Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Sokół i Pono

PLAYBOY nr 11, 2008 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Ludwik Lis


Kogo chcielibyście rozebrać dla PLAYBOYA?

Sokół: Nie mam marzeń o gołych laskach na rozkładówkach. Marzę o zupełnie innych rzeczach. Nie jesteśmy erotomanami-gawędziarzami.

Pono: Zgadzam się z przedmówcą.

Mamy wrażenie, że większość dziewczyn z waszych teledysków doskonale sprawdziłaby się w rolach playmates. Tylko pozazdrościć koleżanek.

Sokół: To nie są nasze koleżanki, sąsiadki czy kuzynki. Wszystko odbywa się bardziej profesjonalnie.

Pono: Dziewczyny są dobierane przez producentów klipów. Często ich nie znamy.

Sokół: Myślę, że część modelek, która pojawiała się u nas, wcześniej pojawiała się u was (śmiech). Na przykład Dorota Wysoczyńska (PLAYMATE 2002 roku – przyp. red.)

Pono: Trzeba wiedzieć, z kim się pracuje.

Pełna profeska. Trochę szkoda. Myśleliśmy, że wokół hiphopowców kręci się mnóstwo niezłych lasek.

Sokół: Pewnie, że się kręci. Ale nie jestem wolny, więc nie korzystam.

Pono: Kiedyś, jak byliśmy młodsi, mieliśmy zajawkę na dupki. Wiadomo, każdy miał 19 lat i lubił się zabawić. Dzisiaj poświęcamy więcej energii koncertom niż imprezom po…

Sokół: Dzisiaj wchodzimy i wychodzimy z koncertu tylnymi drzwiami. Nie przechodzimy przez tłum, nie biesiadujemy, nie pijemy przed występami, nie podrywamy lasek, nie wciągamy koksu. Kiedyś, żeby „być w porządku”, wypadało się napić z każdym. Niszczyliśmy się tak parę ładnych lat, poznaliśmy wielu fajnych ludzi, ale też i odczuliśmy to fizycznie. Już nie potrafimy melanżować trzy dni z rzędu poza domem i wrócić do niego na finansowym minusie. Drażni mnie, jeżeli ktoś kupuje bilet na nasz występ i jest przekonany, że w cenę wliczone jest zajaranie z nami zioła i gadanie do rana.

Ostatnio w Dublinie część publiki chciała nawet wystąpić na scenie.

Sokół: To jest sprawa, której się wstydzę i jest mi głupio. Nie było ochrony, facet wkroczył na scenę, zaczął ubliżać, a mi puściły nerwy. No i dostał…

Pono: W ogóle często się zdarza, że nawijam, staram się nie pomylić, a tu wskakuje na scenę kolo i gada mi do ucha: „Ziomuś, ziomuś, co u ciebie? Piąteczka, ziomuś. Mordeczka, opowiadaj. Pozdro od Adama z Serocka”.

Sokół: Można się załamać.

Pono: Naprawdę ostatnią rzeczą na jaką dzisiaj mamy ochotę po koncercie, to iść na wódkę. Zbyt poważnie traktujemy naszą pracę.

Sokół: Wiesz, chcę spędzić życie z jedną dziewczyną, a nie z piętnastoma, które pięć minut wcześniej miały piętnastu innych. Mnie to nie kręci. Chyba, że was.

Nas też nie, ale próbujemy obalić stereotypy.

Pono: Tylko dzieci myślą, że hiphopowcy zapinają wszystko, co się rusza na teledyskach i koncertach.

Sokół: O tych sprawach powinniście porozmawiać z ludźmi, którzy przychodzą na koncerty. Kiedyś w Łodzi koleżka poprosił mnie, żebym mu pożyczył bluzę i czapkę. Pożyczyłem. Po paru godzinach wrócił zadowolony, podziękował i powiedział, że wszystko załatwił. Okazało się, że przedstawił się dziewczynie jako Sokół i od razu poszedł z nią do hotelu.

Był przynajmniej podobny do ciebie?

Sokół: Nie miał czterech zębów na przedzie (śmiech).

Pono: Istnieje nawet takie pojęcie: „psychofanka”. Nasz przyjaciel miał kiedyś taką o ksywie Frida, która jeździła za nim od Świnoujścia do Zakopanego. Zawsze tak samo ubrana, z książką „Frida” pod pachą.

Sokół: Były laski, które jeździły po całej Polsce i opowiadały, że są naszymi oficjalnymi kochankami. Co za termin – „oficjalna kochanka”! W rzeczywistości nie mieliśmy z nimi nic wspólnego. Dziewczynom odbija. Kiedyś do PROSTO zadzwoniła laska, która stwierdziła, że ma coś, co należy do mnie i chciałaby to oddać. Okazało się, że był to zrobiony ze złota logotyp PROSTO na łańcuszku. Powiedziała, że znalazła to przy kasach w Media Markcie. My nigdy czegoś takiego nie robiliśmy. Dziewczyna sama zamówiła u jubilera dwa egzemplarze – jeden dla siebie, drugi, niby znaleziony, dla mnie i na tym chciała zbudować farmazon, że jesteśmy kochankami. Czaicie taką akcję?

I co, nosiłeś to chociaż przez chwilę?

Sokół: Nie, oddałem koledze. Do niego to pasuje, bo waży ze 150 kilo.

Zaglądacie od czasu do czasu na Youtube’a i sprawdzacie ilość wejść na teledysk W aucie?

Sokół: Te liczby dają do myślenia. Zrobiliśmy dowcip, który niektórzy potraktowali na poważnie i teraz chcą brać w aucie przed remizą.

W aucie ma już ponad 5 milionów wejść. Miarą tego gigantycznego sukcesu jest choćby to, że się spotykamy.

Pono: I bardzo nas to cieszy. Ale nie wiedzieliśmy, że po puszczeniu takiego bąka, zrobi się wielkie halo. W aucie napisaliśmy w jeden wieczór, popijając Kapitana Morgana.

Sokół: Wolelibyśmy osiągnąć ten sukces kawałkami, które robimy na poważnie.

Napisanie czegoś tak prostego i jednocześnie inteligentnego jest wielką sztuką, a nie bąkiem.

Sokół: Cieszy mnie, że nie wszyscy w tym kraju są otępiali i potrafią zrozumieć dowcip. Naprawdę włożyliśmy w realizację dużo pracy. Kręciliśmy telewizyjną kamerą Sony U-Matic – reliktem z epoki, kamerą która pewnie pracowała przy teledyskach Lombardu i Kapitana Nemo. Do tego stroje, knajpa, choreografia – piękne lata 80.

Utwór był pisany pod Piotra Fronczewskiego?

Pono: Tak, ale nie wierzyliśmy, że pan Piotr w to wejdzie.

Sokół: Klasa człowiek. Zupełnie normalny, naturalny. Do studia przyjechał w dresie.

Pono: Najciekawsze jest to, że dla młodszych słuchaczy to nie Franek Kimono, ale Pan Kleks. W internecie można zobaczyć utwór Sokoła, Pono i Pana Kleksa.

Sokół: „Kawałek z kleksem” brzmi średnio (śmiech).

A jak udało się wam namówić do udziału w klipie Stefana Friedmanna?

Pono: Po znajomości.

Sokół: Jego syn, nasz kumpel Fred, to ten od zwrotki: „Americano, pseudo po tacie…”.

Pono: Znamy się od lat, a ojciec Freda, czyli pan Stefan, zawsze nas mocno dopingował.

Sokół: Jego taniec z teledysku jest już kultowy!

Nie obawiacie się, że wasz numer będzie w końcu zarżnięty?

Sokół: Już jest. Grają go na weselach i w discopolowych stodołach. Słuchajcie, dostaliśmy ofertę za grubą kasę, żeby występować w takich miejscach. Taki set – cztery utwory i dziękujemy, samochód z szoferem odwozi nas do następnej dyskoteki, znowu cztery utwory i jedziemy dalej. Na luzie możemy zgarniać po sto tysięcy złotych miesięcznie. Oczywiście nigdy czegoś takiego się nie podejmiemy.

A zgłosili się jacyś goście od reklamy?

Pono: Oczywiście. Ale jeżeli w ogóle odważymy się coś sprzedać, to musimy zrobić to dobrze i ze smakiem. Gładzie i kleje odpadają.

Sokół: Kiedyś to my szukaliśmy product placementów do klipów, dzisiaj to do nas dzwonią.

Pono: Różni kolesie chcą nawet wstawić do naszych teledysków swoje dziewczyny. Są w stanie za to słono zapłacić (śmiech).

Sokół: Ostatnio zgłosił się pewien bank. Chce przysponsorować klip Janek, pożycz z Miśkiem Koterskim. Co ciekawe, już trzy firmy chcą nam pomóc przy tej produkcji.

Niebawem „weźmie się za was” telewizja.

Sokół:: Miałem propozycję prowadzenia programu telewizyjnego w bardzo dobrym czasie antenowym. Powiedziałem: „Dziękuję”. Nie wchodzę w takie rzeczy. A ostatnio zadzwonili do mnie z MTV Cribs, żebym zaprosił ich do swojego mieszkania. Wyśmiałem ich. Jakim trzeba być idiotą, żeby pokazywać swoją lodówkę i pościel?

Pono: Kurwa, co można filmować w dwóch pokojach? Powaliło ich.

Sokół: Niezależnie, ile pokoi byś nie miał. Chcemy być jak najdalej od tak zwanych ludzi, którzy na wakacjach robią sobie zdjęcia na golasa, a potem sami wysyłają je do „Faktu”. Potem się w nim zalecają, żenią i rozwodzą. Ci ludzie dziś komunikują się ze sobą za pośrednictwem gazet. Nie mogę tego zrozumieć. A najgorsze jest to, że robiąc fajne rzeczy, jesteś świadom, że te gazety mogą się wreszcie i tobą zainteresować. Dramat.

„Taniec z gwiazdami” już pukał?

Sokół:: Mam nadzieję, że pracują tam ludzie, którzy wiedzą, że szkoda na nas czasu i pieniędzy. Może do Pono zadzwoni ktoś z „Gwiezdnego cyrku” i zaproponuje jakąś woltyżerkę (śmiech).

Skoro jesteśmy przy cyrku… Zgodzilibyście się nagrać piosenkę wyborczą?

Sokół: Nie, i to niezależnie od tego, czy zgłosiłaby się partia, na którą głosuję. Raz w życiu przypadkiem uczestniczyliśmy w plenerowej imprezie, którą – okazało się – robił Lech Kaczyński jako prezydent miasta. Nie wiedzieliśmy o tym. Całe PROSTO tak się wkurwiło, że jeden z nas nie wytrzymał i powiedział ze sceny, co myśli o panu Kaczyńskim.

Pono: A potem publika krzyczała: „Jebać Kaczyńskiego!”.

Sokół: My się totalnie odcinamy od tego pana, nigdy nie przyszłoby nam do głowy wystąpić świadomie na jego wiecu wyborczym.

Czyli podobają się wam pewnie „prezydenckie” wypowiedzi Janusza Palikota.

Pono: Facet przegina. Powinien uważać na słowa.

Sokół: Za bardzo się zbliża do Korwin-Mikkego.

Raperzy radzą Palikotowi, żeby trzymał język na wodzy? Zabawne.

Sokół: Ale Palikot nie zajmuje się rapem, tylko polityką. To mega inteligentny gość, który mógłby dużo zdziałać. Wypowiadając się w ten sposób, traci na wiarygodności. Szkoda, bo facet rozmieni w końcu swój autorytet na drobne.

Pono: Zgadzam się z jego poglądami, ale chciałbym, żeby używał innych słów.

Sokół: Sam się podkłada swoim politycznym przeciwnikom.

Pono: Skoro my w końcu uświadomiliśmy sobie, że trzeba brać odpowiedzialność za słowa, bo słuchają nas dzieciaki, to co można powiedzieć o pośle na sejm?

Sokół: Kiedyś staraliśmy się powiedzieć wszystko jak najdosadniej. W fazie buntu nie zastanawialiśmy się, jak zostanie odebrany nasz przekaz. Takie są prawa młodości. W końcu jednak wydorośleliśmy. Jak my mogliśmy, to pan Palikot też może.

Czy poza Jackiem Kurskim znacie polityka, który nuci sobie wasz utwór?

Sokół: W zaciszu domowym na pewno wielu (śmiech). Publicznie tylko pan Kurski, który gdy śpiewał „mnie?” pokazywał na siebie (wybuch śmiechu). Dlatego news na stronie PROSTO brzmiał: „Kto weźmie Kurskiego w aucie?”.

Jesteście fachowcami, więc doradźcie. Czy do robienia tego w aucie, potrzebna jest skórzana tapicerka?

Sokół: Prawdziwi znawcy tematu wiedzą, jak poradzić sobie w każdych warunkach.

Pono: Robienie tego w aucie w latach 80. miało jedną niezaprzeczalną zaletę: ludzie byli bardziej wygimnastykowani (śmiech).

Myślicie, że to przypadkowe przebicie do mainstreamu, spowoduje wielki sukces waszej następnej płyty?

Pono: Też nas to ciekawi. Tym bardziej, że będzie inna, nie elektroniczna, będą naturalne analogowe brzmienia i całkiem inne tematy.

Sokół: Mam nadzieję, że wydamy ją jeszcze w tym roku.

A co z teledyskiem do waszego panslawistycznego kawałka – „Nie lekceważ nas”?

Sokół: Musiałby się pojawić dobry sponsor, bo potrzebny jest spory budżet. W jednym miejscu trzeba by było zebrać składy z prawie wszystkich krajów słowiańskich. Myśleliśmy nawet o tym, żeby postarać się o pieniądze z Unii, ale wiecie jak to jest – każdy urzędnik powie, że hiphop nie ma nic wspólnego z kulturą.

Skąd u ciebie ta słowiańska zajawka?

Sokół: Wielokrotnie bywałem za naszą wschodnią granicą. Mówię i czytam po rosyjsku. Mój starszy brat mieszka w Moskwie. Czuję więź ze Słowianami, a PROSTO ma świetny kontakt ze słowiańskimi scenami hiphopowymi.

Będziesz teraz głównym piewcą panslawizmu w Polsce?

Sokół: Bez przesady. Po prostu interesuję się słowiańskimi językami i zastanawiam się poważnie nad podjęciem studiów w tym kierunku.

Czy niespodziewana popularność was męczy?

Sokół: Popularność muzyki absolutnie nie. Chciałbym, żeby nasze kawałki leciały w każdym autobusie i sklepie. Męczy mnie raczej rozpoznawalność. Utrata prywatności jest nieprzyjemna, bo stajesz się więźniem samego siebie.

Pono: Nigdy nie mieliśmy parcia na szkło. Chcieliśmy tylko trafić z naszymi tekstami i ideami do jak największej liczby słuchaczy. Staraliśmy się jednak gubić w tłumie.

A teraz Sokół ma problemy w McDonaldsie.

Sokół: No tak. Którejś soboty wpadłem tam na kacu. Podszedłem do kasy, poprosiłem o kanapkę, a facet, który sprzedawał, odwrócił kartkę na tacy i powiedział: „Panie Sokole, poproszę o autograf”. W tym momencie rzuciła się na mnie gromada dzieciaków z balonami i prośbami o autografy. Pociłem się i chciałem uciekać.

Wniosek?

Sokół: Nie pijcie alkoholu i nie chodźcie do McDonaldsa (śmiech).

Jak reagujecie na zarzuty, że zdradziliście prawdziwą ulicę?

Sokół: Jeżeli ktoś zarzuca mi, że nie uprawiam już ulicznego rapu i nie przesiaduję na ławkach, to oświadczam, że na ławce siedziałem ostatnio z dziewczyną. W Łazienkach.

Pono: Ci, co tak twierdzą mają naście lat i na razie tylko krytykują.

Sokół: A nic jeszcze nie zrobili. Zawsze chcieliśmy zarabiać na tym, co kochamy, czyli na muzyce. Tylko idiota by nie chciał. Byliśmy jednymi z pierwszych w tym środowisku, którzy zaczęli podnosić stawki za występy. Wtedy uważano nas za wyniosłych. Sorry, nie będę grał za 4 tysiące.

Pono: Jeżeli komuś przeszkadza, że się cenimy, niech spróbuje postawić się w naszej sytuacji.

Są pewnie tacy, którzy uważaliby was za prawdziwych ulicznych raperów tylko wtedy, kiedy mielibyście na plecach tatuaże „HWDP”.

Pono: Nie mam już miejsca na plecach (śmiech). Poza tym ten, kto krzyczy najgłośniej z reguły ma najmniej do powiedzenia.

Sokół: Jasne, że policji nie lubimy, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że być musi. Jak byliśmy młodsi, po prostu nie wiedzieliśmy o tym (śmiech). Wybijanie szyb w radiowozach nie ma sensu.

Pono: Policja wymyśla od czasu do czasu alternatywne wersje. Na przykład – Hamujemy Wszelkie Działania Przestępcze (śmiech).

Są słowa, które wymyśliliście wy, a dzisiaj słyszycie je w mowie potocznej?

Sokół: Mnóstwo. Zdziwilibyście się, jak wielu słów wymyślonych przez nas, cały Zip Skład, czy Molestę używacie wy.

Pono: „Ziomek”, „melanż”, „elo”, „kolenda” . A jest tego o wiele, wiele więcej.

Wielu krytyków muzycznych twierdzi, że pierwszym raperem w Polsce był Kazik. Zgadzacie się?

Sokół: W tym sensie równie dobrze za pierwszego rapera można uznać Franka Kimono.

Jak wspominacie swój debiut sceniczny jako support przed Run DMC?

Sokół: Na scenie byliśmy wtedy pierwszy raz w życiu. Byliśmy tak wcięci, że prawie nic nie pamiętamy. Niestety.

Pono: Mieliśmy po 20 lat. Dostaliśmy się tam przypadkowo. Kaseta z naszym jedynym utworem trafiła, bez naszej zgody zresztą, do ludzi, którzy zorganizowali konkurs na support. Bardzo im się to spodobało i poprosili o drugi utwór. Nagraliśmy go i mogliśmy zadebiutować.

Mniej więcej w tym czasie Sokół musiał myśleć o tym, gdzie spać. Ponoć przez półtora roku mieszkałeś u Pona w domu…

Sokół: Jestem bardzo wdzięczny jego mamie i babci. Zostałem przez nie przygarnięty. Miałem wikt i opierunek, a to były słabe chwile w moim życiu.

Pono: Jakbyście zareagowali na moim miejscu? Wojtek nie miał się gdzie podziać. Mówi, że dużo mi zawdzięcza, ale ja tak samo dużo zawdzięczam jemu. To dzięki Sokołowi wydaję dzisiaj płyty. To, że PLAYBOY chce teraz z nami rozmawiać jest przede wszystkim zasługą Wojtka.

Sokół: Nie, no proszę… Nie róbcie ze mnie drugiego Fronczewskiego… (śmiech i charakterystyczne poprawienie fryzury a la Stanisław Tym).

Dlaczego wylądowałeś na ulicy?

Sokół: Miałem bogatego dziadka i finansowo rodzina stała mocno. Ale nie tylko pieniądze się w życiu liczą. Jestem z rozbitej rodziny. W pewnym momencie ojciec wyjechał do Opola, mama na Łotwę, a ja zostałem z babcią, która wkrótce umarła i w wieku 15 lat nie miałem gdzie mieszkać. Nie chciałem iść do drugiej babci albo szukać pomocy u dalszej rodziny. Czułem, że od tej pory muszę sam poprowadzić swoje życie. Robiłem to tak, jak potrafiłem. Było trochę głupot i rzeczy, które na pewno nie przyniosły mi chluby. Dzisiaj wiem, co to znaczy być głodnym i spać na klatce schodowej. Jeśli chodzi o sytuację finansową, to moje życie jest jak rollercoaster. Ale dzięki temu mam świadomość, że jak, nie daj Boże, powinie mi się noga w interesach, to się nie załamię i sobie poradzę.

Byłeś fanem Papa Dance?

Sokół: Tak. W podstawówce. Ale ciężko było nie być, kiedy tata pisał im teksty do największych przebojów. Pamiętam, że podchodził do tego na luzie. Pisanie tych piosenek to była kupa śmiechu. Niestety, tata nie żyje już ładnych parę lat. Ojciec Pona umarł prawie w tym samym czasie. Mieliśmy po 19-20 lat.

Pono: Mimo to nie narzekam na dzieciństwo. Miałem wszystko, czego mi było trzeba. Mieszkaliśmy na Wyścigach. Kto zna ten teren, wie jakie możliwości daje dzieciakom. Jeździłem konno już w wieku 6 lat, mało dzieciaków ma taką możliwość w dużym mieście.

Na dżokeja jednak nie wyrosłeś.

Pono: No, niestety. Ale jeździłem sportowo. Wiecie, Polacy mają jazdę konną we krwi. Uważam, że każdy prawdziwy mężczyzna powinien umieć jeździć konno.

W tym gronie jesteś w takim razie jedynym prawdziwym mężczyzną.

Pono: Właśnie (śmiech). Powinniście kultywować tradycje husarii i ułanów. No dobra, może trochę przesadzam. Mam skrzywienie na tym punkcie, bo od pokoleń cała rodzina to koniarze. Ojciec jeździł „stiple”, czyli gonitwy z przeszkodami. We Wrocławiu miał wypadek, który później stał się przyczyną jego śmierci. Spadł z konia, a w głowie zrobił się krwiak. Lekarze kazali mu zrezygnować z kariery. Po paru latach krwiak się rozlał.

Nie miałeś urazu do siodła?

Pono: Żartujecie? Ciężko policzyć, ile ja sam miałem wypadków! Jak spadałem, to zaraz wskakiwałem ponownie. Nie ma miejsca ani czasu na użalanie się, poza tym koń wyczuwa pierdołę.

Co twój tata robił na Służewcu?

Pono: Po wypadku przeniósł się do Warszawy. Na Wyścigach został brygadzistą, taką złotą rączką. Szklarz, malarz – wszystkiego po trochu. Często mówił : „Pokaż, co tam nagrywacie”. A ja na to: „Jeszcze zdążysz posłuchać, płyta nie gotowa”. I nie zdążył. Dlatego zadedykowałem mu pierwszy album.

Słyszeliśmy, że masz zdiagnozowane ADHD.

Pono: Tak. I bardzo mi z tym dobrze. Moim zdaniem to zajebista choroba. Wiele osób z ADHD to geniusze, którzy pracują o wiele ciężej niż inni. W Stanach są nawet firmy, które zatrudniają tylko pracowników z ADHD. Serio. Dlatego wcale nie chcę się leczyć (śmiech). Chcę umiejętnie tę przypadłość kierunkować. Dzięki temu zasuwam w fundacji „Hej Przygodo”. Założyliśmy ją z Zosią Klepacką (reprezentantka Polski w windsurfingu – przyp. red.). Prawnie działamy od trzech lat, ale zaczynaliśmy wcześniej.

Czym się zajmujecie?

Pono: Zosia wkręca dzieciaki w sport, a ja w muzykę. Niedługo chcemy otworzyć dwa „domy kultury”, miejsca przejęte od miasta, w których dzieciaki będą mogły rozwijać różne talenty. Urządzamy małe studio nagraniowe, warsztaty fotograficzne i plastyczne, a przy Porcie Praskim będziemy mieli salę do treningów bokserskich i MMA.

Ile osób pracuje w fundacji?

Pono: Cztery, ale mamy od groma przyjaciół, którzy nam pomagają. Staram się spożytkować swój wolny czas, bo mam go dużo. Koncerty gram w weekendy, a w tygodniu czasem sobie coś napiszę i wszystko. Rozumiecie – od słów do czynów. Łatwo sobie porapować, pomądrzyć się, że jest do dupy i trzeba zmienić to i tamto, trudniej wziąć się do roboty. Trzeba działać, nie tylko gadać.

Sokół: Można siedzieć na ławce całe życie i gadać, że fajnie by było zarobić parę złotych i mieć Porsche Cayenne. Najwyższy czas na nie zarobić i je kupić.

W tym roku?

Sokół: Zobaczymy… Wrzuci się je w koszty i zaoszczędzi na podatkach (śmiech).

Pono: Ja zawsze mówiłem, że prędzej konia kupię niż samochód. Niedługo chcemy zacząć hipoterapię dla dzieci. Rozmawiam z trenerem z wyścigów konnych. Chcemy kupować kontuzjowane konie i leczyć je, by potem one leczyły dzieci. Mam nadzieję, że jest jeszcze ogier, o którego chcę się starać w pierwszej kolejności. Z rodowodem, dwulatek pełnej krwi.

Jak się nazywa?

Pono: Egzekutor.

(Ogólny wybuch śmiechu)

Czy to prawda, że Stanisław Wyspiański jest pra-pradziadkiem Sokoła?

Sokół: Tak. Moja babcia – Krystyna Maria Chmurska – była wnuczką Wyspiańskiego, córką słynnej Helenki z obrazów.

Twoi nauczyciele wiedzieli, jakie masz korzenie?

Sokół: Niestety. W podstawówce na apelach często słyszałem: „Wystąp Wojtuś i opowiedz wszystkim o pradziadku”. Nienawidziłem tego. Na zasadzie buntu nie chciałem się nawet zaznajomić z jego twórczością. Ale dorosłem, nadrobiłem zaległości i zdałem sobie sprawę z geniuszu przodka.

Wszystko przed tobą.

Sokół: Błagam was. Nie śmiałbym się nigdy porównywać.

Ale wielokrotnie wspominałeś o tym, że tak jak pra-pradziadek chciałbyś robić różne rzeczy. Czy ktoś wreszcie zaproponował Sokołowi filmowy epizod kultowego Sokoła gaszącego peta o podeszwę?

Sokół: Nie. Ciągle czekam na propozycje. Chciałbym się pojawiać w filmach na zasadzie mignięcia. To mogłoby być zabawne. Na razie wystąpiłem w jednym epizodzie w filmie Zmiana (premiera w przyszłym roku – przyp. red.), ale został wycięty. Grażyna Wolszczak w trakcie zdjęć złamała sobie na mnie palec u nogi. Zasadziła mi takiego kopa, że zrobiła sobie krzywdę.

Apelujemy do filmowców o epizodyczne role dla kultowego Sokoła!

Sokół: Będę zobowiązany. Udusiłbym się, gdybym wciąż musiał robić to samo. Na szczęście zajmują mnie studio, granie koncertów, zarządzanie firmą PROSTO, pisanie tekstów, a nawet dubbingowanie bajek. Jakby jeszcze dołożyć sporadyczne występy w filmach w siedemnastoplanowych rolach, byłoby fajnie. Najchętniej podejmę się zagrania czegoś, co kompletnie nie ma wpływu na fabułę (śmiech).

A jak podoba się wam wpływ feministek na rzeczywistość?

Sokół: Nie jestem znawcą tematu. Jak się nazywa ta od „Najsłabszego ogniwa”? Szczuka, tak? Wydaje mi się, że to inteligentna kobieta, ale nieprawdopodobnie zakompleksiona. Zresztą tak jak i inne feministki – nieszczęśliwe i robiące dobrą minę do złej gry. To taki sam przypadek jak bycie singlem, klepanie się nawzajem po plecach i utwierdzanie się w tym, jak fajnie jest być samemu. Gówno prawda. Człowiek jest szczęśliwy, jak się ma do kogo przytulić. Jak jest ktoś, z kim może szczerze porozmawiać przed zaśnięciem.

Pono: Z jakiegoś powodu kobiety mają szersze biodra, a mężczyźni barki. Ja tego nie wymyśliłem. Próba zamieniania ról społecznych na siłę jest głupia.

Mamy nadzieję, że nasze ostatnie pytanie głupie nie będzie. W jaki inny sposób, poza muzyką zarabialiście pieniądze?

Sokół: Nie będę mówił na ten temat.

Pono: Jakoś trzeba było sobie radzić. Sposoby były różne.

Sokół: Mogę powiedzieć tylko, że raz byłem pomocnikiem geodety. Na tym koniec.

Na skróty:

Sokół: Nie upijam się od paru miesięcy. Środków odurzających w ogóle nie używam. Co mogę więcej powiedzieć? Jest lepiej, jest fajniej. Nabieram spokoju ducha. Wiem, że Pono też poważnie ograniczył melanże.

Pono: Wyrosłem i tyle. W utworze Dwie kochanki (o wódce i kokainie – przyp. red.) podsumowaliśmy pewne tematy pojawiające się w realnym świecie. To też taka umowa z samymi sobą.