Michel Houellebecq
PLAYBOY nr 8, 2008 rok
TEKST: Agnieszka Drotkiewicz
fot. Jacek Marczewski
—
W pana książkach jedzenie jest często soczewką przez którą pokazuje pan osamotnienie bohaterów (gotowe potrawy mrożone, ciągle ten sam chleb tostowy). Czy pan lubi jeść, jakie smaki pana interesują?
Wychowałem się na wsi, być może w związku z tym, zawsze kiedy kupowałem w sklepie jakieś gotowe potrawy do odgrzania, po których było widać, że zjem je sam, czułem się zawstydzony. Jest coś dziwnego w tym, co jest bardzo widoczne miedzy innymi w sieciach supermarketu Monoprix we Francji: mężczyźni, którzy żyją samotnie, nie robią tam zakupów. Jakby się z tym chowali, jakby było im wstyd. Młode niezamężne kobiety robią to z większą łatwością. Co ja jem? Nie gotuję sam dla siebie. Jem byle co, jakieś gotowe zimne przekąski. Kiedy studiowałem, jadłem właściwie tylko i wyłącznie ser. Ale to nie było takie straszne, bo trzeba pamiętać, że mimo wszystko, dla Francuzów ser nie jest czymś zwyczajnym. W Azji najbardziej brakowało mi właśnie sera. Wino możemy znaleźć wszędzie, a z serem nie jest to takie proste. A co do smaków: dużo czasu zajął mi wybór pomiędzy rzeczami słodkimi i słonymi, i dziś to jest już moja definitywna decyzja: nie lubię potraw słodkich.
Pana bohaterowie żyją daleko od natury, daleko od ziemi. Czasem któryś zauważy piękno przyrody. Czy teraz, gdy mieszka pan poza miastem, docenia pan naturę?
Zaczynam interesować się naturą i uważam to za zły znak. Właściwie to katastrofa! (śmiech).
A dlaczego opuścił pan miasto?
Myślę, że najbardziej dogłębna odpowiedź na to pytanie jest taka, że jestem przekonany, że kończymy życie tam, gdzie je zaczynamy, tam gdzie spędziliśmy dzieciństwo. Znałem wiele takich przypadków. Ludzie wracają do miejsc, gdzie się wychowali. Jestem przekonany, że ja zakończę moje życie na wsi. Motywacją do życia w mieście jest głównie to, że chcemy spotykać ludzi, dlatego właśnie uważam moje zainteresowanie naturą i wsią za zły znak – bo to oznacza, że nie chcę już po prostu spotykać ludzi.
A czemu przeprowadził się pan akurat do Hiszpanii, a potem do Irlandii? Z powodu klimatu?
Nie, z powodu edukacji. W liceum byłem dobry ze wszystkich przedmiotów, poza językami. Więc motywem wyjazdu do Irlandii było to, żeby nauczyć się języka. Inaczej po prostu nie mogę tego zrobić. Dla mnie to jest jedyny sposób.
A myśli pan o następnej przeprowadzce?
Nie, nie będę już próbował z obcymi językami. Mimo wszystko, mam pewne ograniczenie. Na pewno zostanę w Irlandii.
Pana przyjaciel Fernando Arrabal w książce o panu na głosy krytyków, że zajmuje się pan głównie „ohydnymi” tematami odpowiada tak: „Budda także medytował nad niedogodnościami takimi jak starość, choroby, śmierć”. Czy jakieś elementy buddyzmu są panu bliskie?
Buddyzm jest czymś co robi wrażenie, ponieważ działa. To jest fragment wiedzy, którego nie znam za dobrze, ale on ma wielkie możliwości. Jest pewien bardzo popularny motyw związany z buddyzmem, pewien obraz – Budda medytujący pod drzewem figowym. Jest otoczony różnymi dzikimi zwierzętami. To, na co zwróciłem uwagę, to spojrzenie tych zwierząt – pełne powagi i nadziei, ponieważ wiedzą, że w momencie iluminacji ta iluminacja będzie dotyczyła także ich. Jest tam na przykład gazela, która stoi przy Buddzie i patrzy na niego. Pokazuje to jak nasze cierpienie zatacza koło – co jest według mnie imponujące. Ja jestem pod wrażeniem.
A zna pan koncepcję Buddy – Zorby, którą stworzył Osho? To takie połączenie, gdzie z jednej strony człowiek osiąga spokój Buddy, a z drugiej prowadzi przyjemne życie Zorby.
Czyli trochę epikureizm? Jestem na to zbyt nerwowy i od czasu do czasu, zdarza się że czuć ode mnie alkohol, Francuzi lubią wino. Jeśli dobrze zrozumiałem zasady epikureizmu polegają między innymi na tym, że jeżeli wybieramy dobre wino, to pijemy je w sposób kontrolowany, moderowany. A mnie po prostu to się nie zdarza. Jak już coś robię, to po całości, ekstremalnie.
Podobno Leonard Cohen i Françoise Hardy należą do pana ulubionych wykonawców?
Niekoniecznie oni. Ale słuchaj, to śmieszne: kiedy udzielałem wywiad francuskiemu Playboyowi – poprosili mnie o zrobienie mojej playlisty. I zdecydowałem, że zrobię to w sposób automatyczny: ja słucham muzyki tylko przez komputer, bo tak lubię, i na You.tunes możemy stworzyć listę 25 utworów, których słuchamy najczęściej. Okazało się, że na pierwszym miejscu był Nick Drake. Wiem, że go lubię, ale nigdy bym nie pomyślał, że to on będzie na pierwszym miejscu. I okazało się, że Cohena nie słucham tak często, jakby się wydawało. Chociaż lubię i jego i Hardy.
Co było jeszcze na tej kompilacji?
Dużo Shuberta, The Beatles, Pink Floyd – bo tej mojej składance jest muzyka pomieszana: klasyczna i współczesna. Okazało się przy tym, że wcale nie mamy takiego gustu, jak nam się wydaje.
A Radiohead? Michel w Platformie wkłada T-shirt z napisem „Radiohead”.
Dlatego, że w tym momencie stara się odmłodzić. Nie jest to jednak bardzo przekonywujące. Jeśli chodzi o Radiohead – to nie jest muzyka mojego pokolenia, ale poza tym: są w porządku.
Ale pan także zajmuje się muzyką. I pana piosenka Playa Blanca przypomina mi styl Françoise Hardy.
Ale różnica między nami polega na tym, że ona umie śpiewać, a ja nie.
Ona też trochę melorecytuje.
Dziwnie, ja bardziej czuję inspirację Lou Reedem. Z drugiej strony wcale nie lubię śpiewać, tak naprawdę byłbym szczęśliwy gdyby śpiewał kto inny, a ja mógłbym pisać tylko słowa.
No właśnie, napisał pan słowa piosenki dla Carli Bruni!
Niezupełnie, ona po prostu wybrała jeden wiersz. Akurat wybrała bardzo dobrze, bo wzięła ode mnie Możliwość wyspy.
Pytam tyle o Françoise Hardy, bo w jej piosence Message Personnel jest taka ledwo tląca się nadzieja, jak we wszystkich pańskich głównych bohaterach. Nawet jeśli kończą źle, albo właściwie nie wiadomo jak kończą – wydają się przez jakiś czas wierzyć, że to właśnie miłość uratuje ich od melancholii, zniechęcenia.
No tak… Miłość działa. Pytanie, które jest postawione w książce Możliwość wyspy dotyczy głównie tego, co zrobić, żeby miłość przetrwała.
Czyli pytanie brzmi: jak ją chronić?
No właśnie. Jest to pytanie, które było już zadane wcześniej, przez innych i jeśli kontynuujemy temat piosenek, muzyki, to myślę, że naprawdę na to pytanie najpiękniej odpowiedział Daniel Balavoine w piosence Sauver l’amour. Czy on jest znany w Polsce?
Raczej nie.
Balavoine był bardzo znany we Francji, miał świetny głos – zginął tragicznie w wypadku samolotowym. Nieważne. (w 1986 roku helikopter, którym podróżował, rozbił się w Mali. Balavoine brał tez udział w życiu politycznym kraju – m.in.: polemizował z François Mitterrandem na antenie France 2 – przyp. aut.) On miał w sobie coś zadziwiającego. Pamiętam taką jego piosenkę, jedną z pierwszych, w której opisywał swoje zniszczenie: „mówią, że jestem pedałem, piję dużo alkoholu i powinienem przestać (…) umrę nieszczęśliwy, niczego nie żałując”. To jest dość zaskakujące!
To do pana przemawia?
Nie wiem, czy się z tym zgadzam, ale uważam, że to jest piękne: „umrę nieszczęśliwy, niczego nie żałując”.
Czy zgodzi się pan, jeśli powiem, że pana książki to punk rock w literaturze?
To jest bardzo dobre i bardzo prawdziwe określenie Poszerzenia pola walki. Ta książka to totalny punck rock. W przypadku innych książek to jest mniej ewidentne. Ale wolę Beethovena od punk rocka.
Pisze pan też, że nic nie może się równać z jaskrawą doskonałością współczesnego centrum handlowego. Czy pan lubi gadżety?
Hmm, jestem właśnie tego rodzaju mężczyzną, mężczyzną lubiącym gadżety hi-tech, gadżety informatyczne, aparaty fotograficzne. Z samochodami miałem pewien kryzys, ale już mi przeszło.
Przechodził pan moment fascynacji samochodami?
Nawet… czytałem dużo pism samochodowych. Zawsze chciałem mieć mercedesa klasy G, wiecie co to jest? To taki samochód mafii ruskiej. I bardzo nie lubię BMW!
A czy mógłby pan reklamować samochód?
Nie mam nic przeciwko, ale nikt by mnie pewnie nie chciał – nie mam wizerunku faceta, który lubi samochody. Pewnie zapytają wszystkich innych, oprócz mnie.
A czy nie chciałby pan wykreować własnych perfum „Houellebecq”?
Znałem kobietę, jedyną w moim życiu, prawdę mówiąc, która mi powiedziała, że moje wiersze kojarzą jej się z perfumami. Chodziło jej o zapach Guerlain’a Après l’Ondée (zapach z 1906 roku, ciągle produkowany, przyp. red.).
Czy pan ich używał?
Nie, kiedyś kiedy byłem u niej, ona mi je pokazała. Ale problemem jest to, że jak ktoś pali tak dużo, jak ja, to zatraca powonienie. Myślę zresztą, że to jest coś kompletnie fundamentalnego – kwestia zmysłów. Ludzie o to zazwyczaj nie pytają, a to jest podstawowa rzecz.
Dlatego zaczęłam rozmowę od smaków. A dotyk?
O, dotyk tak! Nigdy nie zapominam skóry kobiety, nawet po dziesięciu latach, kiedy ją dotykam ponownie: pamiętam, przypominam ją sobie.
Więc to jest najważniejszy zmysł według pana?
Poza wzrokiem, który jest bardzo ważny dla ludzi w ogóle, ten jest najważniejszy dla mnie. Sądzę, że zmysł dotyku jest bardziej oryginalny, na przykład pamiętam co to znaczy dotykać królika, a dotykałem go ostatni raz mając 12 lat! Z kobietami nie jest to tak odległe doświadczenie. (śmiech)
Właśnie, opisuje pan, jak Daniel głaszcze swojego psa: cienka ludzka skóra potrzebuje pieszczot.
Bardzo trudno jest żyć bez dotykania innych istot żyjących. Ja mam taki problem: mam egzemę, więc moja skóra reaguje właściwie na wszystko. W każdym razie, skóra jest organem zmysłu bardzo istotnym dla mnie. W języku francuskim jest takie wyrażenie, dość brutalne: „mieć kogoś w skórze”. Jak się jest w kimś bardzo zakochanym – „ma się go w skórze”. Kochać kogoś to mieć go w skórze. Brutalna w tym wyrażeniu jest jego dosłowność.
To połączenie przyjemności i bólu?
Naprawdę wielkim bólem jest nie móc dotykać.
W tradycji żydowskiej zalecało się, żeby małżonkowie często się kochali, bo to ich doczłowiecza. Szczególnie często miał się kochać rzeźnik, bo praca go odczłowieczała. A akt seksualny – traktowany jako akt religijny – doczłowiecza. Co pan o tym myśli?
Hmm…. To nie głupie!
Czy ogóle wierzy pan w możliwość spotkania między ludźmi, porozumienia?
To się udaje.
Dzięki miłości?
Nie możemy podważać, ignorować obecności miłości. Bardzo zabawny jest początek pewnego rozdziału Schopenhauera, który rozpoczyna od wymienienia wszystkich filozofów, którzy nie uznali praw miłości i kończy pointą, że to był wielki błąd. Całkiem niedawno pojawiła się we Francji książka Filozofowie i miłość dwóch kobiet, Aude Lancelin i Marie Lemonnier. One wysłały mi tę książkę, jestem w niej często cytowany, właściwie prawie cały czas.
Uwielbiam zdanie z Możliwości wyspy: „Życie zaczyna się po pięćdziesiątce, taka jest prawda; ale również prawdą jest to, że kończy się po czterdziestce.” Kto jest pana ideałem poczucie humoru? Mnie pewna dosadność i inteligentny brak poprawności politycznej kojarzy się z Małą Brytanią.
Nie znam Małej Brytanii. Nie wiem czy będę potrafił udzielić odpowiedniej odpowiedzi, to nie jest takie łatwe… Jeśli chodzi o humor, to zawsze mam wątpliwości, czy udaje się go zachować przy tłumaczeniu… Nie wiem, czy Lanzarote była przetłumaczona na polski, uważam, że jest to najzabawniejsza wśród moich książek. Jest tam bardzo mało tragedii, jest dość krótka. Problemem dla wielu autorów jest to, że nie potrafią śmiać się ze swoich książek. Ja mogę powiedzieć, że w trakcie lektury Lanzarote nie mogłem przestać się śmiać.
W Możliwości wyspy Isabelle mówi, że mężczyźni, którzy występują na scenie (aktorzy teatralni, muzycy, etc.) pociągają kobiety nie tylko dlatego, że one są łase na sławę, ale dlatego że oni stojąc na scenie ryzykują jakoś życie – jak toreadorzy czy gladiatorzy. Pan stał się gwiazdą, odniósł wielki sukces, w pewnym sensie stoi pan na scenie – czy to zmieniło pana życie seksualne?
Miałem więcej sukcesów seksualnych, kiedy nie byłem znany. Jestem już zbyt znany, żeby po prostu przespać się z dziewczyną. A jestem sławny jako „ten, który sypia z dziewczynami”. Przypadkiem bardziej drastycznym jest np.: Tom Cruise – trudno jest go sobie wyobrazić z kochanką. Ze mną jest właściwie tak samo. Nie ma się prawa do niczego będąc znanym.
A co sprawia panu przyjemność, poza dotykaniem?
Na to pytanie mogę odpowiedzieć poprzez zmysły – moim zmysłem dominującym jest, jak już mówiłem, dotyk. Poza tym nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek mógł przestać czytać, ale nie wiem czy to jest dla mnie przyjemność, w sensie zmysłowym? Czytanie nie jest czymś, co moglibyśmy nazwać przyjemnością, jest bardziej zajęciem. Dzięki Bogu nie kolekcjonuję obrazów, bo to by mnie zrujnowało. Cóż, należę do osób, które są zdolne płakać ze wzruszenia, gdy układ światła jest piękny.