Wojciech Mann i Krzysztof Materna
TEKST: Łukasz Klinke, Piotr Szygalski
—
(Spotkaliśmy się w siedzibie ich firmy na warszawskim Żoliborzu. Piękna okolica sprzyjała dowcipnej pogawędce. Dwóch na dwóch. Tak miało być. Jednak szczerze mówiąc, czasami zastanawialiśmy się, czy my w ogóle jesteśmy potrzebni. I wpadliśmy na świetny pomysł: panowie MM powinni przeprowadzać wywiady z sobą. Są do tego stworzeni. Dialogi między nimi rozbawią największego mruka)
Ostatnio widzieliśmy ciasteczka o nazwie: „Maniaczki Pikantne”…
MANN: Podam ich do sądu.
MATERNA: A ja zjem, bo lubię ciasteczka.
A wiecie, panowie, jaki preparat zażywają kobiety w ciąży?
MATERNA: Jeżeli mówią panowie o „Maternie”, to wiem. Niestety nie mam korzeni z grupą właścicielską. Nikt się do mnie w tej sprawie nie zwrócił, nad czym głęboko ubolewam.
Zna pan dowcip związany z Materną?
MATERNA: Nie.
„Chcesz urodzić Manna, zażywaj Maternę”.
MATERNA: Nie uprzedzałeś mnie o tym.
MANN: To ciekawe.
Polecacie znajomym ten preparat?
MANN: Proszę panów, bardzo dawno już nie byłem w ciąży, więc nie mam styczności.
MATERNA: Ponieważ jest to związane z moim wizerunkiem, nie udzielę odpowiedzi twierdzącej.
MANN: Ja bardzo lubię „Bebiko”…
Chodzą słuchy, że nie jesteście wielbicielami sesji fotograficznych.
MANN: Niedawno jedna z gazet zafundowała mi sesję na wydmach za Warszawą. Facet mnie wywiózł i kazał biegać po piachu. Myślałem, że go zabiję. Bardzo nie lubię robić sobie zdjęć.
MATERNA: Chyba, że w Hiszpanii albo Portugalii.
MANN: No właśnie. Czekamy na takie propozycje. Wywożą różne młode kobiety do ciepłych krajów i cykają im tam zdjęcia. A ja co? Jestem gorszy? Bym sobie w majtkach gdzieś posiedział…
Nudzą was, panowie, pytania o waszą dwójkę?
MANN: Wszystko by nas nudziło, gdybyśmy nie lubili tego, co robimy. Również pytanie, gdy ktoś z nas jest sam, czyli: „Gdzie jest ten drugi?” To nudne, ale za to wymyślamy ciekawe odpowiedzi. Na pytanie, gdzie jest pan Krzysiek, odpowiadałem nawet drastycznie: „Niestety siedzi”.
MATERNA: Ja mówię że pan Wojciech śpi, co jest zwykle bliskie prawdy.
MANN: Ostatnio miałem takie śmieszne wydarzenie związane z nami dwoma. Byłem w myjni samochodowej i zawadziłem o krawężnik. Podskoczył mi samochód. A facet z myjni podsumował to wydarzenie w następujący sposób: „Ooo, panie! Materna to dopiero przypierdolił”.
MATERNA: Przyznaję się. Tak było.
MANN: Nie tłumacz się! Twoje ślady odnajduję w wielu niespodziewanych miejscach.
Myjnia to jedyne miejsce, w którym załatwiacie sprawy razem, acz oddzielnie?
MATERNA: Nie wiedziałem, że razem myjemy samochody, ale nie dziwię się, bo tam świetnie myją.
MANN: Ostatnio zostawili mi parę zacieków.
Czy koledzy i koleżanki waszych dzieci są zawiedzeni, gdy widzą w domu tylko jednego z was?
MANN: Nie wiem, ale mój syn ostatnio opowiadał mi z satysfakcją, że w trakcie robienia listy na jakiś wyjazd podał nazwisko, a stojący obok kolega zaczął zataczać się ze śmiechu: „Może jeszcze jesteś spokrewniony z tym z telewizji?”. Syn wyczekał i odpowiedział: „Tak, jestem jego synem”. To śmieszka załatwiło.
MATERNA: Nie poluję na takie anegdoty, ale wiem, że nasi synowie kontaktują się ze sobą w sposób zupełnie niezależny od nas. Nawet wiem, że wczoraj próbowali równolegle nie pójść do szkół.
Udało się?
MANN: Mojemu się udało.
MATERNA: Mojemu nie.
Ile razem, panowie, ważycie?
MANN: Więcej niż każdy z nas oddzielnie.
Panie Wojtku, czy pan się waży?
MANN: Czasami sprawia mi to przykrość, a czasami budzi pewną nadzieję, ale odkąd przekroczyłem stówę, robię to rzadziej.
Według jakich kryteriów ubieracie się przy okazji konferansjerki?
MANN: Bardzo prostych. Krzysiek mi każe.
MATERNA: Jako zawodowcy orientujemy się do kogo mówimy. Reagujemy na to ubiorem.
A jak wspominacie imprezę, którą kiedyś prowadziliście, czyli galę „Miss Polonia”?
MANN: Aż mi się zimno zrobiło. Byłem wtedy zdeklarowanym przeciwnikiem ubrań typu garnitur i krawat. Doszło do absurdu, bo założyłem buty kolegi, mającego potwornie wielką stopę – o jakieś cztery numery za dużą; miałem – udające spodnie garniturowe – czarne Wranglery zaprasowane na kant i o wiele za małą, rozprutą na plecach, białą koszulę na ohydnej i rozciągniętej gumce. Poza tym muszka, a do tego wypożyczona z telewizji, dość używana, góra od smokingu, którą nosił kiedyś Lech Ordon. W tym stroju miałem pokonać 40 schodów w dół. Myślałem, że spadnę na mordę. To było traumatyczne przeżycie.
Czy istnieje lista imprez, z którymi nie będziecie mieli na pewno nic wspólnego?
MATERNA: Ona jest znacznie dłuższa od listy odwrotnej. Ale praktycznie nie otrzymujemy propozycji prowadzenia imprez, których byśmy nie poprowadzili.
MANN: Aż tak to nie. Otrzymujemy ich dużo mniej niż moglibyśmy otrzymywać. Niedawno zgłoszono się do nas, żebyśmy zabawiali gości u pewnego bogatego pana na urodzinach. Propozycja był intratna finansowo.
MATERNA: Zabawę na urodzinach możemy poprowadzić u naszych przyjaciół. Z czystej sympatii i bez honorarium. Jest to impreza osobista, a nie komercyjna. Ten pan pewnie chciał mieć fajne urodziny, ale my jesteśmy od niego starsi, a po drugie…
MANN: Biedniejsi.
Czy jakaś propozycja kiedyś was zaskoczyła?
MATERNA: Pewien bogaty ogrodnik wymyślił sobie, żebyśmy czytali telegramy na weselu jego córki. Gdyby propozycja wynikała z czystej sympatii telewizyjnej i nie niosła chęci kupienia nas, to mogłoby do tego dojść.
MANN: Nam jest przyjemnie, gdy ktoś nas lubi.
MATERNA: Nie chciałbym, żeby wszyscy, którzy nas lubią, pomyśleli, że za darmo pojedziemy szlakiem wesel polskich.
MANN: Chciałbym podkreślić, że to redaktor Materna nie chce być wynagradzany.
Padła kiedyś oferta, żebyście pojawili się na wieczorze panieńskim?
MANN: Nie, ale kiedyś dostałem ofertę zamieszkania przez pewien czas u kobiety w Łodzi. Podobno nie byłem pierwszy, bo twierdziła, że przez poprzedni miesiąc mieszkał u niej Piotr Kaczkowski, który powiedział, że musi wyjść na chwilę i już nie wrócił. Podejrzewam, że była to niebezpieczna osoba. Chciałbym zaznaczyć, że pani miała słabość do Kaczkowskiego, bo – jak twierdziła – uwielbia wysokich brunetów. Od razu wyczułem jakiś fałsz.
Czy wasze stawki są stałe?
MANN: Moje nie. Robię to na wyczucie.
MATERNA: Moje też nie. Nie lubię łatwizny zawodowej, czyli mówię „dzień dobry” i inkasuję kasę. Myślę o tym, czy impreza będzie miała rangę, która mi odpowiada.
MANN: Nie lubimy robić za małpy.
MATERNA: Często, gdy nie chcemy przy czymś pracować stawiamy zaporowe ceny.
Zdarzyło się, że ten wybieg nie wyszedł?
MANN: Raz. Byłem śmiertelnie przerażony. Wymyśliłem cenę z sufitu, na dzisiejsze pieniądze jakieś 50 tysięcy na głowę, a facet wyjął spod stołu torbę i zaczął wykładać pieniądze. Spisaliśmy umowę i wystąpiliśmy. Zachwyceni nie byliśmy, ale przygoda super.
Fachowcy od wyliczania obliczyli, że gaże panów to 6–8 tysięcy za poprowadzenie imprezy…
MATERNA: 6–8 tysięcy!?
Za mało?
MATERNA: Zostańmy przy zdziwieniu (śmiech).
Jesteście bogaci?
MATERNA: A czy widzieli nas panowie na liście stu najbogatszych Polaków?
MANN: Oj, Krzysiek! To pic na wodę. Ci najbogatsi nie pokazują się na liście.
MATERNA: Może z nami tak jest…
MANN: Do mnie „Forbes” dzwonił kilkanaście razy, ale mówili, że się kąpię.
Wiecie, ile macie na koncie? A ile samochodów?
MANN: Krzyśkowi bym nie powiedział, bo nie mam do niego zaufania. Mogę tylko przyznać się, ile mam samochodów, bo nie jest to trudne do obliczenia. Znowu mi wychodzi, że mam jeden.
MATERNA: Jestem precyzyjny jak Wojtek. Też mam jeden.
Macie prywatnych księgowych?
MANN: Mam ich mniej niż samochodów.
Po wypełnieniu PIT-ów macie zwroty, czy musicie dopłacać?
MATERNA: Sami sobie odpowiedzieliście. Mamy zwroty, ale przy wypełnianiu.
Jak podobają się panom komercyjne trendy w mediach?
MANN: Jestem zrozpaczony tym, co się dzieje z radiem. Szczególnie z tym, które mnie kształtowało (od tego czasu zaczęło się dziać lepiej, a pan Mann zaczął nawet w nim funkcjonować – przyp. aut.). Zastanawiam się, czy obniżyły się kryteria odbiorców, czy też dano im inną propozycję, z którą się ze smutkiem pogodzili. Dziś wszystkie radia, także państwowe, chcą wyrwać część tortu reklamowego przy pomocy najprostszych konkursów i prowadzących, którzy nie umieją sformułować zdania po polsku.
MATERNA: To samo dzieje się w telewizji. Podam przykład tragicznego i nie szanującego telewidza myślenia. Mogę przystać na to, że benefis Łodzi Kaliskiej, której jestem wielbicielem, nie jest emitowany w paśmie największej oglądalności. Ale dlaczego o pierwszej w nocy taki program prowadzi redaktor, skądinąd z ogromnymi zasługami dla polskiej telewizji, czyli prowadzący „997”? I on mi tłumaczy, co to jest sztuka współczesna, happening i Łódź Kaliska. Naprawdę nie mogłem potem zasnąć (śmiech).
MANN: Dlaczego odbierasz prawo redaktorowi, żeby poza łapaniem morderców interesował się sztuką?
MATERNA: Niech on się interesuje, niech siedzi na widowni. Może znajdzie tam jakiegoś podejrzanego typa. Ale nie może prowadzić takiego programu.
MANN: No nie. Kiedyś prowadziłem program o książkach, a pisarzem nie jestem, mimo iż mam takie nazwisko.
No właśnie. Czy pana audycja z Grocholą i Gretkowską była próbą „inteligentnej komercji”, czy też raczej próbą dopasowania się do radia komercyjnego?
MANN: To drugie to nie bardzo, bo zrezygnowali ze mnie dość szybko. Nie udało mi się dopasować do oczekiwań kierownictwa. Załatwiła mnie pani Gretkowska mówiąc o robieniu laski w środku dnia. Kierownictwo zresztą było zachwycone, ale tylko do momentu, póki nie dostało innych instrukcji. Uchowałem się z Magdą Umer i panią Grocholą, ale chyba musiałem być mało interesujący i zabawny…
Czy rozstanie z telewizją to dla was bolesne wspomnienie?
MANN: Bolesne jest, gdy dostaje się komunikat, że się nie jest potrzebnym, ale bez żadnego uzasadnienia. Gdyby nasze programy były recenzowane na kolaudacjach i bylibyśmy informowani, że nie przekonujemy kierownictwa, to albo byśmy zareagowali, albo po prostu byśmy się zwinęli. Niczego takiego nie było. Przyszło tylko lakoniczne pismo podpisane przez redaktora Sierockiego, że telewizja nie przedłuży z nami umowy. Paradoksalnie zbiegło się to w czasie z naszą rekordową oglądalnością i zapowiedziami wznowienia przygód doktora i siostry Ireny. Potem próbowano przefastrygować, że to my odeszliśmy. Dziś jesteśmy jeszcze sprawni intelektualnie, więc może coś niebawem zrobimy (I zrobili. Program „Mc2-maszyna czasu” w TVP2. Od wiosny br. program zniknął z ramówki – przyp. aut.).
MATERNA: W naszych bogatych życiorysach telewizyjnych to nie pierwsze kierownictwo, które się zmieniło.
MANN: A nawet nie drugie…
Czyżby redaktor Sierocki nie był przez was darzony specjalną estymą?
MANN: Nie może być, bo się z nami nawet nie spotkał. Nie jesteśmy klockami, które każdy może przestawiać.
A jak oceniacie, panowie, swoją przygodę z telewizją Puls?
MATERNA: To był kawał dobrej roboty. Zrobiliśmy rzecz bez precedensu – prowadziliśmy magazyn pięć razy w tygodniu. Dzisiaj staje się to już normą.
MANN: Puls był wynikiem nagłej próżni po „MdM-ie” i ciekawej propozycji. Szkoda, że tak mało osób mogło nas oglądać.
Czy Polsat i TVN próbowały namówić was na współpracę?
MANN: Nie porozumiewając się z nimi, doszliśmy do wniosku, że nie chcemy być gośćmi, którzy pojawiają się w każdym możliwym kanale. Wolimy poczekać, gdyż Woronicza jest dla nas miejscem priorytetowym.
MATERNA: Myślę, że obwarowania licencyjne w tych stacjach eliminują możliwość zrobienia tam jakiegokolwiek programu autorskiego. Poza tym prawdopodobnie musielibyśmy w zamian uczestniczyć w programach typu „Bar” czy „Big Brother”. A my jesteśmy przecież nudni i nieciekawi.
Czy po tych przykrych przygodach z TVP przestaliście płacić abonament?
MANN: To byłoby śmieszne. To tak jakbym obsikał płot na Woronicza. Płacę właśnie dlatego, żeby mi nikt nie powiedział, że się mszczę. Nie ukrywam, że powodzi mi się zupełnie przyzwoicie, więc abonament płacić mogę, ale nie dziwię się ludziom, którzy go nie płacą, bo niewiele z niego wynika.
MATERNA: Nigdy nie myślałem, żeby nie płacić.
Myśleliśmy, że co druga osoba w tym kraju nie płaci…
MATERNA: Macie, panowie, złe obliczenia.
MANN: Ale jeżeli wy nie płacicie, to wszystko się zgadza.
Czy istnieje jakiś telewizyjny duet, który się panom podoba?
MATERNA: „Ale plama!”. Skromniutki, zabawny, momentami ostry. Proszę zobaczyć, jakie były losy tego programu. To smutne.
Dlaczego Mann nie ma wpływu na Maternę, by ten ostatni rzucił palenie?
MANN: Nie palę już cztery lata i bardzo przeszkadza mi, gdy ktoś pali w mojej obecności. Ale to nie znaczy, że was nienawidzę. Na Krzyśka jednak patrzę krytycznie.
MATERNA: Podejmowałem liczne próby, żeby zerwać z nałogiem.
MANN: On jest pół roku młodszy. Ma czas.
Czyli powinien odstawić tytoń trzy i pół roku temu…
MATERNA: Proszę panów, bez względu na to, kiedy – zawsze jestem młodszy.
Kłócicie się ze sobą?
MANN: Dotknęliście śliskiego tematu. Cokolwiek powiemy, to ludzie mogą nie uwierzyć, bo zdaniem wielu dawno powinniśmy się zamordować. Będąc Polakami, przynajmniej w dużym procencie, powinniśmy się znienawidzić, zrobić sobie koło dupy, zakablować, pokłócić się o pieniądze itd. Jeżeli mamy spory, staramy się, żeby nie wyszły na zewnątrz. Znamy swoje słabości i różnice w poglądach. Małostkowości mamy za sobą.
MATERNA: Uczucie trwa, panowie…
MANN: Nie sczepiliśmy się adresami i zainteresowaniami. Jesteśmy nastawieni do siebie bardzo higienicznie. Jeden nie obraża się na drugiego, że ten poszedł do kina bez niego.
A jaki sport uprawiacie razem?
MATERNA: Żadnego razem.
MANN: Wszystkie oddzielnie. Przecież nie będę machał kijem jak on. To jest niebezpieczne. Jestem wielkim miłośnikiem polo, ale niestety się nie zapisałem.
MATERNA: I dobrze, bo niedawno w Balicach aresztowano sponsora światowej ligi polo.
MANN: Czyli zwolniło się miejsce.
MATERNA: Wojtku, podejrzewam, że w polo nie zadowalałbyś wszystkich regulaminowo.
MANN: Nie uprzedzaj faktów.
MATERNA: Tam trzeba siedzieć na koniu i nie sięgać nogami ziemi. Z tym miałbyś problemy.
MANN: Ja mam bardzo długie nogi.
MATERNA: Z jakiegoś kucyka na pewno.
MANN: Mogę stać na bramce. Na dużym koniu.
Panie Wojtku, jaki sport sprawiał panu w szkole największą satysfakcję?
MANN: Byłem bardzo bramkostrzelnym hokeistą, choć grałem na sali i bez łyżew. Na studiach byłem w sekcji tenisa stołowego. Na zajęcia jednak nie chodziłem, bo…
MATERNA: (śmiech)
MANN: Nie wiem, czy mogę to zdradzać. Nagrywałem panu trenerowi najnowsze zagraniczne przeboje i zawsze miałem czwórkę. O, i przypomniało mi się, że miałem dobre wyniki w rzucie piłką lekarską.
Piłkarzem był pan słabym?
MANN: Bałem się, że sobie złamię nogę.
MATERNA: Na pewno brakuje kogoś takiego w naszej reprezentacji. Wojtek grał na pozycji, o której nikt nigdy nie słyszał.
MANN: Jeździłem też na rowerze, ale mi zapieprzyli.
Dawno pan jeździł?
MANN: Niedawno. Jakieś 40 lat temu.
MATERNA: Zauważyłem, że ten wywiad przebiega w sposób bardzo żartobliwy, a my jesteśmy poważnymi ludźmi. Nie macie jakichś ciekawych pytań?
MANN: Ja nie mam do was pretensji.
Poważne pytanie do pana Krzysztofa. Co z pana szkolnymi zainteresowaniami sportowymi?
MATERNA: Byłem bardzo wszechstronny. Uprawiałem lekką atletykę. Byłem współrekordzistą w biegu na 60 metrów w czwórboju. Do tego dochodził skok w dal, skok wzwyż i rzut piłeczką palantową.
MANN: Jaki miałeś czas?
MATERNA: 7,1. Mierzony ręcznie. Potem grałem w „kosza” i piłkę ręczną. „Noga” mi nigdy dobrze nie wychodziła. Był też tenis, który rzuciłem, gdy zobaczyłem, jak grają najlepsi. A dzisiaj jest golf, który działa na mnie jak narkotyk i pochłania sporo czasu.
To chyba nudny sport?
MATERNA: Absolutnie nie. Każdy, kto gra w golfa, ma przyjemność z jego oglądania i może się w to wciągnąć. Fascynacja transmisjami telewizyjnymi może pojawiać się tylko wtedy, gdy się wie, jakie to trudne. Trzeba przejść przez gehennę nauki gry w golfa i wiedzieć, o co chodzi. Wtedy nie jest to nudne.
A drogie?
MATERNA: Pierwsze używane kije kupiłem za 150 złotych. W porównaniu z deską i nartami, to nie są szalone sumy. Szkoda, że w Stanach jest 40 milionów golfistów, a w Polsce tylko 5 tysięcy. Nie ma promocji tego sportu.
Jaki ma pan stosunek, panie Wojciechu, do pasji pana Materny?
MANN: Pobłażliwy.
MATERNA: Podobnie jak do moich emocji związanych z występami naszej reprezentacji piłkarskiej.
MANN: Wiem, sportowców drażni opinia takiego jak ja, który sportu nie uprawia, siedzi i patrzy, ale ostatnio nie interesuje mnie polska piłka nożna. „Krytyk i eunuch z jednej są parafii, obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi”. Nie chciałbym być takim eunuchem, ale gdy porównuję, jako w miarę inteligentny mężczyzna, futbol nasz i zagraniczny… Piłkarz kopie piłkę, która ląduje tam, gdzie on chciał, żeby doleciała. Polak robi to samo, ale piłka ląduje za linią autową. Mnie to po prostu dziwi. To tak, jakby malarz nie trafiał pędzlem w płótno.
Czyżby pan Materna był kibicem-masochistą?
MATERNA: Nie, ponieważ…
MANN: Muszę przerwać, bo jest. Nasi leszcze strzelają jedną bramkę, a on już jest podniecony…
MATERNA: Patrzę na mecz inaczej niż niektórzy kibice. Interesuje mnie np. jak trener Janas ustawi drużynę. No i dowiaduję się, że tak samo jak zawsze, czyli beznadziejnie. Obserwuję czterech piłkarzy polskich na poziomie. Zauważam, że z drużyny Engela nie zostało nic i nie ma w tym żadnej nowej myśli. To mnie interesuje.
MANN: Wynik zostaje ten sam.
Lubicie tańczyć?
MANN: (śmiech) Krzysiek uwielbia. Przepraszam, że się tak śmieję, ale ten śmiech odzwierciedla mój stosunek do tańca. Nie rozumiem koncepcji, żeby człowiek zamiast siedzieć albo rozmawiać dziwnie się ruszał, stojąc.
MATERNA: A ja rozumiem. Uważam, że taniec wyzwala, dlatego nie przejmuję się, jak wyglądam. Z ubolewaniem stwierdzam, że miejsca, w których mogę się poruszać są ograniczone. Nie tańczę wszystkiego, a to, co się dziś tańczy, jest poza moją wyobraźnią. Ruchy w nowoczesnych rytmach mnie nudzą.
MANN: Ja znam czynności, w których ruchy są przyjemne.
MATERNA: Ale to nie dotyczy tańca. Dzisiaj nie ma gdzie potańczyć.
MANN: W domach starców można się pobawić.
MATERNA: Chcę ci przypomnieć, że przy swingu Glenna Millera bawiły się całe armie żołnierzy.
MANN: Dziś też mogą się bawić w starych mundurach, podtrzymywani przez pielęgniarki.
Tańczy pan, panie Krzysztofie, w całkowicie naturalny sposób?
MATERNA: Jeżeli chodzi panom o to, czy muszę być kompletnie pijany, to nie. Mogę tańczyć na trzeźwo.
Chodził pan na jakieś zajęcia taneczne?
MATERNA: Tak, zawsze się na nie spóźniałem. Pamiętam z nich przede wszystkim swoje rajstopy z rozerwanymi oczkami.
MANN: O czym ty mówisz?
MATERNA: O balecie w szkole teatralnej. Miałem rajstopki i baletki.
Spotkaliśmy się z opinią, iż pan Krzysztof to dusza towarzystwa, sporo pijąca i otaczająca się młodszymi kobietami.
MATERNA: Pierwszy raz spotykam się z taką opinią, ale mam młodszą żonę.
MANN: Jak go znam, to zawsze otacza się starszymi kobietami.
MATERNA: Z bólem muszę stwierdzić, że coraz bardziej lubię dobry alkohol, który smakuje wtedy, gdy pije się go mało.
Zauważyliście, który z was cieszy się większą atencją wśród kobiet?
MANN: Kobiety dzielą się na takie, które lubią siwych i na takie, które wolą brunetów. Te pierwsze lgną do Krzyśka, a te drugie do mnie.
A zdarzyła się taka, która lgnęła do dwóch jednocześnie?
MANN: Jesteśmy dżentelmenami i nie udzielamy takich informacji nawet sobie wzajemnie.
Pan Krzysztof stwierdził kiedyś, że jest dla siebie cool od ponad 50 lat. Czy pan Wojciech też jest cool?
MANN: Jeśli tak to określamy, to jestem very cool.
Porównywano panów do: A’tomka z komiksu Papcia Chmiela i Bustera Keatona?
MATERNA: Panowie są pierwsi (śmiech).
MANN: Dobrze, że nie do Tytusa. Kiedyś ktoś powiedział do mnie: „panie Władysławie”.
MATERNA: No i „panie Tomaszu”.
MANN: Tak, ale jeżeli ktoś mówi do mnie Tomasz albo Henryk, to świadczy o jego oczytaniu, ale „panie Władysławie”…
MATERNA: Może nie przeczytałeś wszystkich Mannów. A propos Keatona, to ja raczej nie mam jego charakteru, bo w naszej parze jestem osobą, którą strasznie łatwo rozśmieszyć. Wielokrotnie zdarzało się, że Wojtek gadał, a ja z płaczem zanosiłem się od śmiechu.
MANN: Ze mną jest inaczej. Pamiętam, że kiedyś dorosła kobieta, w radiu, przed moim wejściem na żywo, schowała się pod stołem i po 30 sekundach mojej gadki ugryzła mnie w nogę. A ja nic. Podałem do końca informację, godzinę i zapowiedziałem utwór. Normalny człowiek pewnie by umarł ze śmiechu.
Śmiejecie się, panowie, z przygód innych osób na wizji lub na fonii?
MANN: Jasne. Uwielbiam takie rzeczy. Dawno temu dwóch panów podawało na żywo wyniki sportowe. W pewnej chwili plansza za nimi zaczęła się chwiać. Kiedy spadła im na głowy, panowie z tego potwornego strachu w ogóle nie zareagowali. Czytali dalej. Nawet się nie zdziwili (śmiech).
MATERNA: Jestem przekonany, że schodzili z planu w poczuciu absolutnego zawodowstwa. Wytrwali na posterunku.
Skąd wzięły się plotki o leczeniu pana Manna z alkoholizmu w klinice w Los Angeles i pana śmierci w Finlandii?
MANN: Nie mam pojęcia. Może ktoś życzliwy je wymyślił. Mnie to rozśmiesza i nie mam odruchów weryfikujących i prostujących. Słyszałem też, że widziano mnie w dwóch miejscach jednocześnie. I co? Mam się z tego tłumaczyć? A jeżeli chodzi o Finlandię, to moi znajomi przyjechali po trumnę na Okęcie. A blada stewardesa zaraz po wylądowaniu wzięła mnie za rękę i powiedziała do mnie: „Jak dobrze, że pan jest z nami”.
A jaka jest najbardziej absurdalna plotka dotycząca pana Materny?
MATERNA: Operacja plastyczna twarzy. Wielokrotna.
MANN: Chciałbym dorzucić, że nieudana. Przypomniało mi się, że kiedyś przeczytałem na swój temat bardzo dziwną rzecz. Otóż podobno, jak byłem młodszy, to słynąłem z piętrowych, niezwykle wyrafinowanych przekleństw. Tytuł notatki brzmiał „Wojciech Mann znowu klnie” (śmiech). Ciekawe, z kim mnie pomylono. Święty nie jestem, zdarzają mi się różne brzydkie wyrazy, ale do mistrzostwa mi daleko.
Ale w radiu pan zaklął…
MANN: To był piekielny stres. W błąd wprowadził mnie realizator, który nie wyłączył mi mikrofonu, no i się wyrwało… Poszło w świat, ale upiekło mi się. Uratował mnie partner siedzący obok. Powiedział, że nic takiego nie było – jakieś trzaski i zakłócenia (śmiech).
Który z was klnie częściej?
MATERNA: Chyba ja.
MANN: Nigdy się nie zastanawiałem, ale pamiętajmy, że inaczej brzmi przekleństwo chama, a inaczej osoby, która lubi się barwnie wypowiadać. To samo słowo w ustach intelektualisty różni się intencją, której celem nie jest obrażenie kogoś. Oczywiście nie należy doprowadzać do sytuacji, w której przekleństwa przekraczają 70 procent wszystkich wypowiadanych słów.
MATERNA: Masz, kurwa, rację.
Panowie czytają czy oglądają PLAYBOYA?
MANN: Przeszedłem zdecydowanie na czytanie. Kiedyś to były emocje, a dzisiaj rozebrana baba jest częścią powszedniego krajobrazu, więc ciśnienie mi nie skacze.
MATERNA: Kiedyś czytałem, ale ostatnio jakoś nie kupuję. Nie wiem, dlaczego. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Jakieś marzenia dotyczące rozkładówek?
MANN: Mam całą listę, ale nie mogę o tym mówić, bo panie te nie są specjalistkami od rozbierania i to mnie właśnie najbardziej interesuje.
Bez ograniczeń w kategoriach wiekowych?
MANN: Proszę nie przesadzać. Jestem stetryczały, ale o granicach estetycznych pamiętam.
MATERNA: Często dowiaduję się z okładki, że jakaś miła buzia jest gwiazdą. Świadczy to o tym, że nie jestem na bieżąco.
MANN: A mnie denerwuje ten ogromny ciąg do pojawiania się na golasa, żeby zaistnieć i podnieść swoją „jakość”. W dużym cudzysłowie. Zawsze dziwię się facetom tych dziewczyn. A jak słyszę, że do sesji namówił kogoś narzeczony, to nie wiem, co to za narzeczony… Nie rozumiem mentalności kobiet i artystek.
MATERNA: A ja zapamiętałem sesję Kayah z Brazylii. To było wydarzenie artystyczne.
Wolicie więc feministki czy panie, które mają na koncie sesję w PLAYBOYU?
MANN: Jestem przeciwnikiem wszelkiego oszołomstwa, a niektóre feministki bardzo przekroczyły tę granicę. Jeśli zaś chodzi o rozbieranie, to jestem schizofrenikiem, bo z jednej strony nie odwracam wzroku od kobiet bez ubrania, z drugiej nie chciałbym, żeby obśliniony nastolatek wieszał sobie kobietę, na której mi zależy, na ścianie.
A sesja pani Szczuki wzbudziłaby panów zainteresowanie?
MANN: Kto wie. Nie wiem, co pani Szczuka ukrywa pod odzieniem. Może coś fascynującego. Dlaczego nie?
MATERNA: Jakby dodać plenery Brazylii…
Czy sztandarowa polska feministka jest na pana liście, panie Wojtku?
MANN: Jakoś nie pomyślałem o niej, ale może dopiszę.
MATERNA: Rozumiem, że pytacie panowie o nią, bo jest z nami w numerze?
Prędzej chyba podłożyłaby w redakcji granat…
MATERNA: To dziwne. Zapamiętałem ją jako osobę wygłaszającą poglądy na temat książek wyłącznie po to, żeby wypromować siebie. Obiektywnym krytykiem literackim nie była.
MANN: A widziałeś obiektywnego krytyka?
MATERNA: Zdarzają się.
MANN: Eee, tam. To tylko kwestia naszego zaufania do czyichś subiektywnych poglądów.
MATERNA: Nie mam zaufania do pani Kazimiery.
Pan Wojciech lubi zaznaczać, że jest stetryczały i że się starzeje. To oczywista konsternacja, ale zastanawia nas fakt, czy starzejecie się równolegle?
MATERNA: To jest konsternacja pana Wojciecha. Nie mam poczucia starzenia się.
MANN: To typowe właśnie dla starości. Brak uświadamiania jej sobie.
Zauważyliśmy, że macie panowie na swych przegubach przedziwne ozdoby. Pan Materna zielony sznureczek, pan Mann – skórzaną bransoletkę. Braterstwo krwi?
MATERNA: Moja, niezbyt teraz estetycznie wyglądająca, ozdóbka pochodzi z kościoła cudów w Brazylii. Gdy sznurek się przerwie, spełnią się trzy życzenia, które sobie wymyśliłem w trakcie zawiązywania trzech supełków. Noszę to już rok i marzę by w końcu się porwał (śmiech).
A co z pana talizmanem, panie Wojciechu?
MANN: Jestem próżny i lubię ozdoby.
Ma pan jakieś, których nie widzimy?
MATERNA: Oczywiście. Ale nie mogę się aż tak obnażyć. Dosłownie i w przenośni. Mam swoje tajemnice.
Tatuaż?
MANN: Dotarliśmy do granic dla mnie wstydliwych.
A pan, panie Krzysztofie?
MATERNA: W okresie rockandrollowym bardzo chciałem mieć baczki, ale rosło mi tylko z jednej strony. W związku z tym czuję się niepełnym rockandrollowcem.