Łukasz Podolski
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Czy na nasze spotkanie przyjechałeś autobusem?
Dziś akurat wybrałem samochód. A co?
Cały Londyn trzęsie się od informacji, że Podolskiego można spotkać w zwykłym autobusie. W piłkarskim środowisku to sprawa niespotykana.
Czy coś w tym złego? Chyba autobusy są po to, żeby nimi jeździć. Nie widzę problemu. Może nie jeżdżą tak szybko jak auta, ale za to spokojnie. Same plusy. Nie muszę się kręcić w kółko, szukając wolnego miejsca do parkowania. O kosztach parkingu nie wspomnę.
Obstawiamy, że jesteś jedynym piłkarzem Arsenalu, który porusza się komunikacją publiczną. Mało tego – być może w ogóle jedynym takim piłkarzem na Wyspach.
Nie wiem, czy jedynym, ale to fakt – nigdy nie jechałem autobusem z kolegą. Zawsze sam. Przypadek? Zresztą, co mnie to obchodzi? Autobus podjeżdża, a ja wsiadam i jadę. Nie rozglądam się za towarzystwem. I tak wiadomo, że zwykle ktoś mnie zaczepi, prosząc o autograf. Ale co to za problem? Trzeba z tym żyć i już. W autobusie raczej nikt mnie nie zabije.
Nawet kibice Tottenhamu?
Żaden z nich nie włożył mi jeszcze noża w plecy. Na całym świecie są ludzie, którzy mnie nie lubią. Z tym również trzeba żyć, bo kompletnie nie mam na to wpływu. Chociaż w sumie ciężko mnie nie lubić… Przecież jeżdżę autobusami (śmiech).
Ciekawe dlaczego Wojtek Szczęsny nie jeździ…
Jak będzie miał dzieci, to się rozrusza. Mówię wam.
Powiedz nam też dlaczego Niemcy wygrają ten Mundial?
Spokojnie. Powalczymy, zobaczymy. Jesteśmy faworytami, ale piłka bardzo się wyrównała. Kiedyś w eliminacjach wszystko było jasne, kto przejdzie, a kto odpadnie. Dziś nawet małe państwa mają silne ekipy, które są zmotywowane do ciężkiej walki od pierwszej do ostatniej minuty. Biegają, walczą i często awansują.
To będzie twój siódmy duży turniej. Zawsze byłeś w czubie, ale nigdy na pierwszym miejscu. Do siedmiu razy sztuka?
Mam taką nadzieję. Nie jadę tam na wakacje, żeby imprezować na Copacabanie. Moim planem jest zdobycie mistrzostwa świata, a nie jak to w Polsce – z góry przepraszam wszystkich rodaków – tylko wyjście z grupy.
Która dodajmy nie jest wcale łatwa.
Stany Zjednoczone trenowane przez Klinsmanna mają być łatwe? Przecież on wie o nas wszystko i jeszcze więcej. Portugalia, z którą mamy pierwszy mecz – praktycznie gra u siebie. Ronaldo zrobi jedną akcję i może być po zawodach. Ghana jak zawsze będzie wybiegana, mocna i dobra technicznie.
W drugiej rundzie paradoksalnie czeka was łatwiejsze zadanie: Rosja, Korea Południowa, Algieria albo Belgia.
Nie podniecajmy się (śmiech). To też mocne zespoły.
Tylko ty i Klose nam zostaliście. Co mamy robić? Jesteśmy skazani na kibicowanie Niemcom.
Bardzo dobrze. Nie zawiedziecie się. My nie wychodzimy na boisko po to, żeby sobie tylko pobiegać. Nie pękamy. Nas piłka cały czas cieszy – i to jest recepta na sukces.
Z kim chciałbyś zagrać w finale?
Jest mi to obojętne, ale jak miałbym wybierać, to z Hiszpanią albo Włochami. Na zasadzie wyrównywania rachunków. Zamiast Balotellego tym razem to ja zdjąłbym koszulkę z radości.
Mimo dopiero 29 lat, masz już 112 występów w reprezentacji. Tylko legenda Lothar Matthäus oraz Miroslav Klose mają więcej.
Polska krew! Jakby ktoś mi powiedział dwadzieścia lat temu, że w ogóle wystąpię w reprezentacji, uznałbym go za wariata. Tymczasem gram w Premier League, w Lidze Mistrzów, grałem na Euro i Mundialu. A do tego mam dobrą formę i czuję się mocny. Ale to nie znaczy jeszcze, że będę strzelał bramę co mecz.
A karne będziesz strzelał?
Oczywiście. Jak tylko będę na boisku. Nic się nie zmieniło.
Pracowałeś kiedyś z psychologiem sportowym?
Nigdy. Zawsze radziłem sobie bez niego. Każdy jest inny – jedni potrzebują takiej pomocy, a inni pić dużo piwa, bo tylko wtedy dobrze im idzie.
A tobie jak idzie, kiedy pijesz piwo?
Nie piję, więc nie wiem, jak by mi szło. Może lepiej?
Piłkarz to fajny zawód?
Nie wiem czy fajny, na pewno bardzo dobry. Ale nie doszedłem tu, gdzie dzisiaj jestem, szybko, łatwo i bezstresowo. W moim życiu nie było setek kobiet, balang, zabawy, śpiewu, wódki i papierosów. Była tylko piłka. Czego tu zazdrościć? (Śmiech). Od małego niczego innego nie robiłem. Przyglądałem się ojcu i zawsze chciałem grać tak jak on. W moje ślady poszedł też syn, który trenuje w Kolonii. Oczywiście z przodu, bo nigdy nie pozwolę mu grać w obronie (śmiech). Jest szybki, ma dobry strzał – wszystko po tacie.
A twój tata? Na jakiej pozycji grał w Szombierkach Bytom i Górniku Knurów?
To pytanie poniżej pasa. Chcecie mi ubliżyć? Z przodu, z przodu! Mnie też od małego interesowało tylko strzelanie bramek. Nigdy nie grałem w obronie. To idzie w genach i nigdy się nie skończy.
Twoja mama była z kolei piłkarką ręczną. Szczypiorniak nigdy cię nie kręcił?
Co? Szczy…, co? Nigdy nie słyszałem tego słowa (śmiech). Od dziecka wolałem grać w nogę. Najpierw na ulicach, na podwórkach, na asfalcie, a dopiero potem na zielonej przystrzyżonej trawce. Pewnie dzięki asfaltowi mam taką siłę…
W Niemczech trampkarze nie mieli od razu trawiastego boiska?
(Śmiech). Z okna mojego pokoju miałem super widok – widziałem tylko trawę i boisko. Nic więcej. Ale boisko było asfaltowe, a obok żwirowe, na którym ścieraliśmy sobie łokcie i kolana do krwi. Rodzice przeprowadzili się z Polski do niemieckiego Bergheim pod Kolonią kiedy miałem 2 lata. Nie pamiętam tamtego czasu, ale wiem, że było im bardzo ciężko. Oboje nie mówili po niemiecku. Mama jeszcze wtedy nie pracowała, bo zajmowała się dziećmi. Tata dostał etat w fabryce. Zresztą do dzisiaj tam pracuje. Vaillant – robią kotły gazowe i elektryczne, bojlery na ciepłą wodę. Znana marka. Mieszkaliśmy na emigranckim osiedlu. W bloku, w którym chyba w ogóle nie było Niemców. Moi koledzy z podwórka to były bez wyjątku dzieci emigrantów. Z Turcji, Maroka, Tunezji, generalnie wielu było z Afryki. Na boisku przed domem bardzo się wyróżniałem, bo byłem jedynym blondynem (śmiech). Fajne czasy. Dużo się wtedy nauczyłem. Przede wszystkim jak walczyć o swoje, jak się przepychać, nie dać wywrócić na boisku i poza też. Było twardo, ale nigdy nie dochodziło do bójek. Naprawdę. Możecie wierzyć lub nie, ale nigdy w życiu się nie biłem. Wszyscy wiedzieli, że jestem silny. A ci co mnie nie znali, wiedzieli, że mam silnych kolegów (śmiech).
Ktoś z twojego podwórka wyrósł też na piłkarza?
Tylko ja. Każdy poszedł swoją drogą. Jedni szybko znaleźli pracę, a inni ganiali za dziewczynami. Kluby, dyskoteki, wiadomo… Też byli dobrzy, utalentowani, ale to nie wystarczy. Trzeba dużo pracować. A jak noc się spędzi w klubie, to w sobotę rano na trening już nie ma siły. A ja wtedy byłem w domu. Ojciec tego pilnował. Zresztą nie musiał, bo ja chciałem przede wszystkim dobrze grać. A do tego musiałem być wyspany. Rodzice mnie wspierali, jak mogli. Cały swój wolny czas poświęcali dzieciom. Jak któryś z chłopaków nie miał takiego wsparcia, to przepadał.
A czy twój pierwszy klub FC 07 Bergheim wychował jakiegoś znanego piłkarza poza tobą?
Nie. To biedny, mały klub. Nie ma na to pieniędzy. Za moich czasów jeszcze nie chodziło tak bardzo o kasę. Dzisiaj bez odpowiedniego finansowania nie wychowa się klasowego piłkarza. Ja grałem na żwirowym boisku, kaleczyłem nogi, ale cieszyłem się, że jest gdzie grać. Dzisiaj utalentowane chłopaki idą od razu do dużych klubów, tam gdzie jest kasa i najlepsze warunki. Czasy się bardzo zmieniły.
Twój syn trenuje w FC Köln. Powiedziałeś kiedyś, że Louis będzie za dobry na reprezentację Polski.
To był oczywiście żart. Ale coś w tym jest. Louis urodził się w Niemczech, tam gra w piłkę, uczy się… Dlaczego miałby reprezentować Polskę? Bo w Polsce brakuje dobrych piłkarzy? Mam nadzieję, że wkrótce nie będziecie musieli szukać po całej Europie kogokolwiek z polskimi korzeniami. Trochę to żenujące… Poza tym, jeżeli chce się rozwijać umiejętności piłkarskie i promować swoje nazwisko, chyba lepiej występować w reprezentacji, która gra na każdym Mundialu czy Euro. Być może jednak za 15 lat Polska będzie lepsza od Niemiec…
I co wtedy?
Louis będzie musiał podjąć decyzję sam, uważnie słuchając swojego doświadczonego tatusia menedżera (śmiech). Ale nie ma co gdybać.
Podobno cała twoja rodzina kibicuje Górnikowi Zabrze?
A ja nie jestem wyjątkiem. Jak już powstanie nowy stadion Górnika, kupię sobie lożę na trybunach. Tymczasem pomagam klubowi, jak mogę. Załatwiłem im na przykład dobry kontrakt sponsorski z Adidasem. Jestem też ambasadorem tamtejszej szkółki piłkarskiej.
Przeczytaliśmy poza tym, że „z przyjemnością oglądasz mecze Górnika”. Aż ciarki nam przeszły.
Polska liga jest taka, jaka jest. Nie zmienię tego. Jestem kibicem Górnika i potrafię się szczerze cieszyć z jego meczów. Nie ważne, że nie są na tym poziomie co Bundesliga.
Zarobiłeś kiedyś pieniądze nie na piłce?
Czyściłem basen, ale nie za pieniądze, tylko za bilety. Dzięki temu nigdy za basen nie płaciłem. Można więc powiedzieć, że to był zarobek. A na kieszonkowe zarabiało się na boisku. Bo zawsze graliśmy o coś. Nawet jak się kopało pięciu na pięciu, to wszyscy się składali po 2 marki i wygrana drużyna zabierała pulę. 2 marki to było dużo. Można było sobie kupić bułkę, jogurt, batonika i jeszcze Colę. A dzisiaj za 2 euro dostaniesz butelkę wody i do widzenia.
Czyli zarabiałeś na piłce od małego?
Normalna sprawa. Zawsze przecież grało się o coś. Nigdy tak po prostu. Musiała być dodatkowa motywacja. Wszyscy tak robili. Wy na pewno też…
My? Nigdy. Grało się dla przyjemności. O nic.
No to właśnie odpowiedzieliście sobie na pytanie, dlaczego polska reprezentacja nie odnosi sukcesów, a niemiecka prawie zawsze gra o medale.
To jest bardzo cenna uwaga. Trzeba natychmiast zmienić system szkolenia trampkarzy w całej Polsce.
Pewnie, że tak! Wiecie, który Mundial zapamiętałem jako pierwszy? Ten w Italii. W 1990 r. Niemcy zdobyli mistrzostwo. Miałem pięć lat i byłem przekonany, że nie ma innej opcji, jak tylko zwycięstwo. Byłem pewien, że niemiecka drużyna zawsze jest mistrzem (śmiech).
Od tamtej pory zdobyliście tytuł wicemistrza i dwa brązowe medale.
No to chyba już najwyższy czas na mistrzostwo!
Strzelisz bramkę szybciej niż w 6 sekund? (przed rokiem w meczu towarzyskim Niemcy – Ekwador Łukasz strzelił bramkę w 6 sekundzie meczu – przyp. red.)
Na pewno będę próbował. To nie jest jakiś szczególnie wyśrubowany wynik. Wystarczy być po prostu szybkim. Bardzo szybkim (śmiech).
Jaka jest twoja najgorsza cecha piłkarska?
Prawa noga.
A najlepsza?
Lewa. Jest pytanie, jest odpowiedź (śmiech).
Podobno waszym sąsiadem w Bergheim był Michael Schumacher?
Nie. Michael po prostu pochodzi z tych samych okolic. Kiedy się poznaliśmy, mieszkał już chyba w Szwajcarii. Jestem fanem Formuły 1 i kiedyś podczas wyścigów udało nam się spotkać. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Ja wpadałem popatrzeć na F1, a on czasem na moje mecze. Był też gościem specjalnym na meczu charytatywnym organizowanym przez moją fundację (Fundacja Lukasa Podolskiego zajmuje się wspieraniem zaniedbywanych dzieci w ramach projektów sportowych i oświatowych. Niedawno otworzyli dom pomocy dla dzieci na warszawskiej Pradze – przyp. red.).
Jeździłeś kiedyś bolidem?
Takim prawdziwym, nie. Ale prowadziłem wyścigowego mercedesa na torze F1 – Nürburgring. Najpierw jechałem z Michaelem jako pasażer, a potem się zamieniliśmy. Później to samo z Nico Rosbergiem. Raz on rundę, raz ja.
I jak bardzo różniły się wasze czasy?
Może nawet byłem lepszy? (Śmiech). Naprawdę zdziwili się, że tak dobrze jechałem. Bo ja lubię adrenalinę. Nie odpuszczam. F1 to poza piłką mój ulubiony sport. Mam cały czas wielką nadzieję, że Michael wróci do zdrowia (w grudniu zeszłego roku Schumacher miał wypadek na nartach, a w momencie przeprowadzania tego wywiadu nie odzyskał jeszcze przytomności – przyp. red.) Niestety nikt z nas nie może pomóc. Sprawa jest w rękach lekarzy. Rodzina musi być silna. A on musi walczyć. Wierzę, że będzie dobrze.
Wspomniałeś o swojej fundacji. Bardzo niedawno otworzyliście dom dziecka na warszawskiej Pradze.
A wcześniej zorganizowaliśmy w Niemczech trzynaście takich ośrodków. Ten w Warszawie jest pierwszym projektem zagranicznym. Pomagamy zaniedbywanym dzieciom z trudnych środowisk w ukończeniu szkoły i uzyskaniu perspektyw rozwoju. Fundacja powstała pięć lat temu. Odwiedziłem wtedy dom dziecka w Monachium i zobaczyłem dzieci, które nie miały wystarczająco dużo posiłków, dobrych ubrań na zimę…
W Monachium taka sytuacja? W takim bogatym mieście?
Bieda jest wszędzie na świecie. Nawet tam. Zobaczyłem wtedy niedożywione dzieciaki i pomyślałem, że chcę coś z tym zrobić. Same pieniądze nie wystarczą. Trzeba zapewnić zajęcia, pokazać jakieś perspektywy. Dać szansę na lepsze życie. W Warszawie pod naszą opieką jest około 60 dzieci. W planach mamy też zorganizowanie podobnego ośrodka w Gliwicach, a konkretnie w dzielnicy Sośnica, skąd pochodzi moja rodzina. Jeszcze dużo pracy przed nami.
Płakałeś kiedyś po meczu?
Nigdy. Ani ze smutku, ani z radości. Każdy jest inny. Jeden płacze, drugi nie.
Arsenal miał szanse na mistrzostwo w tym roku.
Miał, ale ją straciliśmy. Liga angielska jest najmocniejsza na świecie. Co najmniej 7, może nawet 8 drużyn na równi walczy o trofea. Nigdzie indziej nie ma takiej konkurencji. Zresztą nie trzeba ekspertów, żeby porównać ligę angielską do na przykład niemieckiej. Nawet w telewizorze widać, że w Anglii gra się o wiele szybciej, że jest więcej walki na boisku. Arsenal stracił szanse na zwycięstwo w lidze, ale nie można płakać. Trzeba się bić o puchar i o wejście do Ligii Mistrzów. Dla mnie to jest proste. Staram się nie rozpamiętywać.
Jutro widzimy się z Arturem Borucem…
Koniecznie go pozdrówcie. I przypomnijcie, że w sobotę broni dla nas (śmiech). Nie możecie go zmęczyć przed meczem za długą rozmową (chodzi o spotkanie Southampton FC z Evertonem, który walczył z Arsenalem o czwarte miejsce w lidze angielskiej, premiowane awansem do Ligii Mistrzów – przyp. red.). Artur to dobry bramkarz. I ma charakter. Stawia sobie cele i je osiąga. Takich się tutaj ceni.
A ty jakie masz cele na najbliższe lata?
Wygrać ten Mundial! I kolejny też (śmiech). A do tego ligę angielską i Ligę Mistrzów. Chcę grać przez kolejnych 10 lat i na zakończenie kariery dla Górnika Zabrze. Ale najbardziej bym chciał jeszcze kiedyś zagrać z synem w jednym zespole.
To znaczy, że musisz grać dłużej niż przez kolejnych 10 lat.
Dam radę (śmiech). W razie czego ja będę trenerem, a Louis będzie strzelał bramki.