Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Piotr Adamczyk

PLAYBOY nr 5, 2005,

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Andrzej Georgiew


(W Wielki Piątek w warszawskiej kawiarni Antrakt)

Przeczytałem wasz wywiad z Janem Nowickim i obawiam się, że nie dam rady sprzedać tylu smaczków, co on.

Spokojnie. Pomaltretujemy cię 10 godzin, to wyśpiewasz wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.

To co? Zamawiamy coś do jedzenia i pogadamy…

Myśleliśmy, że pościsz w Wielki Piątek.

Jest trzecia, a ja jeszcze dziś nic nie jadłem. Chyba wystarczy tego poszczenia…

Kelnerka: Co panom podać?

Adamczyk: Poproszę herbatę „sekret mnichów” (śmiech).

A.B.: Dla mnie „truskawki w śmietanie”.

Ł.K.: A ja, żeby zaakcentować nadejście wiosny, wezmę sok ze świeżych cytrusów. Tak ciepło, miło się zrobiło, że dzisiaj wziąłem się za mycie okien. Mam takie zboczenie: jak tylko poczuję wiosnę, zaraz biorę się za sprzątanie (śmiech).

Adamczyk: A ja kiedyś dosyć odważnie myłem okna w Londynie. Miałem wtedy ok. 14 lat i jako jedyny z polskiej ekipy dukałem trochę po angielsku. Awansowałem dzięki temu na stanowisko głównego tłumacza i ekipa dbała o mnie, dostawałem zwykle lżejszą robotę. Ale któregoś razu zdarzyły się wyjątkowo wysokie okna. Nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu i nikt nie mógł wystarczająco daleko sięgnąć ręką, żeby wyczyścić szybę od strony ulicy. Padło na mnie, jako na najlżejszego. Jeden z postawniejszych kolegów trzymał mnie za nogi, a ja na wysokości drugiego piętra, głową w dół, machałem ścierką. I to machałem jak wariat, bardzo szybko. Baliśmy się, że zobaczy nas jakiś policjant albo ktoś z Home Office’u.

A nie bałeś się, że spadniesz?

Nie. To było przecież typowo polskie zabezpieczenie. Bardzo skuteczne (śmiech). Poza tym byłem wtedy jeszcze dzieciakiem i nie miałem świadomości ryzyka. W ogóle tamten wyjazd był wyjątkowy. Pojechałem na międzynarodowe warsztaty teatralne, oprócz mnie była tam jeszcze tylko jedna Polka. Reszta, głównie dzieci dyplomatów mówiła już kilkoma językami, była obyta w świecie. Jak oni na mnie patrzyli, chłopaczka w koszulce flanelowej, zza żelaznej kurtyny! Pamiętam, że zaprzyjaźniłem się z pewnym Kanadyjczykiem, chodziliśmy razem grać w tenisa. Któregoś razu wziąłem ze sobą banana i ugryzłem go, żeby odgryźć skórkę, a on się na mnie dosłownie rzucił, wrzeszcząc: „nie, nie! To się je bez skórki!”. Tak oni wtedy o nas myśleli. Wprost z warsztatów w Ormskirk koło Liverpoolu pojechałem do Londynu myć okna. Wróciłem stamtąd z bardzo otwartą głową. Nawet trochę zarobiłem, bo dostawałem dwa funty na godzinę za noszenie mebli albo wynoszenie gruzu. Wtedy też po raz pierwszy dotarło do mnie, że świat jest kolorowy.

A kilka lat później zostałeś najlepszym studentem na roku.

Oj, jak ja za to pokutuję! Ciągle muszę się z tego tłumaczyć. Gdzieś w Internecie ktoś tak napisał. A to jest nieprawda. Dostałem stypendium, bo miałem dość wysoką średnią i tyle. Najlepszym studentem na roku był Michał Żebrowski.

Ale ty zawsze byłeś prymusem, od małego.

Nie, ja tylko sprawiam takie wrażenie. Nauczycielom zwykle potakiwałem, a myślałem o niebieskich migdałach. Byłem typem lesera, który blefem przemykał się przez naukę. Na przykład nauczyłem się kilku pierwszych stron pamiętników Cezara i to wystarczyło, żeby nie wkuwać łaciny. Później zawsze już byłem tym, który cytuje z pamięci Cezara. Na tej opinii przejechałem cztery lata. Podobnie z rosyjskim – któreś tam miejsce w konkursie recytatorskim Puszkina i więcej nic. Dzisiaj żałuję, że umiejętność robienia wrażenia nie zmuszała mnie do ciężkiej pracy.

Na Neilu Jordanie nie zrobiłeś jednak dobrego wrażenia…

To historyjka świadcząca o mojej niesamowitej głupocie. Jeździłem do Anglii na budowy, ale miałem już wtedy agenta. Dawało mi to nadzieję, że Hollywood stoi otworem i któregoś dnia rzucę taczkę w kąt i zacznę robić karierę. No i te marzenia nagle się ukonkretniły. Musiałem pójść do szefa i powiedzieć, że potrzebuję dnia wolnego, bo jadę na przesłuchanie do filmu „Wywiad z wampirem”. To było niezwykłe. Zrzuciłem drelich i następnego dnia wsiadłem do wielkiej białej limuzyny. Czekał na mnie szofer w liberii z moim zdjęciem w dłoni. Z wrażenia chciałem usiąść obok niego. Ale nie pozwolił, posadził mnie na wielkiej kanapie z tyłu i zaproponował drinka. Otworzył się i przesunął w moją stronę automatyczny barek. Byłem wtedy szczeniakiem i jechałem właśnie na spotkanie z Neilem Jordanem do Pinewood Studios! Wcześniej byłem na spotkaniu ze znaną casting director, po naszemu chyba „kierownik obsady”, która poradziła mi, żebym był tajemniczy, a nie otwarty, bo szukają wampirów. Tak się tym przejąłem, że nie reagowałem na żadne zaczepki reżysera. On próbował mnie rozruszać, opowiadając jakieś dowcipy, które nawet mnie śmieszyły, ale twardo siedziałem bardzo ponury i tylko czasem oblizywałem zęby. Wielka porażka i wielka nauczka.

Kim mogłeś być? Pittem, Banderasem, czy Cruisem?

Mogłem razem z – mało wtedy znanym – aktorem Banderasem chodzić w grupce cudzoziemskich wampirów. Niektórzy z nich mieli nawet do powiedzenia jakieś kwestie. Gdybym na spotkaniu z Neilem Jordanem nie udawał wampira, to kto wie… A tak, moja kariera ograniczyła się do Polski (śmiech).

Żałujesz?

Jasne, że żałuje się błędów, ale życie to przecież nie jest gra komputerowa, którą można „zasejwować” w dowolnym momencie, kiedy nie wygra się jakiejś bitwy. I dobrze, że tak jest. To doświadczenie bardzo mi pomogło. W rozmowie z Giacomo Battiato już nie udawałem papieża, tylko byłem sobą.

A teraz, po tym jak wcieliłeś się w Jana Pawła II, zagrałbyś u Almodovara jakąś kontrowersyjną rolę?

Pewnie by się nie udało, bo nie mówię po hiszpańsku. Ale co to za pytanie? Jasne, że bym zagrał. Jak u każdego dobrego reżysera. Jedyne, czego bym się wystrzegał, to udziału w produkcji, która zakłamywałaby prawdę historyczną albo z przesłaniem której bym się nie zgadzał. Denerwują mnie przekłamania filmowe, które całym narodom potrafią wyrządzać krzywdę. My często jesteśmy w ten sposób krzywdzeni. Ale Almodovar raczej nie zajmuje się rozliczaniem historii… Zresztą, o czym my mówimy! Gdybym dostał scenariusz od Almodovara, to bym skakał pod sufit!

A do kogo byś najpierw zadzwonił, żeby się pochwalić?

To zabrzmi, jak nie z wywiadu dla Playboya – zadzwoniłbym do mamy. Zadzwoniłbym do niej, ale pewnie długo bym nie gadał. Jestem bardzo „rodzinny”, taki włoski typ, ale wiem też, że nie zawsze jestem rozumiany. W rodzinie mam samych cywilów, jak to się mówi w aktorskim żargonie. Inżynierowie i ekonomiści. Zresztą tata zawsze mi mówił: „bądź albo lekarzem, albo inżynierem”. Mama by się na pewno ucieszyła: „reżyser z Hiszpanii. Od tego fajnego filmu. To dobrze”. Po rady dzwoniłbym do przyjaciół.

A jak mama zareagowała na wiadomość, że zagrasz papieża? Bo jak rozumiemy, najpierw zadzwoniłeś do niej.

Już nie pamiętam… Ale pewnie wy macie billingi, tak (śmiech)? Ucieszyła się niewątpliwie. No, jak mogło być inaczej. Ale nie róbcie ze mnie maminsynka. Nie jestem. Głową rodziny czułem się już od momentu, kiedy wisiałem głową w dół i myłem angielskie okna zarabiając pierwsze pieniądze.

Nie boisz się, że po tym wywiadzie zaczną cię ścigać staruszki w moherowych beretach od ojca Rydzyka? Aktor, który zagrał Papieża rozmawia z Playboyem, do tego grał kiedyś w teatrze transwestytę…

Ale rozkładówka z mną nie wchodzi w grę, prawda (śmiech)? Więc nie ma strachu. Dajcie spokój, jestem tylko aktorem. Cóż z tego, że ktoś mnie zobaczy z kuflem piwa. Karol Wojtyła też lubił wypić kieliszek Żubrówki po posiłku. Co w tym złego? Nie boję się ani moherowych beretów, ani innych fanatyków. Ostatnio dostałem list od jakiegoś niezrównoważonego osobnika, który wymyślał mi, że miałem czelność zagrać szatana, czyli Ojca Świętego. Kompletna paranoja. Takimi rzeczami nie można się przejmować. A z drugiej strony, jeśli są ludzie, którzy uważają, że aktor grający Papieża sam powinien być święty, to co ja mogę z tym zrobić? Zresztą nauczyłem się już żyć z samokontrolą, której rzecz jasna nie znoszę. Ale trudno, takie czasy. Dzisiaj, kiedy każdy dziennikarz „Faktu” nosi podobno przy sobie małą kamerę cyfrową, trzeba być nieustannie czujnym (śmiech).

Obawiamy się, że „Karol. Historia człowieka, który został papieżem” może się okazać biblijnym produkcyjniakiem, a twoja rola – rolą hagiograficzną. A ty nie masz takich obaw?

Absolutnie nie. Grając w tym filmie, miałem wrażenie, że biorę udział w produkcji wojennej. Mnóstwo scen strzelano-bieganych, wartka akcja, zero nudy, ten film po prostu wciąga. Boję się tylko, czy zadziała moja umowa z widzem. Jeżeli ktoś spodziewa się kopii Karola Wojtyły, może się rozczarować. Chciałem, żeby postać, którą gram, była moja. Walczyłem z każdym papieskim tonem, który podświadomie mi się wyrywał. To jest tylko interpretacja, nawet nie biografia, bo film Battiato opowiada historię Papieża symbolami.

Ciężko chyba zagrać doskonałość?

Dobro nie jest filmowe. Bywa nudne. A Karol Wojtyła nie jest nudny. Efektownie zagrać nieskazitelność jest niezmiernie ciężko. Efektownie i łatwo gra się czarne charaktery, nie na odwrót.

Jak przygotowywałeś się do roli?

Rozmawiałem z przyjaciółmi księżmi. Próbowałem dowiedzieć się czegoś o tajemnicy powołania, ale tłumaczyli mi, że to tajemnica (śmiech).

Słyszeliśmy, że kupowałeś w sutannie Playboya…

To tylko tak fajnie brzmi. Rozeszła się taka plotka, ale nie jest prawdziwa. Na planie woził mnie kierowca, pan Szczepan. Kiedyś chciałem sobie zażartować i poprosić, żeby mi kupił w kiosku prezerwatywy, bo mi w sutannie nie wypada, ale w ostatniej chwili wydelikaciłem trochę żart i ściszonym głosem zapytałem, czy nie kupiłby Playboya. On od razu wczuł się w sytuację, też ściszył głos i powiedział, że nie ma sprawy. Potem mu tłumaczyłem, że to tylko dowcip, ale poczuł się w obowiązku. To obrosło w plotkę. A Playboya kupuję, bo macie dobre wywiady (śmiech).

To świetna odpowiedź! A myślisz, że Karol Wojtyła jako młody chłopak mógł sięgać do Playboya, żeby czytać wywiady? Abstrahujemy oczywiście od czasów młodości papieża.

Dajcie spokój! Co za pytania. Nie jestem ekspertem od Karola Wojtyły. Pewnie mógłby czytać, nie wiem. Pamiętam, że ktoś mi opowiadał anegdotę z pielgrzymki Jana Pawła II, bodajże na Hawajach, ale głowy nie dam. W każdym razie delegację papieską przywitano tradycyjnym tańcem ludowym w wykonaniu tancerek topless. Większość kardynałów nie wiedziała, gdzie oczy podziać. A Papież po przedstawieniu najzwyczajniej w świecie podszedł do jednej z nich i ze zwykłą sobie naturalnością poklepał ją po ramieniu, dziękując za występ.

Przeczytaliśmy, że jednego byś nie zniósł, mianowicie życia w celibacie…

Wszystko, co się powie w wywiadzie, zostanie później użyte przeciwko tobie. Nie pamiętam, żebym coś takiego mówił. Ale mogę potwierdzić, że to prawda.

To powiedz nam, kto ci obecnie czyta Harry’ego Pottera do poduszki.

W rozmowie z wami Jan Nowicki powiedział, że nie odpowiadanie na pytania jest tchórzostwem. Ja lubię być dyskretny, uznajmy więc, że teraz pozwalam sobie stchórzyć.

A co z drugą częścią pytania? Czytasz do poduszki Harry’ego Pottera?

Przeczytałem kilka części, to prawda. Kupiłem książkę w prezencie dla dziecka przyjaciółki i z ciekawości tak delikatnie zacząłem czytać, żeby nie było widać, że ktoś już rozginał stronice. No i się wciągnąłem. Wróciłem do dzieciństwa. Przypomniała mi się przyjemność beztroskiego czytania, którą zwykle tracimy, kiedy zmuszają nas do przerabiania lektur szkolnych. Naprawdę fajnie było sobie przypomnieć, jak się czytało Tolkiena z latarką pod pierzyną.

Ale w młodości nie tylko bawiłeś się pod pierzyną. Kolarstwo, lekkoatletyka, boks… Jakie osiągi?

A kto wam powiedział o boksie?! Nikomu o tym nie mówiłem! Specjalnie, bo nie chcę sztucznie kreować swojego wizerunku. To niby tak ładnie się mówi: „w młodości trenował boks, ale zrezygnował z mistrzowskiego pasa, żeby zostać aktorem”. Bzdury. Po prostu lubię wszystkiego popróbować, i nurkowania, i skakania ze spadochronem, kiedyś też boksu, to wszystko. Tak samo z kolarstwem. Zacząłem jeździć dzięki wujkowi. Był kolarzem. Dostałem od niego najprawdziwszą kolarkę, na której kiedyś ścigał się z Królakiem. To była moja duma. Nikt na podwórku nie miał takiej lekkiej kolażówy na szytkach. Miałem nawet niewielkie sukcesy – wycieczka do Radomia i z powrotem (śmiech). Jeździłem też w wyścigach amatorskich. Któregoś razu mucha mi wpadła do oka, wywróciłem się na żwirze i okrutnie potłukłem. Do dziś mam kawałki tego żwiru pod skórą na kolanach. Wyścigu nie wygrałem, a wujek mi powiedział: „nie możesz być kolarzem, bo masz za duże oczy”.

W bieganiu to jednak nie przeszkadzało?

To przez to, że w liceum w klasie humanistycznej, zresztą mojej wymarzonej, byłem jedynym facetem. Można powiedzieć, że zostałem skazany na bieganie. Na lekcji wuefu nauczyciel zwykł wołać: „Adamczyk! Zbiórka w dwuszeregu, kolejno odlicz! O widzę, że mamy dziś sto procent frekwencji. To co dziś będziecie chłopaki robić? W piłkę może pogracie?”. Kończyło się na tym, że na każdej lekcji biegałem wokół boiska. Samotność długodystansowca.

A jako bokser przypominałeś Saletę czy Gołotę?

Nie wiem, bo nigdy nie stanąłem w ringu. Nigdy nie dostałem po mordzie i nigdy nie dałem w mordę. Wyprowadzałem ciosy jedynie w manekina. Karierę zakończyłem na bardzo intensywnej rozgrzewce – skakanka, gruszka, te sprawy. O dziwo, po latach przydały się te doświadczenia. Podczas show telewizyjnego „Ananasy z mojej klasy” była konkurencja polegająca na uderzaniu w maszynę, która przeliczała siłę uderzenia na kilogramy. I chyba dzięki wytrenowanej pozycji okazało się, że mam najsilniejszy cios ze wszystkich. Niesamowity wynik, bodajże jakieś 750 kilogramów. Pobiłem na głowę wszystkich Goliatów. Kiedy skończył się program, jedna pani patrząc na mnie z ogromnym uznaniem powiedziała: „ależ mi pan zaimponował, jak pan te gruchę walnął”. Na nieszczęście odegrało się to jeszcze przed kamerami (śmiech).

Których wielkich Polaków planujesz zagrać w przyszłości? Piłsudskiego, Kopernika, Małysza?

A słyszeliście w ogóle o jakichś planach polskiej kinematografii?

No tak. I tu nas masz. To powiedz, czy zgrywasz czasem Playboya.

A co to znaczy? Pamiętam felieton Agaty Passent, w którym utyskiwała, że już nie ma playboyów. Że tak by chciała, aby jakiś facet ją kompletnie oczarował, uwiódł i rano poczęstował wspaniałym śniadaniem. No, ale widać tacy mężczyźni wyginęli. A playboy to chyba chłopiec, który lubi się bawić, tak? Ja się czuję wciąż chłopcem i lubię się bawić. Więc jestem playboyem, nie muszę go grać.

Często zdarza ci się podpisywać autografy w imieniu Borysa Szyca?

Do tej pory raz. Ale mamy taki pomysł we trzech, Borys, Maciej Stuhr i ja, żeby pójść do Teatru Rozmaitości z propozycją, że możemy zagrać Trzy siostry. Często nas mylą. Chyba przez kolor włosów. Ale nie tylko nas. Magdalena Cielecka często słyszy, że jest Agatą Buzek. Powszechnie znana jest natomiast anegdota, jak pewna radiowa dziennikarka rozmawiała z Wiesławem Michnikowskim i tytułowała go per „Dudek”. On spokojnie odpowiadał, a na koniec wyjaśnił: „bardzo panią przepraszam, ale ja nie jestem Dziewoński. Ja jestem Gołas”.

Powiedziałeś kiedyś, że robiłbyś sobie wyrzuty tylko gdybyś zagrał w filmie porno…

Tak powiedziałem? A to nie był Szyc (śmiech)?

To na pewno byłeś ty. Nie chcesz grać – to jasne, ale czy byłeś lub jesteś widzem tego typu produkcji?

Wychowałem się na Jelonkach, warszawskim osiedlu, które ma różną sławę, więc dowiedziałem się, jak się robi dzieci w sposób raczej brutalny. Pierwsze video… Był taki film Kaligula. Ale specjalnych wspomnień nie mam. Dzisiaj wstydziłbym się wejść do wypożyczalni porno, tak jak wstydziłem się kupić Playboya w kiosku (śmiech). A jeśli chodzi o granie w tak zwanych scenach rozbieranych, to powiem wam, że to nic przyjemnego. Lekcja scen erotycznych u Kazimierza Kutza przypominała mi naukę pływania dzieci na wsi. Na środku jeziora wyrzuca się wyrostka z łódki i jak dopłynie do brzegu, to znaczy, że będzie pływał. Miałem dwie sceny erotyczne w Sławie i chwale, z Grażyną Trelą i Anną Radwan. W tej drugiej pod tytułem „na jeźdzca”, Ania musiała jeszcze dogrywać siedząc na operatorze leżącym z kamerą, a ja przycupnąłem obok i dawałem głos. Chopinowi też było widać kawałek gołego tyłka… Ale porozmawiajmy wreszcie normalnie. Dajcie mi odetchnąć!

OK. Wytłumacz się jeszcze tylko, dlaczego zagrałeś w Łowcach skór.

Bo nie gram tylko dla pieniędzy i kiedy dostaję propozycje od młodych debiutantów, którzy mają energię, by powiedzieć coś aktualnego, przystaję na nie. Scenariusz nie podobał mi się, ale moja rola Doktora Śmierci jak najbardziej. Wszyscy się uczymy, reżyserzy także. Ten film miał swój czas. Umówmy się, niedobrych filmów z moim udziałem było więcej. Ale jestem grzeczny, nie chcę nikogo urażać i nie mam takiej odwagi jak Paul Newman, który wykupił w gazecie całą stronę reklamową, na której przeprosił wszystkich widzów za film ze swoim udziałem.

Bardziej niż do Szyca i Stuhra jesteś podobny właśnie do Newmana…

Chciałbym. Pamiętam, że w trakcie jakichś świąt, podczas których gościliśmy rodzinę, oglądałem Butcha Cassidy’ego i Sundance’a Kida. W pewnym momencie wyskoczyłem w rajstopkach podciągniętych pod szyję na środek pokoju i zacząłem krzyczeć: „uważaj! Zabiją cię! Strzelaj!” Byłem przekonany, że im głośniej będę krzyczał, tym większa szansa na uratowanie Newmana. Potem się wstydziłem, bo cała rodzina patrzyła na mnie z politowaniem. Newman robi na mnie wrażenie. Jest cały czas z jedną kobietą, figuruje w księdze Guinnessa jako najstarszy zwycięzca dwudziestoczterogodzinnych wyścigów samochodowych, założył firmę, której dochody w całości są przekazywane na działalność charytatywną, organizuje obozy dla dzieci nieuleczalnie chorych. Jest przykładem człowieka, który umie się dzielić sukcesem.

A ty jeszcze nie zacząłeś odcinać kuponów od sukcesu. Nie widać cię w reklamach. To jest przemyślana strategia?

Kiedyś jeszcze jako biedny student złapałem okazję podłożenia głosu do reklamy. Pojechałem, nagrałem trzy słowa: „reklama piwa bezalkoholowego” i tak się wstydziłem udziału w tej reklamówce, że zapomniałem wziąć wynagrodzenia. Nie gram w reklamach, na szczęście nie muszę.

A potrafisz zagrać Poloneza As-dur?

Potrafię udać Poloneza As-dur. Jak słyszę, to od razu same mi ręce lecą. Umiem za to wybrzdąkać początek Preludium deszczowego.

Łokciami i po pijanemu…

Kiedy przygotowując się do grania Chopina, dowiedziałem się, że czasem lubił pograć właśnie w taki sposób, byłem naprawdę zdziwiony. Zwykle wyobrażamy go sobie jako postać koturnową, a przy tym mężczyznę raczej wątłego, słabego zdrowia. A tu, proszę bardzo, takie ekscesy. Muszę przyznać, że w porównaniu z Chopinem wypadam raczej blado. Nie lubię się upijać. Zawsze mi się w porę zapala lampeczka – czas do domu. A już na pewno nigdy nie prowadzę po alkoholu. Kiedyś kompletnie pijany facet przygniótł mnie samochodem do mojego malucha. Z wielkim bukietem czerwonych róż przyjechałem odebrać swoją dziewczynę z lotniska. Wszystko było pięknie i mieliśmy już zaraz odjechać, kiedy poczułem, że coś mnie z tyłu pcha. Facet był tak nieprzytomny, że w ogóle nie zauważył, że miażdży mi nogi. Przez moment było nawet pięknie. Ja przygnieciony wpadam pod koła, kwiaty szybują w górę i wśród rozsypanych róż widzę moją dziewczynę, która krzyczy i rzuca mi się na ratunek. Potem ktoś podbiegł do kierowcy, dał mu w twarz, wyciągnął z wozu i mnie uwolnił. Przyjechało pogotowie i okazało się, że nic wielkiego się nie stało. Miałem posiniaczone nogi i zwichnięty nadgarstek. Do dziś daje mi znać, kiedy idzie na zmianę pogody.

Czytasz recenzje z wypiekami na twarzy?

Nie mam autorytetu wśród krytyków. Swoje autorytety spotykam codziennie na korytarzu w teatrze. Nie czytam recenzji, bo przez wiele z nich przebija się tylko zawiść.

W nas zawiści nie ma, ale wybacz, nie jesteśmy widzami Na dobre i na złe.

Kurczę blade, powinienem chyba wyjść obrażony.

Zanim wyjdziesz, to opowiedz nam jeszcze, w jaki sposób wycofałeś się z serialu? Scenarzysta cię uśmiercił?

Powinniście wiedzieć (śmiech), że moja postać – Kozerski tak namieszał, że spokojnie mógł wyjechać do Australii. Całe życie zawodowe robiłem ważne dla siebie rzeczy, w teatrze, w Teatrze Telewizji, ale nie było o nich słychać. Moje dokonania oglądało 3 procent widowni. Kiedyś w świadomości widzów zostawały wielkie role teatralne. Dzisiaj wielkich ról teatralnych nie ma, bo się o nich nie pisze. Niestety lepiej pokazać się kilka razy w telewizorze. Wtedy jest się aktorem, bo jest się popularnym. Ważna jest częstotliwość odwiedzania widza w jego własnym domu, ważne jest istnienie na kolorowych okładkach… Ale dlaczego muszę wam to tłumaczyć?

Nie musisz, bo nie ma cię na okładkach. Jak walczysz z prasą brukową?

Aktor zwykle nie ma wpływu na to, na jakich okładkach znajdzie się jego twarz. Staram się na ogół grzecznie tłumaczyć, że nie mam nic do powiedzenia na temat koloru mojej pościeli albo nie wiem, w jaki sposób lubię mówić: „kocham cię”.

Jak chcesz mieć święty spokój, przyznaj się od razu. Jaki masz kolor pościeli?

Ecru (śmiech). Stało się, rozdziewiczyliście mnie.

(Rozmawialiśmy do późnego popołudnia. Piotr Adamczyk nie zamówił niczego do jedzenia, wykazując się „wielką postną” wytrzymałością).

Na skróty:

Adamczyk o wywiadzie

Mam wrażenie, że w tym wywiadzie, według ojca Rydzyka, przesadziłem.

Adamczyk o sobie

Nigdy nie będę Kinskim, Sewerynem albo Łukaszewiczem.

Do niedawna gdyby nie Teatr Telewizji, nie wiedziałbym, jak wygląda kamera.

Chciałbym, żeby za podsumowywanie mojej „kariery” wzięto się dopiero podczas redagowania mojego nekrologu.

Adamczyk o aktorstwie

Sukcesem w polskim aktorstwie jest to, że się to aktorstwo w ogóle uprawia.

Kiedyś aktorzy byli piewcami wolności, dzisiaj są tylko popularnymi twarzami.

Adamczyk o zdjęciach próbnych do filmu Karol. Historia człowieka, który został papieżem

Konkurowałem z samym sobą. A chodziły ploty, że pokonałem Jude’a Law’a (śmiech). Słyszałem także, że Wyszyńskiego miał grać Hopkins.

Byłem zdziwiony, że TVP tak długo nie rozpoczynała rozmów z producentem. Film kupił w końcu TVN.