Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Szymon Majewski

PLAYBOY nr 7, 2004 rok

TEKST: Łukasz Klinke, Marcin Meller, Piotr Szygalski

fot. Piotr Małecki


(Przede wszystkim Szymon był głodny. Piekielnie głodny. Opowiadał pochłaniając niewyobrażalne ilości zupy dyniowej i kanapek z serem i ogórkiem. A my słuchaliśmy i nie wierzyliśmy, że ten człowiek jest taki sam prywatnie i służbowo – przed kamerą. Jest sobą i dobrze mu za to płacą. Zazdrościmy.)

Co to za zagadka: dwie kulki i armatka?

Tak jak każdemu facetowi, nie daje mi to spokoju. Moje kulki i armatka… Bardzo poważne pytanie. Od kulek i armatki wszystko się zaczyna. Swoją drogą był to pierwszy wierszyk, którego się nauczyłem, często powtarzałem i który, jak widać, do mnie powraca. Byłem bardzo nieśmiały, więc świadomość, że mam kulki i armatkę, przyszła późno. Dowiedziałem się o różnych rzeczach od mamy, bo ojca w domu nie było. Wcześniej na siłę uświadamiał mnie mój kuzyn. Opowiadał, że dziewczyny mają cipki, cycki i żeby było fajnie, to musisz włożyć armatkę. Miałem wtedy jakieś 12 lat. Strasznie się obruszyłem, powiedziałem, że to jest niemożliwe, że dziewczyny są fajne i kocham moją mamę. I nie wierzę w to, tak jak w UFO, o którym też mi opowiadał. Kuzyn był dosyć dobrze zbudowany, wiecie – kajakarz, podobał się dziewczynom, a ja byłem takim Harrym Potterem. Dla niego dwie kulki i armatka nie stanowiły problemu, dla mnie przeciwnie. Do mnie w ogóle pewne oczywiste sprawy docierają bardzo powoli. Jest taki słynny rym – „pałacyk i latarenka”, o onanizmie. Pała cyk i lata ręka. Znajomi na obozie harcerskim się zaśmiewali, ja oczywiście też, bo kurza twarz, wszyscy się śmiali, ale skumałem to dopiero po jakichś dwóch latach. Miałem jednak jeszcze lepszy numer. Byłem już DJ-em w Radiu Zet, miałem 26 lat i puściłem rebus. Robiłem wtedy tzw. czujmózgi. Zadzwonił jakiś cham i mówi „lachociąg”, a ja ni w ząb, pierwszy raz słyszałem to słowo. I zaczynam mówić na antenie: „Proszę państwa, zastanówmy się, co to może być ten lachociąg? Czy to może jakieś zwierzę i czy jest kudłate, czy raczej nie? Proszę o telefon osoby, które wiedzą, jak wygląda lachociąg”. Pół godziny gadałem o lachociągu! Dopiero jakiś zdyszany kumpel dojechał do radia i spytał, co ja pierniczę, bo przecież wszyscy wiedzą, co to jest lachociąg!

Kiedy UFO pogrążyłeś i w seksie zwyciężyłeś?

Bardzo późno. Dziewczyny nie chciały się ze mną całować w podstawówce, nawet jedną z nich Tomek Gorazdowski (obecnie dziennikarz radiowej Trójki – przyp.aut.) musiał przekupić, żeby się ze mną całowała w szatni. Robiła to właściwie etatowo, ze wszystkimi, a ze mną nie. Zastanawiałem się, dlaczego? Może to kwestia oddechu… Potem pomyślałem sobie, że może nie chciała, bo byłem takim księciem z bajki.

Smukła kibić, wielkość cyca? Co, Szymonie, cię zachwyca?

Stopy. Dlatego bycie pantoflem jest miłe, bo uwielbiam stopy i chciałbym, żeby Magda (żona Szymona – przyp.aut.) po mnie chodziła. Chciałbym, żeby mi ktoś odlał jej stopy. Wtedy postawiłbym je sobie w domu. Jestem totalnym fetyszystą stóp, szczególnie takich trochę przybrudzonych.

Czy Umy Thurman stopy podniecają cię, jak sprzątaczkę mopy?

Nie. Jej stopy są za wielkie, ale moją ukochaną wizją seksualną jest seks ze sprzątaczką. Moje marzenie: Magda, bardzo elegancka kobieta, wita mnie kiedyś w jakimś brzydkim T-shircie, na pół naga, myjąc podłogę. Widzę jej napięte stopy na podłodze zalanej wodą. Wiecie, ściera, te sprawy…

A Magda twoje marzenie skazuje na potępienie.

Wie o tym i zawsze mówi, że zrobi to, ale jeszcze nie dzisiaj. Mam nadzieję, że przyszykuje coś takiego na diamentowe gody.

W Playboyu świntuszysz. Czy czyniąc to, ranisz jej uszy?

Nie, zawsze jej to czytam. Wychodzi z założenia, żebym lepiej tak sobie poszalał – na kartkach.

Gdzie, Szymonie, kochanie się, to było dla ciebie najbardziej egzotyczne wyzwanie, któremu sprostałeś i wszystko z siebie dałeś?

Moja małżonka nie lubi nietypowych miejsc. Były historie łąkowe, ale bez ekstremalnych przygód traperskich w stylu urwista skała. Jakaś klatka schodowa, może nawet z sukcesem (śmiech). Nie przypominam sobie niczego z przymierzalni. W samochodzie też nie, choć bardzo się męczę, bo Magda lubi kłaść stopy na pulpicie i jak jest lato, to aż mi słabo. Ręce mi chodzą (śmiech). W ogóle zastanawiam się, jak to jest, że po jedenastu latach ciągle mi się chce ją przytulać. Ona twierdzi, że tak powinno być, a ja uważam, że to nie jest normalne. Jak ją widzę, to nie daj Boże! Komunia, imprezy rodzinne, a ja ciągle ją gdzieś tam trzymam za nogę. Zawsze zresztą, gdy przychodzę do domu, pytam żonę, co ją strasznie denerwuje: „Czy coś będzie?” (śmiech). Magda, jak każda romantyczna kobieta, lubi gdy „coś będzie”, ale niby „nie będzie coś”. Kiedyś, jak wiedziałem, że „coś będzie”, to godzinę przed była pełna gotowość kulek i armatki. A dzisiaj lubię to celebrować. Jestem, tak jak to Bakuła nazwała – „facet znienacek”.

Z viagrą się kontaktowałeś czy nie ryzykowałeś?

Nie ryzykowałem, ale zastanawiałem się, co robić z takim czterogodzinnym wzwodem. Stać jak wieszak w przedpokoju? Nie wierzę, że można to robić cztery godziny. Dla mnie afrodyzjakiem jest żona. Jak ją powącham za uchem…

A jak u ciebie z normą oglądania filmów porno?

Nieczęsto mam z nimi kontakt. Kiedyś wypożyczyliśmy z Magdą, ale ona nie lubi, bo (cytat z ogłoszenia gazetowego) „co na ekranie, to na tapczanie” (śmiech). Nie podobała się jej fabuła i perypetie głównego bohatera. A ja uwielbiam, gdy dwie panie obdarzają się swoimi wdziękami. Poza tym jestem fanem filmów z pogranicza typu 9 i pół tygodnia.

Jaka golizna w Playboyu wpadłaby ci w oko, a jaka załamałaby głęboko?

Chciałbym obejrzeć sobie Sharon Stone – jestem wielbicielem jej urody. W takim wieku nadal jest niesłychanie sexy. Sporo jest natomiast takich, których bym nie chciał oglądać, np. Zsy Zsy Gabor.

Czy żona rada, kiedy Szymon pantofle zakłada? Chodzą słuchy, że Majewskiego nie interesują w domu inne ciuchy.

Bardzo hołubię swoją żonę i wiem, że w związku z tym w niektórych kręgach mam opinię pantoflarza. Przyznam, że bycie raz na jakiś czas na rozkaz własnej damy jest nawet czymś miłym. Kiedy pojawiła się małżonka i dzieci, skończyłem z życiem towarzyskim. Kumple posądzali mnie nawet o to, że ich olałem. Są oczywiście faceci, którzy potrafią ustawić sobie tak sytuację, że „sorry, dziś mecz Polska–Bułgaria, wychodzę”. A ja nie! Może dlatego, że sam pochodzę z rozwalonej rodziny. To samo żona. Była w nas głęboka chęć odwrócenia karty i rzeczywiście bardzo w to wsiąkłem, ale nie żałuję. Choć wiem, że jedni powiedzą, że to fajny związek, a bardziej zorientowani na towarzystwo nazwą mnie pantoflarzem. Swoją drogą, co to znaczy pantofel? Jeśli to ktoś taki, kto jest z rodziną, z żoną, nie odszedł od niej i nie wali jej po twarzy to OK.

Za ile i co, przyjacielu, kupiłeś żonie w Izraelu?

Pierścionek za trzy, cztery tysiące złotych, no ale taki jestem. Bardzo kocham żonę i lubię dawać jej dowody miłości. A kupiłem go w kopalni diamentów. Żona chciała zawsze mieć pierścioneczek kojarzący się z książką Śniadanie u Tiffany’ego. Zobaczyłem taki na wystawie i od razu chciałem go kupić, tyle że był cholernie drogi, ale na szczęście Robert Kozyra (prezes Radia Zet– przyp.aut.) pożyczył mi kasę. Uwielbiam przygotowywać niespodzianki. Na przykład dwa lata temu zrobiłem mojej żonie „mamy cię!”. Były jej imieniny. Zadzwoniłem do znajomego, żeby zaprosił ją na spotkanie w sprawach biznesowych. Przyjechałem do knajpy wcześniej i schowałem się pod stołem, cały czas esemesując. Przyjechali, rozmawiają, a ja nagle wyskakuję spod stołu i krzyczę: „Super! Świetnie! Czyli mnie zdradzasz, tak? Wiesiek, dziękuję ci z całego serca!”. W tym momencie nasi znajomi weszli z kwiatami…

Nadal chcesz mieć trójkę dzieci, a żona mówi, że ich nie skleci?

To kwestia upływającego czasu. Dzieci nam podrosły, a ja bym chciał mieć znowu coś takiego małego i ciepłego. Ciągle mówię do niej: „Chodź Magda, zapłodnię cię” (śmiech). A ona na to: „Po pierwsze nienawidzę tego obrzydliwego słowa, po drugie – chyba zwariowałeś, a po trzecie – nie”. Krótko i na temat. Magda nienawidzi słów jak: kopulacja, stosunek płciowy, zapłodnienie w moim, czyli prześmiewczym wykonaniu. Rozumiecie – Królewna Śnieżka.

By była, waćpan, równość rachunku, opowiedz nam teraz o pierwszym stosunku.

Proste pytanie, prosta odpowiedź. Magda.

Chudy okularnik – taki byłeś. Jak zatem swój wzrok poprawiłeś?

Dzięki mamie. Chodziłem do okulisty, bo miałem lekkiego zeza. Na ulicę Oczki zresztą. Jak się chodzi do okulisty na ulicę Oczki, to budzi to wrażliwość na zbitki słów.

Powiedz nam może, gdzie nauczyłeś się sterylizować noże?

W szpitalu na Banacha. Trafiłem tam, bo nie chciałem iść do wojska. Dziadek twierdził, że to dobrze, że nie chcę iść do komunistycznej armii, a ja po prostu nosiłem długie włosy i słabo się w wojsku widziałem. Zdawałem drugi raz na psychologię i drugi raz się wyłożyłem na tym samym zresztą pytaniu. Coś z historii. Jaka była sytuacja ekonomiczna na jakichś ziemiach? Była zła pewnie. Podejrzewam, że nie było za dobrze, zabory w końcu, ale niektórzy sobie radzili (śmiech). Taka mniej więcej była moja odpowiedź. Byłem pewien, że za rok nie będę musiał się już tego uczyć, a tu, kurwa, to samo pytanie! A zatem unikając wojska postanowiłem uprzedzić ich ruch. Praca w szpitalu, w centralnej sterylizacji, podchodziła wtedy pod służbę cywilną. Zacząłem sterylizować narzędzia w piecach parowych.

Zdziwi to czytelników licznych, żeś technik autoklawów medycznych.

Byłem technikiem autoklawu, czyli zajmowałem się obsługą pieców sterylizacyjnych i gazowych. Miałem na to papier, ale go nie odnowiłem i po dwóch latach stracił ważność. Nie miałem zbyt dobrych kontaktów z siostrą oddziałową, bo ponazywałem piece. Na jednym napisałem „Ryszard Rwie Serce”, a na drugim „Stefan Batory”, co bardzo ją wkurwiło. Powiedziała, że piec służy do sterylizowania i że to niepoważne.

Kiedy po raz pierwszy odkryłeś, że śmiech czyjś wzbudziłeś?

Tak było zawsze. To sposób na życie. Pamiętam swoją komunię. Teraz masz czterdziestu fotografów, którzy chcą zarobić, wtedy był jeden i było jedno zdjęcie. Kto wyszedł na nim jak idiota? Tylko ja. Ponieważ akurat w tym momencie wpadło mi do głowy, żeby zrobić głupią minę! W szkole cały czas komentowałem, miałem z tego powodu przesrane. Zawsze miałem dwie rzeczy do wyboru: powiedzieć jedno słowo komentarza trafione w dziesiątkę, po którym wszyscy się śmieją i wylecieć z klasy, albo nic nie powiedzieć. Zawsze mówiłem! Śmiech był moją zaletą. Nie byłem bykiem, nosiłem okulary, nie miałem dżinsów tylko marne spodnie od wujka. Musiałem ludzi pozyskać żartem. Starsi z wyższych klas, którzy słuchali wtedy hardrocka, pozwalali mi ze sobą tańczyć, bo „Sroczka jest w porządku, zawsze się wygłupia”.

Dlaczego Sroczka? Miałeś coś z ptaka czy byłeś taki zawadiaka?

Sam to wymyśliłem, żeby nie mieć idiotycznego przezwiska typu „piszczel” czy „trup”. Taki greps – nazwać się fajnie, zanim ktoś cię nazwie.

A zerkasz czasami na siebie? Jesteś narcyzem w potrzebie?

Nie. Sorry za porównanie, ale z robieniem skeczy jest jak z robieniem kupy. Człowiek nie chce tego oglądać. Męczysz się przy tworzeniu. Z tą kupą to cytat chyba z Johnny’ego Deppa.

Sam to sobie wymyśliłeś, czy przypadkiem do radia trafiłeś (Szymon Majewski pracował w Radiu Zet – przyp. aut.)?

Z Rafałem Sławoniem, kolegą z liceum, zareagowaliśmy na ogłoszenie. Nagraliśmy kasetę z piosenkami od Jaremy Stępowskiego po The Clash i Sex Pistols – całe spektrum naszych zainteresowań. Były wakacje i to chyba przesądziło, że tylko dziesięć osób przyszło i wszystkie zostały przyjęte. Rozmawiał wtedy z nami Janusz Weiss, ja właściwie nic nie mówiłem, bo Sławoń był dobry w gadaniu i znał dużo lektur. Miałem taką cechę, że musiałem się najpierw oswoić. Tak było też w Zetce. Wszyscy ostro wystartowali, a ja usiadłem przed mikrofonem i od razu coś wyłączyłem, spadła płyta i nie mogłem z siebie wydusić ani słowa. Zacząłem grać w nocy, mówiłem co chciałem i w pewnym momencie tak się oswoiłem, że było super. Woyciechowski (Janusz. Nieżyjący już założyciel Radia Zet – przyp. red.) wracał kiedyś o czwartej nad ranem z imprezy, posłuchał mnie, powiedział, że jest świetnie i zdecydował, żebym grał w ciągu dnia, bo pozostali ciągle mówili: „Jest w pół do ósmej, a teraz piosenka”. Zresztą dzisiaj wszyscy tak robią. Najpierw chcieli mnie rano, ale puściłem wymiatanie na gitarze Steve’a Vaia. No to ludzie nieco odpadli. Zresztą wtedy też zaczęło się moje odchodzenie od bycia DJ-em. Coraz więcej piosenek z playlisty nie akceptowałem i czułem, że lada moment będzie to kompletnie bez sensu.

Najzabawniejsza radiowa przygoda. Opowiedz nam o niej, to ci zdrowia doda.

Było ich mnóstwo. Zaklinowała mi się kiedyś płyta i nie chciała grać. Otwieram kieszeń kompaktu i widzę pomidora z kiełbasą. Facet przede mną jadł śniadanie. Śmiałem się, że ludzie w radioodbiornikach czuli kiełbasę.

Problem też inny nas męczy: jak cię można wkręcić?

Już nie można. Jestem zbyt czujny. Jeśli w ogóle, to nie w nietypowe sytuacje, raczej bardzo życiowe. Urząd Skarbowy dzwoni: „Proszę się stawić”. To ewidentnie by się powiodło, gdyż jest to obszar, którego nie kumam. Na abstrakcję jestem wyczulony. Próbowali mnie wkręcić w “Łysych koniach” (były program TVN-u – przyp. aut.), ale od razu wiedziałem, o co chodzi. Zobaczyłem dziewczynę, której drżały ręce, czułem, że gra. Przez swoją czujność staję się bardziej cierpliwy. Stoi przede mną facet na światłach, jest zielone, a on nie rusza i rozmawia przez komórkę. Już chcę wyjść, dawać sygnał, ale myślę sobie: „Nie, może mnie wkręcają”. Chociaż była i taka sytuacja: wyjeżdżam rano z dziećmi, a tu zablokowana ulica, bo grupa aut jechała na zlot garbusów. Czując, że to może jest wkręcanie, zacząłem zbyt gwałtownie fikać do policjanta. Myślałem, że to ekipa, która mnie ostro nie potraktuje.

Jak to zrobiłeś, że się do TVN-u wkręciłeś?

Zadzwonił do mnie Edward Miszczak. Byłem trochę zdziwiony, bo kiedyś wyszedłem z finału Miss Polonii, pokazywanego w TVN-ie, a byłem jurorem. Nie podobała mi się konwencja, taka bigbrotherowa, a ja za nią nie przepadam. Wkurzyłem się i po trzecim głosowaniu odpuściłem. Szkoda tylko, że na swoim siedzisku zostawiłem portfel, który oglądała cała Polska. Mimo wszystko później Miszczak zadzwonił. Wcześniej otrzymywałem różne propozycje: Polsat chciał, żebym prowadził “Idola”, ale zobaczyłem taśmę z angielskim “Idolem” i nie podobało mi się gnojenie tych ludzi. TVN zaproponował prowadzenie programu “Jestem jaki jestem”. I co, od drugiej minuty miałem mówić, że jesteś bez sensu, źle się ubierasz i powinieneś śpiewać inne piosenki? “Mamy cię!” spodobało mi się od początku i czułem, że jest to konwencja dla mnie.

Czy przed “Mamy cię!” nagraniem, charakteryzujesz się zdenerwowaniem?

Czasem mam taki stan jak kobiety – „zespół napięcia przedprogramowego”. Panikuję, że nie jestem przygotowany, że nic nie wyjdzie, a czasem myślę sobie, jest super. Mam też uczucie „permanentnego rozpaczliwca”. Wzięło się to z tego, że zawsze byłem na bakier ze szkołą i nie mam żadnego papierka. Cały czas wydaje mi się, że przyjdzie jakiś facet i powie: „Dobry wieczór, jestem z komisji artystów polskich, zapraszam jutro na spotkanie”. Jadę potem do jakiegoś urzędu jak u Kafki, a tam siedzi czternaście osób – facet od emisji głosu, facet od dykcji, największe autorytety i pytają: „Na jakiej podstawie wykonuje pan swój zawód radiowca i człowieka prowadzącego programy w telewizji? Proszę pokazać swoje papiery”. A ja na to: „Nie mam, macie mnie!”. Ja właściwie robiąc to, co robię, cały czas się bawię i boję się, że nagle ktoś wejdzie i zabierze mi zabawki. Jestem uzależniony od wytworów mojej głowy. Boję się, że te baterie kiedyś się wyczerpią. Ktoś powie: „To, co pan robi, nie jest śmieszne”.

Spotykasz się z opiniami, że twoje poczucie humoru nie kojarzy się z blond paniami?

Cały czas. W radiu mówi się, że “Sponton” (program w Radiu Zet, który prowadził kiedyś Szymon – przyp. aut.) jest dla mnie i moich kolegów, że jego sens jest czysto „image’owy”, bo jak się Tomek Lis, Monika Olejnik i Grzegorz Miecugow spotkają na jakimś bankiecie, to będą mogli sobie powiedzieć: „Słyszałeś dzisiaj?”, a pół Polski siedzi i nikt nic nie rozumie. Takie same zarzuty były też a propos rzeczy, które robiłem w “Wieczorze z Alicją” (były telewizyjny program Alicji Resich-Modlińskiej, w którym Szymon występował gościnnie jako wynalazca dziwnych przedmiotów – przyp. aut.). Z Jedynki próbowali mnie zrzucić. Maciek Strzembosz, który był producentem, ciągle mi mówił, że ile razy chodzi do telewizji, to słyszy, że Majewskiego trzeba natychmiast zwalić, bo nikt niczego nie kuma i ludzie wysyłają listy, że nie wiedzą, o co chodzi.

Nie wszyscy ciebie rozumieją. Afera z „zerem” (po tym jak były premier Leszek Miller nazwał przed komisją sejmową posła Zbigniewa Ziobrę – zerem, Majewski żartował, że teraz zerówki nazwą „ziobrówkami”, a James Bond będzie określany jako „agent Ziobro, Ziobro, Siedem” – przyp. aut.) nie była nadzieją…

Po tym “Spontonie” dostałem maila od jakiegoś chłopca z podstawówki, który ma na nazwisko Ziobro i narzeka, że w szkole wołają na niego „zero”. Ja mówię mu, że to przez Millera, a on twierdzi, że to przez moją audycję, a jego ojciec jest prawnikiem i zastanawia się, czy nie podać mnie do sądu.

A dzwonią do ciebie politycy, rozgniewani niczym na sejmowej mównicy?

Raczej ich oburzony elektorat. Czasami mam telefony od agencji reklamowych, których produkty obśmiewam. Dzwonili też do mnie fani różnych wykonawców, np. Edyty Górniak – chcieli, bym ją przeprosił.

Z kogo się nie śmiejesz i nad tym nie bolejesz?

Ze słabszych. Wolę wyśmiewać tych, którzy dysponują jakąś siłą, czyli np. polityków, “Wiśnię” (Michał Wiśniewski – przyp. aut.) itd. Ale już pojawiają się kontrowersje w związku z Jurkiem Owsiakiem. Kiedyś troszkę sobie z niego zażartowałem, opowiadałem o tzw. “Jurassic Park”, w którym wszyscy wszystkim starali się zrobić dobrze. Pojawiły się spore pretensje. Owsiak stał się święty.

A nagrałeś kiedyś “Spontona” boskiego, w którym śmiałeś się z Majewskiego?

Wiele razy. Jest tego od cholery. Śmiałem się z tego, że mi odwaliło i nie chce mi się robić “Spontonów”, bo jestem gwiazdą TVN. Opowiadałem o światłach kamer, o tym, że nie mogę się skupić, że mam zakwasy od dawania autografów itd. Ja naprawdę mam do siebie duży dystans w przeciwieństwie do niektórych nieśmiesznych satyryków.

Co czujesz, gdy twoje dowcipy są wykorzystywane przez innych? Skarżysz ich do urzędów gminnych?

Zdarzyło mi się tak z dwa, trzy razy i aż mi się nie chce o tym mówić. Czytałem swoje dowcipy jako czyjeś inne. Na przykład kawał o Millerze (po katastrofie śmigłowca MI 8 z Leszkiem Millerem na pokładzie – prezydent Kwaśniewski mówi: spadło mi poparcie o dwa procent, a Miller na to: a mi 8 – przyp. aut.) był mój, ale wydrukowała go “Gazeta Wyborcza”, nie podając autora. Ale nie chce mi się nigdy czegoś takiego odkręcać, żeby nie wyjść na małego dupka. Przeczytałem też swój dowcip o Kwaśniewskiej. Jota w jotę. Znacie? Wiecie, dlaczego Kwaśniewska oddała swoje futro do skrócenia? Żeby jej Lis nie deptał po piętach. I ten kawał również ukazał się bez wzmianki o tym, gdzie pojawił się po raz pierwszy. Ja tak nie robię i nigdy bym nie zrobił.

Pytanie nas takie męczy czasem – w domu tyś błaznem czy raczej smutasem?

Różnie, jestem typowym Bliźniakiem. Mam sinusoidalne nastroje. Dwa dni mocnego doła, potem łapię jakąś fazę, potrafię tańczyć i śpiewać w środku dnia. Zdarza się, że i w domu daję czadu. Córka, która ma 11 lat (dzisiaj już 14 – przyp. aut.), musi czasem wysłuchiwać dziwnych rzeczy. Mówię na przykład: „Ta pani była na przyjęciu. Widziałaś Zosiu jej fryzurę? Miała jakby cipkę na głowie”. Córka oczywiście w śmiech, ale żona słusznie zwraca uwagę, że nie powinienem się dziwić, że dzieci potem dziwnie się zachowują, że Antek jest ciągle wyrzucany z lekcji religii. Albo położę się koło psa na podłodze i słyszę tekst córki do żony: „Mamo, mamy nienormalnego tatę. Dlaczego tato leży z psem?”. A ja po prostu lubię leżeć na podłodze i lubię zapach swojego psa. Położyłem się i przysnąłem. Choć pewnie w różnych domach byłby to najebany tata i wtedy byłoby to jakieś uzasadnienie. A tutaj tata trzeźwy i nagle się kładzie. Mam nadzieję, że żona jest takim żywiołem, który zapewni dzieciom pewną stabilność. Zauważyłem jednak zależność: dużo lepiej wymyśla mi się śmieszne rzeczy, kiedy mam totalnego doła. Najlepsze przychodziły mi na przykład do głowy, gdy była wojna w Jugosławii. Byłem w górach, siedziałem tam z dziećmi i układałem scenariusz wojny, która na pewno dotrze do Polski. Wiedziałem już, że zostaniemy na Kalatówkach i będziemy gromadzić zapasy… Kiedy jestem smutny, zaczynam sobie po trochu dawkować mój wewnętrzny prozac, żeby depresja nie miała rozmiarów patologicznych i dzięki temu łatwiej udaje mi się wymyślać coś dobrego.

Czy ekspresja twoja powaliłaby na kolana nawet biskupa Leszka Sławoja?

Niestety czasem mocno ujawniam swoje emocje. Niedawno wiozłem na komunię syna tort, który rozwalił mi się w samochodzie. Otworzyłem drzwi i jadłem z wycieraczki, nie chciałem, żeby się to zmarnowało, byłem kompletnie wściekły, a potem musiałem jeszcze jechać do ciotki na retusz tortu. Wyobrażacie sobie? Facet, którego ludzie kojarzą z telewizji, stoi koło samochodu, bluzga i je tort z podłogi. Świr! Mam w sobie za dużo energii. To nie ja nią rządzę, tylko ona mną. Stąd wziął się pomysł z jogą. Było to wyraźne zalecenie mojej małżonki i dzieci. Wychodziłem po ćwiczeniach nie ja. Wsiadałem do samochodu i było mi wszystko jedno. Mogłem jechać nawet 30 km/h i czułem się genialnie. Wcześniej chodziłem na sesje psychoterapeutyczne i zastanawiałem się, czy to nie mnie powinni płacić. Gadam godzinę, a potem muszę płacić. To przecież ja tej pani fajnie opowiadam (śmiech).

Dużo wódki spożywasz, gdy na imprezach bywasz?

Nie spożywam w ogóle. Mam tak, że wchodzę na imprezę, słyszę fajną piosenkę, spotykam fajnych ludzi i się bawię. To taki stan, że wszyscy podejrzewają, że jestem narąbany. Miałem dziesiątki takich sytuacji, kiedy słyszałem z boku: „Popatrz, jak się nawalił”, a ja nic – tylko słone paluszki i herbata. Jak mówię, że nie piję, to słyszę czasem takie charakterystyczne – „Wiem, rozumiem”, że niby już zaszyty i porozrywany potem siedemset razy. Kompletnie nie rozumiem, jak można pić wódkę, która raz że gryzie mnie w gardło, to jeszcze do tego wlewa mi się zawsze nie w te dziurki, w które potrzeba. Czasem piję takie alkohole jak kobiety – drinki z parasolkami.

A co będzie z tobą dalej, chłopie? Przecież nie będziesz pracował w OBOP-ie.

Jestem oswojony z sytuacją, że raz bardziej o mnie słychać, a raz mniej. To miłe, gdy ktoś do ciebie podejdzie, pochwali, coś powie. Nie boję się przyszłości. Moje główne zajęcia to praca w radiu (Szymon pracował w nim do 2005 roku – przyp. aut.) i jakieś pisanie. Zawsze będzie coś do zrobienia. Poza tym każdy musi w końcu odczuć moment, w którym przestaje dzwonić tzw. telefon. Dlatego zawsze było mi szkoda ludzi z Big Brothera, w których życiu na pewno rozegrało się parę totalnych dramatów. Wyszli znikąd, uczyniono z nich bogów, tylko z tego powodu, że są, i nagle koniec. A trzeba pamiętać, że oni – w przeciwieństwie do ludzi, którzy siedzą w rozrywce – nie byli przez nikogo przygotowani na porażki.

Czy mają rację ci, którzy uważają Majewskiego za dobrze zarabiającego, prawie Kennedy’ego?

No pewnie. I głupio mi, że w kraju, w którym moja mama dostaje 900 złotych emerytury, ja dostaję kasę za głupie żarty. Ale Kulczykiem to ja nigdy nie będę.

A ile trzeba ci dać, byś imprezy zaczął grać?

Podobno jestem w złotej dziesiątce osób, które koszą największą kasę za prowadzenie imprez. Mogę cię odesłać do mojej agentki, bo często sam nie wiem, za ile pracuję. Poza tym nie potrafię rozmawiać o pieniądzach. Agentka robi to, czego ja nie lubię, a ja tylko przyjeżdżam i występuję, bo to akurat lubię. Tak więc nie chałturzę, bo chałtura kojarzy mi się z zarabianiem pieniędzy bez żadnej przyjemności, a ja, owszem, zarabiam, ale świetnie się przy tym bawię.

Agentka wie, gdzie na pewno wystąpisz, a gdzie nie?

Nie interesują mnie imprezy partyjne, stowarzyszeniowe, nie biorę imprez związanych z propagowaniem używek, czyli alkoholu i papierosów, chyba że jest to zamknięty bankiet dla pracowników. Omijam także wszelkie imprezy „wstydowe”. Na przykład kiedyś zadzwonili do mnie, żebym poprowadził pokaz nowego modelu kosiarki. Miałem także propozycję poprowadzenia imprezy z okazji otwarcia punktu sprzedaży autobusów (śmiech). Ale było też i coś takiego. Zadzwoniły dziewczyny, które chciały mnie zaprosić na dziesięcioosobowy domowy pożegnalny bankiet z okazji wyjazdu swojej koleżanki z pracy za granicę. Same dziewczyny. Chodziło o to, żebym zjadł z nimi kolację. Rozmawialiśmy na temat tej propozycji z moją żoną, która uznała, że jest to dziwna propozycja. Zastanawialiśmy się, gdzie jest granica serwisu (śmiech). Pałacyk, latarenka, a teraz dwie kulki i armatka (śmiech). Nie da się ukryć, zahaczało to o chippendalesa. Kogo mam bzyknąć teraz itd. (śmiech).

Dlaczego nie wystąpiłeś w żadnej reklamie, mociumpanie?

Miałem propozycje od funduszu emerytalnego, linii lotniczych, szkoły języka angielskiego i jeszcze parę innych. Ale ja sam w swoich programach robię sobie jaja z konwencji reklamy, więc byłoby to nie na miejscu. Poza tym praktycznie nie ma fajnych, zabawnych scenariuszy. Pisałem reklamy, owszem, ale to zupełnie coś innego. W programie “Mamy cię!” zapowiadam bloki reklamowe za każdym razem i podobno po moich zapowiedziach reklamy są oglądane. Oglądalność nie leci w dół, tak jak zawsze. Ajax kontra FC Pronto robią swoje (śmiech).

Czy bierze cię jasna cholera, gdy widzisz Andrzeja Leppera?

Bierze mnie raczej strach i mam wrażenie, że jego wielbiciele przez swoje porcięta i galoty wiedzą, że on nie mógłby rządzić (a jednak! – przyp. aut.). Chociaż czasami chciałbym, żeby wszystko było takie proste. Mnie nie każdy rozumie, a jego rozumieją wszyscy. Gdybym wyszedł na scenę, piardnął, zagrał na pachach, pokazał kulki i armatkę, wszyscy by mnie pewnie pokochali. Mam go gdzieś, bo jest kiepski. Chciałbym zobaczyć dzień, w którym on wygra, gdyż jestem pewien, że jak usiądzie w tym swoim fotelu i jak mu przyniosą papiery, to nie będzie wiedział, o co właściwie chodzi.

Wolisz rock punka czy Zappę Franka?

Wolę punka. Nie jestem już punkrockowcem, ale byłem, tak jak i harcerzem. Nigdy nie lubiłem przefilozofowanej, przekombinowanej muzyki, no może poza Doorsami. Muzyka to zabawa, tak więc Sex Pistols i Exploited zawsze.

Majewski to dwukrotny mistrz martwego ciągu. Żart czy powaga niczym w rządowym pociągu?

Powaga. Trenowałem kulturystykę, choć może tego nie widać (śmiech). Chodziłem na siłownię, żeby wyjść z tego Harry’ego Pottera. Pokażę wam biceps (to mówiąc Szymon pokazuje okazały biceps na mniej okazałej ręce – przyp. aut.). Kiedyś było lepiej, zresztą żona ostatnio powiedziała, że spadła mi klatka (śmiech). Przy okazji dowiedziałem się, że Brad Pitt w Troi był dublowany w łydkach (śmiech). Pakował chłopak, ale do końca nie dopakował łydek (śmiech). Zastanawiam się, gdzie po świecie chodzi ten facet, który był superłydkami Brada Pitta? Brad zaprzecza, ale ja wiem swoje i zawsze wypominam to Magdzie, która jest w nim na zabój zakochana.

Co w rubryce „zawód” wpisujesz i czy się z tym wpisem identyfikujesz?

Z tym mam zawsze problem. Nie chcę pisać „dziennikarz”, bo nim nie jestem. Nie jestem też – jak chcą niektórzy – satyrykiem, bo ktoś taki kojarzy mi się ze swetrem, wytartymi i wiszącymi spodniami, rozstrojoną gitarą i śpiewaniem mocno zaangażowanych piosenek. Za granicą, gdy wiem na pewno, że nikt nie będzie widział mojej wizy, piszę jednak „dziennikarz”.

Jakich słów nadużywasz i jeszcze mocniej to przeżywasz?

„Wiesz” i „paździerz„ bądź „paździerzowy”.

Jakie to było zadanie: z Playboyem gadanie?

Było naprawdę miło, ale są rzeczy, o których nigdy nikomu nie opowiem. Mimo że ja pasjami uwielbiam gadać, a jak jeszcze do tego można dużo pogadać o samym sobie… (śmiech) Ale kto tu komu płaci? Ja wam, czy wy mnie?