Peter Wiwczarek
PLAYBOY nr 9, 2005 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Dlaczego niedźwiedzie polarne nie polują na pingwiny?
(Śmiech) A nie polują? Pewnie z lenistwa, bo łatwiej złapać fokę. Jeszcze nie byłem na biegunie, więc nie miałem okazji pogadać z niedźwiedziami. Jedyne misie, jakie spotykam, to te, które pozują na starówkach. Trochę zioną alkoholem (śmiech).
Chcieliśmy cię trochę sprawdzić z biologii…
Rzuciłem studia po czwartym roku. Musiałem podjąć decyzję, co robić w życiu. Zdecydowałem się na ryzykowny krok – wszedłem w muzykę. Black Sabbath tak mnie zainfekował, że nie mogłem się oprzeć. Nie wiedziałem wtedy, że będę grał zawodowo, bo niewiele zespołów zawodowo gra death metal. Próbowałem zaocznie kontynuować studia, ale nie miałem na to sił ani czasu. Zaczęliśmy grać sporo koncertów.
Dlaczego chciałeś być biologiem?
Najpierw chciałem być chirurgiem. Miałem sporą kolekcję specjalistycznych książek. Nie można było u mnie znaleźć Winnetou, ale Chirurgię szczękową jak najbardziej. Dzięki Ozzy’emu (Osbourne’owi – liderowi Black Sabbath – przyp. aut.) jednak oszczędziłem Polakom sporo bólu (śmiech). W Olsztynie nie było studiów medycznych, aja –grając w zespole –musiałem zdecydować się na coś, co jest wmieście. W podstawówce należałem do kółka biologicznego. W liceum oczywiście klasa biologiczno-chemiczna. Biologia uratowała mnie na maturze. Z polskiego zrobiłem cztery byki – na samym końcu wypracowania wyliczałem narodowości i wszystkie napisałem z małej litery (śmiech). Ponieważ jednak biologiczna praca maturalna przypominała magisterską, zostałem wyciągnięty za uszy. Studia wyrwały mnie spod klosza, zaznałem trochę swobody –byłem wychowywany obok rodziców, bo mieszkałem u dziadków, którzy nauczyli mnie wielu prawd nieprzystających do dzisiejszego świata. Nie wiem, czy powinienem im za to być wdzięczny, czy wręcz przeciwnie. Dzięki studiom zachłysnąłem się wolnością: pierwsze bibki, dziewczyny i te sprawy.
A potem zostałeś nauczycielem…
Miałem praktyki w podstawówce i liceum. Szło mi bardzo dobrze. Lubiłem być dobrym, ale nie łatwym nauczycielem. Poza tym długie włosy, koszulka Slayera… W pokoju nauczycielskim zwracano mi uwagę, że belfrowi nie wypada nosić T-shirtów z potworami (śmiech).
Dlaczego śpiewacie tylko po angielsku? Złe wspomnienia z matury?
Na początku mieliśmy wokalistę, który śpiewał po polsku. Zachciało się nam spróbować „po światowemu”, więc uczyłem go fonetycznie, jak należy krzyczeć po angielsku. Nie dałem rady. Wyszło na to, że ja, wówczas gitarzysta, musiałem zaśpiewać. Zabrzmiało nie najgorzej i tak już zostało. Język polski szeleści, jest niemelodyjny, ale kto wie, może kiedyś wrócimy do tych najstarszych utworów śpiewanych po polsku.
Wychodzi na to, że Vader był dla ciebie najlepszą szkołą językową.
Szczególnie przypisaniu tekstów i korespondencji z fanami. Od 1993 roku gramy trasy z Amerykanami albo ludźmi mówiącymi po angielsku perfekt – ciężko było się nie nauczyć. Ale do dziś pamiętam swój pierwszy wywiad w Headbanger’s Ball w MTV – byłem zestresowany i bałem się, że wyjdę na idiotę. Obecnie po angielsku mogę sobie nawet pofilozofować (śmiech).
Po japońsku także?
Nie, ale nie wiem, czy wiecie, że przed pierwszym wyjazdem do Japonii nasze trzy albumy były w pierwszej dziesiątce sprzedaży płyt importowanych. Michael Jackson był daleko za nami (śmiech). Do tej pory nie mogę zrozumieć takiej popularności. Ciężko pojąć w ogóle ich mentalność. Po całym świecie jeżdżą za nami japońskie fanki. Były na naszych koncertach w Los Angeles, Berlinie, Londynie… Ale gdy je zobaczyłem we Lwowie i w Białymstoku, odpadłem. Nie wiem, jak tam trafiły, bo nie gadały ani po polsku, ani po angielsku.
Jesteś stały w uczuciach? Twoja żona nie jest zazdrosna?
Nie ma o co. Były takie dwa lata, kiedy napsułem zdrowia mojej pani, ale wszystko wróciło do normy, za co jestem jej wdzięczny. Nie każdy może wytrzymać z facetem, którego w ogóle nie ma w domu. Trzeba jednak przyznać, że mimo że nie gramy pięknej muzyki i nie jesteśmy chippendalesami, dziewczyny na naszych koncertach stoją w pierwszych rzędach (śmiech). Jestem kobieciarzem, ale wiernym tylko jednej kobiecie, z którą wychowuję dzieci. Obrączek nie nosimy, ale jesteśmy ze sobą od wielu lat. Ale przyznaję – za spódniczkami się oglądam.
Jakich używek używasz?
Kiedyś popalałem, ale bardzo szybko zrezygnowałem po tym, jak w zespole zaczęły się narkotyki. Alkohol z umiarem. Ostatnio wolę mocniejsze trunki. Piwsko mnie męczy. Swoje już przeszedłem i swoje przepiłem. Uchlewanie się mnie nie podnieca. W zespole pijemy piwo i wódkę, ale rygorystycznie przestrzegamy tego, że przed wejściem na scenę nikt nie pije nawet piwa. Nigdy się nie zdarzyło, żebyśmy grali podpici. To wynika z szacunku dla widzów. Dobre imię zespołu jest dla mnie bardzo ważne.
Ile koncertów rocznie gracie? Ile razy graliście w Stanach Zjednoczonych?
Gramy tam co roku, a w tym roku mamy dwie trasy. Rocznie gramy koło setki koncertów. Chociaż dwa lata temu było ich 140. Od trzech lat odkładana jest Australia. Ma być w przyszłym roku, razem z Indonezją – ale nie wiem, czy po tym wszystkim co się stało, występ w Indonezji dojdzie do skutku. Choć może będą chcieli odreagować. Kto wie?
A zapytał was ktoś, gdzie leży ta Polska?
Niestety tak. Ci, którzy śmieją się z Polaków, mają powody. Polonia to głównie prości ludzie. Ci, którym się udało, trzymają się od nich z dala, ale zawsze mnie bolało, że w Stanach ośmieszają Polaków. Śmieją się z niewiedzy, a sami nie wiedzą, jak mało wiedzą. To butny naród, nakręcany cały czas przez politykę – nacjonaliści i szowiniści. Ale teraz już dobrze wiedzą, skąd jesteśmy. My przełamujemy stereotypy.
Katolickie media przekonywały swego czasu, że przypominasz diabła. Czy kiedykolwiek ktoś się wystraszył na twój widok?
Na południu Polski odwołano koncert, bo sala nie odpowiadała warunkom przeciwpożarowym. Ale za tydzień w tej samej sali mogła się już odbyć impreza religijna. Raz mieliśmy nieprzyjemną sytuację w Gnieźnie. Dyrektorowi Domu Kultury, który organizował koncert, grożono podłożeniem bomby, jeśli „sataniści” zagrają w świętym mieście. Były krzyczące baby na ulicach, szkalujące nas ulotki, ostrzeżenia z ambony itd. Na koncercie było bardzo fajnie i spokojnie. Radio katolickie robiło ze mną wywiad. Spodziewali się pewnie, że będę na nich bluzgał. Dziennikarka najpierw nie chciała podać ręki menedżerowi trasy, bo „czci diabła”. A ja przyszedłem na spotkanie uśmiechnięty i grzecznie porozmawiałem. Nie spodobało się to. Dziewczyna przyznała, że została wysłana, żeby zrobić „odpowiedni” materiał o zespole. Smutna średniowieczna historia.
A byłeś na ostatniej pasterce?
Nie chodzę do kościoła. Ostatni raz byłem w kościele i straciłem w nim przytomność. Zemdlałem i odebrałem to jako znak. Kiedyś było inaczej… Mam żal do księży, że wykorzystują ludzi wierzących. Jestem antyklerykałem, nie ateistą. Wiem, że Coś jest i daje mi energię. Na pewno jednak nie jest to siwy dziadek o lasce, chodzący po chmurkach ani rogaty facet, który każe ludziom robić źle. Moje piekło też wygląda trochę inaczej niż to w katechizmie. Diabeł jest dla mnie symbolem buntu i przekory, a nie ucieleśnieniem zła. Jest inny od wszystkich – nie szary. Diabeł jest bliższy człowiekowi ze względu na swoje grzechy. Ideał Boga jest tak nieludzki, że chce się rzygać. Tak więc ornamentyka diabelska nie jest tylko i wyłącznie naszym image’em. Chcemy namówić ludzi domyślenia, a symbole są dla nich czymś skupiającym uwagę. Młodsi słuchacze widzą diabła z ogonem, a starsi widzą trochę więcej.
Masz jakieś upodobania polityczne?
Nienawidzę polityków, nienawidzę polityki. Ale polityka niestety lubi nas. Ja już nie wiem, komu mieć za złe. Czy politykom za wyzyskiwanie narodu, czy temu narodowi, że tak łatwo daje się ogłupić. Nie chodzę na wybory, jestem całkowicie apolityczny. Piotruś wrzucał kopertę tylko wtedy, kiedy na wybory chodził z dziadkami.
Ale na koncercie w„Akwarium”, zaraz po wyborze Kwaśniewskiego na prezydenta, powiedziałeś: „Kwaśniewski został wybrany i chwała mu za to”…
Wtedy denerwowały mnie teksty, że trzeba walczyć z komuną. Z jaką komuną, do cholery? Jasne, że byliśmy pod wpływem Moskwy, ale był Kościół – to jest dowód na to, że u nas nie było komuny. Komuna była w Rumunii, na Kubie, w NRD, ale nie w Polsce. Kiedyś przyszedł do mnie jakiś radny i powiedział: „ja za komuny bibułę nosiłem”. Rzygać mi się chce, jak ludzie próbują z siebie robić bohaterów, a prawdziwie bohaterskich ludzi wtrącają do domu starców. Większość zwalczających komunę to malutcy frustraci, którzy robią z siebie wielkich pogromców czerwonego smoka, a tak naprawdę byli tylko częścią tłumu, który napierał siłą bezwładu. Kwaśniewski był wtedy opluwany, a przecież dzięki takim ludziom PZPR upadła. On był świeżą, młodą krwią. I chociaż wcale go nie popieram, to dlatego, że był przeciwnikiem Wałęsy, który dla mnie jest jedną wielką pomyłką, mogłem wspominać o Kwaśniewskim w„Akwarium”. Tylko dlatego, że Wałęsa NIE wygrał. Na zasadzie mniejszego zła. Cały świat uważa Wałęsę za bohatera. Nie wiem, dlaczego. To naród jest bohaterem, a nie on. To tak jakby winić Hitlera za rozpętanie wojny. Bzdury. Nie można jednego człowieka obarczać odpowiedzialnością za takie wielkie zmiany na świecie.
Skąd wzięło się u ciebie zainteresowanie wojskowością?
Jako mały chłopak bawiłem się „w wojnę”. Byłem straszącym potworem, Niemcem, bandziorem – zawsze po złej stronie. Ktoś musiał. Tym bardziej, że każdy chciał być szeryfem albo rycerzem na białym koniu. Ja miałem od początku przeczucie, że najbardziej kolorowymi postaciami są złe charaktery. Już w podstawówce byłem modelarzem. Kleiłem samoloty, statki i czołgi. Gdy podrosłem, zacząłem czytać literaturę militarną i poznawać wojnę od strony człowieka. Dzisiaj sklejanie jednego modelu trwa u mnie rok. Dlatego zmieniłem obyczaje i zacząłem zbierać militaria: mundury, furażerki, zdjęcia, mapy, stare dokumenty. Niestety mam za mały dom, żeby wszystko to zmieścić. Po remoncie kupię manekiny i poubieram je w mundury (śmiech).
Skoro z ciebie taki militarysta, to dlaczego nie byłeś w wojsku? Przesłuchiwała cię milicja?
Umówiłem się z rodzicami, żeby nie odbierali żadnych dokumentów z dziwnymi pieczątkami. Niestety, w związku z tym znalazłem się w sądzie. Ten, który mnie oskarżył, że nie odbieram dokumentów, sam się na rozprawie nie pojawił, zapłaciłem stary milion złotych na Centrum Zdrowia Dziecka i tak zakończyła się moja przygoda z wojskiem. Muszę jednak zaznaczyć, że moja wiedza o wojskowości z pewnością jest dwa razy większa niż niejednego gościa, który w naszym wojsku spędził parę lat. Policja przesłuchiwała mnie dwa razy. Za pierwszym razem w 1986 roku po Jarocinie. Była jakaś afera ze spaleniem krzyża. Pytania w stylu: „czy wiesz, kto po cmentarzach łaził?, gdzie była czarna msza i kto kota zabił?”. Żenada. Jak się później dowiedziałem, kto miał być głównym kapłanem czarnej mszy, to mi się śmiać chciało. Jakiś pijaczek, miejscowy dynksiarz bez zębów, który popisywał się przed dzieciakami. Drugi raz przesłuchiwali mnie w Elblągu, gdy po koncercie z hotelu zginął ręcznik. Pamiętam też, że raz trafiłem na 24 godziny. W drodze na koncert do Spodka zdjęli nas, bo ktoś zdemolował kibel w wagonie. Następnego dnia nas zwolnili. Wtedy Metallica grała w Katowicach dzień po dniu. Na bezczelnego zażądaliśmy, żeby gliniarze wystawili nam zaświadczenie, że możemy wejść na drugi koncert ze starymi biletami. No i się udało. Poszliśmy na komisariat do Spodka, żeby pokazać te papierki. Pierwszy raz w życiu widziałem takie stosy pasów z ćwiekami i kastetów. Niezły widok.
Jesteś fanem „diabelskich” produkcji pornograficznych?
Czasem w trasach się ogląda, coś tam sobie kupujemy. Dostajemy też pornosy od kumpli z innych zespołów. Ale to szybko się nudzi. Kiedyś byliśmy w Los Angeles na jakimś festiwalu i jedną z atrakcji było spotkanie z gwiazdami porno. Można było sobie zrobić zdjęcia z laskami. Byłem zaskoczony, bo wszyscy szanowali te panie, żadnej chamówy. Większość tych dam to jednak klasyczne idiotki. Ale dwie były całkiem bystre. Wcześniej widzieliśmy jedną z nich w filmie z wyższej półki, w ładnym, „artystycznym” pornosie. Sympatyczna dziewczyna. Coś tam miała pod tą blond czuprynką.
Jesteś bogatym metalowcem? Stać cię już na to, żeby zrezygnować z muzyki i odcinać kupony?
O, nie. Jeszcze muszę pograć parę lat. Jest o tyle dobrze, że wiem, że na najbliższe siedem lat jestem ustawiony. Żyję na przyzwoitym poziomie, ale bogaty nie jestem i raczej nie chcę być. Gdy nie miałem pieniędzy, radziłem sobie, gdy je mam, też sobie radzę. Nie narzekam – pieniądze są po to, żeby je wydawać.
Damy ci jeszcze jedną szansę. Czy miś koala jest niedźwiedziem?
Nie, to torbacz.