki w skupie w Kwidzynie. Zdarzało się też, że kupowałem oranżadę „na miejscu” w jednym sklepie, a w drugim oddawałem butelkę za kaucją. Na szczęście chyba już się przedawniło. Handlowałem też owocami z działki ojca. Woziło się jabłka do Warmińskich Zakładów Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego… Ale tak naprawdę poważne kwoty zacząłem zarabiać na obozach OHP.
– Brzmi rzeczywiście poważnie.
– Najpierw wylądowałem w kolejnych Zakładach Przetwórstwa. W Pakości. Myłem słoiki, pakowałem koper, a czasami inne rzeczy… To w Pakości podjąłem pewne postanowienia. Mój głos wewnętrzny krzyczał: „Nie ma chuja, żebym codziennie wstawał o piątej rano! Wolę zostać kosmonautą”.

Czytaj dalej

Jacek Borcuch

– Czy twój następny film też będzie dla nas?
– A który był dla was?
– Wszystkie.
– To fajnie. Bo ja robię filmy dla siebie. Zaspokajam swoją wyobraźnie. Jeżeli waszą również, to bardzo mi miło. Możemy się spokojnie umówić, że robię kino dla nas trzech (śmiech). Pytanie tylko, czy dalej będziemy mieli ochotę na to samo.
– Nie mamy wrażenia, że twoje filmy są takie same.
– Powiem wam, że po Tulipanach chciałem zrobić coś zupełnie innego. Ale się nie udało. Wszystko, co kocham jest przepełnione melancholią. Teraz robię historię na wskroś współczesną i mam nadzieję, że tym razem tego uniknę.

Czytaj dalej