Ryszard Kalisz
PLAYBOY nr 12, 2008 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke, Marcin Meller
—
Zna pan kogokolwiek, kto miałby na pulpicie komputera zdjęcie Ryszarda Kalisza z kotem? Jest takie do pobrania na pańskiej stronie internetowej…
Zdziwię was. Zetknąłem się z wieloma osobami, które mają to zdjęcie nawet jako tapetę w telefonie. Ostatnio na ulicy zaczepiła mnie grupa młodych ludzi, a jedna z dziewczyn pokazała swój telefon. A tam jako żywo – Ryszard Kalisz z kotem. Nie rozumiem tej popularności (śmiech).
My rozumiemy. Stwierdził poseł kiedyś, że jak mężczyzna się podnieci, to dobrze mu to robi na twarz. Po pańskiej twarzy widać, że…
(Śmiech) Być może. Muszę się przyznać, że dość szybko zacząłem z tymi sprawami. Dlatego jak teraz słyszę, że PiS przygotowuje przepisy, które pozwolą karać za pedofilię 16-latka, który prześpi się z dwa lata młodszą koleżanką, to odzywa się we mnie sprzeciw. Stanowczo protestuję mimo, że w moim przypadku i tak się już wszystko dawno przedawniło.
Skoro nam tak dobrze idzie, niech pan poseł opowie, jak uprawia się seks w maluchu.
Trzeba pójść niedaleko liceum Słowackiego i poszukać takiego niewielkiego parku. Bywało tam ciemno i było gdzie zaparkować malucha (śmiech). Niestety później siedzenia nie chciały działać tak, jak powinny. Ale na tym dość. Nie można zdradzać wszystkich sekretów młodości.
Proszę nam w takim razie zdradzić sekret, dlaczego pańskim zdaniem młody człowiek nie może być endekiem?
Każdy młody człowiek powinien być otwarty i chłonny na wszystko dookoła. Uważam, że system poglądów narodowych jest z definicji zamknięty. Dzisiejsza post-endecja zamyka młodych ludzi na kontakty z innymi, zamyka im drogę do europejskości…
Ale to wy zamykaliście granice! Jak mamy dziś wierzyć w zapewnienia o dążeniu do otwartości na świat ludzi, którzy pracowali dla systemu działającego dokładnie na odwrót?
Co wy mówicie? Jaka praca dla systemu? Widać jesteście, jako młodzi ludzie, pod wpływem IPN-u. Chociaż, to prawda, lewica w Polsce miała złożone dzieje, było wiele jej nurtów. Również w okresie PRL-u. Spróbuję tę sprawę przybliżyć. Spójrzmy na lata 70-te. W 1970 roku miałem 13 lat i dorastałem na fali pewnego otwarcia.
Dzięki Gierkowi możecie być teraz proeuropejscy?
Nie upraszczajcie! Gierek był od nas daleko. Nam było bliżej na giełdę płyt na Mariensztacie i Wrzecionie! Nosiliśmy długie włosy i kontestowaliśmy. Słuchałem wtedy Deep Purple, Led Zeppelin, Pink Floyd, Ten Years After, SBB i Omegi. Miałem ponad dwa metry płyt analogowych! Kiedy poszliśmy na studia, byliśmy świadomi, w jakim systemie żyjemy. Mimo to na moim wydziale do organizacji studenckiej należało wtedy 98 procent studentów! Prowadziliśmy kluby studenckie – otwieraliśmy między innymi „Hybrydy” w nowej siedzibie. To była taka działalność bratniacka. Ja miałem naturalną skłonność do działalności społecznej i aktywności. Już na pierwszym roku studiów wybrano mnie na szefa Roku i później na wiceprzewodniczącego Rady Wydziałowej.
I co się stało z tym „wolnościowym” pokoleniem w 1981 roku?
Wybuchła „Solidarność”. Nikt nie miał wątpliwości, że „Solidarność” wynikała z konieczności poszanowania godności i wolności ludzi. Dlatego stan wojenny był dla nas wielkim szokiem. A późniejsza stagnacja była – w kategoriach ekonomicznych – latami zmarnowanymi…, ale nie zapominajcie, że skończyła się Okrągłym Stołem. Jeśli chodzi o mnie to i tak miałem szczęście, bo w tym czasie robiłem aplikacje sądową i adwokacką oraz uzyskałem stypendium Uniwersytetu w Zurychu.
Jedni wdychali alpejskie powietrze, inni – zapach celi.
Łatwo jest wam oceniać, bo jesteście młodzi i nie żyliście w tamtych czasach. A co do zapachu celi, wtedy i dzisiaj uważam, że więzienie kogokolwiek z powodów politycznych jest niedopuszczalne i złe. Narusza podstawowe prawa człowieka do wolności do wolnej debaty i swobody działania politycznej. Mam nadzieję, że w Polsce już nigdy nie będzie to miało miejsca.
Ale wiemy, że część osób z pańskiego pokolenia działała w krakowskim SKS-ie albo wiązała się z KOR-em.
To prawda, ale SKS był aktywny w Krakowie. KOR był gdzieś obok, poza naszym zasięgiem. Wśród studentów prawa nie było ani jednego członka KOR-u. Przynajmniej nikogo takiego nie znałem do 1980r. Jedynym postrzeganym przeze mnie na Uniwersytecie Warszawskim opozycjonistą był Ludwik Dorn na Socjologii, ale on jest trochę starszy ode mnie. Problem poza tym polegał na tym, kto w jakim środowisku się wychował. Ja na przykład chodziłem do liceum im. Traugutta, w którym się nie kontestowało, tak jak na przykład w ówczesnym Gottwaldzie.
W 1980 roku wielu studentów otwarcie popierało NZS.
No dobrze, ale ja studiowałem od 1976r. We wrześniu 1980r. broniłem pracy magisterskiej. Powstanie „Solidarności”, NZS-u było wtedy, gdy w zasadzie kończyłem już studia. Przyjąłem te zjawiska z wielka nadzieją. Ale przejście do NZS-u byłoby koniunkturalne i nieszczere. Pamiętam zresztą takich, którzy w 70-tych latach byli marksistami, a dziś są zajadłymi prawicowcami. Czy taka postawa jest, według was, bardziej autentyczna i szczera?
A czy wstąpienie do partii nie było po prostu przejawem zwyczajnego oportunizmu?
Można oceniać to w ten sposób z perspektywy lat, ale członkostwo w partii nie było mi do niczego potrzebne. Bardziej rozpatrywałem je w kategoriach wartości i wrażliwości lewicowej.
Jak to?! Wtedy lepiej było być w partii niż nie być.
To jest dla mnie ocena krzywdząca. Nie było to takie jednoznaczne. Pochodzę z rodziny adwokackiej i zawsze chciałem być adwokatem – to było najważniejsze. I tutaj akurat partia nie miała znaczenia. Nie pamiętam już bezpośredniej inspiracji, ale wstąpienie do partii rozpatrywałem w innych kategoriach. Najbardziej kontestujące, krytyczne i konstruktywne wypowiedzi można było usłyszeć na zebraniach organizacji partyjnej na Wydziale Prawa i Administracji. Otwarci na zmiany ludzie dyskutowali o reformach ustrojowych kraju, który został sprzedany w Jałcie i tkwił we wschodnim układzie. Spotykali się tam studenci, profesorowie i wybitne autorytety prawnicze.
Niewiele to dało.
To już inna sprawa, ale w tamtym kontekście historycznym wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie zmienić kraj i go demokratyzować. To, że była to mrzonka widać dopiero dzisiaj. Wtedy wydawało mi się, że można się było zgodzić na trwanie i brak wpływu na cokolwiek, bądź mieć na coś wpływ, czyli zapisać się do partii i działać. Miałem świadomość, że jest to monopartia, ale uważałem, że można ją demokratyzować w ramach systemu i demokratyzować system.
Do tej pory uważaliśmy, że w wieku 20 lat myśli się głównie o studentkach z roku.
Wtedy miałem bardzo fajną dziewczynę jeszcze ze szkoły średniej i myślałem głównie o niej.
Trzeba panu oddać, że po zmianie ustroju nie udawał pan dziewicy i nie przechrzcił się w prawicowego kombatanta, ale nam chodzi o to, że cała pana kariera polityczna jest wynikiem tamtej decyzji – wstąpienia do partii. Dla niektórych był to pragmatyzm, dla innych oportunizm.
Protestuję. To nie był w moim przypadku oportunizm. To może dzisiaj wyglądać na pragmatyzm, ale ten, w czasach studiów był mi obcy. Nie było to akceptacja ówczesnego autorytarnego systemu. Ja po prostu byłem i jestem człowiekiem o myśleniu i wrażliwości lewicowej. Cała moja kariera polityczna wynika z moich poglądów, osobowości, a przede wszystkim z tego że szanuję każdego człowieka i staram się dla nich współtworzyć warunki, w których ich życie w każdym przejawie może być lepsze. Jak już tak sięgacie do historii i prowokujecie, to powiem wam, że Instytut Pamięci Narodowej, zwrócił się do mnie o wyrażanie zgody na umieszczenie mojego nazwiska w katalogu osób rozpracowywanych w sposób tajny przez organy bezpieczeństwa PRL. Już od 1979r. (miałem wtedy 22 lata) byłem przez te organy inwigilowany. To było bardziej skomplikowane, niż wynika z waszych pytań.
Co pan zrobił w trakcie stanu wojennego?
Chciałem rzucić legitymacją! Ale po długiej dyskusji z moim przyjacielem przyjąłem jego radę, że coś takiego, taka buntownicza zadziorność spowoduje, że w partii zostanie sam beton. Ktoś musiał ten system powoli naprawiać, próbować go demokratyzować. Zresztą bycie w partii w latach 80. właściwie tylko mi przeszkadzało.
W sensie towarzyskim na pewno.
Nie, towarzysko miałem się bardzo dobrze i to w wielu środowiskach. Chodzi mi o stan mojej świadomości. Trochę źle się czułem z tym członkostwem. Ale z drugiej strony zajmowałem się już czymś innym. Byłem aplikantem adwokackim, a później adwokatem, gdzie nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. Po jej rozwiązaniu odebrałem papiery i tak skończyła się moja przygoda z tamtą partią.
Z tamtą partią, bo wkrótce zaczęła się z kolejną. Pierwsza umarła, druga dogorywa. Mamy więc pytanie: kiedy podźwignie się lewica?
Gdy połączy się lewicę polityczną, społeczną, intelektualną i światopoglądową.
Brzmi bardzo groźnie. Równie groźnie, co nierealnie.
Bez przesady. Polityków, związki zawodowe, środowiska kobiece i intelektualne, „Krytykę Polityczną” i „Otwartą Polskę” – wszystkie te grupy wsadziłbym do bębna losowania numerów w Totolotku, dosypał trochę ryżu i dla związania dolał trochę wody i zaczął mieszać. Wszystko po to, żeby wyjąć nową lewicę. Ale na to trzeba czasu.
Partię Millera też wrzuciłby pan do tej lewicowej pralki?
Wolałbym iść do przodu, a u niego takiego ruchu nie widzę. Ale kto wie? Każdy może się zmienić. Gorzej, że Leszek Miller związał się z Lepperem i Samoobroną.
To Leppera też do pralki!
O nie! Lepper to populista. Z lewicą nie ma nic wspólnego.
Kiedyś powiedział pan, że chciałby wycofać się z polityki. Nie zmienił pan zdania?
Życie pokaże. W polityce trzyma mnie moja osobowość i chęć działania publicznego, natomiast mierzi mnie i nie rajcuje polityka codzienna, która stała się strasznie przyczynkarska i powierzchowna. Dyskusje nie mają dziś żadnej głębi, czego nie można powiedzieć o sporach z początku lat 90., kiedy ustalaliśmy prawne ramy polskiej demokracji. Jak odejdę z polityki na pewno wrócę do swojego zawodu.
Tęskni pan?
Na swój sposób. Odszedłem z adwokatury, bo byłem przekonany, że zrobiłem w niej bardzo dużo. Historia zatoczyła koło – dziś mam przekonanie, że to w polityce wystarczająco się napracowałem.
Skutecznie?
Nie narzekam. Brałem udział chociażby w tworzeniu Konstytucji RP, ale swoją drogą od Okrągłego Stołu nie udały się dwie rzeczy: autostrady i system partyjny. Nie potrafiliśmy stworzyć sprawnych i promujących nowoczesne myśli partii politycznych. Większość partii opiera się na władzy wodzowskiej – w ten sposób jedna osoba może decydować o losach państwa. Wyobrażacie sobie funkcjonowanie PiS-u bez Kaczyńskiego?
Nie bardzo.
To samo dotyczy Tuska, a wcześniej dotyczyło Millera.
PiS składa się z ludzi, którzy mają podobną mentalność. Czy jest tam ktoś, kto nie pasuje do tej partii?
Uważam, że mentalnie do PiS-u nie pasują – jak ich nazywają – muzealnicy, czyli Jan Ołdakowski i Paweł Kowal. Lena Dąbkowska-Cichocka także wyróżnia się na tle swojego klubu. Ciekawy intelektualnie jest Dorn, ale jego już Kaczyński usunął. Pytam tylko, czemu, wtedy kiedy powinien głosić swoje zastrzeżenia co do postępowania Jarosława Kaczyńskiego, kiedy PiS miał władzę, chował głowę w piasek?
A dlaczego, według pana, poseł Ziobro nie lubi ludzi?
Trudno powiedzieć. Nie wnikam w przyczyny osobowościowe. To po prostu widać i czuć.
Gdyby w sejmie koalicje wiązały się pośród posłów, którzy mają dystans do siebie i tych, którym go brakuje, to kto by nami rządził?
Myślę, że większość parlamentarną uzyskaliby ci drudzy. Posłów z poczuciem humoru znajdziecie na lewicy i w 1/3 Platformy. Całą resztę Platformy i 95 procent PiS-u stanowią ludzie, którzy zupełnie nie mają do siebie dystansu. Dystans do siebie – taki chłopski – ma też spora część PSL-u.
Z którym z polityków-przeciwników lubi pan najbardziej polemizować?
Najbardziej lubię fechtować ze Stefanem Niesiołowskim. Lubię też Cymańskiego za swoistą ludyczną przebojowość. Świetnie dyskutuje się z Markiem Jurkiem, bo to kulturalny facet. Ostatnio miło zaskoczył mnie Roman Giertych, który odkąd nie jest politykiem tylko adwokatem – zaczął na tematy ideowo-prawne mówić z sensem i polotem. Rozmowa z nim sprawiła mi dużą przyjemność.
W ten sposób powstał nam klub samca. A jest jakaś kobieta, z którą lubi się pan nie zgadzać?
Chciałbym, żeby taka była (śmiech). Ale jest wiele mądrych kobiet, z którymi się zgadzam, chociażby Izabella Jaruga Nowacka.
W takim razie wracamy do facetów. Wspomniał pan o pośle Niesiołowskim…
Podziwiam go za odwagę w działalności opozycyjnej w PRL, mam dla niego wielki szacunek za postawę w dzisiejszej polityce ale często się z nim nie zgadzam.
Nie zmniejszyła go sprawa porno-grubasów?
Ależ skąd! Świetnie się wtedy ubawiłem. Do tej pory ani on, ani ja nie jesteśmy w stanie medialnie wyprostować tej sytuacji. Słowa te wciąż się za nami ciągną. A Stefan Niesiołowski doskonale wiedział, że się nie obrażę. I kiedy broniłem prezydenckiego weta w sprawie zakazu tzw. miękkiej pornografii, to wypalił o porno-ministrze, który wraz z porno-prezydentem tworzy koalicję porno-grubasów. Już po kilku dniach przeprosił mnie i zagadnął, żebym przeprosił również prezydenta. Mam zbyt dużo dystansu do siebie, żeby kogokolwiek podawać do sądu, więc dla mnie sprawy nie było, ale jakiś obywatel zawiadomił prokuraturę. Wezwano mnie i oświadczyłem w swoim i prezydenta imieniu, że nie czujemy się urażeni. Ludzie myślą, że się nie lubimy. Jest przeciwnie. Za co miałbym się obrażać? Jestem grubasem, – Jestem. Walczyłem o to, żeby miękka pornografia była dostępna? Walczyłem. Byłem więc porno-ministrem i porno-grubasem (śmiech).
Walczył pan na swój sposób o PLAYBOYA.
Chciałem, żeby wszyscy mieli szansę na wspaniałe wrażenia artystyczne towarzyszące oglądaniu ciał pięknych kobiet.
Prosimy w takim razie o kandydaturę na rozkładówkę. Lub też innymi słowy – przy oglądaniu kogo przeżywałby pan uniesienia artystyczne?
W Sejmie?!
Możemy zacząć od Sejmu.
Jest tam wiele wspaniałych i bardzo otwartych posłanek. W sensie intelektualnym oczywiście (śmiech).
Czekamy, czekamy…
I tak najwspanialszą z kobiet jest moja żona. Ale o rozkładówce nawet nie myślcie. Nie pozwolę (śmiech).
A gdzie konkrety?
Nie wypada mi, naprawdę. Muszę się powstrzymać od odpowiedzi.
Czyli jednak kogoś ma pan na myśli?
Ostatnio rozmawiałem ze wspaniałą dziewczyną – Rachidą Dati – francuską minister sprawiedliwości. Piękna, inteligentna…
Tak jak Tymoszenko.
Ona akurat nie jest w moim typie. Choć ładna, nie da się ukryć. To jest typ kobiety, która ma dziecinną twarz, ale jest cholernie twarda. Bardzo męska, bardzo dominująca. Zresztą powiedziała w jakimś wywiadzie, że wolałaby być na okładce PLAYBOYA niż „Time’a”. Spróbujcie chłopaki (śmiech).
Mamy większe szanse tu, w Polsce. Może jednak kogoś nam poseł poleci?
Nie dacie za wygraną. Ech, dziennikarze…
Ech, politycy…
No dobra. Znam taką dziewczynę, która kiedyś ze mną pracowała i była kandydatką do Sejmu z naszej listy. Piękna z głębią intelektualną. Modelka. Lewicowe dziewczyny co do zasady mają dystans do siebie. Myślę że nie powinna mieć oporów przed artystyczną sesją zdjęciową, chociaż nigdy nic nie wiadomo.
Wiemy, że pańska żona też nie miała oporów i niedawno kupiła panu w Indiach buty z zakręconym czubem. Odważył się pan w końcu założyć je do Sejmu?
Chodzę w nich często, bo są bardzo wygodne, ale w Sejmie być w nich nie mogę. Po prostu mi nie wypada. Tam jest pewna konwencja. Redaktor naczelny PLAYBOYA, jak widzę, chodzi w koszulach i spodniach casual. Gdyby założył krawat i super elegancką białą koszulę, a do tego zgolił ten swój trzydniowy zarost, byłby nie w swojej konwencji i wyglądałby dziwnie. Redaktorzy PLAYBOYA siedzą w t-shirtach, a jeden ma fikuśną bródkę. Wyobrażacie sobie mnie z taką bródką pośrodku?
Jak najbardziej. Byłoby ciekawie.
Raczej prowokująco. Nic poza tym. Taka konwencja do mnie nie pasuje.
Motor też do pana nie pasuje, a jednak pan jeździ. Czym ostatnio?
Ostatnio nie jeździłem (śmiech). Z moją rodziną związany jest Marek Dąbrowski, najlepszy polski zawodnik w historii rajdu „Paryż-Dakar”. Przyjechał on do nas na swoim motorze i ja musiałem spróbować swoich umiejętności.
Jaką największą prędkość pan rozwinął?
Przyjmijmy, że jechałem około 90 km/h (śmiech).
Parę lat temu w pana życiu pojawił się Jaguar.
Jak w grudniu 2005r. zdałem samochód służbowy, to przesiadłem się na półtora roku w Toyotę Yaris mojej żony. Wzbudzało to ogólną radość Warszawiaków. Grubas w takiej mydelniczce! Pewnego dnia, będąc w salonie samochodów używanych, zauważyłem tego Jaguara. Właściciel salonu zobaczył błysk w moich oczach i dał mi się przejechać. Okazało się, że to strasznie wygodne auto. Zostawiłem Yariskę, dopłaciłem i stałem się właścicielem „dżaga”. Przez następny tydzień byłem obrabiany we wszystkich bulwarówkach, a paparazzi mieli niezły ubaw. Działo się to w okresie „białego miasteczka”, więc co pewien czas odbierałem telefony od kolegów z lewicy, że nie wypada jeździć takim autem. Ale ja jako stary prowokator, nie lubiący robić wszystkiego w poprawnym duchu, do dzisiaj jeżdżę tym samochodem.
I parkuje pan przed „Utopią” (znany warszawski klub gejowski – przyp. red.).
Bez przesady. Byłem tam trzy, cztery razy, z żoną. Zawsze widziałem piękne dziewczyny. Na pewno hetero. Poza tym, ku mojemu zdziwieniu, spotkałem parę dziennikarek i dziennikarzy politycznych. O politykach nie wspomnę.
To proszę chociaż wspomnieć o swoim epizodzie aktorskim.
W 1974 r. z grupą przyjaciół pojechaliśmy do Kazimierza Dolnego nad Wisłą. Wszyscy mieliśmy wtedy długie włosy i byliśmy szczupli (śmiech). Spotkaliśmy dziewczynę, która szukała statystów do filmu Awans Janusza Zaorskiego według prozy Redlińskiego. Zagrałem jednego z hipisów. Mam nadzieję, że mnie nie wycięli… Zaorski się ze mnie do dzisiaj nabija, że to on mnie wypromował!
Bardzo nas interesuje, czy pan poseł w swoich „filmowych” czasach, kiedy jeszcze posłem nie był, palił skręty.
Nie, ale w latach 70. spędzałem czas z ludźmi, którzy tym nie gardzili.
Premier się przyznał, pan też może…
Naprawdę! Chłopaki!
Ech, ci politycy i prawnicy…
Serio. Miałem opór i nigdy mnie to nie pociągało i nie ciekawiło.
A prześladuje pana jeszcze 17,5 tysiąca tabletek SLD?
Nie, ale to bardzo fajne. Było to w czasie, kiedy pełniłem funkcje Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Przejęzyczyłem się. Zająłem chyba drugie miejsce w „Srebrnych Ustach” Trójki. Co to za różnica: SLD czy LSD? (śmiech).
Słyszeliśmy, że był pan dobrze zapowiadającym się sportowcem. Ta konwencja nam do posła nie pasuje.
Mieszkałem na Bielanach. Chodziłem na AWF i trenowałem wszystko po trochu: boks, zapasy i szermierkę. Aż w końcu poszedłem na spływ i zacząłem trenować kajakarstwo na Wiśle przy Kępie Potockiej. Dlatego dziś, jak ktoś na mnie patrzy, niech wie, że ja nie jestem ot taki sobie grubas, ale mam szerokie ramiona dzięki intensywnym treningom. Niestety, gdy miałem 15 lat, lekarze wykryli u mnie skurcze w sercu i zabronili uprawiania sportu. Od tamtego momentu zacząłem tyć. Jeszcze na początku studiów się trzymałem, ale później poooszło…
Nie wierzymy, że żona przymyka oko na kolejne kilogramy…
Nie przymyka, ma też inne problemy ze mną. Wścieka się na przykład, że zalewam łazienkę podczas kąpieli w wannie. Duży jestem, woda się rozbryzguje. Często przez to mam też problemy z sąsiadami, bo ich regularnie zalewam. Dlatego szykujemy remont i obok wanny ułożymy specjalną płytę jako ochronę.
Chce pan jeszcze zostać tatą?
Oczywiście, bo bardzo lubię dzieci. Możliwości mam, a dzieci nie. Wszystko musi być naturalne i w swoim czasie. Może jestem po prostu za młody? (śmiech)
—
Na skróty:
Jestem trzy razy R. Ryszard, Roman, a z bierzmowania – Robert.
Byłem fanem Republiki i przyjaźniłem się z Grzesiem Ciechowskim.
Kiedyś ojciec powiedział mi: „Ty lepiej nie śpiewaj”. Trzymam się tej rady do dziś.
Moja żona jest wspaniałą kobietą feministką i alterglobalistką, mimo że wychowała się w Stanach.
WIELKI SZLEM:
Kiedyś w parze z Aleksandrem Kwaśniewskim grałem przeciwko ochroniarzom na korcie tenisowym w ośrodku prezydenckim w Juracie. Dla mnie liczy się tylko przyjemność. Był piąty set, ledwo stałem na nogach, a Prezydent mnie motywował i dopingował. Tylko po to, żeby wygrać. Raptem jeden z przeciwników zagrał niezwykle trudną piłkę. Musiałem do niej przebiec pół kortu. Udało mi się odbić, ale oczywiście nie wyhamowałem. Zawisłem na metrowym płotku, całkowicie go rujnując. W ten sposób powstało tak zwane „zakole Kalisza” – miejsce, które dla zasady było nie remontowane. Nie wiem, czy dzisiaj ten zabytek jeszcze funkcjonuje (śmiech).
PUPILE POSŁA KALISZA:
Ryszard Bugaj, jest lewicowcem idealistycznym, często bezpodstawnie krytycznym w stosunku do innych ludzi na lewicy. O polityce potrafi mówić, ale nie potrafi jej robić.
Nie przepadam za Dmowskim, gdyż wszelkie endeckie przejawy są mi obce.
Jarosław Kaczyński jest politykiem, który ma fenomenalną zdolność fałszywej desygnacji, która pomaga mu w osiąganiu politycznych celów. Majstersztykiem czegoś takiego było postawienie siebie w roli tego, który walczy z układem, czyli właściwie z wszystkim. A każdy Polak ma swojego wójta, kierownika, przełożonego czy dozorcę, którego nie lubi. Czyli układ. Najciekawsze jest to, że jedynym prawdziwym układem, który Kaczyński znalazł, był układ, który sam stworzył.
Monikę Olejnik po raz pierwszy widziałem w jakimś klubie studenckim w latach 80. Miała wtedy bardzo długi warkocz i podobała się chłopakom. Do dziś zresztą się podoba. Fajnie się ubiera i ma charakter.
Krzysztof Piesiewicz jest wybitnym adwokatem i scenarzystą. Bardzo sobie cenię kontakty z nim. Jest dla mnie człowiekiem prawdziwej refleksji intelektualnej.
Józef Piłsudski – lubię go jako „Dziadka” w okresie odzyskiwania niepodległości i dwudziestolecia międzywojennego odegrał wybitna rolę. Jednakże rządy Sanacji były autorytarne. Cieniem kładzie się na tym okresie proces brzeski i oskarżenie tak wybitnych ludzi jak Stanisław Dubois, Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz czy Wincenty Witos.
Lech Wałęsa jest dla mnie symbolem Solidarności. To wielki Polak podejmujący w trudnych momentach bardzo odpowiedzialne decyzje. Ma dużą intuicję polityczną, czyli coś, czego nie można się nauczyć. Jeszcze większą taką intuicję ma … Aleksander Kwaśniewski, który poza tym ma wielką wiedzę i doskonałą pamięć.
Karol Wojtyła był Wielkim Polakiem. Może nawet największym w historii, ale nie wiem, czy wypadałoby umieszczać go na banknocie.