Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Maciej Maleńczuk

PLAYBOY nr 5, 2008

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Radek Polak

Ile osób uważa cię za chama i świnię?

Myślę, że jakieś 25 procent społeczeństwa. Czytając niektóre posty w internecie, mogę to stwierdzić z całą pewnością. Jestem dla nich dodatkowo skurwysynem i pederastą. Najśmieszniejsze sytuacje powstają, kiedy na przykład przyjeżdża do naszych dzieci lekarz i jest zdziwiony, że mieszkamy w normalnym domu.

A jaka jest twoja definicja „normalności”?

Człowiek normalny unika hipokryzji. Być może dlatego jest uważany za nienormalnego, bo hipokryzja jest najnormalniejszą cechą na świecie. Ten wywiad jest tego dobrym przykładem. Myślicie, że ja z tego wywiadu to będę prawdziwy ja? Gdybym do końca był sobą, to na scenie występowałbym w kalesonach i zaglądał do lodówki.

Niektórzy zarzucają Kazikowi, że występuje w kalesonach.

Dla mnie scena to może nie kościół, ale jednak czysta koszulina by się przydała. W ogóle kostium jest niezbędny. Wystarczy popatrzeć, ile fajnych lasek przychodzi na moje koncerty. A na występach Kazika kłębią się tylko tłumy pryszczatych chłopaków (śmiech).

Skoro już wspomniałeś o kościele, to co myślisz o nowym papieżu?

Myślę, że Niemiec jest doskonały na tym stolcu. Jestem wielkim antyklerykałem. Nigdy tego nie ukrywałem. Ale z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że jestem ateistą. Jakiś absolut chyba istnieje, ale jakie jego miano, nie wiem. Może Lucyfer.

Kiedyś wciskałeś kit, że przeszedłeś na islam.

Żeby zobaczyć baranów gotowych w to uwierzyć. Okazało się, że wszyscy uwierzyli. Do tej pory ciągnie się za mną ten islam. A mówi się, że mamy wolność wyznania. Gówno prawda.

Na odczepnego powiedziałeś też dziennikarzom, że stawiasz sobie za cel Weronikę Rosati…

No i wyjął ją Tede. Dziwię się.

Tede czy Weronice?

No, przecież, że Weronice (śmiech). Tede chyba kończy karierę. Zostało mu już tylko tunningowanie samochodów. Po prostu to wielkie „joł” okazało się nie takie znowu wielkie (śmiech). Ale w sam raz, żeby zadowolić Weronikę Rosati.

A kto zadowoliłby ciebie? Na przykład na naszej rozkładówce.

Proponuję wam Grażynę Łobaszewską, a co! Musiałem śpiewać z nią na „Viva! Najpiękniejsi”, to może i wy spróbujecie (śmiech). A na poważnie, to Karolina Gruszka. Chciałbym ją. Była już?

Coś ty! Boi się nas. Nawet na wywiad się nie zgodziła.

Za to zgadza się na występy w serialach. Zaraz zobaczymy ją w reklamie proszku do prania. Słuchajcie, a Marysia Góralczyk już była? Też jest fajna.

I też nie chciała.

Kurde, poczekajmy aż się dziewczyny trochę powycierają po dancingach i bankietach. Tylko, że wtedy to już nie będzie to. Przestaną się kwalifikować (śmiech).

Święte słowa. Szczególnie w ustach znanego feministy.

Niestety, z wiekiem pogarsza się moje zdanie o kobietach. Kiedyś gotów byłem je stawiać na świeczniku. Nawet zastanawiałem się, dlaczego w moim zespole nie ma żadnej dziewczyny. Odpowiedź poznałem, gdy zobaczyłem, jak mój kumpel męczy się grając z dwiema laskami. Facet chodzi jak obstrzyżony i nic nie może zdecydować, bo ma permanentne weto. W czasoprzestrzeni mojego życia feminizm z czasem wyparował. Mam wrażenie, że gdzieś po drodze kobiety przekroczyły Rubikon równouprawnienia i wskoczyły na obszar specjalnego traktowania. Jak więzień, który ma przywilej lepszego karmienia.

Całujesz w dłoń? Przepuszczasz w drzwiach?

W drzwiach – tak. W dłoń – nie. Chociaż kiedyś chciałem pocałować Hankę Bielicką i usłyszałem: „spieprzaj chłopaczku” (śmiech). Poszedłem jak zmyty.

Szczukę byś pocałował?

Nie wiem, ale pogadać bym mógł. Przynajmniej jest oczytana, a ja mam słabość do intelektualistek. Tylko ciężko na te prawdziwe trafić (śmiech). Jak już jakąś znajdziesz, to na ogół jest brzydka. Rzadko się trafia i ładna, i oczytana. Może gdzieś takie są. Ale gdzie?

A byłeś ostatnio na Ibizie?

Nie byłem. Myślicie, że tam można sobie wspólnie poczytać Puszkina?

Tego nie jesteśmy akurat pewni. Ale wiemy, że „wolisz polskie dziewczyny od tych zachodnich suk po sześciu czy siedmiu Ibizach”.

W Polsce też takie można znaleźć. Nie trzeba jechać na Ibizę. Wystarczy wielokrotne uczestnictwo w paradzie miłości w Łodzi. Dziewczyna po siedmiu paradach… Uff.

Dlaczego, gdy jesteś w Warszawie, nie nocujesz już w „Sobieskim”, tylko w „Reytanie”. Przecież nie ma w nim porno, a w „Sobieskim” jest.

Ale za to chujowe… W dodatku trzeba płacić i wpisywać numer pokoju. A potem dzwoni recepcjonista i pyta, czy już działa. Dramat. W ogóle „Sobieski” to zamierzchła epoka. Kiedyś był maksymalnym wypasem. Pamiętacie, że weekendowy nocleg w nim był nagrodą w „Randce w ciemno”? Ciężko uwierzyć. W „Reytanie” nie ma porno, ale jest cisza i Eurosport.

Kiedy ostatni raz byłeś w Wojcieszowie?

Dawno. Jakieś 10, może 15 lat temu. To był czas czerwonego tanga – niespodziewanego powrotu komunizmu. W dzisiejszych czasach nazywa się to LiD i już tak bardzo nie odczuwa się tej łączności z PZPR-em. Wtedy Miller i spółka byli czystym powrotem PRL-u. Jak pojechałem odwiedzić swoją rodzinę, to nie dość, że się okazało, iż wszyscy na nich głosują, ale jeszcze chcą mnie zakrzyczeć i oskarżyć o to, że brałem udział w rewolucji, która odebrała im bloczki na obiad. Nie dogadaliśmy się.

Jak długo tam mieszkałeś?

Od zera do szóstego miesiąca (śmiech). Nie za długo. Ale później przyjeżdżałem na wakacje.

Do ojca?

Też. Tata pracował w kamieniołomach i był siłaczem. Poza tym grał na gitarze.

Ale rozmawiałeś z nim tylko o sporcie.

Bo o polityce się nie dało. Dzisiaj jest stary i ma dwóch synów z innego małżeństwa. Nie są do mnie podobni. Ani fizycznie, ani mentalnie.

Dlatego pewnie nie byli sportowcami, tak jak ty… Zdobyłeś mistrzostwo okręgu w biegu przez płotki, czy w skoku wzwyż? Trudno to ustalić.

W skoku wzwyż. Wygrałem, bo faworyt miał kaca (śmiech). W biegu przez płotki zdobyłem wicemistrzostwo. Tak na poważnie to trenowałem tylko płotki.

Pobiegałbyś z Marylą Rodowicz?

A Maryla to płotkara?! Żartujecie! Nie wiedziałem. Super! Maryla nadaje się na sprinterkę. Przecież to prawdziwa kula ognia. Fireball.

Podobno wzwyż skoczyłeś aż dwa metry. W twoim czasie był to rekord świata kobiet. Nie żałujesz, że nie zostałeś sportowcem?

Żałuję. Okres między 16. a 30. rokiem życia mogłem spędzić na zawodach, wyjazdach i rozjazdach, a nie w więzieniu i w przejściu podziemnym z gitarą. Przynajmniej bym się wybiegał i pooglądał świat. Ale z drugiej strony nie miałbym doświadczenia setek ulicznych koncertów. Mogłem próbować robić karierę sportową, ale miałem mądrego trenera. Od razu mi powiedział, że nic ze mnie nie będzie (śmiech). I miał rację. Mówił: „Masz warunki, ale nie masz mentalności”.

Do obróbki skrawaniem też chyba nie miałeś. Jakby cię postawić dzisiaj przy tokarce, to machnąłbyś coś?

Kij baseballowy może bym i wytoczył. Chociaż w szkole obrabiałem raczej metal niż drewno. W ogóle to jestem wykształconym ślusarzem-spawaczem. Ale powiem wam jedno: nie chciałbym jeździć samochodem, który ma moje spawy.

Przydały ci się kiedykolwiek techniczne umiejętności? Potrafisz na przykład coś naprawić?

Nigdy nie przejawiałem w tej dziedzinie większego talentu. Wiele lat zajęło mi nauczenie się, jak naprawić spłuczkę w kiblu i przetkać syfon pod umywalką.

Często powtarzasz, że chcesz mieć syna. I co?

No, powinienem ćwiczyć na lewo i prawo, jak Marley. W końcu może spłodziłbym coś innego niż córkę. Ale uważam, że kobieta to też człowiek.

Nawet syna „chciałbyś nauczyć miłości do kobiet”.

Przyprowadziłbym mu jakąś gejszę z miasta Poznań, żeby nie musiał bezlitośnie trzepać kapucyna, tak jak ja musiałem, gdy czekałem na łaskawe spojrzenie gwiazdy liceum. Gdybym miał syna, podzieliłbym się z nim swoim fanklubem (śmiech). Z córkami to inna sprawa.

Jak będziesz traktował pierwszych absztyfikantów?

Nie wyobrażam sobie tego. Mam nadzieję, że prędzej zdechnę (śmiech).

Syna chciałeś też nauczyć, jak się bić.

Córki też instruuję. W domu wisi worek, więc każdy może sobie przywalić. Mówię im tylko: „Zrób to tak, żeby nie skręcić sobie nadgarstka”. Poza tym moje córki nawalają się w sposób kontrolowany między sobą. Bardzo to lubią, a walenie królika po pysku to ich ulubiona zabawa.

„Na mieście” mówią, że ty też potrafisz przywalić.

Jebnąłem grubemu, pierdolnę każdemu (śmiech). Kiedyś Kraków zrobił sobie u mnie minus. Koleżanka Agnieszka roznosiła wstrętną plotę na mój temat. Otóż nakryła mnie z kolegą w damskim kiblu. Co mogli robić panowie w trakcie Sylwestra w damskim kiblu? Coś nielegalnego, ale niekoniecznie musiała to być „sodomia i gomoria”. Po trzech dniach zadzwonił do mnie Hektor – kolega z ubikacji i powiedział, że cały Kraków gada, że się robiliśmy w tamtej łazience. Wkurwiłem się. Kiedy zadzwonił telefon, pedalskim tonem zapytałem: „Heektoor?”. A z drugiej strony był Pudel: „Maciek, a więc to prawda…” (śmiech). Okazało się, że nawet najbliżsi kumple, z którymi nie raz wciągaliśmy panienki do samochodu, są w stanie w coś takiego uwierzyć. Poszedłem na miasto i się dowiedziałem. Szczekał ktoś, kto miał 2 metry i ważył 140 kilo. Emerytowany policjant, dorabiający na bramce w klubie. Wróciłem do domu, założyłem ochronne rękawiczki do jazdy na rolkach i wziąłem Hektora, któremu kazałem obstawiać schody. A ja poszedłem na dół pierdolnąć faceta w mordę. Rozciąłem mu łuk brwiowy. Niestety nie powiodła się, zaplanowana perfekcyjnie, ucieczka. Gruby był szybszy, trzasnął mnie kolanem i złamał dwa żebra. Przeleżałem trzy tygodnie w łóżku, ale za to zacząłem odbierać telefony z przeprosinami. Wiadomo… jebnął grubemu, może każdemu.

Lubisz się „przypieprzać do tych, którzy są nietykalni”. Czy ktoś nowy pojawił się na twojej liście?

Najlepiej czasem przypieprzyć się do samego siebie. Warto na przykład wejść na youtube’a i obejrzeć sobie moje pijane wywiady. Makabra.

Ten z redaktorem w garniturze był naprawdę bardzo ciekawy.

W trakcie rozmowy popijałem cały czas żołądkową gorzką i to było widać. Zacząłem na trzeźwo, skończyłem prawie bez filmu (śmiech).

Czy alkohol nadal wywołuje w tobie agresję?

Nic się nie zmieniło, bo nic się nie może zmienić. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś był agresywny po trawie. A po wódce? Co drugi. Wniosek jest prosty: należy rezygnować z alkoholu na rzecz zioła (śmiech).

A gdy już dopadnie cię agresja, to lubisz dawać w mordę, czy brać w mordę?

Bicie ludzi jest przyjemne. Natomiast dostawanie po pysku jest mało fajne. Ale kiedy zaczynasz się rzucać, to musisz mieć świadomość, że sam dostaniesz. I kiedy szukasz zadymy, to tak naprawdę nie po to, żeby przywalić, ale żeby samemu oberwać. Bicie ludzi, choć przyjemne, nie przynosi żadnej wartości dodanej. A jak dostaniesz w łeb, to na pewno głęboko to przemyślisz.

Twierdzisz, że na scenie występuje strasznie dużo pantoflarzy. No to prosimy o definicję scenicznego pantofla.

Kiljański. Nie znajdziecie lepszej (śmiech).

Dlaczego?

Bo przyjeżdża na wszystkie koncerty z własną płytą CD. Nie wiem, czy boi się śpiewać na żywo, czy po prostu nie potrafi.

O Pudlu z Pudelsów też ostatnio mówiłeś – pantoflarz.

Wiecie, w jaki sposób straciłem do niego sentyment? Był taki koncert w Jaworznie, plener o godzinie 16 w pełnym słońcu. Nagle publika oszalała. Wleciało na scenę kilkanaście staników. Szybko się w nie poubieraliśmy. I co? Wyobraźcie sobie, że ten skończony pantoflarz – Pudel na koniec koncertu podszedł do mikrofonu i powiedział: „Dziewczyny, za chwilę oddamy wam te staniki”. Od tamtego czasu żaden stanik nie wpadł na scenę, na której grali Pudelsi. Zespół się skończył.

Jakie inne przedmioty leciały w twoją stronę?

W Jarocinie kamienie, ale to normalna sprawa. Kiedyś otrzymałem też cios jabłkiem na ulicy. Dostałem w pudło od gitary. Wściekłem się, bo w latach 80. gitara była czymś. Ile ja na kufer poderwałem lasek…

Zarabiałeś kiedyś inaczej niż muzyką?

Skuwałem tynki. Jeden dzień roznosiłem mleko, a potem przez tydzień miałem zakwasy. Pracowałem w przedsiębiorstwie ochrony zabytków w Krakowie. A jak wyszedłem z więzienia, to pracowałem w barze na Grodzkiej, w którym specjalnością były placki ziemniaczane. Kiedy dziewczyny z baru zobaczyły takiego chudzielca, zaraz wzięły mnie pod swoje skrzydła. To były fajne dziewuchy ze wsi. Od razu zaczęły mnie paść. Później załapałem się do lepszego baru. Pamiętam nazwę – „Jubilatka”. Dopuścili mnie nawet do alkoholu (śmiech). Ja wynosiłem Ciociosana, a koledzy przynosili marihuanę. Paliliśmy więc gandzię pod Ciociosana. Nigdy potem jedno i drugie nie smakowało mi bardziej niż wtedy. Miałem też epizod w zakładzie „Bonarka”.

Co tam robili?

Produkowali fosforan amonowy i superfosfat wapniowy – dwa rodzaje sztucznego nawozu. 80 procent załogi to byli skazani na pracę. Ja przychodziłem tam z gitarą. Pamiętam słowa kierownika: „Panie Maleńczuk, czy ja mam przez pana dostać zawału serca?”. Mogę wam opowiedzieć jedną fajną historię o „Bonarce”. Jak szedłem tam pierwszy raz, to zobaczyłem wiszącego na gałązce, napełnionego świeżą spermą – kondoma. Zapytałem kolegów i dowiedziałem się, że droga do zakładu nazywa się Aleja Kondomów, bo od wielu lat, zawsze rano, wisi na gałęzi nowa, pełna guma. Próbowaliśmy przeprowadzić śledztwo, ale przez trzy miesiące, kiedy tam chodziłem, nie udało się dowiedzieć, który pracownik był taki sumienny.

Siedziałeś w tym samym czasie i w tym samym więzieniu co Andrzej Stasiuk. A nawet zostaliście skazani z podobnego powodu. Nigdy jednak się nie spotkaliście…

Nie mogliśmy się spotkać. Ja grypsowałem, a on – z tego co mi wiadomo – nie. Nawet jakbyśmy siedzieli w tej samej celi, nie moglibyśmy się za bardzo kontaktować.

Stasiuk opowiadał nam, że w tamtych czasach, kiedy waszego uwolnienia domagała się organizacja Wolność i Pokój, jeden z jej aktywnych członków – Jan Rokita – wyglądał bardzo komicznie.

Miał długie włosy (śmiech). Obawiam się, że pan Rokita nigdy od tej komiczności już nie uciekł. A w tej chwili, dzięki swojej małżonce, pogrąża się w niej całkowicie. Małżonka kompromituje jego nazwisko na każdym kroku. Jak można mówić o problemach Polski tak złym językiem? (i tu Maciej Maleńczuk z wprawą i talentem parodiuje telewizyjne perory Nelly Rokity). Mówię wam, że związek Jana Rokity z Nelly to jest najlepszy dowód na to, jaką siłę ma miłość. Bo nie wyobrażam sobie żadnego innego powodu, dla którego można by z nią być. Kiedyś Jan Rokita chodził i krzyczał: „Uwolnić Maleńczuka”, a teraz chyba ja powinienem się odwdzięczyć i krzyczeć: „Uwolnić Rokitę”!

(Ogólny wybuch śmiechu)

Współczuję mu bardzo, bo chociaż 90 procent mężczyzn w Polsce jest pantoflarzami, to przynajmniej w miarę skutecznie to ukrywają. W jego przypadku prawda wyszła na jaw. I to publicznie.

Może znajdą się jednak jakieś jasne strony pani Nelly?

Sama się przyznaje, że jest beznadziejną posłanką. Zero interpelacji. Zero aktywności. Ona potwierdza prawdę, że niektórych kobiet nie powinno się dopuszczać do głosu, bo będzie bigos.

Mówisz, że lubisz, jak mężczyzna jest mężczyzną. A jednocześnie twierdzisz, że dzisiaj większość facetów „leci z cipy”. Który najbardziej?

Kiljański, ha ha ha ha ha ha. Co będzie, jak kiedyś mu się zatnie sprzęt?

Od lat marzysz o procesie sądowym. Może Kiljański ci pomoże?

On tak „leci z cipy”, żeby się nie odważył. Prędzej Kayah zrobi to w jego imieniu.

Lubisz powtarzać, że facetom nie uchodzi płakać. Nigdy ci się nie zdarza?

Tylko z wściekłości i miłości.

Z podobnych powodów mógłby płakać nawet Jan Nowicki.

Chciałbym mieć takiego kolegę jak on. Jest świetnym, mądrym facetem, któremu nigdy nie przywalił syfon. Czyta książki i gada do rzeczy. Im starszy, tym lepszy.

Nie przeszkadza ci, że kibicuje Wiśle?

Absolutnie. Przez ten mój hymn dla Cracovii są miejsca w Krakowie, w których jestem witany owacyjnie, ale są też takie, w których zapada grobowa cisza. Słyszałem, że kiedyś dwóch piłkarzy założyło się, że któryś z nich wejdzie do knajpy kibiców Wisły w koszulce Cracovii. Przepraszam, ale ja zrobiłem to bez zakładu. Usiadłem przy barze i zapytałem: „Który?”. Nikt nie wystartował. Darowali mi życie, choć mogli mnie uszkodzić. W ogóle uważam, że kibice Wisły są bardziej tolerancyjni od tych z Cracovii. Jestem generalnie za zakopaniem topora wojennego. Ale dla Wisły hymnu pisać nie będę. Niech się tym pan Sikorowski zajmuje. Może i Wisła gra lepiej, ale hymnu nikt nam nie odbierze!

Zapłaciłeś w końcu mandaty za jazdę na rolkach po krakowskim dworcu?

Co jakiś czas przychodzi do mnie komornik i mówi: „Jestem z Urzędu Skarbowego i mam nadzieję, że załatwimy sprawę po dobroci”.

Czyli pełna kultura.

Bo ja wiem? Czy można połączyć słowa „komornik” i „kultura”? Niżej od nich są tylko aktorzy, którzy mogą zagrać wszystko. Nawet komornika.

Ale to trochę głupia sprawa dostać mandat za coś takiego.

Głupiej by było wylądować w rolkach na dołku. Reszta osadzonych nie musiałaby tego potraktować poważnie (śmiech). Nie zamierzam biegać na komendę z kasą w zębach. Czekam więc sobie spokojnie. Przychodzi pan, dostaje kawę, siada przy stole, wyciąga papiery i podlicza cały rok. Daję mu pieniądze do ręki i sprawa załatwiona. Pewnie niedługo wpadnie znowu, bo przyszły już dwa wezwania.

Gdybyś skutecznie odmawiał zapłaty mógłbyś znowu trafić za kratki. Jak się o tobie czyta, to można odnieść wrażenie, że ty lubisz czasami posiedzieć.

Kiedyś nawet kazałem sam siebie zamknąć! Miałem okres ostrzejszego picia i dostałem wewnętrzną informację, że jeżeli ktoś się mną za chwilę nie zajmie, to narobię jakiegoś większego bigosu. Osobiście wykręciłem 997 i poprosiłem o odwózkę na izbę. Tam się dopiero uspokoiłem. Miałem 0,8 promila, więc szybko trzeźwiałem i miałem ubaw, obserwując przerażonych Angoli, Szkotów i Irlandczyków, którzy myśleli, że są już w więzieniu: „Where we are? Where we are?”. Cały czas musiałem gadać: „Take it easy, take it easy”. Strasznie chłopaki spękały. A tak naprawdę nagrabił sobie tylko jeden, bo pobił się z policjantem i czekał na sprawę.

I wyrok odsiedział pewnie na Wyspach. A Polak skazany niedawno za gwałt w Szkocji, prawdopodobnie trafi do polskiego kryminału. Chyba, że ułaskawiłby go prezydent. Ty byś ułaskawił?

Nie! W ogóle każdy prezydent pod koniec kadencji powinien ogłosić publicznie, kogo ułaskawił i z jakiego artykułu. Byłaby to bardzo ciekawa lektura. Wałęsa i Kwaśniewski ułaskawili 2500 osób. To prawie jedna osoba na dwa dni! Nie wierzę, że przy takiej częstotliwości zapoznali się dokładnie ze sprawami. Prawo łaski jest dla mnie dziwne. Powinno być bardziej transparentne.

Którego z prezydentów oceniasz najgorzej?

Kaczyńskiego. Nie mam najmniejszych wątpliwości. A najlepiej, z bólem muszę to przyznać, oceniam Kwaśniewskiego. Choć Wałęsa też zrobił kupę dobrych rzeczy, więc psy trzeba z niego spuścić.

Najnowszy album Homo Twist zamyka utwór – elegia, poświęcony Stanisławowi Lemowi. Znałeś go?

Kiedyś zadzwonił do mnie jego sekretarz i powiedział, że pan Lem chciałby, żebym publicznie przeczytał jego Dyktanda. Niezwykle podbudowało mnie to wyróżnienie. Dyktanda nagrałem z podkładem muzycznym. Wyszły super. Pan Lem raczył odsłuchać, a następnie podpisał mi tom swoich Dzieł zebranych. Chapeau bas! Całkiem możliwe, że moje poczucie humoru i zamiłowanie do słowotwórstwa nie byłyby takie, gdyby nie on.

Kiedyś powiedziałeś nawet, że kochasz pana Stanisława.

Uwielbiam go. Lem powiedział coś, pod czym podpisuję się dwiema rękami i nogami: „Ja nie wierzę. Ja wiem”. Do końca życia był ateistą i nie odpuścił tej sprawy. Mimo, że ludzie na stare lata dewocieją. Powiedzenie – „Jak trwoga, to do Boga” – pana Stanisława nigdy nie obowiązywało.

Słuchając ostatniej płyty, można się przekonać, że kochasz również, nie po raz pierwszy zresztą, Tadeusza Nalepę.

I to bardzo. Podobnie jak Puszkina – niezmiernie. Chciałbym zobaczyć dzisiaj wszystkie panienki, które przeleciałem na Puszkina.

To, żeby zostać w tym klimacie, spytamy cię o tekst 200 złotych.

Jest to utwór inspirowany przygodą Janka Borysewicza. Pewnego razu do jego pokoju w hotelu „Pod orłem” w Bydgoszczy zapukała piękna kobieta, która powiedziała, że go kocha. Janek był w słabej kondycji psychicznej, więc odzyskał nadzieję. Nad ranem zaczepił go portier: „Panie Janku – dwieście złotych”. Samo życie. Znam to z autopsji. Wielokrotnie musiałem płacić za coś, co wydawało mi się darmowe. W tym przypadku łatwo obliczyć, jak długo Janek wtedy ćwiczył. Cztery godziny (śmiech).

Słyszeliśmy, że również Wiesław ma ciekawe inspiracje.

Napisałem go pod wpływem doniesień prasowych o potworze, który znęcał się nad swoją małżonką za pomocą palnika acetylenowego. Przysmażał sobie nim także parówki z lodówki. Ale jeden tekst z tej piosenki, który miał wejść na płytę, jednak sobie darowaliśmy: „Znęcony zapachem smażonych serdelek, przyplątał się u nóg jego malutki pudelek”. Zgadnijcie dlaczego? (śmiech).

Czy nadal nie widzisz w Polsce nikogo, kto mógłby ci dorównać jako skandaliście?

Dorównać by mi mógł tylko… Kiljański (śmiech).

Na skróty:

O BERMUDACH:

Dzisiaj, jak na plaży nie masz bermudów, to od razu biorą cię za Borata. To kolejny przyczynek do tego, żeby poniżać kobiety. Walczmy, żeby one też musiały chodzić w bermudach!

O UZBROJENIU:

Mieszkam na wsi i gdzie się nie obrócę, to ktoś leży z siekierą w głowie. Jestem hipisem, zwolennikiem wolnej miłości, nie jestem homofobem, ale jeżeli ktoś umyślnie przekracza próg mojego domu bez mojej zgody, jestem uzbrojony na taką okazję. Spróbuj napluć na mą glebę, to cię zajebię (śmiech).

O REPUTACJI:

Córki mają gdzieś moją reputację. One chcą, żebym podał im sok. Bo jestem tylko tatą.

O PRZYGODZIE ŻONY:

Jej sprawa, jak chce spędzać wolne wieczory. Czy pójdzie do teatru, czy w miejsce, gdzie mogą pochlastać twarz. Zwykle wybiera tę drugą opcję. Kiedyś skończyło się to dla niej bigosem. Wróciła do domu z poharataną twarzą… Jak już kogoś kopie w dupę, to niech przynajmniej robi to tak, żeby choć na chwilę go zneutralizować i nie dać okazji, żeby się odwinął ze szklanką w ręku. Trzeba tak kopać, żeby mieć czas na ucieczkę.

O PANU K.:

Kutz jest najciekawszą postacią w polskim parlamencie. Zajebisty gość. Master of Masters. Genialnie gra rolę kolesia, którym wszyscy wycierają sobie gęby.

O DRUGIM PANU K.:

Już Kantor stwierdził, że manekiny są najniższymi formami sztuki, a po nich są tylko aktorzy. Podpisuję się pod tym. Nigdy nie było wiadomo, czy w jego sztukach siedzą kukły, czy żywi ludzie. Zwykle okazywało się, że kukłą był człowiek i odwrotnie. To Kantor sprowadził aktora na samo dno. Oglądałem kiedyś wideo z jego spektaklu, w czasie którego na publiczność rzucają się hordy facetów ubranych tylko w stringi. Zdzierają z ludzi ubrania, zabierają torebki, krzyczą: „Dawaj to!” – totalny terror. Rewelacja. Dzisiaj to by nie przeszło. Od razy ktoś dostałby w ryj (śmiech).