Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Marcin Świetlicki

PLAYBOY nr 7, 2006

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Andrzej Georgiew

Legenda do wywiadu z Marcinem Świetlickim:

Mistrz – Marcin Świetlicki

mistrz – bohater powieści Marcina Świetlickiego

Koniec legendy.

Rzecz dzieje się na Małym Rynku w Krakowie, w Księgarni Hiszpańskiej. Mistrz podejmuje hiszpańskim specjałem konsystencji granitowej skały i wódeczką cokolwiek kolorową… Powiedzmy od razu, pierwszą z serii kolorowych.

Zaczynamy od cytatu. „Czy można się do mistrza przysiąść?”.

Ach, takie pytanie. (I tu Mistrz głęboko wzdycha. Dwa razy). Wiecie panowie, trzeba oddzielić bohatera powieści od jej autora. (Mistrz wyraźnie sprowokowany, nie wytrzymuje, wstaje i oddala się, aby wyłączyć hiszpańską muzykę, sączącą się z posrebrzanego odtwarzacza w typie wieży. Widać, szykuje się cięższa przeprawa). O ile znam bohatera, to można się do niego przysiąść, bo najczęściej jest tak pijany, że nie kojarzy, kto koło niego siada. Jest co prawda jeden moment w powieści, kiedy bohater odmawia przysiąścia się warszawiakowi. Ale mam nadzieję, panowie nie urodzili się w Warszawie…

I tu jest pewien problem. Przynajmniej pół problemu.

Trudno. Ale wracając do pytania, łatwiej się przysiąść do mistrza niż do mnie. To z pewnością. Ale nie zamierzacie panowie tropić podobieństw między nami? Delikatnie mówiąc…

Tak wiemy, „…tylko niedouczone matoły mogą porównywać bohatera z autorem”. Chcieliśmy Mistrza cokolwiek zdenerwować.

Spokojnie, naprawdę nie trzeba. Jeszcze wczoraj byłem w Warszawie i z nimi (czytaj: matołami) rozmawiałem.

Był pan w trakcie tych spotkań Świetlickim, czy wizerunkiem Świetlickiego?

Zależy dla kogo (Mistrz się uśmiecha). Bohater książki to jest ten Świetlicki, którego ja, Świetlicki, wymyśliłem. Głosy, że pisząc „Dwanaście”, podjąłem walkę ze swoim medialnym wizerunkiem, nie mają sensu. Głosy, że ja z kolei chciałbym być taki, jak mój bohater, sensu mają jeszcze mniej. Zauważcie panowie, że powieściowy mistrz w ciągu tych dwunastu miesięcy ani razu nie uprawia seksu. Ja nie mam takiego marzenia.

A inne marzenia? Co pan, Mistrzu, zrobi z tymi milionami?

Które zarobię, tak? Najpierw chciałbym mieć pewność zarobienia. Od egzemplarza nie mam znowu tak dużo.

Mieliśmy na myśli sprzedanie praw do scenariusza na podstawie.

Na pewno nie chciałbym, żeby „Dwanaście” trafiło do teatru. Co prawda nie chadzam, ale wiem z nasłuchu, że teatr teraz niszczy polską prozę. Chyba, że będzie to teatr zagraniczny, który da dużo pieniędzy, a ja nie będę musiał oglądać adaptacji. Natomiast film? Chciałbym. Nie wiem, czy to jest filmowa książka. Pewne role sobie już jednak w myślach obsadziłem. Świetnie by było, żeby głównego bohatera zagrał Filip Łobodziński. Jako gwiazdor kina dziecięcego jest naturalnie predysponowany. (Nie zdradzimy, co Mistrz miał na myśli. Wyjaśnia się to na kartach powieści).

Wzorował pan na nim postać mistrza?

Nie. Ja mistrza wymyśliłem jako polską odpowiedź na Bridget Jones.

(I tu autorzy pozwalają sobie na niekontrolowane spazmy. Po blisko pięciu minutach, zbierają się na tyle, by wrócić do rozmowy)

Ale wciąż pan nie odpowiedział, co zrobi z tymi milionami.

Przepuszczę. Nie ma takich pieniędzy, których nie umiałbym przepuścić. Ale proszę o więcej agresji, panowie. Ten wywiad to miła pogawędka. Czy to aby spodoba się Czytelnikom?

Nie przestał pan jeszcze być zadowolony z funkcjonowania swoich genitaliów?

Wciąż niczego się nie wstydzę. Natomiast wiek powoduje, że częstotliwość słabnie. Niby dlaczego, jako stary człowiek, mam nie zasługiwać na funkcjonowanie genitaliów bez przerwy?! Nie widzę powodu. A mimo wszystko częstotliwość słabnie. Nie dramatycznie, ale jednak. Przestaję być atrakcyjny. Wcześniej jakoś łatwiej bywało.

Świetliki mają dużo groupies?

Wcale. To się da nawet ładnie zobrazować. Mamy wspólnego kierowcę z zespołem Pudelsi. I on któregoś wieczora nie wytrzymał i powiedział rzecz następującą: „Wy nie jesteście żaden zespół. Wsiadacie do busa i wyjmujecie gazety, niektórzy – o zgrozo – nawet książki. Jeden tylko pije – pokazał na mnie. A tu, widzicie? Musiałem zmieniać pokrowce na siedzeniach przez Pudelsów. To jest zespół! Narkotyki, alkohol, kobiety, wymiotowanie…”. Lat temu kilka narzekaliśmy na koncercie w Poznaniu, że nie mamy groupies. Jakby panie miały ochotę, to po koncercie jesteśmy w garderobie. Nikt nie będzie bronił wam do nas dostępu. Rzecz niebywała, po koncercie przyszły dwie dziewczyny! Chichocząc, zabraliśmy je do hotelu. Po niedługim czasie, zanim do czegokolwiek doszło, nasz gitarzysta zapytał: „Daleko mieszkacie dziewczyny? A nie boicie się tak po nocy wracać?”. No i odesłał je do domu. Zachował się elegancko i na poziomie.

(Śmiech). (I tu Mistrz ponownie napełnia kieliszki jarzębiaczkiem, przy okazji tracąc rozeznanie, które szkło czyje. Na szczęście w towarzystwie nie ma osobników z gatunku obrzydliwych).

Opowiem jeszcze jedną historię, jeszcze bardziej wstrząsającą. Graliśmy z zespołem Acid Drinkers. Niektórzy z nich zajmują się teraz rockiem katolickim. To było jednak w czasach, kiedy o rocku katolickim najwyraźniej jeszcze nie słyszeli. Mieliśmy wspólną garderobę. My, czekając na swój występ, usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy grać w tysiąca. Gramy sobie, gramy i nagle widzimy, że oto prawdziwe groupies prawdziwego zespołu starają się zrelaksować zespół przed koncertem w kompletnie inny, szalenie profesjonalny sposób… A my, z tymi kartami… (Mistrz nie może powstrzymać emocji wywołanych reminiscencją i po twarzy wędruje mu filuterny uśmiech).

No tak, muzyk rockowy to nie jest nazbyt zaszczytne zajęcie dla mężczyzny. Według Mistrza na uznanie zasługują akwizytor, wizażysta i biskup…

Ten żart wymyśliłem dla innej gazety.

Prosimy więc na potrzeby Playboya wymyślić idealny zawód dla kobiety.

To świntuszenie jest.

Taką pracę mamy…

Proszę bardzo. Feministka prowadząca teleturniej.

(Nastaje ogólna wesołość. Na fali tegoż uniesienia, w przypływie fantazji, a po prawdzie powodowany chęcią kupienia kolejnej paczki marlboro, Mistrz proponuje zmianę lokalu i przy okazji niezobowiązujący tour po powieści. Miejsce akcji przenosi się na Mały Rynek, przed wspomnianą Księgarnię Hiszpańską).

Tutaj na piętrze, panowie, mieszka bohater powieści „Dwanaście”, mistrz. Stąd może się udać do jednej ze swoich ulubionych knajp, do Dymu, Psa, Biura lub Zwisu, przez warszawiaków błędnie nazywanego Vis-a-Vis. Naszą wycieczkę zaczniemy właśnie tam.

A wracając do pani Szczuki, pan chciałeś ją kiedyś rozebrać…

Wydaje mi się, że nie ja, tylko Grześ, mój wspólnik, z którym ongiś przeprowadzaliśmy wywiady dla Wysokich Obcasów. To niesłychane, ale pani Kazimiera w wywiadzie dla waszego pisma wkładała w moje usta frazy pana Dyducha. Ona już chyba mężczyzny od mężczyzny nie odróżnia. Jak ją gościliśmy w Pegazie byliśmy dla niej szalenie mili, a ona uznała, że to maczystowski afront. Chyba powinniśmy ją kopnąć na przywitanie, wtedy byłoby OK. W ogóle to wraz z panem Dyduchem traktujemy kobiety bardzo dobrze. W pewnym sensie jesteśmy feministami. A pani Szczuka obraca się w środowisku 15 kobiet i 2 mężczyzn i nie wie, jak jest w Nowej Hucie. Gdyby zajęła się dolą kobiet gnębionych tam przez mężów… Też mi wielki wybryk feministyczny – pocałowanie jakiegoś tam kierownika z Telewizji w rękę! Niech obleje piwem męża bijącego żonę. To byłoby prawdziwe, poważne działanie. Niech szerzy feminizm w gospodach wiejskich, a nie w sztucznym warszawskim świecie. (Mistrzowi ewidentnie daje się we znaki brak papierosów). Myślę, że ona ma jakiś problem wyniesiony z głębokiego dzieciństwa. Ale na tym nie można jechać przez całe życie… O, a to jest ulica Bracka i tu zawsze pada deszcz. Pan Turnau ma na tej ulicy knajpę… widzicie panowie, można do czegoś dojść uprawiając prawdziwą sztukę…

Ale chciałby Mistrz zobaczyć Szczukę nagą, czy nie?

Ja już niczego nie chcę. Mnie już niewiele uszczęśliwia.

A kiedy byłby Mistrz szczęśliwy? Kogo chciałby Mistrz zobaczyć na rozkładówce w PLAYBOYU?

Tak naprawdę to tylko jedną kobietę – Isabelle Adjani się nazywa. Kocham się w niej do tej pory. Gdybym się nie wstydził, wytapetowałbym sobie pokój jej zdjęciami. Gdybym miał zbudować kościół, zbudowałbym kościół adjanistów…

Podobną obsesję ma Jacek Borusiński z Mumio.

Założę z nim jej fanklub. O, i to jest pomysł! Chciałbym na rozkładówce zobaczyć Mumio. Również na ich punkcie mam obsesję. Teraz przypomniało mi się, że podkochiwałem się jeszcze w jednej dziewczynce, oczywiście nie z powodów pedofilnych, bohaterce filmu Saury Nakarmić kruki. W Anie Torrent. Niestety jako dojrzała kobieta już nie zrobiła na mnie wrażenia. Nie chciałbym oglądać jej na rozkładówce. Po Adjani na drugim miejscu jest Bellucci.

(W tym momencie wycieczka dociera do Zwisu. Mistrz sugerując, że warszawskie pieniądze mają w tym miejscu mniejszą siłę nabywczą, oddala się do baru i po chwili wraca…)

Może być pliska, syfiasta kolorowa wódka bułgarska?

Wybornie. A czy obok Adjani i Bellucci w sercu Mistrza jest też miejsce na polskie piękności?

Jest. Na wszystkie aktorki, które grały w filmach na przełomie lat 50. i 60. Teresa Tuszyńska! Piękna kobieta. Ciemnooka i ciemnowłosa.

A współcześnie? Może Magdalena Różczka?

Nie znam, bo nie mam od trzech lat telewizora.

To my pokażemy. (I tu autorzy wyjmują zdjęcia pani Magdy, które, rzecz jasna, zawsze mają przy sobie).

(Mistrz coraz głośniej) No tak! No tak! No tak! No tak! Nie aż tak, ale tak! Nie wiem, czy wiecie, ale jedyny wiersz, który napisałem o polskiej aktorce, to wiersz o Renacie Dancewicz. Wyczytałem w prasie kobiecej, że jest hazardzistką. Ho, ho, ho. Jej debiut w Diabelskiej edukacji był porażający…

No tak, te sceny pod drzewem z Kondratem. Duże, duże piersi…

Może w waszym środowisku są duże. (Następuje wesołość Mistrza).

Milo Kurtis twierdzi, że jest pan zwyczajnym brzydalem, a i tak zawsze wyrywa najfajniejsze laski. To prawda?

Chodziło o jedną ciemnowłosą i ciemnooką. Był po prostu zazdrosny. Ale to była jedna, a nie sto!

Musimy teraz spytać o miejsce urodzin Mistrza. Bo funkcjonują dwie oficjalne wersje…

Wersje może dwie, ale prawdziwa jest jedna. Urodziłem się w Lublinie, a wychowywałem w Piaskach pod Lublinem. A Paweł Dunin-Wąsowicz, który wie przecież wszystko, napisał, że Świetlicki na świat przyszedł w Piaskach. Nie chce mi się prostować i kolejni dziennikarze to powtarzają. Bo Dunin-Wąsowicz przecież wie lepiej. W recenzji „Dwanaście” napisał, że wie, kim jest kobieta, która porzuca bohatera w pierwszym rozdziale powieści. Nawet ja tego nie wiem! Wymyśliłem kobietę, a on ją zna. Niebywałe.

Co jeszcze pan PDW wie lepiej od Mistrza?

Wydawca Dunin-Wąsowicz przekonuje na przykład, że jako podstarzały samiec reaguję agresją na młodych mężczyzn. To jest absolutna nieprawda. Ja mam awersję do nieciekawych młodych mężczyzn, których lansuje wydawca Dunin-Wąsowicz. Do zespołu Cool Kids of Death czuję awersję, bo wydaje mi się głupim zespołem. Jakby ci chłopcy byli starsi, reagowałbym tak samo. Ale wydawca Dunin-Wąsowicz wie wszystko…

Wracając do korzeni, chodzą słuchy, że słuch do języka wyniósł pan z domu, z Lubelszczyzny.

Prawdę mówiąc, na Lubelszczyźnie mówi się najbardziej prawidłowo po polsku. Jest nutka w akcencie, rzecz jasna, ale mówi się ładnie. Byłem wczoraj, jak już wspominałem, w Warszawie. Rozmawiałem ze znanym radiowcem, podobno. A może nawet panem znanym również z telewizji. Ho, ho, ho, ho. I ten pan powiedział do mnie na przykład: „Pozdrowienia za tę piosenkę”. A zaraz potem: „Chwila jest nobliwa”. Na litość boską! I tak cały czas. W Warszawie jest nowomowa. W Krakowie też, tylko inna. Literacka polszczyzna jest na wschodzie.

(Zaświeciły dna kieliszków i Mistrz zaordynował przejście do Dymu, przy okazji pouczając kolegę Łukasza, żeby zostawił dopiero co napoczęte piwo – płyn dla Mistrza obrzydliwy).

Skąd się wzięło pańskie uczulenie na piwo, Mistrzu?

Z Lubelszczyzny właśnie. Jak w siódmej klasie zabrali nas na zbiór chmielu, to wywiozła mnie z pola karetka. Od tamtej pory mam piwowstręt. Puchną mi ręce, dostaję duszności. Próbowałem piwa pszenicznego. To samo.

A piwo z red bullem, tak często występujące w powieści?

Wymyśliłem to jako szczyt obrzydliwości. Podejrzewam, że nikt tego nie pije.

(I tu następuje ożywiona dyskusja o tym, co aktualnie piją dziewczyny w warszawskich dyskotekach. Konkludując – piją właśnie piwo z red bullem, bo wódka z red bullem jest już passe).

Przerobiliśmy trudne dzieciństwo Mistrza i zamierzamy przejść do trudnej młodości. Mistrz był we wojsku bombardierem…

Bombardierem byłem, a jakże. Miałem jedną belkę, byłem artylerzystą i strzelałem z moździerza 82 mm – najlepszej broni do walk ulicznych. Podejrzewam, że dzisiaj również potrafiłbym obsługiwać moździerz. Ale głównie sprzątaliśmy toalety. Wyszedłem z wojska równo 20 lat temu. Pamiętam, że właśnie wybuchł Czarnobyl. Dzisiaj mogę się pośmiać z wojska, ale wtedy bolało strasznie. Fala, problemy – ohyda. Nie znam nikogo, kto był w wojsku i mam nadzieję, że mój syn w wojsku nie wyląduje. Bo to instytucja, która jest po to, żeby ludzie zobaczyli, jacy są ohydni. (I tu Mistrz zrobił się cokolwiek smutny, po czym zaciągnął się tytoniowym dymem i martwo popatrzył przed siebie).

Ze studiów polonistycznych w Krakowie, mamy nadzieję, Mistrz ma lepsze wspomnienia.

Miałem lat 20 i interesowałem się dziewczynami bardziej niż studiami. Wprowadzono stan wojenny i bardziej interesowałem się dziewczynami niż stanem wojennym. Skreślili mnie z listy studentów 14 grudnia 1981 roku. Nie z powodów politycznych, bynajmniej. Zdałem powtórnie na studia, ale znowu nie przystępowałem do egzaminów. Ale pamiętam, że u Jerzego Pilcha dostałem zaliczenie. Mogę opowiedzieć anegdotę, jak Pilch mnie uczył?

Czy Mistrz może?! Mistrz musi.

Kiedy po latach ze wzruszeniem przeglądałem swój indeks, dostrzegłem podpis Pilcha. A wtedy już pracowałem z Pilchem w „Tygodniku Powszechnym”. I myślę sobie, kurde, nie pamiętam, żebym miał z nim zajęcia. Spytałem kolegę ze studiów. A on mówi: „Nie pamiętasz? Przyszedł człowiek na pierwsze zajęcia i tyleśmy go widzieli. Na drugich go nie było, na trzecich też. No to przestaliśmy chodzić. Na koniec semestru, jedna z dziewczyn zaniosła mu wszystkie indeksy, a on się podpisał. Nie miał wyjścia”. A tak w ogóle to pan Jerzy prawdopodobnie wkurzył się na mnie ostatnio.

Zamieniamy się w słuch.

Ujawniłem pewną rzecz. W roku 1995 „Polityka” przyznała mi Paszport za „umiejętne połączenie poezji z muzyką”, którego nie przyjąłem. Dlaczego? Ano, jednym z powodów było to, że Jerzy Pilch powiedział mi, żeby tego nie brać, bo to obciach. No to nie wziąłem. Kilka lat później został stałym felietonistą pewnego warszawskiego tygodnika. Jak mówiłem o tym w wywiadach, to nigdy się to nie ukazywało. Swoją drogą, ja nadal uważam, że to obciach dostawać nagrodę z ludźmi pokroju Jana Klaty (śmiech Mistrza niesie się po Rynku i odbija teatralnym echem).

Często Mistrz odmawia?

Wczoraj odmówiłem pisania felietonów do pewnego portalu internetowego. Za potworne pieniądze. Zwykle mówię: „Nie chcee mii sięę” (i tu Mistrz demonstracyjne ziewnął). Zresztą pisanie felietonów to dla mężczyzny największy upadek. Masz gębę, masz nazwisko, napisz byle co, byle co tydzień. Ohyda.

Wieść gminna niesie, że pewien polski pisarz z samego Nowego Jorku dostaje 10 tysięcy peelenów za jeden felieton w pewnym nowym dzienniku…

To choroba jest! Świetlicki nie ma głowy do dużych liczb. Poza tym żadne pieniądze Świetlickiego nie kuszą, bo Świetlicki sam sobie powiedział kiedyś, że nie, bo nie. Ludzi można okłamać, ale siebie? Byłoby to niepoważne. Są rzeczy, których Świetlicki nie zrobi.

(Tymczasem akcja już czas jakiś temu przeniosła się do Dymu. Kolorowe alkohole zrobiły jednak swoje i autorzy nie zdążyli na czas poinformować Czytelników o zmianie dekoracji).

A propos spraw męsko-męskich. Panu zdaje się świetnie wychodzi praca w męskim tandemie.

Z Grzegorzem Dyduchem spędziłem o wiele więcej czasu niż ze wszystkimi moimi kobietami. Oczywiście nie ma tu żadnych podtekstów homoseksualnych. (Mistrz z lekka poweselał). Chociaż w jednym łóżku niejedną noc spędziliśmy. On mnie dyscyplinuje i nigdy nie zawodzi. Ja zawiodłem go kilkanaście razy. Dzisiaj dostałem od niego spodnie. Czy któryś mężczyzna kupił panom spodnie?

Nie przypominamy sobie. Co więcej, nigdy by nam do głowy nie przyszło, żeby kupić spodnie koledze. Widocznie jesteśmy w mniej zażyłych relacjach niż panowie.

W duecie nie trzeba być przyjaciółmi. Przybora i Wasowski nie byli, my w zasadzie też nie jesteśmy. Jak Grzegorz ma rocznicę ślubu, to mnie nie zaprasza. Jak jest mi smutno i chcę się napić, dzwonię do innych kolegów. My się spotykamy, gdy pracujemy. A czy mogę opowiedzieć anegdotę?

Wal pan.

Po nagraniu płyty z Bogusławem Lindą, Dyduch zwrócił mi uwagę, że jest ostra zima, a ja chodzę w rozklapciałych, żałosnych butach z dziurami. „Trzeba by ci kupić obuwie” – powiedział. Pan Bogusław wyjął 50 złotych i oświadczył: „Zrzutka na poetę”. Potem dostałem po 50 złotych od Grzesia, perkusisty i gitarzysty. Następnego dnia robimy wywiad z panem Materną, opowiadam mu tę anegdotkę, a on wyjmuje kolejne 50 złotych. Następnego dnia koncert w Krakowie gra Lech Janerka, który po opowiedzeniu mu tej historii stwierdził, że zrozumiał o co chodzi, ale 50 złotych nie da. Wychodzimy ze spotkania, a Grześ mówi mi na ucho: „Masz kolejne pięć dych. Janerka wolał być dyskretny i włożył mi je do kieszeni”. (Rozbawienie Mistrza osiąga stany wysokie). Kupiłem buty, które należą do zespołu Świetliki, Lindy, Materny i Janerki…

Kiedyś powiedział pan: „Jestem sprzedajny, już dawno dałem dupy”…

Historia o butach jest właśnie o tym… Nie jestem kontestatorem, jak niektórzy by sobie tego życzyli, bo prawdziwy kontestator siedzi w piwnicy i kontestuje tak, że nikt o tym nie wie. Ja sprzedaję książki, wydaję płyty, gram koncerty. W tej chwili być może sprzedamy swoją piosenkę do reklamy wody mineralnej. Jaki ze mnie buntownik?! Ale nie biorę pieniędzy z Ministerstwa Kultury, a wszyscy literaci biorą. Nie piszę podań. Nie biorę pieniędzy na kolejne eseje o Europie. To może jednak jestem kontestatorem? (Mistrz po raz wtóry prezentuje śmiech rubaszny).

Andrzej Stasiuk mówi, że Mistrz pisze takie dobre wiersze, bo ma kompletnie depresyjne mieszkanie z widokiem na śmietnik i dupy osobników, którzy oczekując na tramwaj siadają na parapecie Mistrza.

Zmieniło się. Teraz mam piękny widok z okna. Ale nikt o tym nie wie. I dobrze, bo boję się pielgrzymek wariatów. Raz, wynosząc śmieci, spotkałem człowieka, który wykrzykiwał fragmenty moich wierszy. Nie wrzeszczał z podziwem, tylko z agresją. Koszmar. Johna Lennona zabił taki gość. O tym mniej więcej będzie kolejna powieść „Trzynaście”.

(Po wypiciu następnej lampki jacka danielsa ufundowanej przez Mistrza, wciąż utyskującego na siłę nabywczą warszawskiej złotówki, wycieczka postanawia opuścić Dym i przenieść się do Psa. Po drodze Mistrz demonstruje Biuro).

W tym miejscu, albo w tym obok, czyli gdzieś pomiędzy Dymem a Psem, umieściłem ulubiony lokal mistrza. Do tej pory co najmniej sześciu osobników przyznało się już wszem i wobec, że kolega mistrza i właściciel Biura, Mango Głowacki, to jako żywo oni we własnej osobie. Żadnego nie wyprowadzam z błędu. A jak panowie na dłużej zostaniecie w Krakowie, to poznacie wszystkich bohaterów powieści, którzy ostatnimi czasy mnożą się na potęgę.

Zdaje nam się, że w Warszawie też można kilku spotkać. Na przykład wielkoluda Edwina, szefa komercyjnej stacji telewizyjnej…

Ja bym Panom zalecał ostrożność. Bo proces jak nic. (Co powiedziawszy, Mistrz zaciągnął się głęboko tytoniowym dymem. A Pies został zdobyty).

Dziękujemy za ostrzeżenie. Postaramy się uważać. A czy inna osobowość telewizyjna – pani Fajkowska – już wie, kim pan jest, Mistrzu?

Nigdy się nie dowie. Ale wie na pewno, kto to jest Krzysztof Kiljański, Kayah, a nawet Adam Zagajewski. Rzecz działa się jakieś 15 lat temu. Pierwszy raz wstąpiłem w telewizyjne progi. Pani Jolanta spojrzała na mnie i powiedziała: „Nie może tak być! Pan ma brudne buty”. Mówię jej, że wokół tej waszej telewizji tyle błota, że nie da się butów nie zapaskudzić. Nie pomogło. Musiałem iść do łazienki i czyścić buty papierem toaletowym. Zrobiła z nami wywiad, zadając pytania w stylu: „Czy są panowie znani w Krakowie?”. To było moje pierwsze zetknięcie się z wielkim światem. Dzisiaj już butów bym nie wyczyścił.

Nosowska powiedziała nam, że jak pochowają Świetlickiego, to już nie będzie nikogo. Co Mistrz na to?

To prawda jest. Ale ja przeżyję Nosowską (śmiech z gatunku bezgłośnych). Byłoby miło, jakbyście mnie chowali, jakbyście wszyscy przyszli, ale wiem, że nikt nie przyjdzie. Tylko starzy jazzowi muzycy zagrają „Kiedy wszyscy święci maszerują…”. Naprawdę wolałbym wam powiedzieć coś bulwersującego, ale, wierzcie mi, nie mam czego.

Może niech Mistrz zademonstruje, jak wygląda człowiek piszący smsa i pokaże skupienie psa robiącego kupę.

Ho, ho, ho. Nie widzieli panowie? Naprawdę? Na okładce „Dwanaście” mam taką minę.

Widać przeoczyliśmy, ale obiecujemy nadrobić. Tymczasem będziemy się żegnać, bo za kwadrans odchodzi ostatni ekspres do stolicy…

Chwila, chwila! Słyszałem, że Maleńczuk dostał kasę za wywiad dla Playboya. A ja mogę? (Tym razem Mistrz zaśmiał się sardonicznie).

To plotka, a nawet pomówienie. Ale tak polubiliśmy Mistrza, że możemy pogadać z Mellerem. Chociaż w zasadzie nie mamy w tym interesu… Poleci nam z wierszówki.

OK. To kupcie jeszcze przynajmniej po danielsie…

(Rozmowa z Mistrzem trwała 4 godziny i 15 minut. Pito jarzębiak, pliskę, stocka, jacka danielsa, a także jedną wódkę z cytryną i duże piwo. Nic nie jedzono, nie licząc hiszpańskiego specjału. Wypalono dwie paczki papierosów z filtrem, oraz kilka skręconych przez pana Arkadiusza. Spotkano: kilkuset warszawiaków, kilku poetów – w tym ojca dwóch Marilyn Mansonów, DJ-a, Roberta Smitha, redaktorkę „Tygodnika Powszechnego”, pracownika TVN-u, Pana Dyducha, Piotra Skrzyneckiego, Dodę, Radosława Majdana i pewnego zawodowego mordercę… Nie spotkano: mistrza, braci Kaczyńskich i Kazimiery Szczuki.)

Na skróty:

Świetliste myśli

O SOBIE:

Piję alkohol od pewnego czasu. Nie wiem, jak to jest – nie pić.

Ostatnio z próżności kliknąłem na strony miasta Kraków i sprawdziłem, czy piszą coś o mnie. Ani słowa. A o Grzegorzu Turnale? Kliknąłem i wyskoczyło dziesięć tysięcy dokumentów. Nie jestem chlubą miasta. Wcale się miastu nie dziwię.

O LITERATURZE:

Moją ulubioną książką jest niezmiennie Pod wulkanem.

Mam potworny głód książek, w których rozmawiają ludzie.

Nadchodzi czas fabuły. Nadchodzi czas przygód. Nadchodzi czas pięknych, występnych, inteligentnych kobiet i interesujących, mądrych mężczyzn.

Dziwi mnie zapotrzebowanie na tak zwaną powieść gejowską.

Ha-art rozpisał podobno konkurs na powieść antyklerykalną. Idiotyzm po prostu.

Nie jestem w stanie napisać niczego na zamówienie. Mój ojciec przeciwnie. Napisał przed kilku laty dla dyrektora mleczarni w Piaskach wiersze na zjazd rodzinny. Przez jakiś czas otrzymywał honorarium w produktach mlecznych. Genialna sprawa.

O „DWANAŚCIE”:

Jak bohater spotyka kobietę wyższą o centymetr, od razu czuje się nieswojo.

Doda i Radosław Majdan mogliby zagrać w filmie na podstawie mojej powieści. Nie ukrywam, że jest tam para na nich wzorowana.

Wypatrzyliśmy w Warszawie dziewczynę podobną do pani Marzenki z powieści – duża ładna pani. Pracuje jako barmanka we włoskiej knajpie. Jakbyście panowie spotkali, proszę powiedzieć, że chętnie zatrudnimy ją w filmie na podstawie książki.

O ŻUŻLU:

Najważniejszy jest w nim zapach.

O PIŁKARSKIM MISTRZU POLSKI:

Chciałbym, żeby był nim Motor Lublin.

O POLSKICH PIŁKARZACH:

W telewizji tragedia, ale w radiu (jak ich nie widać) są herosami.

O STASIUKU:

Nie ma konfliktu, ale on jest moim byłym wydawcą, a z nimi jest tak, że każdego przestaję lubić.

O PILCHU:

Przez parę lat siedzieliśmy pięć metrów od siebie w redakcji „Tygodnika Powszechnego”. I w zasadzie na tym polega nasza znajomość.