Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

John Cleese

PLAYBOY nr 10, 2008 rok

TEKST: Mariusz Urbanek

Ojciec, agent ubezpieczeniowy, wybaczył panu w końcu, że po studiach prawniczych na Uniwersytecie w Cambridge zamiast zostać wziętym adwokatem, zaczął się pan wygłupiać w telewizji?

Na początku było mu trudno, ale kiedy zacząłem pracować dla BBC, zaakceptował mój wybór. BBC przypominało wtedy w pewnym stopniu tajne służby i cieszyło się w Wielkiej Brytanii takim samym prestiżem jak one. Dlatego ojciec znacznie łatwiej przełknął to, że nie będę członkiem wyższej klasy średniej. Właśnie dlatego, że to było BBC.

A wyjazd na stałe do Ameryki? Wybaczył panu?

Nie żył już, więc nie musiał mi tego wybaczać. Matka nie była zadowolona, ale starałem się jej unikać, więc to było nawet niezłe rozwiązanie.

Wyjechał pan, bo znudziło się panu brytyjskie poczucie humoru?

Powodów było wiele. Wszystkie moje żony były Amerykankami, w związku z tym moje dzieci mieszkały w USA. Po drugie miałem dość angielskiej pogody, a zwłaszcza zim. Bardzo nie podobał mi się też kierunek, w którym zmierzały angielskie media. Gazety stały się tak napastliwe i agresywne, że trudno to było znieść. A ponieważ do USA już wcześniej wyjechało wielu moich przyjaciół, nie jechałem w próżnię. Poza tym najwięcej dobrze płatnych ofert pracy miałem właśnie z USA.

Pierwsze amerykańskie doświadczenie nie było najlepsze.

Gdy pierwszy raz przyjechaliśmy do USA, jeszcze z Latającym Cyrkiem, poprosił mnie o spotkanie przedstawiciel PLAYBOYA. Powiedział, że Monty Python nigdy nie trafi do amerykańskiej telewizji, bo jest zbyt dziwny. Amerykanie nas nie zrozumieją. Poradził, żebyśmy zrobili film z naszych najlepszych skeczy i przetestowali go na kampusach uniwersyteckich. Film powstał, został wprowadzony na ekrany i okazał się totalną klapą. Odniósł natomiast spory sukces w Wielkiej Brytanii, co było dla mnie zaskoczeniem, bo Anglicy
znali przecież te skecze z telewizji. To nie miało kompletnie sensu.

Pisano, że Latający Cyrk Monty Pythona zrobił dla humoru tyle, ile Beatlesi dla muzyki rockowej. Mam wrażenie, że bardziej rewolucyjni byli Rolling Stonesi. Którego z tych zespołów pan słuchał?

Wyłącznie The Beatles. Nigdy świadomie nie włączyłem piosenki Rolling Stonesów. Jeśli ich słuchałem, mogło
się to stać wyłącznie przypadkiem.

Nie podobają się panu?

Nie interesuje mnie ten rodzaj muzyki. Zresztą w latach 60. zajmowałem się głównie pracą. Natomiast Beatlesów bardzo lubiłem. Poznałem ich nawet osobiście, wszystkich oprócz Johna Lennona. George Harrison współfinansował Żywot Briana, a z Ringo Starrem wystąpiłem w The Magic Christian, do którego napisałem także scenariusz.

Największe przyjemności w życiu mężczyzny to ponoć kobiety, wino i śpiew. Miał pan trzy żony, o winach napisał pan poradnik. A śpiew?

Z tych trzech rzeczy wychodzi mi zdecydowanie najgorzej. Śpiewałem tak źle, że w szkole zakazywano mi tego nawet podczas lekcji muzyki. Jeszcze 20 lat później, gdy występowałem w musicalu na Broadwayu, reżyser powiedział, że wystarczy, jeśli nauczę się słów i będę po prostu poruszał ustami. Ale gdy w trakcie jednego ze spektakli pozwoliłem sobie jednak coś zanucić, przyszedł do mojej garderoby i zapytał: „John, czy ty śpiewałeś podczas przedstawienia?”. „Troszeczkę – odrzekłem. – Nie rób tego więcej” – powiedział.

A właściwie czemu w Latającym Cyrku nie było kobiet?

Była jedna. Carol Cleveland. Wykorzystaliśmy ją, kiedy potrzebny był nam ktoś, kto wyglądałby sexy. Zwykle woleliśmy sami przebierać się za kobiety, uważaliśmy, że tak jest zabawniej. Więc wszędzie tam, gdzie nie była nam potrzebna kobieta wyglądająca jak kobieta, udawaliśmy je sami. Zresztą lubiliśmy to, bo to była naprawdę niezła zabawa.

Może kobiety nie mają poczucia humoru? Przecież komicy to przeważnie mężczyźni.

To prawda, ale od czasów mojej młodości dużo się zmieniło. Kiedy startował Latający Cyrk, kobiety w ogóle nie pchały się na scenę. Miałem wrażenie, że bały się ośmieszenia. Ale już jakieś 20 lat temu najśmieszniejszymi komikami w angielskiej telewizji były właśnie kobiety: Jennifer Saunders i Dawn French.

Co pana śmieszy prywatnie?

Obecnie – kampania prezydencka Johna McCaine’a. Mam wrażenie, że nie ma nic śmieszniejszego niż ogrom paniki, w jaką wpadli z tego powodu republikanie.

Barack Obama nie jest śmieszny?

Jest znacznie bardziej inteligentny i otwarty na ludzi niż jego konkurent, a z tego trudno się śmiać. I po prostu prowadzi swoją kampanię lepiej. Oczywiście są ludzie, którzy uważają, że nie powinienem wypowiadać się na ten temat, ale jestem współautorem dwóch książek na tematy psychologiczne, więc się wypowiadam.

Pan będzie głosował na Obamę?

Nie będę głosował, bo nie jestem obywatelem USA. Ale ma pan rację, muszę porozmawiać na ten temat z Amerykanami. W końcu to oni wymyślili zasadę „no taxation without representation”, nie można nikogo obciążyć podatkami, nie dając prawa głosu. A ja płacę wystarczająco dużo pieniędzy, żeby móc głosować.

Jest coś, z czego nigdy by pan nie zażartował?

Trudno byłoby mi kpić z prawdziwego, nieudawanego, dogłębnego i przejmującego bólu. Zarówno bólu fizycznego, jak i psychicznego. Rzecz jasna ludzie czasem udają, że się czymś bardzo martwią, odgrywają ból i cierpienie, bo uważają, że z jakiegoś powodu powinni cierpieć. Nazywam to „uwrażliwianiem się na siłę” i z tego zawsze bardzo chętnie mogę się ponabijać.

A religia?

Trudno byłoby mi stroić żarty z Chrystusa czy Buddy, bo z czego tak naprawdę się śmiać? Można by się oczywiście pośmiać ze świętego Franciszka, ale chyba wyłącznie z tego, że ptaki robią mu na głowę.

W Żywocie Briana wg Monty Pythona kpiliście z początków chrześcijaństwa. Dziś, po ukazaniu się w gazecie karykatury Mahometa, płoną ambasady i giną ludzie. Miałby pan odwagę zakpić z Mahometa?

Prawdopodobnie nie. Wyznawcy Mahometa są szaleni i nieprzewidywalni. Z podobnych powodów byłbym ostrożny z żartami na temat Chrystusa w Stanach Zjednoczonych.

Także ze strachu o życie?

Tak. W USA też zabija się w imię Boga. Chrześcijańscy fundamentaliści mordują lekarzy, którzy przeprowadzają aborcje. Kompletnie nie rozumieją istoty chrześcijaństwa. Prawdopodobnie, gdyby Jezus zszedł na ziemię i chciał im wytłumaczyć, jak bardzo się mylą, to jego też by zabili.

W tak katolickim kraju jak Polska Żywot Briana miał ogromne powodzenie. My, Polacy, uważamy, że też jesteśmy narodem wybranym. Jak wypadło pana zetknięcie z Polską i Polakami?

Mój ojciec podziwiał to, co robili podczas II wojny światowej polscy lotnicy służący w armii brytyjskiej. A matka mówiła mi, że Polacy potrafią zrobić ponad tysiąc dań w oparciu tylko o kapustę i ziemniaki. Zrozumiałem, że musicie być narodem bardzo zdolnym i twórczym. Dlatego miałem dla Polaków uczucia bardzo ciepłe, z wyjątkiem 1973 r., kiedy na jakieś dwa tygodnie was znienawidziłem.

Po meczu na Wembley?

Tak, byłem wtedy na stadionie. Do dziś pamiętam bramkę, którą nam strzeliliście.

To był Jan Domarski.

Pamiętam jak dostał piłkę, uderzył ją bokiem stopy, a nasz bramkarz Peter Shilton widział lecącą piłkę, ale nie docenił tego strzału.

Mecz odbył się 17 października, czyli nienawidził nas pan mniej więcej do końca miesiąca.

Tak, a potem mi przeszło.

I chciałby pan już mieć ciotkę w Pcimiu?

Bardzo chciałbym. Zwłaszcza gdyby miała nie więcej niż 30 lat, 180 cm wzrostu i była szczupłą blondynką. Mógłbym z nią porozmawiać na temat ewentualnego kazirodztwa.

Robi pan filmy z poradami dla menedżerów z wielkich korporacji. Co im pan radzi?

Nie wiem nic o świecie finansów, więc przychodzi mi to dość łatwo. Mówiąc poważnie, chciałbym, żeby ludzie mogli efektywnie współpracować i byli przy tym szczęśliwi. Każdego dnia poświęcamy pracy tak wiele czasu, że powinniśmy wykonywać ją w możliwie najlepszych i przyjaznych warunkach. Dlatego próbuję propagować taki styl zarządzania, który wykorzystuje inteligencję tkwiącą w samej organizacji pracy, a nie tylko w pojedynczych ludziach. Kiedy widzę, że nie zna się na swojej pracy i wykonuje ją źle, winą za to obarczam przede wszystkim szefa, który nie potrafił wytłumaczyć swojemu pracownikowi, na czym polegają jego obowiązki.

Powiedział pan: „Łatwo przychodzi mi portretować biznesmenów. Bycie uprzejmym, dość okrutnym i niekompetentnym jest u mnie naturalne”.

Tak powiedziałem? Nie pamiętam, ale brzmi to tak, że mógłbym to powiedzieć. Czasami po prostu z rozpędu mówi się coś, co trzeba powiedzieć, żeby ludzi rozśmieszyć.

I ci biznesmeni chcą panu jeszcze za to płacić?

Myślę, że naprawdę wierzą, że jestem w stanie pomóc im w zwiększeniu sprzedaży i poprawieniu poziomu usług, które świadczą. Kontakty z biznesmenami przynoszą mi znacznie więcej pieniędzy niż jakakolwiek inna dziedzina mojej działalności.

Napisał pan ze sławnym psychoterapeutą Robinem Skynnerem książki Żyć w tym świecie i przetrwać i Żyć w rodzinie i przetrwać. Proszę o jakąś jedną radę: Jak żyć?

Nie wiązać się z alkoholikami. Bo oni zrobią wszystko, żeby drugiego człowieka unieszczęśliwić. Dotyczy to zresztą uzależnienia od wszelkich używek – także od pracy, pieniędzy, a nawet depresji. Uzależnienia powodują, że ludzie przestają być szczęśliwi. Także bogactwo.

Jak sobie z tym radzić?

Znaleźć pracę, która niekoniecznie będzie przynosić wielkie pieniądze, ale będzie dawać satysfakcję. Badania pokazują jednoznacznie, że wzrost dochodów powyżej pewnego poziomu wcale nie powoduje, że ludzie czują się szczęśliwsi. Amerykanie twierdzą wręcz, że każda dodatkowa kwota powyżej 15 tys. dol. rocznie nie wpływa na poziom ich satysfakcji.

15 tys. dol.? To nawet w Polsce nie robi już wrażenia.

Tak wynika z badań. Zejście poniżej tego poziomu wiąże się ze zbyt dużym stresem, a wspinanie się w górę rodzi problemy.

Pieniądze być może nie czynią człowieka szczęśliwszym, ale znacznie to ułatwiają. Pan jest tego przykładem.

Jestem szczęściarzem, bo chociaż mam tylko jeden talent, to jest to talent bardzo dobrze opłacany. Znam ludzi, którzy są znacznie bardziej inteligentni niż ja, mówią szesnastoma językami, grają na dziewięciu różnych instrumentach muzycznych, a nie zarabiają nawet części tego, co zarabiam ja. Wkurzają mnie tylko gwiazdy rocka, które zarabiają o wiele więcej niż ja. Ale widocznie im płaci się za robienie hałasu.

Przekonuje pan w swoich książkach, że za wszystkie kłopoty, jakie mają ludzie, odpowiada „złoty wilk”, czyli nasz własny niczym nieuzasadniony strach. Jak go pokonać?

Myślę, że stajemy się szczęśliwsi dopiero wtedy, gdy zaczynamy uwalniać się od naszych żądz i pragnień. Młodym ludziom podstawowym celem w życiu wydaje się zdobycie określonego statusu społecznego. Dopiero z upływem lat, kiedy ich ego nie jest już takie olbrzymie, zaczynają dostrzegać w życiu także inne wartości. Ale to dążenie do zdobywania coraz wyższego statusu wynika z tego, że nie czują się dobrze sami z sobą i dlatego nie mogą być szczęśliwi. Ci, którzy całe życie dążą do uzyskania władzy i to tylko po to, żeby po prostu mieć władzę, nigdy nie będą rządzić nami dobrze.

Wyobraźmy sobie, że ma pan przez siedem dni władzę absolutną. Siódmego dnia pan odpoczywa, to już tradycja, ale co przez pierwszych sześć? Pamiętamy, że świat został już stworzony.

Po pierwsze zakazałbym wszystkim mężczyznom noszenia tupecików. Mężczyznom w USA zakazałbym noszenia tych dziwnych workowatych szortów. Na osoby, które jedzą ser tofu, nałożyłbym krótkie wyroki więzienia. Na koniec wydałbym dekret, na mocy którego Uma Thurman zostałaby moją żoną.

Jeden z pańskich cytatów brzmi: Zakazałbym szczekania wszystkim psom lub spowodowałbym, że mogłyby ujadać tylko w ściśle określonych porach. Co panu zawiniły psy?

Naprawdę tak powiedziałem? Ale zgoda, mogłem tak powiedzieć…

Woli pan koty?

Znalazłem psa, który nie szczeka, i jest tak naprawdę kotem w ciele psa. Wygląda jak nieco bardziej umięśniony chart. To najmilszy pies na świecie i jest introwertykiem. Nie jest może zbyt posłuszny, ale chce ze mną współpracować. Szczekał tylko w jednym przypadku. Na mojego emu. Więc pozbyłem się emu.

Na pogrzebie Grahama Chapmana powiedział pan, że nie wybaczyłby panu, gdyby właśnie pan, który jako pierwszy użył w brytyjskiej telewizji słowa shit, nie wypowiedział podczas ceremonii pogrzebowej słowa fuck. Jakiego słowa należy użyć w pożegnalnym przemówieniu dla pana?

Cunt. Pizda. Ludzie się oburzają, gdy słyszą to słowo, a ono przecież bardzo ładnie brzmi. W odróżnieniu od takich słów jak dick (kutas) czy bitch (suka), bo one są jakby zduszone, sugerujące coś nieprzyjemnego. Pizda to dobre słowo na tę okazję. Ciepłe i przywodzące miłe skojarzenia.