Press enter to see results or esc to cancel.

Maria Czubaszek

PLAYBOY nr 7, 2011 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Tomasz Bergmann

Słyszałam, że jesteście długodystansowcy. Na wszelki wypadek wyjmę z torebki elektronicznego papierosa.

Będzie pani puszczać „dym z e-papierosa”?

Mimo całej tej histerii nadal wolę papierosy bez „e”. Ale są miejsca, w których palić nie można. Dzięki e-papierosom nie tracę w nich kontaktu z rozumem. W ogóle dzisiaj wszystko zaczyna być „e”.

A jak wygląda e-pierzaczek (mityczna postać ze słuchowiska Dym z papierosa – przyp. red.)?

Tak samo, tylko ma przycisk. Z pewnością e-pierzaczka trzeba by było naciskać. Mam nadzieję, że wy nie przyciśniecie mnie za mocno.

My jak Kazio (realna postać ze słuchowiska Dym z papierosa – przyp. red.) – będziemy delikatni, ciekawi i cały czas zdziwieni.

Czym zdziwieni?

Na przykład pani skocznością.

No tak, rozmawiać ze mną w sposób uporządkowany nie sposób. Kiedyś robiłam wywiad ze Stefanią Grodzieńską. W pewnym momencie jednocześnie straciłyśmy wątek. Stefania stwierdziła, że świadczy to o bystrości naszych umysłów, które potrafią znienacka skakać z tematu na temat. Mam nadzieję panowie, że nadążycie za starszą panią.

Uwielbia pani zaznaczać, że nie jest najmłodsza.

I nie najpiękniejsza. Bo to prawda. Poza tym lubię być trochę pod prąd. Teraz wypada być młodym i pięknym, a ja – wprost przeciwnie. Najlepszy dowód, że w programie Szymona Majewskiego zdobyłam tytuł „Nie najpiękniejszej Polki 2010”, a jedno z wydawnictw zaproponowało Arturowi Andrusowi zrobienie ze mną wywiadu-rzeki. Jak najszybciej. Widocznie boją się, że za chwilę odejdę. Być może zresztą mają rację, bo jeśli nadal tak szybko będzie nam szło z tym wywiadem-rzeką, to nie wiadomo, czy prędzej wyjdzie książka, czy prędzej ja odejdę.

Jeżeli wstrzyma się pani na parę godzin, przynajmniej my mamy szansę zdążyć.

Postaram się. Ale przypominam, że palenie zabija.

„E”…

To podobno mniej, ale Polacy, oczywiście niepalący, nie wierzą. Tak jak ja nie wierzę,  że PLAYBOY chce ze mną rozmawiać. Sprawy seksu są dla mnie przeszłością, a z pamięcią zawsze miałam problemy. Jedyną datą, która coś mi mówi jest rok 1410. Nawet ślubu z Karolakiem nie pamiętam.

Nie planowaliśmy rozmawiać o seksie.

Naprawdę jesteście z PLAYBOYA?

Możemy się wylegitymować.

Nie trzeba. Przy moim wzroku legitymacje tylko mącą mi w głowie. Muszę wam powiedzieć, że w swoim życiu nie spotkałam zbyt wielu playboyów. Mój pierwszy na pewno nim nie był. Uprzedzając wasze pytanie, nie pamiętam swojego pierwszego razu. Zawsze dziwię się, że dzisiejsze gwiazdy o tym tak rozprawiają. Ja widzę tylko mgłę, nie pamiętam nawet imienia! Pamiętam tylko, że nie było źle, nie było też jakoś nadzwyczajnie wspaniale. Generalnie byłam chyba rozczarowana. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale po latach prób i doświadczeń jestem pewna, że seks jest przereklamowany.

Kogo mogłaby pani wskazać jako wzór polskiego playboya?

W czasach, kiedy troszkę się tym interesowałam, był nim Janusz Głowacki. Nie musiał się starać, stawać na głowie, chodzić na siłownię, trzymać diety… Gdziekolwiek by nie wszedł, wszędzie były chętne dziewczyny, niezależnie, czy byłby to ich pierwszy czy dziesiąty raz. Miał w sobie to coś. Zresztą , choć jest już silnie dorosły, nadal to ma. Mówię to nie z autopsji, tylko z obserwacji. Damsko-męskiej przygody z Januszem nie przeżyłam. Jakoś się, niestety, nie złożyło.

Prawdziwych playboyów już nie ma?

Oprócz waszego pisma? Nie rzucają mi się w oczy. Z tego co wiem (z innych pism, które czytam z racji swojej pracy) teraz jest raczej moda na ciacha. A mnie ten model nie kręci.

A nasz naczelny panią kręci?

Jak na moje lata, wystarczająco. Nie podobają mi się jego pełne usta, które  dla większości są pewnie seksowne. Dla mnie  raczej kobiece. Ale poza tym pan Marcin jest w porządku. Najbardziej polubiłam go po jego głośnej wpadce z przekleństwem na antenie TVN24. Kupił mnie tym całkowicie, być może dlatego, że siedziałam wówczas najbliżej niego. I widziałam, jak się tym przejął. Oczywiście nie tym, że ja byłam blisko, tylko, że jemu „z młodej piersi się wyrwało.”

Kupuje pani PLAYBOYA?

Tak, a kioskarki dziwią się: „Pozwala pani oglądać to mężowi?”. Kiedy mówię, że PLAYBOYA kupuję głównie dla siebie, dziwią się jeszcze bardziej. Ja zresztą też. Bo myślałam, że  przynajmniej w tym temacie jest już w Polsce normalnie.

Jakie „dziewczyny są na ścianę, a jakie na życie” (parafraza tytułu książki Marii Czubaszek – przyp. red.)?

Na ścianę takie, jak z waszych rozkładówek, na życie inteligentne, dowcipne, wyrozumiałe i niezależne finansowo. Tych pierwszych jest chyba znacznie więcej niż tych drugich. Dlatego fajnie popatrzeć na piękną dziewczynę i pofantazjować, trudniej pożyć z nią parę fajnych lat. Wydaje mi się, że w  związkach damsko-męskich to mężczyźni najczęściej dostają w dupę. Kobiety są  sprytniejsze, żeby nie powiedzieć cwańsze i silniejsze psychicznie. Nierzadko i fizycznie.

Mówi to pani z własnego doświadczenia?

Z własnego doświadczenia to ja wiem, że lepiej być starym facetem niż starą babą. Pocieszam się tylko, że nie jestem typową kobietą. Nigdy nie czułam instynktu macierzyńskiego i nie chciałam mieć dzieci. Udało się. Nie lubię dzieci, a co najważniejsze – nie potrafiłabym ich wychować. Mam zero zdolności i zapędów pedagogicznych. Nie tylko w stosunku do dzieci, ale również dorosłych. Większość moich związków rozpadała się między innymi właśnie dlatego. Nie wierzyłam, że mogę faceta zmienić. Albo akceptowałam jego wady, albo „żegnaj, misiu”. Nie rozumiem kobiet, które uwielbiają wychowywać i zmieniać. Szczerze mówiąc, najczęściej w ogóle nie rozumiem kobiet.

A może pani ich nie lubi?

Parę lubię. Większość bez przepychu.

Bo  konkurencja?

Moja konkurencja, panowie, na ogół już nie żyje. A przecież nie będę się kopać z koniem. Choćby różowym, Joli Rutowicz… A mówiąc poważnie, nigdy nie miałam przyjaciółki, nawet jako mała dziewczynka. Nie byłam chłopczycą, ale kolegowałam się tylko z chłopcami. Nie znosiłam tych wszystkich „przyjaciółeczek” trzymających się za rączki, a za plecami się obgadujących. I tak mi zostało do dzisiaj. Nie bywam na babskich wieczorkach, nie oglądam kobiecych programów typu „ Miasto kobiet” czy „Między kuchnią a salonem”. Dlatego m.in. lubię program Mellera, w którym na ogół jest jedna kobieta. I starczy.

Czy kobiety mają gorsze poczucie humoru?

Na pewno inne. I nierzadko ukryte. Zwłaszcza na Wiejskiej. Na przykład posłanka Nelly Rokita. Prawie zawsze  mówi śmieszne rzeczy, ale zawsze śmiertelnie poważnie. Albo damski Buster Keaton, albo naprawdę nie śmieszy jej to co sama mówi. Co by znaczyło, że nie ma poczucia humoru. Podobnie jak posłanka Sobecka, która swego czasu mówiła o gejostwie jednego z Teletubisiów. Wszyscy się śmiali, a ona – pełna powaga. Czy posłanka Kempa. Powiedziała kiedyś, że nie słucha premiera Tuska. Siebie chyba tym bardziej. Bo gdyby słyszała co mówi, i miała poczucie humoru, musiałaby się czasem „ugotować”! A tu nic. Chociaż…przepraszam. Raz, podczas obrad jakiejś komisji, uśmiała się do łez.

Jest pani pewna?

Oczywiście! Ryczała ze śmiechu! Nazajutrz, będąc rano  w TVN24, u Jarosława Kuźniara, dedykowałam jej nawet swoją piosenkę Rycz, mała, rycz.

Ale jest pani pewna, że posłanka Kempa ryczała akurat ze śmiechu?

A z czego? Ze złości? Fakt. Niektóre kobiety tak mają. Dlatego m.in. nie trzymałabym się kurczowo parytetów. Kobiety podchodzą do polityki bardzo emocjonalnie. Niektórych mężczyzn, jak choćby Niesiołowskiego, też czasem ponosi, ale nie beczą.
Przynajmniej przed kamerami. Pożrą się, ale nie popłaczą.

Nie uważa pani, że kobiety łagodzą obyczaje?

Łagodne tak. Ale takie raczej do polityki nie startują.

Pani startowała na studiach?

Na szczęście studiowałam krótko. Nigdy nie było we mnie specjalnej ciekawości wiedzy. Rok byłam na anglistyce i trzy lata na dziennikarstwie. Studiowałam razem z Markiem Piwowskim. I znowu muszę wrócić do parytetów! One mi się kojarzą z punktami za pochodzenie. Kiedy zdawałam na dziennikarkę, trzy czwarte osób zostało przyjętych dzięki tym punktom. A dziennikarzami zostało niewielu. Dlatego jestem przeciw wszelkim przywilejom. Za pochodzenie, status materialny, płeć czy za cokolwiek. Będąc za pełnym równouprawnieniem gejów i lesbijek, gdyby mieli dostawać jakieś punkty tylko dlatego, że urodzili się homo, też byłabym przeciw. Podobnie jak przeciw przywilejom dla hetero.

Pamięta pani swoją pierwszą pracę zarobkową?

Praktyki zawodowe w „Gazecie Krakowskiej”. Nie przepadam za Krakowem, więc było to prawdziwe zesłanie. Poza tym, licząc na zaliczkę a konto tego, co zarobię, zaraz po przyjeździe rozsiudałam wszystkie pieniądze. Zaliczki nie dali i nie miałam za co wykupić obiadów w redakcyjnej stołówce. Najpierw sprzedawałam butelki po wódce, znalezione w toaletach akademika, w którym mnie zakwaterowano. Na chleb i pasztet starczało, bo wtedy nie rządziła PO, więc nie było takiej drożyzny jak dzisiaj. Butelki jednakowoż w końcu się skończyły, krakowscy redaktorzy pożyczyć pieniędzy nie chcieli, a do wypłaty honorarium za praktykę jeszcze 3 tygodnie. I nagle-olśnienie! W redakcyjnej stołówce, na wszystkich stolikach były koszyczki z pokrojonym chlebem. Pewna, że to darmowy dodatek do obiadów,  capnęłam z każdego koszyczka po parę kromek i z pełną aktówką weszłam do redakcji. Wtedy zamek  w aktówce puścił i cały chleb się wysypał. Nikt nic nie powiedział, ale ich oczu okrągłych jak spodki i mego wstydu nigdy nie zapomnę.

I dlatego zmieniła pani dziennikarstwo prasowe na radiowe?

W radiu, na szczęście w Warszawie, po prostu z miejsca dostałam etat. Na początku pracowałam w Biurze Reklamy i wymyślałam hasła typu: „Najlepsza do prania jest pralka frania”. Nie wiem zresztą po co, bo i tak były tylko franie. Jak akurat rzucili. Ludzie kupowali wszystko, co się pokazało na rynku. W tej samej redakcji reżyser Jerzy Dobrowolski, robił co tydzień „Kabarecik reklamowy”. Z tekstami znanych autorów i w wykonaniu świetnych aktorów. Tak się złożyło, że potrzebował jakiejś młódki do pomocy. Ciężko w to uwierzyć, ale najmłodsza wtedy byłam ja! I tak się zaczęło. Najpierw „przynieś, podaj, pozamiataj”, asystowałam przy nagraniach wielkich aktorów i szalenie mi to imponowało. Potem zaczęłam przerabiać teksty Przybory i Minkiewicza, z prostej przyczyny – im się nie chciało. Jurek doszedł do wniosku, że dobrze mi idzie i muszę coś napisać sama. Mój pierwszy tekst „grali”: Irena Kwiatkowska, Wojtek Pokora, Boguś Kobiela i Jurek Dobrowolski. Zawsze miałam szczęście do znakomitych wykonawców.

W redakcji była pani Marią czy Alicją?

Alicją byłam od dziecka, ale tylko w  domu, i w szkole, do matury. Kiedy wydało się, że Alicja mam na drugie, a na pierwsze – niestety – Maria. Niestety, bo nie lubię tego imienia. Rodzice też woleli Alicję. Marię wymusili chrzestni. Tacy raczej z „łapanki”, bo urodziłam się (w Warszawie) niecałe 3 tygodnie przed wojną (wbrew pozorom, drugą nie pierwszą) i byłam chrzczona, można powiedzieć, „pod gradem kul”. Nie było więc wielu chętnych do udziału w tej uroczystości. Małżeństwo, które w końcu się zgodziło, uważało, że pierwsza dziewczynka w rodzinie powinna mieć na imię Maria. Żeby owca była syta i wilk cały, zostałam Marią Alicją. Do studiów dla wszystkich byłam Alą, potem już tylko dla rodziny. Dla reszty Marią.

A jak mówi do pani mąż?

Zajączko. To zdrobnienie od „Zajęczycy”. Bo on jest „Zając”.

Skąd taka playboyowa ksywka?

Też się nad tym zastanawiam. On zresztą też.

Nas zastanawia fakt, że nigdy nie widzieliśmy Wojciecha Karolaka bez okularów.

I nie zobaczycie, bo  Karolak bez okularów, to jak zając bez karabinu. Albo Bogart bez papierosa. Dla męża okulary to część ubioru.

Czyli tylko pani zna jego inną twarz.

Nie znam. Nie wiem, czy on je kiedyś zdejmuje.

Przed snem musi.

Ale my nie śpimy razem! Nigdy nie spaliśmy. Różne rzeczy można robić w łóżku we dwoje, ale spanie odpada. Nie wyobrażam sobie dzielenia łoża z drugą osobą.

My nie wyobrażamy sobie, jak można złamać swojemu facetowi żebra.

To było bardzo dawno temu, na samym początku znajomości. Żarliśmy się wtedy okropnie!  Siedziałam wkurzona na kanapie, on chciał mnie jakoś ułagodzić, nachylił się, więc go kopnęłam. Poszły mu dwa żebra. Wtedy żałowałam. Że tylko dwa.

A dziś?

Już się tak nie kłócimy. Na wszelki wypadek więcej gadam z psem niż z Karolakiem. Pies nigdy mi nie zaprzeczy, zawsze mnie wysłucha; wie, o co mi chodzi i jest sympatyczny do bólu.

Psów się pani nie boi. Ale wiemy, że myszy tak. Jak bardzo?

Nie tak jak PiS-u, ale na tyle, że wpadam w panikę. Wiem, że to głupie, ale tak niestety mam. Co gorsze, podobno  kobieta, która boi się myszy, ma kłopoty z seksem.

A propos… Jakie są pani typy na naszą rozkładówkę?

Zawsze i wszędzie Ania Przybylska. Już urodziła i pewnie znowu wygląda jak trzeba. Poza tym Doda i Edyta Herbuś, która „w  Hollywoodzie czuła się jak ryba we wodzie”, a  w PLAYBOYU też byłaby na swoim miejscu.

Dwie pierwsze już były i nie pogniewamy się, jeśli wrócą na nasze łamy.

A Edyty nie było? Dziwne. Jak mawia jeden z moich znajomych, sądząc z twarzy, niezła dupa. W ogóle zauważam, że młodzi są dzisiaj o wiele atrakcyjniejsi niż dawniej. Nie wiem z czego to wynika. Może lepiej się ubierają i rozbierają i bardziej dbają o siebie?

O panią dbają inni. Od jak dawna telewizje śniadaniowe i nie tylko smarują panią wazeliną?

Od momentu, gdy się zorientowali, że ludzie tak długo nie żyją, więc w każdej chwili mogę umrzeć. W związku z tym cały czas mnie zapraszają, bo zawsze może to być jakaś atrakcja: „Jeszcze wczoraj była w studiu, a dziś już nie żyje”. Na początku troszkę się broniłam, bo w moim wieku człowiek już nie ma parcia na szkło, ale niestety w ogóle nie jestem asertywna – nie potrafię mówić „nie”. Na ogół próbuję się jakoś wykręcić, ale widocznie mało przekonywająco. Zdaję sobie sprawę, że czasem godzę się na rzeczy, na które nigdy nie powinnam się godzić.

Ma pani za dobre serce.

Z tym się akurat nie zgodzę. Dobre serce mam tylko dla niektórych ludzi i dla wszystkich zwierząt. W tematach dotyczących traktowania zwierząt przez ludzi kompletnie nie mam poczucia humoru. Dlatego cieszę się, że nie mam pozwolenia na broń. Bo gdybym spotkała drani, którzy suczkę (wziętą parę dni wcześniej ze schroniska) ciągnęli na sznurku, za samochodem, aż w końcu urwali jej głowę, to bym ich normalnie odstrzeliła. A wyroku na pewno nie dostałabym w „zawiasach”. I zrobiłabym świństwo mojemu psu. On beze mnie się zatraca.

A pani pies to Zygfryd czy Supron? Bo słyszeliśmy różne wersje.

Tak naprawdę to Supron. Ale mąż czasami nazywa go Zygfrydem.

Supron na cześć Andrzeja Suprona?

Raczej przez. Przywieźli mi go (trochę bez mojej zgody) ze schroniska, kiedy wróciłam akurat z Gdańska, z Festiwalu Dobrego Humoru, gdzie wkurzył mnie Andrzej Supron.

Jak pani zaszedł za skórę?

Silnie. Najpierw mówił, jak kocha go kamera, potem jak się cieszy, że do oceny rozrywki wreszcie biorą fachowców. W domyśle takich jak on. No więc się wkurzyłam. A kiedy przywieźli mi tego pieska (którego, jak po roku się okazało, załatwił mi mój ulubiony Artur Andrus), w pierwszej chwili też się wkurzyłam. Po śmierci poprzedniej, ukochanej suczki, nie byłam jeszcze gotowa na nowego psa. Skoro go jednak już przywieźli (aż z Radomia zresztą) nie mogłam mu przecież zrobić świństwa i odesłać do schroniska. Trzeba więc było wymyślić mu imię. Bo „schroniskowy” Dropsik mi nie pasował. Wtedy Artur zaproponował, że skoro wkurzył mnie i piesek i Supron, to może właśnie Supron. Spodobało mi się.

Nie sądzi pani, że prawdziwemu Supronowi mogłoby się to mniej spodobać?

Nie spędza mi to snu z powiek.

Pani jest podobno mistrzynią gaf…

W czymś muszę być mistrzynią. A gafy rzeczywiście mi się zdarzają. Ostatnio, na wiadomość, że jedna z moich znajomych jest w ciąży, spytałam, czy nie da się jeszcze czegoś z tym zrobić. Zapomniałam, że ona od lat marzy o dziecku. Wyszło strasznie.

Powtarza pani, że wszystko czym się w życiu zajmowała zawodowo to  głupoty. Niczego mądrego, czy choćby dobrego pani nie zrobiła?

Wzięłam ze schroniska parę piesków i zapewniłam im fajne życie, a kiedy było trzeba, godną śmierć. W przypadkach beznadziejnych jestem za eutanazją. Również w przypadku ludzi. Jeśli, naturalnie, tego chcą. W razie czego sama bym chciała być tak „uśpiona” jak moje pieski. Druga dobra rzecz to to, że troszeczkę się przyczyniłam do wyjścia Wojciecha Karolaka z ciężkiego alkoholizmu. Natomiast jeśli chodzi o moje pisanie, to są to głupoty kompletnie bez znaczenia.

Pisze pani tylko dla pieniędzy?

Oczywiście! Nie po to żyję, żeby pisać, ale po to piszę, żeby żyć. A że nic innego nie potrafię, nie mam wyboru. Niedawno byłam jurorką w konkursie na blog roku, w kategorii „absurdalne i offowe”. Parę było znakomitych. Ale w trakcie czytania cały czas towarzyszyło mi zdziwienie, że ludziom chce się pisać za darmo. Mnie by się w życiu nie chciało. I tak zresztą mi się nie chce. Stąd pewnie piszę same głupoty.

A jaką największą głupotę w życiu pani zrobiła?

Pierwsze małżeństwo. Wyszłam za Czubaszka, chociaż nie był w moim typie. Chciałam się wyrwać z domu, a wpadłam z deszczu pod rynnę.

Ma pani rodzeństwo?

Mam siostrę, ale nie utrzymuję z nią kontaktu. Zresztą od dziecka jej nie lubiłam. Na szczęście ona od lat mieszka w Australii.

I nigdy nie chciała jej pani odwiedzić?

Nie cierpię podróżować. W Warszawie najdalej byłam na Piaskach, a tak w ogóle, to w Rumunii. Nie dla przyjemności, tylko dlatego, że pracowałam swego czasu w „Szpilkach” i naczelny kazał mi pojechać w ramach tzw. wymiany z rumuńskim pismem satyrycznym. Koszmar!

A gdzie pani jeździ na urlopy?

Od 30 lat nie jeżdżę. W ogóle mnie to nie interesuje. Nie lubię wyjeżdżać z Warszawy. Chciałabym tylko, żeby u nas było morze. Najlepiej na Mokotowie, gdzie mieszkam. Żebym nie musiała daleko jechać, na przykład na wspomniane Piaski, czy Kabaty.

A gdyby panią zmusić do wyjazdu? Dokąd by pani mimo wszystko chciała się udać?

Na Galapagos. Bo ładnie brzmi. No i są tam żółwie… Sprawdziłabym, czy Andrzej Mleczko miał rację, podpisując jeden ze swoich rysunków, że w życiu każdego żółwia przychodzi taki moment, że musi dać komuś w mordę. Na rysunku Mleczki żółw walnął słonia.

Ale tam nie ma słoni.

Bo może żółwie tak długo prały je po mordach, że biedne słonie w końcu pouciekały? To by mnie nawet nie dziwiło…

Podobno dziwią panią rzeczy, które innych nie dziwią. Czekamy na przykłady.

Dziwi mnie na przykład, kiedy w jakimś kolorowym pisemku lub tabloidzie, czytam, że Katarzyna Cichopek jest wielką aktorką. Jaką w takim razie aktorką była Irena Kwiatkowska? Dziwi mnie również, że sporo osób ufa szefowej PJN (eks-szefowej, obecnie członkini PO – przyp. red.). A nawet wice-szefowej. Według mnie Joanna Kluzik-Rostkowska, w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej albo wciskała nam kit, że wierzy w przemianę Jarosława Kaczyńskiego, albo była na tyle naiwna, że w tę przemianę naprawdę uwierzyła. Jedno i drugie nie budzi mojego zaufania. Z kolei Elżbieta Jakubiak, która kubłami wylewała peany na cześć prezesa Kaczyńskiego, dla którego, podczas wspomnianej kampanii, przebrała się za dziecko-kwiat i, mimo żałoby, radośnie waliła w tamburino, teraz wali nie tylko w PO, ale i w PiS. Może nie po równo, ale wali. A mnie ze zdziwienia oczy się robią jak spodki.

A co lub kto pani nie dziwi?

Ci, którzy dotychczas zawsze głosowali, a teraz się wahają, czy wezmą udział w najbliższych wyborach. Sama się waham. Nie dziwi mnie również poparcie dla SLD. Lewica jest potrzebna. Ale z przewodniczącym, który przypomina mi wzorowego ZMP-owca? Nawet rozdawanie jabłek, zbieranie grzybów i pokazywanie się z dziećmi w przedszkolu mnie akurat nie przekonuje. A on widzi się już chyba premierem. Mam nadzieję, że nie szybko.

Z dobrze poinformowanych źródeł wiemy, że lubi pani szybkich mężczyzn.

W Formule 1. Generalnie, tak jak mój mąż, uważam, że przez sport do kalectwa. Ale wyścigi mnie kręcą. Od dziecka. Mieszkaliśmy na Rozbrat i ojciec zabierał mnie na wyścigi motocyklowe i samochodowe na Agrykolę. Do dziś pamiętam ustawiane przy chodnikach bariery ze słomy… Kiedy zaczęły się u nas transmisje z Formuły 1 moim  idolem został Ayrton Senna. Nie dosyć, że świetny kierowca, to jeszcze super przystojny! Był dla mnie uosobieniem męskości. Oglądałam wyścig, w którym się rozbił. Strasznie przeżyłam jego śmierć. Wtedy straciłam serce do Formuły 1. Tym bardziej, że zaczął wygrywać Michael Schumacher.

Za brzydki?

Nawet Niemiec nie musi być brzydki. A ten akurat jest brzydki jak musztarda. Widziałam paru przystojnych. Nawet kilka Niemek widziałam ładnych. A poważnie, nie mam nic do Niemców. Po prostu nie lubię brzydkich facetów. Zawsze powtarzam, że mężczyzna nie musi być brzydki. Co nie znaczy, oczywiście, że musi być piękny jak bracia Mroczek. Ale wolę, kiedy jest przystojny. Jak Woody Allen.

Pani poważnie…

Żartowałam. Urodę ma bez przepychu, ale on nie musi. I tak jest wielki. Dlatego nie widzę go w bolidzie.

A Robert Kubica?

Na pewno go jeszcze zobaczę. Niewykluczone, że pod koniec tego sezonu. To niesamowicie silny facet. A co do urody, na pewno jest przystojniejszy od Schumachera.

Z kim jest pani mylona?

Z Krysią Czubówną i Krysią Sienkiewicz. Z pierwszą podobno z głosu, z drugą z urody. Co w obu przypadkach odbieram jako komplement.

Czy każdy szczyt ma swój czubaszek?

Trudno powiedzieć.. Nie znoszę gór i w życiu nie wdrapałam się na żaden szczyt.

Pani w ogóle nie lubi wielu przyjemnych rzeczy…

Z wyjątkiem palenia. To lubię. Ale fakt, że nie lubię jeść, spać, odpoczywać pod gruszą, chodzić po lesie, grillować, wyjeżdżać zimą do ciepłych krajów, latem tym bardziej…

To inaczej. Co pani lubi?

Palić. Poza tym lubię Warszawę. Najbardziej w mglisty, pochmurny dzień.

Dlaczego?

Bo nie lubię słońca.

Na skróty:

O MUZYCE:
Zdecydowanie wolę hip-hop od muzyki Piotra Kupichy, który ostatnio koncertował z zespołem Boys w Stanach. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Czytałam, że jak  pisze teksty piosenek, to musi mieć absolutny spokój. Żeby zagłębić się w sobie i wyrwać z duszy, co w niej gra. Apeluję: Chłopie, nie wyrywaj! Niech to zostanie w tobie!

O FILMACH:
To nie moja bajka. Nie jestem wzrokowcem. A kino jest dla mnie miejscem, w którym nie można palić. Więc mnie nie ciągnie.

O FINANSACH:
Jedna wielka zagadka. Nierzadko tracę płynność finansową. Wydaję na ogół wcześniej niż zarobię. Może dlatego, że choć wiem, że pierwszy milion trzeba ukraść, nigdy nie miałam okazji.

O POLITYCE:
Interesuję się, ale biernie. Nigdy nie zapisałam się do niczego. Ani do  ZMS, ani ZMP, ani PZPR, ani nawet do Solidarności. W harcerstwie też nie byłam.

O ALKOHOLU:
Na pewno, jak śpiewa Andrzej Grabowski, ma swoje dobre i złe strony. Piwa i wina nigdy nie lubiłam, na starość odrzuciło mnie też od wódki. Jedyny alkohol jaki od lat piję (bo lubię) to Campari. Z wodą i lodem.

O SESJACH W PLAYBOYU:
Wydaje mi się, że każda gwiazda chciałaby się u was rozebrać, a jeżeli mówi, że nie, to chce wynegocjować większe pieniądze…

O TAŃCU:
Powiem jak Andrzej Poniedzielski. Jeżeli taniec to mowa ciała, to moje ciało mówi „nie”. Sama nie tańczę, nie kręcą mnie również tańczący (zwłaszcza tzw. tańce towarzyskie) mężczyźni. Śmieszył mnie Mariusz Pudzianowski w „Tańcu z gwiazdami”. Nie tylko w przebraniu za Shreka.