Maciej Stuhr
PLAYBOY nr 8, 2007 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
(Rozmawialiśmy dwukrotnie. W tym samym miejscu, w tym samym gronie, nawet obsługiwani przez tą samą ukraińską kelnerkę, która ni w ząb nie rozumiała, co chcemy zamówić. A my chcieliśmy tylko zjeść zwykły obiad z młodym, dowcipnym aktorem. Zresztą, czy on jest jeszcze młody?)
Ostatnio często się rozbierasz. Dlaczego głównie pokazujesz tyły?
A to zależy gdzie. W kinie rzeczywiście pokazuję tyły, w teatrze idziemy na całość (w przedstawieniu „Anioły w Ameryce” Krzysztofa Warlikowskiego – przyp. aut.).
Pierwszą rozbieraną scenę ze swoim udziałem podobno ciężko odchorowałeś.
Tarzałem się po łóżku z Agnieszką Krukówną w Fuksie. Do dziś zastanawiam się, dlaczego w tej scenie bardziej nie rozwinąłem skrzydeł (śmiech). Na szczęście był to ostatni dzień zdjęciowy i wieczorem poszedłem na bankiet. Mogłem spokojnie zanurzyć się w życiu towarzyskim, a rano sumiennie odchorować i odpokutować.
Masz swoje ulubione filmowe sceny rozbierane?
Moja żona jest czasem przerażona, bo jak leci jakiś stary film, który widziałem kilkanaście lat temu, to jestem w stanie podać z dokładnością co do minuty, kiedy na ekranie pojawi się niezły biust. Scen, które zaważyły na moim rozwoju psychoseksualnym było sporo. Chociażby widok Kasi Figury biegnącej przez ogród w filmie Pierścień i róża. Pamiętam, że w ramach szerzącego się w ówczesnych czasach nepotyzmu zostałem mimo szczenięcego wieku, wpuszczony przez bileterki na pokaz Seksmisji. No, przecież scena w windzie i scena na basenie… Muszę się przyznać, że nie tylko na tatusia patrzyłem na tym filmie. Potem, kiedy już stałem się szczęśliwym posiadaczem magnetowidu, dokonywałem analizy tych scen z pomocą efektu „slow motion” (śmiech).
Zagrałbyś w Intymności?
Nawet kiedyś się zastanawiałem, czy bym na to poszedł i czy jest jakaś granica w aktorstwie? Już nawet nie pytam, czy tak pokazywany seks jest w filmie potrzebny. Załóżmy, że wierzę w artystyczną wizję i zdolności reżysera. Zakładam, że on naprawdę wie, co robi. Chce mieć scenę miłosną filmowaną jeden do jednego, czyli prącie w pochwie, to niech ją ma. Co jednak zrobić, jeśli on chce kręcić moje prącie w czyjejś pochwie? Taka scena jest poza moją granicą aktorstwa. Widziałem kilka filmów tego rodzaju, niekoniecznie artystycznych, i czasem się je nawet miło ogląda, niekoniecznie jednak chciałbym się znaleźć w obsadzie.
To dobry moment, żeby przejść do naszego ulubionego pytania. Kogo widziałbyś w obsadzie rozkładówki PLAYBOYA? Wiemy, że najbardziej rajcują cię drobne wady urody.
Przecież wzorcowe, laleczkowate dziewczyny mają w sobie coś nieludzkiego. Nikt nie może podważyć, że są bardzo piękne. Co z tego, kiedy patrząc na nie, nie ma na czym zawiesić oka. Wzrok się ślizga po ideale. Natomiast lekko zadarty nosek albo delikatny zezik mogą spowodować niepohamowany przypływ uczuć.
Zdradź w takim razie, co spowodowało, że poczułeś niepohamowany przypływ uczuć do szanownej małżonki.
Tu wchodzimy na śliski teren… Moja żona przecież nie ma wad. Kto ma żonę, ten wie: żony wad nie mają. Mogę jedynie zdradzić, że nieprzypadkowo wymieniłem na pierwszym miejscu zadarty nosek. I właśnie ten szczegół, odcinający się, a zarazem wspaniale uzupełniający całą nieskazitelną resztę, jest dla mnie obiektem najgłębszych westchnień.
Domyślamy się, że żony nam na rozkładówkę nie oddasz. Więc może jakieś inne typy z „pozytywnymi felerami”?
Żony nigdy! W naszym związku wystarczy, że to ja się rozbieram. A kogo bym u was widział? Grałem z taką dziewczyną w Chłopaki nie płaczą i jestem zdumiony, że wasza redakcja wciąż do niej nie dotarła. Nazywa się Magda Mazur. To piękna blondynka z – uwaga – lekko zadartym noskiem (śmiech).
Weźmiemy twój typ pod uwagę, będziemy lobbować u naczelnego. Mieliśmy kiedyś plan, żeby zrobić sesję zdjęciową aktorek, które grały w Testosteronie…
To by było coś! Rewelacyjne dziewczyny! Ale opowiem wam zabawną historię. Gdyby te wspaniałe kobiety przyjechały na plan w czasie pierwszych dni zdjęciowych, prawdopodobnie ze względu na stężenie tytułowego hormonu byłoby gorąco i mogłyby być w nie lada opałach. Natomiast los tak zdecydował, że dziewczyny pojawiły się na planie po mniej więcej trzech tygodniach zdjęć. Może trudno w to uwierzyć, ale my byliśmy już na takim poziomie męskiej fazy, że one nie były nam do niczego potrzebne. Wyszły nafiokowane, piękne, pachnące, a my zapyziali po trzech tygodniach ciężkiej harówy, nie tylko na planie (śmiech), pogrążyliśmy się, jak gdyby nigdy nic, w naszej ulubionej grze polegającej na zamianie pierwszych liter w imionach i nazwiskach. Wstrząsająca zabawa. Posłuchajcie jak to brzmi: genialny aktor Ganusz Jajos albo popularny aktor Zaciek Makościelny. Do tego jeszcze wspaniały aktor Szorys Byc.
Szaciek Mtuhr. Radeusz Tydzyk.
Warol Kojtyła, Gięta Świertruda. O Wenryku Hujcu nie wspominając. Zaskakujące rezultaty przynosi ta z pozoru niewinna zabawa (śmiech).
Jedno z naszych osobowych źródeł informacji doniosło, że za wysoko mówisz. I co ty na to?
Nie mogę dziś słuchać siebie z pierwszych filmów. Piszczę, nie mówię. Na szczęście w szkole aktorskiej udało mi się obniżyć głos o kwintę, jeśli komuś to coś powie. Jeśli nie, spieszę donieść, że to niezły wynik. Wciąż jednak nie przepadam za swoim głosem i nie dałem się jak dotąd namówić na żadne fajerwerki wokalne, przede wszystkim na żadne propozycje śpiewacze.
Ile ich było?
Ze trzy poważne. Pamiętam, że któregoś razu na spotkaniu z dużą wytwórnią usłyszałem: „Panie Maćku, mamy propozycję, wydamy panu płytę”. „Ale co miałbym śpiewać?” spytałem naiwnie. „A co pan chce. Pana płyta sprzeda się świetnie na Walentynki. Zrobimy okładkę z różą. Pan i róża”. Było to dla mnie wstrząsające przeżycie. Sam do dziś nie wierzę, że powiedziałem wtedy „nie”.
I ta sama firma potem spotkała się z Szorysem Bycem?
(Wybuch śmiechu) On ma przynajmniej niższy głos.
Może głos mu wystarcza i nie musi tak jak ty podrywać na fortepian?
Aaa, to klasyk! Ale taki podryw musi być dobrze zaaranżowany. To nigdy nie może być tak: „Posłuchajcie, ja tu wam zaraz zagram”. Trzeba wyjechać w stylu: „Jak to było…, chyba nie pamiętam…, coś tak jakby, a nie, może dziś nie będę grał…”. W ogóle to najlepiej podrywało się na Staszka Soykę. Znałem wszystkie jego piosenki. Jak się trafiła fanka Soyki, to było sto procent sukcesu. Już niczego nie trzeba było udawać. Wystarczyło spytać: „Słuchaj mała, jaką piosenkę Staszka lubisz najbardziej?”. Wymieniała tytuł, a ja albo kolega, graliśmy. Zawsze działało.
Stąd wziął się twój pomysł na parodię Soyki?
Właśnie. Bo przecież nie po to, żeby Staszka wyśmiać. Całą swoją licealną młodość po prostu chciałem być Soyką.
Czy twój bohater widział ten numer na żywo?
Tak. To był dla mnie bardzo miły moment. Pierwszy raz zobaczyłem, jak ktoś na widowni ze śmiechu spadł z krzesła. Był to Stanisław.
Max chyba z krzesła nie spadł.
Nieprzenikniona była dla mnie jego reakcja. Powiedział mi, że się bardzo śmiał, po czym przeczytałem w kolorowym tygodniku wywiad z Kolonką, w którym zauważył, że ta parodia nie jest najlepsza, bo on przecież nie mówi po polsku z amerykańskim akcentem. Ja sobie tę jego kwestię wyciąłem. Ale nawet nie dlatego, że zaprzeczył jakoby mówił z amerykańska. Wyciąłem sobie fragment owego wywiadu, bo Max powiedział w nim, że jego wizerunek człowieka mówiącego z jankeskim akcentem utrwalił Maciej Stuhr w parodii kabaretowej. Wzruszyłem się.
Bałeś się parodiować Gustawa Holoubka?
Byłem wtedy o dobre 10 lat młodszy i nie miałem wyobraźni (śmiech). Nie przewidziałem na przykład, że w trakcie wygłaszania monologu zobaczę nagle w czwartym rzędzie pana Gustawa. Chciałem w panice przeskoczyć na Zapasiewicza, ale jakoś dałem radę. Potem Mistrz zaszczycił nas wizytą w garderobie. Stanął nade mną i powiedział (tu Maciej Stuhr na chwilę staje się Mistrzem – przyp. aut.): „Więc okazuje się, że to co do tej pory braliśmy za orgazm, to jest astma” (śmiech).
Porozmawiajmy o jeszcze jednym Mistrzu. Powiedz, co twój tata, którego nazywasz czasem Dominatorem, ma z „Pudziana”?
Ma bardzo zbliżone wymiary, tylko podawane w innej kolejności (śmiech). Ojciec w relacjach rodzinnych jest postacią dominującą i stąd ten „Dominator”. Tata zwykle przejmuje inicjatywę. Opowiada anegdoty. Głównie o sobie. Zawsze byłem jego wiernym słuchaczem.
Też masz takie cechy?
Na razie nie. Może one przychodzą z wiekiem?
Po raz pierwszy ojciec nie miał krytycznych uwag do twojego aktorstwa po obejrzeniu Aniołów w Ameryce. Wcześniej bardzo długo się czepiał…
Raczej dawał uwagi techniczne. On wychwytuje każdą słabość. A jego rady są dla mnie wyjątkowo cenne, bo daje je gość, który wie, co mówi. Pamiętam, jak kiedyś oglądaliśmy razem scenę z Malajkatem w V.I.P-ie. W filmie proszę Wojtka, żeby dał mi kasetę z Ojcem chrzestnym. On wychodzi z kadru, a ja zostaję w nim na parę sekund. Ojciec zareagował błyskawicznie: „Oooo, proszę, aktor nie wie, co grać”.
Co wtedy się gra? Czekanie?
Właśnie nie! Z wiekiem uczymy się różnych trików. Można zagrać „za ciasne buty” albo „strach przed spadającą lampą”. Ja grałem wtedy „czekanie”. I wyglądałem jak ostatni ciul.
Najgorszy film Stuhra juniora w rankingu Stuhra seniora?
Jak będziecie z nim rozmawiać, unikajcie tytułu Poranek kojota, bo jego schorowane serce może tego nie wytrzymać. Walenie gruchy do jogurtu to poziom dowcipu, który ojcu wyraźnie nie przypasował. Pamiętajcie, że on jest panem rektorem. Czasem jednak przypominam mu, jak rektor jeździł na ekranie zamknięty w czajniku. Jak to się zapomina…
Potrafisz się odgryźć i skrytykować aktorstwo ojca?
On dosyć słabo znosi krytykę. Ale jesteśmy wobec siebie uczciwi. Pamiętam Wielebnych Mrożka, których ojciec reżyserował i w których grał. Reżyseria tak bardzo mu się spodobała, że odpuścił zupełnie rolę. Po przedstawieniu w garderobie powiedziałem mu o tym. I wiecie co? Przyznał mi rację i po dwóch tygodniach się poprawił (śmiech). To jest w ogóle pułapka dla grających reżyserów. Ojciec, jak każdy, musiał się tego nauczyć.
Teraz pracujecie razem w Korowodzie. Wcześniej pracowaliście w Pogodzie na jutro. Powiedziałeś, że prawie zawodowo. Dlaczego tylko „prawie”?
Na linii aktor-reżyser pełne zawodowstwo. Ale jak mi tatuś gadał, że 20 lat był w zakonie, a ja mu na to, że mamusia ma nowego faceta, to… Mocne przeżycie aktorskie. W takich chwilach ten zawód bywa idiotyczny.
Na pewno masz już dość porównań z ojcem. A pamiętasz jakieś wyjątkowo zabawne?
Kiedyś kręciłem film we Wrocławiu. Podszedł do mnie statysta i mówi: „Słuchaj, a ty skończyłeś szkołę teatralną?”. Odpowiedziałem, że skończyłem. A on na to: „Dobrze. Ojcami ślada”.
(Śmiech). Ale zanim poszedłeś „ojcami ślada”, wybrałeś psychologię. Tak jak większość maturzystów zamiast iść do psychologa, poszedłeś na psychologię?
Nie. Ja raczej nie wiedziałem, co wybrać. I z niezdecydowania wylądowałem na psychologii. Dużo jest tam podobnych typów.
Z doświadczenia wiemy, że znajomi po psychologii bywają dość dziwni.
O znajomych po szkole aktorskiej nie można powiedzieć niczego innego (śmiech).
Więc ty powinieneś być dziwny do kwadratu.
Staram się być jak najbardziej nie-dziwny. Aktorzy często przestają przypominać normalnych ludzi. Najdobitniej widać to za oceanem. Tam poziom sławy i powszechnego uwielbienia przekroczył wszelkie granice. Okazuje się, że ten nadmiar miłości może zabijać. Im większa kariera, tym często większy upadek. Poza tym, mimo, że daleko mi do wszelkich spiskowych teorii dziejów, to kiedy czytam, że Angelina zdradza Brada, to jestem prawie gotowy iść o zakład, że ten news jest wart kilka milionów dolarów, a część z tej puli trafia do kieszeni Angeliny i Brada. Ponadto amerykańscy aktorzy przestają przypominać ludzi. Widziałem ostatnio zwiastun do najnowszej Szklanej pułapki i zauważyłem, że Bruce Willis wygląda w tym filmie lepiej, niż w pierwszej części, choć jest on prawdopodobnie w wieku Gustawa Holoubka. Nie chciałbym być Brucem Willisem.
A Bradem byś chciał?
Mówię to z wielkim bólem, ale nie dość, że jest najprzystojniejszym facetem na świecie, to jeszcze naprawdę świetnym aktorem. Skurczybyk. Myślicie, że do Fight Clubu wyćwiczył kaloryfer do takiej formy, czy miał dublera brzuchowego?
Raczej wyćwiczył. W Przekręcie i Troi też tak wyglądał.
Racja, za taką kasę też bym miał taki brzuszek.
Ale ciebie podobno ciągnie do sportu. Głównie do kajakarstwa ekstremalnego.
To fakt, bardzo mi się podoba, ale głównym sportem ekstremalnym, jaki uprawiam, jest prowadzenie imprez masowych. Kiedyś występowałem przed publicznością, która krzyczała do mnie: „Zrób fikołka, zrób fikołka!”. Dopóki go nie zrobiłem, nie pozwalali mi dojść do głosu. Impreza trwała do białego rana, a ja fiknąłem z pięćdziesiąt razy.
Łatwo można cię wynająć jako wodzireja, na przykład na zabawę sylwestrową?
W Sylwestra nie pracuję. A propozycji prowadzenia różnych imprez mam tak dużo, że przyjąłem specjalną taktykę – jestem cholernie drogi. Dzięki temu w ten sposób pracuję góra raz na dwa miesiące. A potem mogę sobie spokojnie pozwolić na etat w teatrze za 1500 złotych miesięcznie. Mogę patrzeć na siebie w lustrze i godnie żyć.
Czy te ciemne okulary Hugo Bossa pomagają ci spoglądać w lustro, czy to kwestia wczorajszego wieczora?
Nie. Kupiłem je wczoraj na lotnisku i chciałem się wam pochwalić.
Tak samo jak białymi butami?
A to akurat prezent od żony. Podobno są modne. Z wczesnej młodości pamiętam, że białe buty były szczytem obciachu. Mam więc pewne podejrzenia, że żona chce wyeliminować chociaż częściowe zainteresowanie płci przeciwnej.
Ma powody? Powiedz, jak reaguje na spojrzenia innych kobiet?
Powściągliwie. Na waszych łamach powinienem powiedzieć, że wyrywam panienki na lewo i prawo. Więc korzystając z okazji, chciałem się pochwalić, że… o żona dzwoni! Przepraszam na chwilę. (Po chwili) To na czym stanęliśmy?
Na wyrywaniu. Możesz nam opowiedzieć, jak imponujesz kobietom, cofając bez włączonego silnika.
(Śmiech) Skąd wiecie? To niezły numer. Na ławeczce obok mojego zaparkowanego samochodu siedziała fajna laska. Chciałem zrobić taki myk, żeby cofnąć bezszelestnie. Odkręciłem szybę i ostentacyjnie trzymając w ręce kluczyki, wcisnąłem sprzęgło i jakby od niechcenia skręciłem kierownicę. Stałem na górce, więc poszło elegancko. Niestety nie przewidziałem, że bez kluczyków w stacyjce zablokuje się kierownica. Tymczasem zamiast myśleć, patrzyłem lasce głęboko w oczy i zaliczyłem dzwona. Lepiej mi idzie podrywanie na fortepian.
Odmawiasz prowadzenia większości imprez, a odmówiłeś już udziału w „Tańcu z gwiazdami”?
Odmówiłem. Przy którejtamś edycji, jak już nie wiedziałem, jak odmówić – Andrzej Poniedzielski i Zbyszek Zamachowski poradzili mi, żebym w końcu powiedział, że skoro taniec to mowa ciała, to moje ciało mówi: „nie” (śmiech).
Podobnie odpowiadasz partiom politycznym?
Nie mam propozycji. Tylko raz dzwonił do mnie pan Frasyniuk, mówiąc, że to co powiedziałem w jednym z wywiadów całkowicie pokrywa się z programem Partii Demokratycznej. I co ja na to? Powiedziałem, że bardzo się cieszę. A on: „I co pan zamierza z tym zrobić?”. „Nic, już chyba wszystko zrobiłem. Przecież na łamach gazety wygłosiłem wasz program polityczny!” Zresztą ten sam wywiad równie entuzjastycznie przyjęli polscy faszyści. Wygłosiłem tam bowiem wielce kontrowersyjną tezę, że kocham swój kraj. Naziści umieścili mnie na stronie internetowej obok Hitlera, Mussoliniego i Franco. Gdyby nie interwencja Interpolu i likwidacja tej strony, pewnie dalej bym tam figurował. Dla równowagi mogę dodać, że pewnego razu w broszurze pod znamiennym tytułem „Poznaj Żyda” odkryłem prawdziwe nazwisko ojca – Josek Feingold. Dla każdego coś miłego.
Jest pewien facet, który powiedział nam, że bardzo go zaniedbujesz i czuje się sierotą, w związku z tym oczekuje od ciebie, żebyś się dowiadywał, czy ma pieniądze na wódkę, gazety i piwo. Kim on jest?
Miałbym tu kilka typów (śmiech). Może Więckiewicz, ale… nie. Już wiem. Jan Nowicki, mój ojciec chrzestny. Skoro uważa, że go zaniedbuję, to możecie mu powiedzieć, że po prostu się odwdzięczam (śmiech).
Na komunię coś ci jednak kupił.
I to był ten dzień, w którym poznałem ojca chrzestnego (śmiech). Pamiętam, jak któregoś razu przyjechał do nas na wieś i patrząc na mnie i moją siostrę powiedział do naszej mamy: „Tak brzydkich dzieci to w życiu nie widziałem”.
Tego się wypiera. Nawet powiedział nam, że jesteś ładny, a twoja twarz wywołuje uczucia samarytańskie u kobiet, przez co nigdy nie mogą być pewne w jakim celu dają ci pierś do ssania.
Macie to na piśmie (śmiech)? Jakiś czas temu wypomniałem Janowi owe „brzydkie dzieci”. Wiecie co zrobił? Popatrzył na mnie dłużej i powiedział: „Nie zmieniłem zdania…” (śmiech). Janek to świetny zawodnik. Podziwiam go.
Lubisz powtarzać, że trzeba żyć w zgodzie ze swoim wiekiem. Czy ojciec chrzestny jest w tej dziedzinie dla ciebie wzorem?
Jednym ze wzorów na pewno. Moim zdaniem uleganie propagandzie młodości to przykra sprawa. Przez chwilę jesteśmy młodzi, potem starsi, a jeszcze potem starzy. I to jest w porządku. Po co udawać, że jest inaczej?
Jakieś najżałośniejsze przykłady?
Nie, proszę was. Przecież nie powiem. Ludzie, którzy nie udają, nie przebierają się w młodzieżowe ciuszki. Wydają się młodsi duchem. Patrzcie na Jandę. Ona jest młodsza od większości koleżanek w moim wieku. A wcale nie stara się być młoda.
Ponoć wśród równolatków często czujesz się jak ufoludek.
To wynika z tego, że w moim środowisku model rodzinny jest nieco w odwrocie, więc jak ktoś po spektaklu zamiast imprezować, wraca do żony i dziecka, to jest trochę dziwny i wygląda nietypowo.
A do tego nawet nie przypalasz.
Właśnie (śmiech). Teraz to już wygląda trochę inaczej, ale trzeba mieć jaja, żeby w wieku nastu lat odmawiać przyjęcia krążącej faji. Nie wychodząc na bufona… Znam siebie, dlatego nigdy nawet nie spróbowałem. Obawiam się, że mogłoby mi się to za bardzo spodobać. Przez pierwszy rok opowiadałbym dobre dowcipy, a potem wszedłbym na poziom Andy’ego Kaufmana i dowcipy opowiadane przeze mnie, śmieszyłyby tylko mnie.
Pamiętasz najgorszy kawał w swoim wykonaniu?
Pamiętam jeden z najgorszych wieczorów, kiedy nikt się nie śmiał. To była impreza z okazji wręczenia nagrody Fundacji Kultury Polskiej Romanowi Polańskiemu. Przyjechali jego koledzy, różni politycy i ja – jako prowadzący. Byłem najmłodszy na sali, ale co tam, nie z takich opresji się wychodziło. Zacząłem opowiadać dowcipy, z każdym kolejnym wywołując coraz większe zdziwienie. Był to wieczór masakryczny. Jak chcesz za wszelką cenę rozśmieszyć ludzi, a ci się nie dają, to zaczyna się dramat. Roman potem poklepał mnie po plecach i powiedział: „Nie było tak źle” (śmiech). Zrozumiałem wtedy, jak musiał czuć się Fazi z Muppet Show.
To twoja ulubiona postać?
Chyba wolałem Zwierzaka. Kupowałem wszystkie figurki z tego programu. Niestety, najbardziej rozczarowujący był właśnie Zwierzak. Miał cienkie nogi i dużą głowę, był źle wyważony i ciągle się przewracał. Potem dostałem od ojca prawdziwego muppeta – Zwierzaka, tzn. takiego, którym można było ruszać. Zrobił furorę na podwórku. Do tego stopnia, że koleżanka go pożyczyła i nigdy nie oddała. To może głupio zabrzmi, ale: „Dorota! Oddaj mi mojego Zwierzaka!” (śmiech).
Wracamy do pytania o twój najgorszy dowcip, bo się wymigałeś.
No dobra. Ale to jest straszna opowieść. Dowcip czasem posiada piorunującą siłę. W dzieciństwie miałem w szkole koleżankę – murzynkę. Osiągnęliśmy naprawdę najwyższy z możliwych poziomów tolerancji, była jedną z nas do tego stopnia, że zapominaliśmy o kolorze skóry. Którejś nocy w większym towarzystwie opowiadaliśmy sobie setki dowcipów, przyszła moja kolej i wypaliłem: „Czym się różni murzyn od opon Dunlopa?”. Mało wybredny dowcip i już w momencie kiedy to mówiłem, zdałem sobie sprawę z tego, co robię. To koszmar, który śni mi się do dzisiaj. Od tamtego czasu nie opowiadam żadnych rasistowskich dowcipów, nawet tych bardzo śmiesznych.
A czym się różni murzyn od opon Dunlopa?
O nie. Nie naciągnięcie mnie na to, na pewno.
Sprawdzimy w internecie. Swoją drogą niezłe rzeczy można o tobie poczytać w sieci…
Wzruszyły mnie słowa pewnej laski, która na swoim blogu napisała, że widziała mnie – odbywającego stosunek płciowy w damskiej toalecie we Wrocławiu. Opis mnie wzruszył, a nawet pojawiło się uczucie żalu, że jednakowoż mnie tam nie było. Tylko kto to był? Szyc albo Adamczyk. Innej możliwości raczej nie ma (śmiech). Co jeszcze o mnie znaleźliście?
Że dresiarzy załatwiasz cytując Słowackiego.
To było niezłe. W przeciwieństwie do granych przeze mnie bohaterów, w życiu prywatnym na ogół udaje mi się wszystko „załatwić” polubownie. Kiedyś w momencie zagrożenia ze strony panów w sportowych odzieniach, nie wiedzieć czemu, zacząłem mówić wierszem. To akurat średnio im się spodobało i kiedy już mieli dać temu wyraz, chwytając się brzytwy powiedziałem: „Panowie, nie bijcie, my jesteśmy poetami”. Chłopaki zdębieli. Postali jeszcze chwilę, popatrzyli i poszli.
Często faceci chcą się sprawdzić ze znanym aktorem?
Moja nikczemna tężyzna fizyczna wywołuje w rywalach raczej uczucie litości, miast nienawiści. Dzięki temu mam spokój.
Więcej pytań nie mamy. Z nami też masz już spokój.
Nie wiem, czy zauważyliście, ale od czasu do czasu starałem się wspominać o innych dziewczynach niż moja żona. Wiem, z kim rozmawiam i mam nadzieję, że moje starania zostaną docenione (śmiech).