Kazik Staszewski
PLAYBOY nr 4, 2008
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
fot. Andrzej Georgiew
—
Wiemy, że lubisz robić muzykę „na gorąco”. Dlatego ten wywiad też będzie na żywca. Ale żeby totalnie nie popłynąć, będziemy się trzymali alfabetu. Co ty na to?
Dobra. W końcu każda improwizacja musi być jakoś zaplanowana.
„A” jak Adamek.
Nie interesuję się takimi chudziakami. Wolę wagę ciężką. Adamek nie jest wybitny, mimo że ma w papierach mistrzostwo świata. Trzeba pamiętać, że zdobył je po bardzo problematycznym zwycięstwie i tak naprawdę z nikim wybitnym się nie boksował. Więcej emocji we mnie wywoływał Gołota. Permanentna zadyma i medialna ruchawka zawsze mi się podobały. Ale jestem daleki od optymizmu, jeżeli chodzi o mistrzostwo świata Andrzeja. Nie da rady z ruskimi czołgami (śmiech).
Kiedyś pracowałeś na budowach…
Zdarzało się. Z muzyki wyżyć się nie dało, bo poza Januszem Grudzińskim żaden z nas nie skończył szkoły muzycznej. Nie mieliśmy więc tzw. „weryfikacji” i za koncerty dostawaliśmy marne grosze, mimo, że graliśmy dużo i zapełnialiśmy coraz większe sale. Nie ważne, ilu ludzi przychodziło, pieniądze były zawsze te same – psie. No to jeździło się dorabiać. Największy komfort miałem w angielskich firmach, w których byłem zatrudniany „na czarno”, ale traktowany jak człowiek. Najgorzej było oczywiście u Polaków. Poniżali mnie na maxa. A do tego żenująco płacili. U Anglików zarabiałem 3,75 funta na godzinę, a u Polaków – 2. Wkurzyłem się i w końcu poszedłem na swoje. Mieszkałem w Londynie u siostry mojej mamy i mogłem sobie pozwolić na chwilę bez pracy. Dałem ogłoszenie w gazecie – „professional painter and decorator” (śmiech). Przyszło zaskakująco dużo ofert.
Ale w Polsce chyba też pracowałeś na budowie?
Tylko pilnowałem budowy. „Robiłem” na stróżówce jako student. Pamiętam, że za dyżur czterodniowy w trakcie grudniowych świąt zarobiłem tyle, ile robotnik zarabiał przez miesiąc – jakieś 20 tysięcy. Byłem chory, więc leżałem sobie w łóżku przed telewizorem tranzystorowym… Ogólnie było fajnie, ale błyskawicznie się odmóżdżałem. Wiadomo, jakie towarzystwo robiło na budowach. Szybko doszedłem do wniosku, że to muzyka jest moim powołaniem i z niej będę się starał żyć.
Cenzura. Słyszeliśmy, że wynająłeś prawnika, który sprawdza twoje teksty i od tego czasu zniekształcasz nazwiska. Nie tak jak kiedyś, gdy Wałęsa był Wałęsą, a Gołota – Gołotą. Autocenzurujesz się?
To jakiś nonsens, nigdy nie potrzebowałem do tego prawnika. Po prostu zacząłem się trochę asekurować. Jak byłem młodszy, byłem odważniejszy i niczym się nie przejmowałem. Dzisiaj mam większą wyobraźnię i trochę ukrywam różne zabawne szlagworty. Pamiętam, że na początku lat 90. z urzędu ścignęli mnie za wers: „coście skurwysyny uczynili z tą krainą”. Pani prokurator była trochę zażenowana całą sytuacją, bo miała pełną świadomość irracjonalności i głupoty tej procedury. Nic mi się nie stało, ale podatnicy oczywiście zapłacili. Mieszkamy w dziwnym kraju, w którym nie można powiedzieć, że prezydent jest kretynem, nawet jak by był. W USA możesz stanąć pod Białym Domem i wykrzyczeć, co ci się żywnie podoba i jest to twoje święte prawo. Nie wiadomo też, czy można zapytać, czy pije – bo to „pytanie sugerujące” – według podręczników socjologii. Uważam, że jako ludzie płacący podatki mamy pełne prawo do oceny urzędników państwowych, jak również do ich moralnej lub intelektualnej klasyfikacji.
No właśnie, a kto kwalifikuje się do bycia ćwokiem?
Najbardziej pasującą, do tej szalenie krótkiej charakterystyki grupą, są działacze Samoobrony. Bez dwóch zdań. Dobrze, że ich gęb już nie widać.
Jeździsz jeszcze do Dębek?
To moje ukochane miejsce. Po długiej przerwie byłem tam w zeszłym roku. Jest gorzej niż kiedyś, bo się mocno skomercjalizowało. Leśne pole namiotowe jest dzisiaj wypasione! Cuda na kijach, błyszczące łazienki i tak dalej. Nie ma już tej charakterystycznej zgrzebności i dzikości. Ale nadal jest pięknie, a zagraniczne plaże mogą tym dębkowym robić laskę. Poza tym czuć, że to jest ciągle wieś, w przeciwieństwie do Władysławowa, Jastrzębiej Góry czy Karwii, które są już kurorcikami. Tylko co za kurwa wydała decyzję o zmianie biegu Piaśnicy?! Kiedyś była to przepiękna czysta rzeka – łaźnia wszystkich imprezowiczów. Dzisiaj Piaśnica jest ściekiem. W tym roku muszę wykroić chociaż tydzień, żeby znowu pojechać do Dębek.
Z czym ci się kojarzy słowo „Europe”?
Z megahitem – The final countdown. Czytałem, że wokalista wymyślił ten motyw przewodni jeszcze w szkole średniej, ale wszyscy w kapeli twierdzili, że to straszna chujoza i nagrali go dopiero po paru dobrych latach. Poza tym „Europe” kojarzy mi się oczywiście z naszym pięknym kontynentem…
Czujesz się pełnoprawnym Unijczykiem?
Czuję się, i dlatego tym lepiej widzę, że Polska i Polacy trochę spsiali. Mimo ogromnej fali emigracyjnej w żadnym kraju nie stanowimy lobby, z którym ktokolwiek by się liczył. Kiedyś napisałem piosenkę o komisariacie numer 63 w Chicago, do którego trafił Polak, kilkunastoletni Igor. Niczego mu nie udowodniono, ale domniemywano. Nie mówiąc już o tym, że pominięto masę procedur przy samym aresztowaniu. Trafił do celi z Latynosami i Afroamerykanami, jak to się dzisiaj mówi. Dali mu taki wycisk, że się powiesił. Niewykluczone jednak, że mu w tym pomogli. Giuliani zezwolił na polską demonstrację w centrum miasta, przed biurem burmistrza, ale z zakazem wejścia na schody budynku. Czyli z sygnałem, że w zasadzie w dupie mamy waszą demonstrację. Gdyby coś takiego zdarzyło się w środowisku włoskim albo irlandzkim, Giulianiego zjedliby żywcem. Poza tym Polacy na obczyźnie słabo ze sobą współpracują. Bardziej cieszą się z czyjejś porażki niż sukcesu. Zero solidarności. Przez to jesteśmy pariasami Europy. Martwi mnie, że w ogromnej większości obstawiamy prace, których nikt inny nie chce wziąć. Że jesteśmy utożsamiani ze złodziejstwem, że nie znamy języków i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście złą renomę robi nam ogromna mniejszość, która kradnie samochody i rucha rodaków na pośrednictwie pracy.
W referendum głosowałeś „za”, ale bez przekonania.
Z dwojga złego lepiej było wsiąść do tego pociągu, niż zostać na peronie. Myślę, że teraz będzie łatwiej przenieść się z trzeciej do drugiej klasy, a potem, być może, do pierwszej. Ale poza tym, uważam, że Unia Europejska jest biurokratycznym tworem najgorszego sortu, czego dowodem jest szereg absurdalnych przepisów. Na przykład nie wiem, po co wprowadzać euro, skoro złotówka od paru lat jest zdrową i mocną walutą. Wszystko zdrożeje. Bez sensu. A przecież można uczestniczyć w UE ze swoją walutą jak Wielka Brytania, która od paru lat jest ekonomiczną lokomotywą Unii. Gdyby było jakieś referendum w tej sprawie, głosowałbym przeciw. Ale raczej nie będę miał takiej możliwości. Politycy zadecydują sami bojąc się o wynik.
Co myślisz o feministkach?
Niewiele, bo ich nie znam. Ostatnio na „Paszportach Polityki” zagadała do mnie pani Kazimiera Szczuka, która, zdaje się, jest feministką. Chodziło jej o przemówienie Kwaśniewskiego w Jedwabnem, które skomentowałem, mówiąc, że nie zgadzam się z przepraszaniem w imieniu ogółu za rzeczy, których nie popełnili. Ja, na przykład, niczego nikomu tam nie zrobiłem. Zrobiła się z tego mała afera. Najpierw dostałem naganę od Mikiego Lizuta z „Wyborczej”, bo pewnie oni pisali to prezydenckie wystąpienie (śmiech) – tak przynajmniej wieść gminna niesie, a potem od pani Kazimiery. I to moje jedyne spotkanie face to face z feminizmem. A z tymi przeprosinami to było tak, że oczywiście nie przeczytałem dokładnie wystąpienia Kwaśniewskiego, ale pozwoliłem sobie skrytykować. On tymczasem nie przepraszał w imieniu wszystkich, więc też i nie w moim. Kolejna nauczka, by nie wymądrzać się w kwestii tematów, w których się jest ignorantem.
A za co twoim zdaniem powinni przepraszać Tusk i Kaczyński?
Za to, że nie dotrzymują, kurwa, obietnic, które temu tępemu tłumowi sprzedali. PiS z obietnic spełnił tylko jedną – CBA. I nawet to im nie wyszło. Nie wiem, dlaczego jeszcze ludzie wierzą w słowa polityków. I to wierzą autentycznie, szczerze – to mnie przeraża.
My za to szczerze nie wierzymy w zapewnienia, że Kult nie miał groupies.
Ale tak było! Oczywiście zdarzało się, że ten czy ów zabrał jakąś koleżankę ze sobą, ale nie istniała taka stała instytucja. Niestety, w naszym przypadku, zdarzało się, że trafiali się często jacyś mało przystojni i inteligentni faceci, którzy się nie chcieli odczepić (śmiech). I z tym był większy problem…
HWDP.
Co ja na to hasło? Powinno się je pisać przez „CH”.
Wiemy. Ale młodzież mamy niedoedukowaną.
Ja się na to hasło nie zgadzam, ponieważ mam paru kolegów – policjantów, którzy są bardzo fajni. Z drugiej strony, policja jeszcze nigdy mi nie pomogła – nigdy nie znaleźli nic, co mi skradziono. Na przykład tuż przed świętami ukradli mi samochód i nawet nie liczę, że się znajdzie. Sorry… raz rower znaleźli. Ale było łatwo. Ukradł go jakiś narkoman i paradował z nim po Marszałkowskiej. A rower był charakterystyczny – żółty. Mimo wszystko uważam, że to co robią moi kumple w policji jest godne szacunku. Tym bardziej, kiedy weźmie się pod uwagę, w jakich warunkach i za jakie pieniądze pracują. Na niektórych komisariatach jest taki syf niewyobrażalny, że głowa mała. A do tego cała kupa bezsensownej biurokracji. Chyba jest to jakiś przemyślany plan gangsterski, żeby zawalać policjantów robotą papierkową.
Mieszkasz obok MSWiA, może podrzucisz im kilka pomysłów na reformę?
Jedyny pożytek z tego sąsiedztwa był taki, że przez długi czas zagłuszali mi telefon.
Mandaty płacisz?
Przyznaję, wiele razy mi się upiekło. Ale ostatnio już to nie działa. Chyba przestałem być taki rozpoznawalny. Pamiętam, że niedawno skręciłem na czerwonym i oczywiście mnie złapali. Nie chciało mi się gadać i byłem bardzo potulny. Dałem im dokumenty i czekałem w samochodzie na mandat. Po jakimś czasie wraca policjant i mówi: „Myśmy oczywiście od razu pana poznali, ale trochę przytrzymaliśmy, bo chcieliśmy zobaczyć, czy będzie pan kozaczył” (śmiech). Tak mnie tym rozbawili, że dałem im kilka płyt.
Przekupstwo. Łapówa…
(Śmiech). E, tam. Dałem im z sympatii. Zresztą ja, podobnie jak Rzecznik Praw Obywatelskich, uważam, że kiedy po operacji daje się lekarzowi koniak, to nie jest to żadna łapówka, tylko dowód wdzięczności i poszanowania dla jego pracy.
Następna litera „I” – jak Isaura.
Ten serial? Specjalnie się nim nie interesowałem. Ale pamiętam, że cholernie wciągnął mnie ten australijski z krokodylem – Na wschód od Edenu. Czekałem na następne odcinki z wielką ciekawością. Ale się zawiodłem. Na końcu nic się nie stało, nic nie rozstrzygnęło. Wtedy jeszcze nie byliśmy przygotowani na to, że serial trwa w nieskończoność. Tacy Czterej pancerni… mieli zamkniętą fabułę.
„I” raz jeszcze, jak internet. Jest taka strona, na której jakiś chory facet niewyobrażalnie się nad tobą znęca. Wypisuje o tobie wszystko, co najgorsze. Przeszkadza ci to?
Nie zaglądam tam. Byłem raz i pomyślałem sobie, że w sumie nie ma o co się pieklić. Przypomniało mi się, jak kiedyś na Teneryfę przyjechał Michnik ze współpracownikami, żeby spisać historię jego żywota. W pewnym momencie dołączyłem do nich jako taki troszkę KO-wiec. Z Teneryfy można wrócić naprawdę zdegustowanym, a ja tę wyspę dobrze znam i mogę być niezłym przewodnikiem. Znam miejsca, w które turyści nigdy się nie zapuszczają. Trochę ich więc obwiozłem, a któregoś razu zaprosiłem do siebie do domu. Adam Michnik wszedł i pierwsze co u mnie zobaczył, to otwartą książkę Łysiaka. To był Alfabet szulerów, w którym Michnik jest jednym z głównych bohaterów, ale jest tam na niego jazda po całości. Powiedział mi wtedy: „To bardzo dobra książka. Wszystko co złe jest skumulowane w jednym miejscu. Nie trzeba tracić czasu na szukanie”. I ta strona w internecie jest czymś podobnym. Jak będę sobie chciał poczytać o wszystkim złym o mnie, wystarczy, że parę razy kliknę.
Na okładce „Playboya”, którego ci przynieśliśmy, jest zdjęcie Jenny Jameson…
To jest Jenna Jameson?! Ale przecież ona tak już dawno nie wygląda! Jest stara i brzydka. Przecież wszyscy wiemy, jak wygląda Jenna Jameson (śmiech).
Twoje imię wywodzi się od Kaźmira, czyli „tego, który niszczy pokój”. Poczuwasz się do powinowactwa ze słowiańskim imieniem wojennym?
Nie czuję się kimś niszczącym pokój…
Ale może niszczysz spokój? Społeczny.
Jeżeli niszczeniem spokoju społecznego może być refleksja nad tym, w jaki sposób ten spokój naprawę wygląda, to miałem nawet jakieś dowody na to, że to co śpiewam, pobudziło kilka osób do myślenia pod prąd. Pierwszy przypadek pamiętam do dziś. Byłem młodym „piosenkarzem” i zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że moje teksty mogą mieć wpływ na kogokolwiek poza mną. I pewnego razu przyszedł do mnie taki znajomy, nieznajomy – koleś z punkowej załogi, ale nie mojej. Znaliśmy się wcześniej z widzenia, tyle, że on zadawał się z takim żulerskim składem. Wypić alpażkę, komuś wpierdolić, kogoś skroić – takie klimaty. No i on po jakichś pierwszych sukcesach Kultu przyszedł do mnie i zapytał, czy mógłby być menedżerem zespołu. Że chciałby zorganizować kilka koncertów, i że słucha naszych kawałków i z tamtym składem już się nie zadaje. Chłopak się naprawdę zmienił. Stał się po prostu dobry. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Uświadomiłem sobie, że ktoś rzeczywiście słucha tego, co ja wymyślam. Ale taki brak poczucia własnej wartości jest w ogóle częstą domeną młodych twórców. Jak pierwszy raz usłyszałem Kalibra 44, od razu zobaczyłem w nich trochę jakby swoje odbicie sprzed lat. Kompletnie nie zdawali sobie sprawy z siły własnego przekazu. Robili genialne rzeczy. Wystawali jak góra lodowa ponad hip-hopowe środowisko.
Lans. Dlaczego się nie lansujesz w telewizorze? Sprzedałbyś jeszcze więcej płyt.
Do programów a la Wojewódzki nigdy nie pójdę, bo tam trzeba szybko strzelać, a ja tego nie potrafię. Zanim coś powiem, muszę się zastanowić, żeby nie walić jak u Żakowskiego i Najsztuba, u których zacząłem opowiadać o tak intymnych sprawach, że do dziś mnie to dręczy. To były sprawy, których nie poruszam nawet w kumpelskich rozmowach, bo się wstydzę. Tak więc, mimo że Kuba proponował mi udział w programie na bardzo dobrych warunkach, bo miałem nawet znać jego pytania, to nie dla mnie. Poza tym, dlaczego miałbym promować prowadzącego, a nie siebie? U niego leży się po nokaucie i kwiczy o litość.
Opowiedz nam o największym łomocie, jaki dostałeś i jaki sam dałeś.
Może trudno uwierzyć, ale nie biłem się nigdy w życiu. W podstawówce były jakieś solówy, ale to wiadomo – zabawa. Później dostałem raz jedyny. Nie pamiętam, który to był rok, ale dawno temu. Jechaliśmy z kumplem autobusem i on – mocno pijany, zaczął kogoś zaczepiać. Ja oczywiście pokojowo nastawiony, podszedłem i powiedziałem: „Weź Krzysiu się z tym chujem nie zadawaj…” i w tym momencie dostałem profesjonalnego strzała z dyni. Rozcięte wargi, zbity nos, w sumie nic poważnego.
Zdarza ci się uronić łzę?
O, pewnie. Kiedyś myślałem, że tylko dzieci płaczą, ale zmieniłem zdanie i przestałem się blokować. Płakać nauczyłem się chyba w kinie, kiedy zacząłem chodzić z dziećmi na kreskówki w stylu Króla Lwa. Schemat był taki, że zwykle po 15 minutach zasypiałem i budziłem się dopiero na końcówkę. A wiadomo, finały takich filmów są tak skonstruowane, żeby były jak najbardziej wzruszające… No i łzy same leciały. Płakanie jest orzeźwiające. Dziś zdarza mi się płakać z prozaicznych powodów. Przeważnie jednak ze wzruszenia. W dniu ślubu mojego syna ryczałem prawie non stop (śmiech). A tydzień temu popłakałem się, jak zobaczyłem ultrasonograf synowej i mojego wnuczęcia.
Jesteś za monarchią?
Przykłady Hiszpanii, Holandii, Belgii i Wielkiej Brytanii pokazują, ze nie jest to głupia instytucja. Owszem to monarchie parlamentarne, ale monarchowie mają szacunek obywateli. Król jest zawsze profesjonalnie przygotowany do pełnienia swojej funkcji. Wydaje mi się, że istnienie monarchii lepiej zabezpiecza naród przed powołaniem kretyna na najwyższe urzędy. W wyborach powszechnych głosują przecież w przeważającej mierze ludzie niekompetentni. Często głosują na kogoś, dlatego, że ładnie wygląda i ładnie mówi. Prowadzenie samolotu jest na tyle profesjonalnym zajęciem, ze nie sposób sobie wyobrazić powoływania pilota w drodze głosowania. A czy sterowanie państwem wymaga mniejszych umiejętności?
O czym nie ma z tobą mowy?
Można ze mną chyba porozmawiać o wszystkim poza tematami, o których nie mam zielonego pojęcia. Chodzi przede wszystkim o nauki ścisłe. Ogólnie jednak słaby ze mnie dyskutant. Mocno mi spadła w ciągu ostatnich lat samoocena. Były czasy, że myślałem sobie – co to nie ja, wiem wszystko. Ale dziś intelektualnie czuję się słaby. A to z kolei skutecznie uniemożliwia mi szermierkę słowną. Swego czasu prowadziłem wespół z profesorem Pawłem Wieczorkiewiczem program telewizyjny o drugiej wojnie światowej. Profesor jest oczywiście niebywale kompetentny, ale i ja nie jestem jakimś niedoukiem. Interesuję się tą tematyką od lat i mam dużą wiedzę. Tyle, że postać profesora tak mnie onieśmielała, że momentami bałem się słowo wykrztusić. Właśnie przez tę moją niską samoocenę. Program raczej na tym cierpiał, bo pomysł zasadzał się na tym, żebyśmy się spierali. Przebieraliśmy się na przykład w mundury wrogich armii i mieliśmy prowadzić dyskusję, wzajemnie się atakując. Słabo mi szło. Mogłem co najwyżej dośpiewywać chórki (śmiech). Zresztą nieśmiałość to moja stała cecha. Jak staję w bezpośredniej bliskości ludzi, których cenię, to od razu zaczynam się czuć bardzo malutki. Tak było, kiedy w Stanach miałem poznać Davida Byrne’a z Talking Heads, albo kiedy do Polski przyjechał Emir Kusturica. To dla mnie tak ikonowe postacie…
A ty nie czujesz, że dla niektórych sam jesteś ikonową postacią?
Zacząłem być tego świadom. Ale wcześniej zdarzały mi się naprawdę niemiłe wyskoki podczas rozdawania autografów. Potwornie też nie lubię, kiedy ludzie chcą się ustawić ze mną do zdjęcia. Często więc odmawiałem w nieuprzejmy sposób. Aż pewnego dnia we Wrocławiu zaczepił mnie młody chłopak i podsunął kartkę prosząc o autograf. Zobaczyłem, że trzęsą mu się ręce. Dotarło do mnie, że musiał to być dla niego wielki wysiłek – takie zdobycie się na odwagę. Od razu mi się przypomniało, jak kiedyś sam nie odważyłem się podejść do Gołoty. Chciałem mu uścisnąć rękę po tej drugiej walce z Riddickiem Bowe, ale się nie odważyłem. Teraz nigdy nie daję po sobie poznać, że może mi się nie podobać rozdawanie autografów. Poza tym pamiętam, jak sam drałowałem w Londynie po autograf od takiej jednej kapeli. Chcąc zaoszczędzić, „z buta” szedłem z Ealingu do Marble Arch. Wyszedłem o 9 i wróciłem o 9 (śmiech). Dobrze, że bułkę z sobą wziąłem.
Czy w Polsce rządzi oligarchia?
U nas określenie to raczej nie pasuje do tych najbogatszych przemysłowców. Nie wydaje mi się, żeby oni mieli jakiś realny wpływ na politykę. Ewentualnie są w stanie załatwić sobie parę kontraktów. I tyle. Nie ma tak jak na Ukrainie i w Rosji, gdzie oligarchowie wzięli sobie kraj wena własność. U nas problemem jest co innego. Urząd, który został stworzony do zwalczania korupcji, sam zaczął wytwarzać sztuczne sytuacje korupcyjne. Walczy się z objawami, a nie z przyczynami. Zwiększanie liczby przepisów, po to, żeby ograniczać korupcję wśród urzędników jest idiotyzmem. Zdrowe konserwatywno-liberalne myślenie powinno prowadzić do likwidowania sytuacji, które generują korupcję. Ale ja zawsze będę powtarzał, że PiS i PO to nie są żadne partie prawicowe. Z jednej strony mamy podejście konserwatywne do wartości, ale całkowicie socjalistyczne do gospodarki, a z drugiej liberalizm, który pachnie socjalizmem demokratycznym. W Polsce nie ma klarownej prawej sceny. A taki PiS to po prostu komuniści, którzy wierzą w Boga. I jak to komuniści – z natury są lewicą.
„P” jak Playboy.
Pierwszy raz to w podstawówce. Tata kolegi sobie sprowadzał z przemytu. Po cichu mu powycinaliśmy dziewczyny nożyczkami i zrobiliśmy sobie album. Po jakimś czasie znalazła go babcia i kazała zniszczyć (śmiech).
„R” jak Rocky
Na ostatnim płakałem. Uświadomiłem sobie, że pierwszy raz widziałem Rocky’ego 30 lat wcześniej. Bodajże w 1976 roku. Akurat byłem wtedy pierwszy raz w Londynie u rodziny. To były czasy, kiedy w kinach wolno jeszcze było jarać szlugi. Siedziało się po prostu w dymie (śmiech). Atmosfera była taka jak na prawdziwej walce bokserskiej. Na pierwszym Rocky’m byłem 17 razy. Później z kolegą robiliśmy nawet zdjęcia w kinie. Dwójka była taka sobie. Trójka i czwórka to już żenujące historie. Piątka dość – nawet fajne złamanie konwencji. A szóstka super. Poszedłem na jakiś ranny seans, siedziałem sam w kinie i oglądałem te same miejsca, co przed 30 laty. Bo szósta część jest takim super-nawiązaniem do jedynki.
Sacrum dla ciebie to…
Rodzina. Tylko dla niej jest sens istnieć. Gdybym nie miał rodziny, szybko bym się zdegenerował, bo mam predyspozycje. Świadomość konieczności powrotu do domu jest bardzo stymulująca i ustawiająca zawodnika momentalnie do pionu.
Śmierć. Co dla ciebie umarło?
Z ważnych dla mnie wartości nic nie umarło. Natomiast można chyba powiedzieć, że Bóg dla mnie umarł. Straciłem wiarę. Ale jednak oczekuję na jakąś formę zmartwychwstania, bo tak jest łatwiej. Nie wierzyć jest dużo trudniej, niż wierzyć. Kiedy grupa Raz Dwa Trzy śpiewa, że niewiara jest łatwa, jest w dużym błędzie.
Jak jesteś u siebie na działce, to kibicujesz CD Tenerife, Las Palmas czy Vecindario?
Po trosze każdemu i czekam z utęsknieniem na awans któregoś zespołu do pierwszej ligi. Ale to raczej marzenie ściętego łba, bo wszystkim idzie fatalnie. Zresztą w Hiszpanii jak się jest kibicem jakiejś drużyny, to i tak trzeba się zdeklarować, czy się jest za Realem, czy za Barceloną. Ale tak naprawdę, to piłę wolę oglądać w telewizorze. Na stadionie nic nie widać (śmiech).
Czyli na mecze kadry Beenhakkera się nie wybierasz?
Podobno powinno się mówić „Bejnhaker”. Mój kumpel, który długo mieszkał w Holandii twierdzi, że „benhaker” znaczy coś obelżywego, więc trzeba mówić „bejnhaker”. Lubię tego faceta, bo to trener, który wystaje ponad wszystkich polskich szkoleniowców razem wziętych. Nawet w sensie tego, jak wygląda. Mimo, że to nie Guus Hiddink, za którym idzie szczęście, to i tak okazało się, że jest zbawcą polskiej piłki.
U2. Napisałeś kiedyś w felietonie, że Bono to pajac możnych tego świata.
Dziś powiedziałbym raczej, że to alibi możnych tego świata. Kiedyś dał mi do myślenia wywiad z Jurkiem Owsiakiem, który powiedział, że on co roku zbiera dla potrzebujących dzieci około 10 milionów dolarów, a F16 kosztują nas jakieś 3 miliardy. To pokazuje, co jest dla ludzi najważniejsze. Historia świata to historia wojen. Współcześni politycy nie różnią się od satrapów z przeszłości, dysponują tylko dużo lepszą techniką wojskową. A głodne kawałki, które opowiada Bono spotykając się z nimi, służą jako zasłona dymna. Taki Sarkozy czy Bush szukają raz na kilka miesięcy rozgrzeszenia przez rozmowę z naiwnym idealistą, którego zapewne zakulisowo oceniają jako kretyna. Ale wszyscy są zadowoleni. Bono się wydaje, że ma realny wpływ na sprawy świata.
Nosiłeś kiedyś wąsy?
Miałem przez dwa dni. Pamiętam, że nosiłem brodę i w pewnym momencie ją zgoliłem, zostawiając tylko wąsy a la Wałęsa. Długo się jednak wytrzymać nie dało, bo moi synowie się przestraszyli i bardzo płakali (śmiech). Więc wziąłem maszynkę i zostawiłem sobie wąsy na Hitlera. To ich jednak nie uspokoiło. Pamiętam też, że raz zrobiłem sobie sesję zdjęciową z wąsami dla „Twojego stylu”. Koleżanka starała się o pracę w tej gazecie. Powiedzieli jej, że jak namówi Kazika na wywiad, to ją przyjmą, więc się zgodziłem. A dla jaj wystąpiłem z wąsami. Gdzieś nawet mam to zdjęcie…
Końcówka musi być brutalna. Czujesz, że zegar tyka?
Tak, chociaż generalnie czuję się młodo, bo pracuję z ludźmi w wieku moich dzieci. Ale wiem, że już bliżej niż dalej. Wcześniej o tym zupełnie nie myślałem. Na szczęście nie towarzyszy mi obawa przed śmiercią. Boję się raczej wynikającej z wieku – niepełnosprawności. Nie chciałbym przestać być panem swego losu. Tego boję się najbardziej.