Tomasz Sekielski i Andrzej Morozowski
TEKST: Łukasz Klinke, Marcin Meller, Piotr Szygalski
—
(To był zimny, jesienny wieczór. Panowie byli po pracy. Zmęczeni, ale wyluzowani. Siedzieliśmy w ich redakcyjnym pokoiku dwie godziny. Panowie palili jak smoki, więc szybko zrobiła się atmosfera mocno polityczna. Jak wyszliśmy, w siedzibie TVN-u w zasadzie już nikogo nie było. Zaznaczmy, że red. Sekielski był wówczas o kilkanaście kilo grubszy, ale i młodszy… Red. Morozowski w zasadzie się nie zmienił)
Macie kumpli wśród posłów?
Morozowski: Michał Kamiński (PiS – przyp. aut.), teraz poseł do europarlamentu (a także sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP – przyp. aut.), był wcześniej dziennikarzem, stąd nasza przyjaźń. Gdy został posłem, wszystko się zmieniło. On wie, że jak mi „sprzeda” jakąś informację, to ja ją najpierw sprawdzę i – jak jest ciekawa – to przekażę dalej. Ja wiem, że Michał wielu rzeczy mi nie powie, bo jest lojalny wobec swojej partii. Szczerość między nami w sprawach zawodowych zniknęła, ale nie mamy o to do siebie pretensji, bo każdy zna swoją rolę. Taka znajomość rodzi śmieszne sytuacje. Kiedy Michał został posłem, zaprosił mnie kiedyś na swoje imieniny. Byli na nich sami prawicowcy i ze trzech dziennikarzy, w tym ja. W pewnym momencie nachyla się do mnie jeden z posłów AWS-u (Akcji Wyborczej Solidarność – przyp. aut.) i pyta: „Stary, jesteś z Warszawy? To na pewno znasz fajne agencje. Robimy tak: ty mnie prowadzisz do dobrej agencji, a ja stawiam, dobra?”. Nie wytrzymałem i spytałem: „A wie pan, kim ja jestem? Dziennikarzem”. Poseł natychmiast wytrzeźwiał i uciekł.
Sekielski: Do czasów Anastazji Potockiej dziennikarze bratali się z posłami znakomicie. Bania, bania, bania…
Morozowski: W Unii Wolności powstała nawet tzw. Frakcja Rozrywkowa. W jej skład wchodzili Zdobysław Milewski i Andrzej Potocki. Rozrywkowi byli też posłowie Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Dziennikarze mediów powstałych po 1989 r. sympatyzowali z partiami o solidarnościowym rodowodzie. Wierzyliśmy, że mamy wspólną misję tworzenia nowej wolnej Polski. Teraz tej wspólnoty nie ma. Dziennikarze rozczarowali się politykami, a politycy zrozumieli, że dziennikarzy nie da się obłaskawić.
A gdy polityk, z którym się bawiłeś, następnego dnia nawalił, to mówiłeś o tym, czy starałeś się tego nie zauważać?
Morozowski: Oddzielam sprawy prywatne od zawodowych, więc jeżeli polityk wikłał się w jakąś aferę, to zawsze o tym informowałem. Oczywiście sporo polityków obrażało się wtedy śmiertelnie.
Zróbmy sobie wobec tego przegląd najbardziej obrażalskich posłów…
Morozowski: Moim numerem jeden jest Jerzy Szmajdziński (wtedy minister obrony narodowej – przyp. aut.). Po każdym materiale, który uderza w służby specjalne lub wojsko, natychmiast telefonuje z pretensjami. Lubi sobie pokrzyczeć. A numer dwa to Józef Oleksy: robi urażoną minę człowieka, który nie rozumie, jak można mu robić krzywdę, choć jest taki fajny.
Sekielski: Marek Borowski też miewa gorsze okresy. Kiedyś zrobiłem o nim materiał, w którym przyłożyli mu jego partyjni koledzy. Tadeusz Iwiński nazwał go „profesorkiem”, Jerzy Dziewulski też coś z uśmiechem palnął. Borowski dał mi odczuć, że go to zeźliło. „Żartował”, iż Sekielskiemu wydaje się, że rządzi.
Morozowski: Na mnie na dwa lata obraził się profesor Bronisław Geremek. Gdy był ministrem spraw zagranicznych, chciałem nagrać jego wypowiedź dla Radia Zet. Było to pytanie, co MSZ by zrobił, żeby uwolnić niesłusznie aresztowanego w Rosji Polaka. Ówczesny minister spraw zagranicznych zaczął wtedy krzyczeć, że ma ważniejsze sprawy na głowie niż jakiegoś Polaka za granicą. Nagranie chodziło na antenie Radia Zet jako dżingiel.
Sekielski: No i Marian Krzaklewski, który w Sejmie urządził mi z trzy karczemne awantury (potem zawsze dzwoniła jego asystentka i przepraszała). Pan przewodniczący nie odpowiadał na pytania, tylko krzyczał, że TVN jest nieobiektywny, że jesteśmy na usługach komunistów i ubeków. W swoim schyłkowym okresie miał pretensje do wszystkich, poza sobą. No i słynne nagranie Lecha Kaczyńskiego „spieprzaj dziadu” wypowiedziane w trakcie spotkania z wyborcami na warszawskiej Pradze. Nagraliśmy to i wyemitowaliśmy. W PiS-ie było wielkie oburzenie, choć nikt oficjalnie nie miał pretensji.
Czy są politycy, którzy nie przyjęliby waszego zaproszenia do programu?
Morozowski: Jaruga-Nowacka. Ostatnio, jak zadzwoniłem do niej, powiedziała: „Panie redaktorze, do pana bym przyszła, ale do Sekielskiego? Nigdy!” Po godzinie zadzwoniła jej asystentka i zapytała, czy można Sekielskiego z tego konkretnego programu wykluczyć (śmiech).
Sekielski: Podpadłem jej materiałem na temat aborcji, który sam w sobie nie był dla niej przykry, ale Tomek Lis w studiu swoją zapowiedzią wystawił wicepremier Izabelę Jarugę-Nowacką przed szereg. Myślę, że potem miała trudną rozmowę z Leszkiem Millerem, który zabiegał w tym czasie o dobre stosunki z Kościołem. Politycy nie odróżniają zapowiedzi od materiału, więc wszystko poszło na moje konto. Jeśli przewodnicząca Unii Pracy (obecnie jest bezpartyjna – przyp. aut.) nie widzi potrzeby prezentowania się w mediach, to jej problem, a nie mój. Przeciwieństwem takiego zachowania była postawa Leszka Millera, którego atakowałem mocno i często, ale nigdy się na mnie nie obraził. Pamiętajmy, że naszą rolą jest patrzenie politykom na ręce i jeżeli oni tego nie rozumieją, to chyba pomylili zawody.
Mieliście procesy sądowe?
Sekielski: Z Józefem Oleksym. Przegrał ze mną we wszystkich instancjach. Chodziło o pokazanie w TVN spotu KPN, który znany i obiektywny prezes Kwiatkowski (były prezes – przyp. aut.) zdjął z anteny TVP. W reklamówce tej przypominano aferę „Olina”. Oleksy poczuł się urażony i wytoczył mi sprawę.
Morozowski: Ja procesowałem się z działaczem Samoobrony. Pokazałem go w materiale o tym, jak kupuje się głosy w prawyborach. Sprawę wygrałem.
A czy podejście do dziennikarzy zmienia się proporcjonalnie do stanowiska w państwie?
Morozowski: Oczywiście. Na przykład Waldemar Pawlak. Gdy był premierem, odważył się zbyć dziennikarzy obraźliwym „a sio!”. Gdy stracił posadę, spotkałem go przed Sejmem. Idę sobie, aż tu raptem słyszę pisk hamulców, z okna Mercedesa wychyla się Pawlak i krzyczy: „Panie redaktorze, może pana podwieźć?”. Dwa tygodnie wcześniej kazałby mnie przejechać BOR-owcom (śmiech).
A propos, mieliście jakieś siłowe przygody z borowikami?
Sekielski: Miałem kiedyś swojego „ulubieńca” wśród ochroniarzy Oleksego, gdy był premierem. Ja także byłem jego ulubieńcem. Gdy nasza miłość dojrzała, on nie patrzył, gdzie kto stoi, tylko szukał mnie. Podchodził jak najbliżej, a gdy podstawiałem rękę z mikrofonem, to się na niej wieszał. Takie przyjemne próby sił. Generalnie jednak nie jest źle. Musimy ze sobą współpracować, więc nie mamy konfliktów. Konflikty zdarzają się między posłami.
Widzieliście kiedyś poselską bójkę?
Morozowski: Nie, ale często było blisko.
Sekielski: Pamiętam, jak Mariusz Kamiński (obecnie szef CBA – przyp. aut.) zarzucał kłamstwa Unii Wolności. To była końcówka koalicji AWS–UW. Podszedł wtedy do niego Potocki i dopytywał się: „Co ty, k… wygadujesz?”.
Nie uważacie, że takie przygody są, tak jak cała polityka, udawane?
Morozowski: Jeden z polityków wyłożył mi kiedyś teorię polityki jako gry w szachy. Dopóki ktoś jest poza szachownicą, nie jest figurą do zbijania czy pionkiem do przesuwania. Gdy pojawia się na szachownicy, to znaczy, że wchodzi do gry. Takim mistrzem udawania jest Andrzej Lepper. Prywatnie jest miły…
Sekielski: Pojechałeś teraz po bandzie.
Morozowski: Lepper dopiero przy włączonych kamerach zaczyna szarżować.
Sekielski: Andrzej chciałby mu się oświadczyć (śmiech).
Morozowski: Podobnie jest z Romanem Giertychem. Prywatnie zanika mu prawicowe szaleństwo. Wracają: rozsądek i dobre wychowanie.
Sekielski: Miły to jest Morozowski, ale Lepper traktuje wszystkich z buta. Każdy jego uśmiech i zagadywanka wynika z próżności.
Morozowski: Na użytek mediów politycy pokazują cynicznie inną twarz, taką, która ich zdaniem spodoba się elektoratowi. Leszek Miller w mediach zachowywał się jak arogant. Najwyraźniej tak – w jego mniemaniu – powinien zachowywać się „prawdziwy mężczyzna”. Prywatnie jest nawet sympatyczny, po tej całej zawierusze było mi go czasami żal…
Sekielski: Andrzej jest bardzo wrażliwy.
Morozowski: Nie o to chodzi. Widzę zmęczonego człowieka, który boi się, że resztę życia spędzi w sądach. Pamiętam, że po stanie wojennym chciałem spotkać generała Jaruzelskiego i go obić. Gdy Jaruzelski stanął przed komisją ds. odpowiedzialności konstytucyjnej, pracowałem już w Zetce. Miałem okazję, prawda? I któregoś dnia Jaruzelski do mnie podszedł, stanął na baczność i powiedział: „Panie redaktorze, chciałem podziękować. Pan jako jedyny relacjonuje obrady tej komisji w sposób należyty i obiektywny”. Miałem zagwozdkę, podać mu rękę czy nie. I podałem. Do dzisiaj zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem.
A jaki polityczny duet, bez udawania, szczerze się nienawidzi?
Sekielski: Na pewno Ziobro z Millerem.
Morozowski: Gdyby mieli razem rządzić, pewnie by się polubili (śmiech).
Sekielski: Nie cierpią się także bracia Kaczyńscy z Wałęsą.
Czy któraś z posłanek próbowała was adorować?
Morozowski: Kokietowała mnie Renata Beger: „Ja, piękna kobieta, mogłabym z panem inaczej pogadać”. Byłem zszokowany.
Sekielski: Ja, niestety, nie jestem taki ładny jak Andrzej.
Przyznajcie się szczerze. Która z posłanek podoba się wam najbardziej?
Sekielski: Posłanko musi być miękkie i ciepłe. Takie posłanka lubię najbardziej (śmiech). Musimy odpowiadać na to pytanie?
A które panie są non stop obdarowywane kwiatami przez posłów?
Sekielski: Wszystkie młodsze. Posłowie rwą je na staż w Sejmie: „To jest Sejm, jestem w nim już dwie kadencje, tu siedziałem, teraz możemy posiedzieć obok siebie”. Janik powiedział kiedyś, że można sprawdzić, czy partia umiera po tym, że coraz mniej w niej ładnych kobiet. Ostatnio zauważyłem, że w SLD maleje liczba przedstawicielek płci pięknej.
Analizowaliście kiedyś partyjne młodzieżówki pod kątem urody młodych polityczek?
Morozowski: W Samoobronie jest nieźle.
Sekielski: Oj, Andrzej… Lepper, Beger (śmiech). On lubi takie swojskie i chłopskie klimaty. Nie zauważyłem, żeby twoja żona miała warkocz.
Morozowski: Skąd wiesz, że nie miała (śmiech).
Czy jest jakiś poseł adorowany w sposób szczególny?
Morozowski: Na pewno Lepper.
Sekielski: Mówiłem… Ale na poważnie, kiedy Miller (we wrześniu tego roku odszedł z SLD – przyp. aut.) był na szczycie, kobiety go otaczające miały obłęd w oczach. Daj Boże, żeby na każdego faceta kobiety patrzyły tak, jak na Millera. W oczach widziałem jedną informację: „Bierz mnie, Leszek!”.
A kto się najbardziej kocha w sobie?
Morozowski: Chyba Oleksy. Ale w sumie to wszyscy bardzo się lubią.
Sekielski: Z reguły największymi narcyzami są ci, którzy są na krzywej wznoszącej. W końcu w każdym z nas siedzi jakaś próżność.
Morozowski: Im bardziej rozpoznawani są na ulicy, tym większymi stają się narcyzami.
Jak zachowują się ci, którzy byli kiedyś na topie, ale dawno już z niego spadli? Na przykład Stefan Niesiołowski (W tej chwili jest znowu na topie. Od 2005 roku był senatorem PO, w październiku br. brał udział w wyborach do Sejmu – przyp. aut.)?
Morozowski: Akurat jego bardzo szanuję. Był kiedyś w grupie ZChN-owskiej, która wymyśliła Hannę Gronkiewicz-Waltz jako kandydatkę na prezydenta. Miała notowania rzędu 0,01 procent. Wtedy wszyscy przeskoczyli do obozu Lecha Wałęsy. Spotkałem Niesiołowskiego w Radiu Zet przed audycją przedwyborczą. Wchodzi Gronkiewicz-Waltz, a za nią on. Mówię: „Panie pośle, to pan jeden przy niej został!?” A pan poseł na to: „Panie Andrzeju, jak ja bym mógł kobietę samą zostawić?”. Stracił na tym politycznie. Mnie zaimponował, bo rycerskość to rzadka cecha wśród polityków.
Która wolta polityczna wprawiła was w stan osłupienia? Czarnecki w Samoobronie (eurodeputowany parę miesięcy temu został wykluczony z partii – przyp. aut.)?
Sekielski: Andrzej Celiński w SLD (od 2004 roku członek SDPL – przyp. aut.). Do dzisiaj nie wiem, na co liczył. Twierdził, że to nowa lewica, ale jakoś mi się to nie klei.
Morozowski: Mnie zaskoczyło jego przewodzenie opozycji w SLD. Miller ciągnął go za uszy, a gdy sam wpadł w tarapaty, pierwszym, który go pogrążył był Celiński. To się nazywa lojalność.
Który z polityków łasi się do dziennikarzy najbardziej?
Morozowski: Jest grupa posłów, którzy bardzo chcieliby zaistnieć. Szczególnie młodych, którzy próbują się zaprzyjaźnić i przebić w mediach.
Sekielski: Był kiedyś taki poseł, który zawsze stawał za Krzaklewskim.
Morozowski: Szef grupy odlewników w Sejmie (śmiech).
Sekielski: Taki plecak. Jak Iwiński za Millerem. Generalnie łaszą się posłowie, którzy mają „papiery” na innych posłów, a chowają się ci, na których są „papiery”.
Morozowski: Co ciekawe, nie jest tak, że ktoś z SLD ma „papiery” na kogoś z PiS. Częściej jest tak, że ktoś z PiS ma papiery na kogoś z PiS. Tak było w przypadku Ludwika Dorna i jego wyjazdu do Chorwacji. To, że pojechał tam sejmowym samochodem, musiał nadać dziennikarzom ktoś z jego partii.
Pracowaliście kiedyś z politykiem, który był w stanie wskazującym?
Morozowski: Oczywiście. W trakcie mojej pierwszej rozmowy z przewodniczącym Samoobrony. Lepper przychodzi do studia i bez żenady mówi mi, że do rana pił z jakimś Rosjaninem. To że był „wczorajszy” objawiało się w ten sposób, że w trakcie programu z nikim się nie kłócił, mówił wolniej, stateczniej i ze wszystkimi się zgadzał (śmiech). Poza tym parę razy zdarzyło mi się od facetów poczuć tę charakterystyczną woń…
Kto najczęściej zatacza się po salach sejmowych?
Morozowski: Tego nie widać, choć było kiedyś takie długie posiedzenie, że w sejmowych barach zabrakło wódki. Za to Straż Marszałkowska opowiada przerażające rzeczy. O wytaczających się posłach nie mogących rozpoznać własnego samochodu, jeżdżących po pijaku po Warszawie…
Sekielski: Nie zapomnę pierwszej debaty nad raportem Rywina. Siedzi dwóch totalnie narąbanych posłów, taki plankton sejmowy… Coś sobie tłumaczą, rechoczą, po prostu messerschmitty. Razem z operatorem zakładaliśmy się, który pierwszy osunie się z murku.
Morozowski: Nie powiem nazwiska, ale miałem kiedyś pewną przygodę. Zależało mi na wypowiedzi konkretnego człowieka. Zszedł do mnie i powiedział: „Panie redaktorze, jestem napity i nie ma mowy, żebym coś powiedział”. Strasznie go namawiałem i w końcu się zgodził. Zrobiliśmy trzy podejścia i udało się. Nigdy go nie zdradziłem, bo uważam, że uczciwie postawił sprawę.
Co innego, gdy ktoś po pijaku próbuje przemawiać, pełnić obowiązki pierwszego…
Sekielski: Uuuuu…
Morozowski: Chwała Bogu, minęły te czasy, kiedy policjanci bali się legitymacji poselskiej. Dziś posłowie muszą być trochę grzeczniejsi.
Ale w samolotach rządowych dzieją się chyba sceny dantejskie?
Sekielski: Często zanim samolot wystartuje, zaczyna się odbijanie flaszek. Pamiętam jak jeden z ministrów podrywał naszą koleżankę. Wszyscy czekają, piją, atmosfera bardzo wesoła. Siedzę z Morozowskim, a za nami minister i ta dziewczyna. Zaczyna się dyskusja, minister bez ogródek prze do przodu. Facet jest wylewny i w pewnym momencie widząc, że pozowanie na macho nie odnosi sukcesu, wali tekstem: „Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak ciężko być outsiderem!” (śmiech)
Czy są w ogóle posłowie abstynenci?
Sekielski: Nie wiem, czy to możliwe.
Morozowski: Myślę, że paru jest zaszytych (śmiech).
Który z rządzących był najbardziej rozrywkowy?
Morozowski: Jan Krzysztof Bielecki. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. W negatywnym chyba Kołodko. Może dlatego, że wicepremier nie pił, tylko biegał (śmiech). Gdy biegnąc krzyczał, co zrobił dla Polski, zastanawiałem się, czy czegoś nie przedawkował.
A czy poseł Gabriel Janowski (dzisiaj poza parlamentem – przyp. aut.) zawsze się dziwnie zachowywał?
Morozowski: W sprawie posła Janowskiego po kuluarach krążyły dwie teorie. Pierwsza mówiła, że Janowskiego w trakcie chłopskich strajków w latach 80. milicja potwornie stłukła po głowie i teraz czasami mu odbija. Druga, że przedobrzył z jakimiś pigułkami.
Ciekawi nas, który polityk, według was, wyróżnia się najciekawszą konfekcją osobistą.
Sekielski: Robią na mnie wrażenie zawadiackie nakrycia głowy pana Oleksego.
Morozowski: Nie zapominaj o oryginalnej, zadbanej panamie Rokity.
Sekielski: Ale generalnie w temacie ciuchów posłowie są nudni. Zero ekstrawagancji.
Najinteligentniejsi politycy to…
Sekielski: Rokita, Borowski, Jarosław Kaczyński…
Morozowski: Obaj Kaczyńscy. Do tego Oleksy, który jest bardzo dowcipny.
A Krzaklewski?
Sekielski: Cwany gracz.
Morozowski: Pamiętam, jak chcieliśmy zaprosić go na bal dziennikarzy. Poszliśmy do niego grupą, rozmawialiśmy dłuższą chwilę, cały czas byliśmy razem, ale Krzaklewski tak zgrabnie mówił, że każdy usłyszał co innego (śmiech).
Kolejne zjawisko w Sejmie, które nas interesuje to kleptomania…
Morozowski: Zawsze mnie zastanawiało, że średnia przestępstw wśród polityków jest wysoka. Mimo to w Sejmie można zostawić wszystko na wierzchu: sprzęty nagrywające, komórki, telefony satelitarne i nigdy nic nie ginie. Nikt niczego mi nie rąbnął. Ale to w końcu drobiazgi, posłów bardziej interesują miliony (śmiech).
Przeżyliście jakieś zabawne przejścia z prezydentem?
Morozowski: Kwaśniewski w trakcie pierwszej kadencji poważnie się odchudził. Ja zresztą także. Spotkaliśmy się i zaczęliśmy wymieniać prywatne uwagi na temat różnych diet. W pewnym momencie on mówi tak: „Panie Andrzeju, mam do pana takie intymne pytanie. Jak u pana jest z seksem, bo ja zauważyłem, że u mnie w trakcie odchudzania spadło libido”.
To już wiemy, dlaczego prezydent od dawien dawna się nie odchudził. A który z posłów jest największym śpiochem?
Morozowski: Kiedy rozpadała się koalicja, do rana były rady i narady. Marek Dyduch (we wrześniu br. odszedł z SLD – przyp. aut.) o 9 w telewizji spał z głową na biurku.
Najbardziej niepunktualny polityk to…
Sekielski: Rokita. Wielka tragedia. Nie zazdroszczę jego asystentowi, dzięki któremu Rokita w ogóle funkcjonuje. Ma trudne zadanie, bo w kółko musi tłumaczyć dziennikarzom, dlaczego trzeba czekać na Rokitę godzinę albo dwie.
Podobno w społeczeństwie żyje około 5, 7 procent gejów. Czy mają oni swoją reprezentację w Sejmie?
Morozowski: Jeśli są, to się z tym kryją.
Sekielski: W Polsce jeszcze nie przyszedł czas, żeby się ujawniać.
Morozowski: To nie Niemcy, gdzie jedna posłanka weszła do parlamentu tylko dlatego, że jest lesbijką. Myślę, że Andrzej Lepper mógłby w przyszłości zostać gejem, gdyby doszedł do wniosku, że poparcie byłoby tak duże, że można by utworzyć rząd.
Czy słyszeliście o jakichś alternatywnych kulturalnych upodobaniach posłów?
Morozowski: Absolutnie. Z posłem nie porozmawiacie o filmie, bo nie chodzi do kina. Nie czyta książek. To zaskakujące, bo ich praca na to pozwala. Siedzą tam, niewiele robią, to mogliby poczytać (śmiech). Za to często słyszałem: „Dla pana musiałem zrezygnować z opery”. Najwyraźniej opera i – co gorsza – operetka kojarzą się posłom z czymś uduchowionym.
A PLAYBOYA chociaż czytają?
Sekielski: Wielokrotnie byli na tym przyłapywani. Rozkładają go bardzo często na ławach poselskich. Bynajmniej nie w trakcie debat na temat wychowania seksualnego.
Kto odpowiada najmniej konkretnie na wasze pytania?
Sekielski: Mistrzem jest Józef Oleksy. Pamiętam, że kiedyś w trakcie programu sam Oleksy śmiał się z tego, co mówi. Powiedział o Kwaśniewskim, że jest politykiem figuratywnym. „Panie Marszałku, a co to znaczy?”.
Morozowski: Ale wytłumaczył się bardzo ładnie. „W każdej figurze politycznej potrafi się znaleźć” (śmiech). O Oleksym Janik powiedział, że jest politykiem guzikowym. Łapie za guzik i tak długo trzyma, dopóki nie załatwi sprawy.
A mniej figuratywni mistrzowie konkretu?
Sekielski: Kaczyńscy walą prosto z mostu, tak samo Miller.
Morozowski: Także Tusk, ale to zależy od jego formy.
Wiadomo, że jedno z waszych zadań polega na wyciąganiu brudów z życia polityka. Czy bywały przypadki, że polityk w akcie zemsty chciał was skompromitować?
Morozowski: Były takie groźby. Insynuował coś kiedyś Siemiątkowski (były minister spraw wewnętrznych – przyp. aut.). Mówił, że zastał sejfy pełne teczek dziennikarzy, którzy współpracowali ze służbami specjalnymi. Konkretnych nazwisk jednak nie wymieniał.
Sekielski: Myślę, że wyciąganie brudów z życia dziennikarza nie przyniosłoby politykowi żadnych korzyści. Z prostej przyczyny: politycy mają dzisiaj bardzo małą wiarygodność.
Czy zdarza się wam wstydzić za polityków?
Sekielski: W takich przypadkach jak przyjmowanie raportu pani Błochowiak (zasłynęła pytaniami o „pionowe korytarze” w siedzibie Agory, „ciągi toalet” oraz stwierdzeniem o kolorowych skarpetkach noszonych przez „pedałów” – przyp. aut.) w sprawie afery Rywina – jak najbardziej. Była to żenada do kwadratu. Podobnie jak cyrk Janowskiego (słynny atak nerwicy, w konsekwencji którego poseł został wyprowadzony z sali obrad przez Straż Marszałkowską – przyp. aut.), czy blokowanie mównicy przez Samoobronę. Ludzie Leppera świetnie się bawili. Posłanka Beger wydzwaniała do kogoś przez telefon i machała do kamer transmitujących całe zajście.
Po tej rozmowie zastanawiamy się, jak wy możecie lubić politykę…
Morozowski: Mam nawroty wiary w politykę. Liczę na przykład, że sprawa Rywina, Orlen itd. oczyszczą atmosferę, zmienią sposób myślenia polityka o polityce. Ale kto wie, może po wyborach mój optymizm zniknie (śmiech).
Sekielski: Dlatego w programie staramy się uciekać od poważnej gadki. W końcu często rozmawiam z poważnymi ludźmi o niepoważnych sprawach. Albo wydawałoby się z niepoważnymi ludźmi o sprawach bardzo poważnych.
Morozowski: Mnie irytuje najbardziej to, że ja wiem, że ktoś wie dziesięć razy więcej niż chce powiedzieć. Prawdę powiedziawszy, mam czasami poczucie walki z wiatrakami.
Wasz duet był waszym pomysłem. Jak reagują na „Prześwietlenie” widzowie?
Morozowski: Ludzie uważają, że my się naprawdę kłócimy. Nie dociera do nich, że jest to tylko konwencja.
Sekielski: Moja teściowa zawsze powtarza, że Morozowski jest nieznośny. Kiedy żona tłumaczy, że tak ma być i że ja też mu docinam, teściowa twierdzi, że ja docinam z klasą (śmiech).
Morozowski: A moja teściowa pyta mnie, czy nie mógłbym go jakoś usadzić.