Jacek Borusiński
PLAYBOY nr 5, 2006 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Chciałbyś zobaczyć na naszej rozkładówce Hatarahę Sinwahi Oshmandu Kharę?
Nie wiem, kto to jest.
Według Mumio najpiękniejsza aktorka na świecie!
A to oczywiście, ja usłyszałem nie Oshmandu, tylko Oshmundu i stąd to nieporozumienie.
A tak na serio?
Hmm… Spodziewałem się, że będziecie pytać o moje damskie typy, gusty, ale że od razu tak konkretnie, na rozkładówkę. Więc powiem o miłości lat dziecięcych. Chciałbym zobaczyć Isabelle Adjani. Nie wiem, jak dzisiaj wyglądałaby na rozkładówce. Ale przypuszczam, że nie najgorzej. Jako chłopiec miałem jej czarno-białe zdjęcie w półzbliżeniu wycięte z gazety. Ależ ono działało na wyobraźnię!
A jak na twoją wyobraźnię działają feministki?
Bardzo lubię silne kobiety, choć z drugiej strony te rzadko chyba zostają feministkami.
Chciałbyś zobaczyć w PLAYBOYU nagą Kazimierę Szczukę?
Tak. To mogłoby być dosyć interesujące, choć obawiam się, że niemożliwe. Feministka jako obiekt pożądania – wykluczone.
Całujesz kobiety w rękę?
Nie. Ale nie uważam też, że to jakiś obciach. Jeśli ktoś umie to robić i robi to dobrze, zupełnie mi nie przeszkadza.
A jak ci się podoba cmokanie w rączki, które przy każdej możliwej okazji odstawia nasz nowy prezydent?
Źle to robi i tyle. Podciąga ręce… Mówiąc łagodnie, wypada mało elegancko. Jak już chce całować, niech się przynajmniej schyla. Niech to robi, jak należy.
Czy cały czas, w imię zasad, Mumio walczy ze ściąganiem butów w mieszkaniu?
Jak ktoś lubi, niech ściąga. Ja nie lubię i uważam, że inicjatywa powinna być po stronie wchodzącego (ściągającego), a nie przyjmującego. Chociaż zdarzają się wyjątki. Podczas kręcenia Hi Way w wynajętym domu pewna pani w superszpilkach tak zniszczyła parkiet, że produkcja musiała pokryć koszt cyklinowania. Bywa…
Rodzice Jadwigi Basińskiej (koleżanki Jacka z Mumio – przyp. aut.) ponoć rozpaczali, że ich córka chce zostać aktorką. A twoi? Byli przeciwni szkole teatralnej?
Tak jak 95 procent rodziców. Aktorstwo to bardzo podejrzany i niepewny zawód. Moi rodzice prawdopodobnie chcieli, żebym został prawnikiem. Na ich nieszczęście, kiedy nie dostałem się na studia aktorskie, w ostatniej chwili złożyłem papiery na teatrologię i dodatkowo szukałem jeszcze jakiegoś teatru, w którym można by się zaczepić. Na pierwszym roku znalazłem GuGalandra i zrobiło się jeszcze gorzej. Trafiłem do teatru, w którym przesiadywałem całe godziny, głównie remontując salę.
Powiedz nam, czy nauczyłeś się już rzucać kamieniem?
A nie umiałem tego?
Chyba nie. Oblali cię za to na egzaminie do szkoły teatralnej…
A, już wiem! Ale to nie chodziło o rzucanie, tylko o przenoszenie. Na egzaminie z ruchu zadaniem było wejście do potoku, nachylenie się nad ciężkim kamieniem, podźwignięcie go i wyniesienie na brzeg. Wydawało mi się, że zrobiłem to genialnie. Byłem bardzo zadowolony. Ale komisja TO zauważyła. Okazało się, że nie mogę się uczyć aktorstwa. Diagnoza była, niestety, bezlitosna: „Niesceniczna sylwetka: za długie ręce”.
Pokaż.
(Wyciąga przed siebie prawą rękę).
Eee…, nie tak źle. Można porównać?
Pewnie. Widzisz, masz jeszcze dłuższe. Nawet nie próbuj aktorstwa.
Ale długie ręce chyba nie przeszkadzają w graniu na perkusji. Jak ci idzie?
Tutaj nie będę skromny. Podobno mam talent.
Takie muzyczne zwierzę?
(Śmiech). Raczej rytmiczne. Bo z melodią już nie najlepiej. W ogóle to mamy zespół, bo pewnie nie wiecie. Nazywa się Imponka Trio, gra w nim od czterech do pięciu osób. W przeciwieństwie do pozostałych zespołów, do Imponki mogą być przyjęci tylko muzycy bez muzycznego wykształcenia. Mogą grać tylko ci, którzy nie umieją grać. Imponka Trio powstała pod wpływem fascynacji freejazzowym zespołem Włosy Marcina Kydryńskiego. We Włosach próby były rzadkością, najważniejsze były koncerty, podczas których wydawało się, że każdy gra co chce, do momentu aż wyłaniał się naturalny lider i reszta podążała za nim.
Marcin Kydryński był kiedyś na takim koncercie?
Marcin nie był, natomiast kiedyś jedna lokalna gazeta się pomyliła i zajawiła koncert Włosów, dając duże zdjęcie Marcina i jego pięknej żony. Dzięki temu zespół miał ogłoszenie za darmo, bo redakcja musiała przepraszać. Z kolei Marcin Kydryński zapytany czy cała sprawa mu nie przeszkadza, odpowiedział, że trochę przeszkadza i od tego czasu zespół pozostał tylko przy pierwszym członie swojej nazwy.
Skoro wspomniałeś o członach w nazwie… (śmiech). Lost Highway czy Highway to hell? Czyli Lynch czy AC/DC?
(Śmiech). Trudno powiedzieć, bo nie widziałem Zagubionej autostrady. Ale jednak chyba bardziej Lynch. Wiecie, Hi Way to był tytuł roboczy, ale w pewnym momencie zaczął już funkcjonować medialnie i nie można było go zmienić. Myślałem nad jakimś polskim tytułem, ale w końcu i tak nic nie wymyśliłem, więc może dobrze się stało.
Łapie cię strach przed premierą?
Nie, bo jestem raczej zadowolony z tego, co powstało. Jeśli mogę mówić o strachu, to o takim, że ludzie pójdą na Hi Way nie jak na film, ale jak na kolejną reklamę Plusa. Że założą sobie okulary Mumio albo co gorsza Rejsu 2 i będą zawiedzeni: „No nie, jakby to było prawdziwe Mumio, to byłoby świetnie, a tak…”. Albo: „W reklamach są śmieszniejsi, 90 minut nie dali rady”. Tego się boję – braku świeżego, pozbawionego uprzedzeń odbioru.
Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że ten film w świadomości ludzi zawsze będzie filmem Mumio, nie twoim.
No cóż, faktycznie jest to trochę bolesne, że media i tzw. opinia powszechna, idąc na skróty odbierają mi prawo do bycia autorem tego projektu, choć z drugiej strony zrozumiałe, że posługują się powszechnie znaną marką, bez której ten film pewnie by nie powstał. „Film Jacka Borusińskiego” to komunikat mało czytelny i średnio marketingowy, choć prawdziwy. Myślę, że każdy z nas tego doświadczy, potrzeba czasu i wielu projektów indywidualnych i nie tylko takich, na które jesteśmy otwarci. Bo przecież my, to nie tylko Mumio. Jesteśmy twórcami, aktorami. Ludźmi do wynajęcia, którzy mogą grać w innych spektaklach i innych filmach.
Robiąc Hi Way myślałeś o rewolucji w polskim kinie?
Myślałem o filmie, nie o rewolucji. Oczywiście, zawsze miło jest jak to co robisz okazuje się istotne, ważne w historii, dla innych etc. Ale to się dopiero okaże, na razie jesteśmy przed premierą.
Powiedz nam, jak powstał „jedzer”. Wymyśliłeś go, siedząc z ołówkiem przy biurku?
Są dwie sceny w filmie nie do końca moje. Jedną jest właśnie „jedzer”. To stary pomysł Darka. Darek je tak smakowicie, że naprawdę mógłby uprawiać zawód „jedzera”. Przypomniało mi się to i napisałem całą scenę. Drugi pomysł-idea wykorzystany w filmie, to obsadzenie dziadków w roli trendsetterów młodzieżowej nowomowy. Okazuje się, że wszelkie hasła nastolatków wymyśla grupa 80-latków, która sprytnie puszcza je w obieg.
Pisząc scenariusz, posiłkowałeś się klasyką? Bo dla nas pewne aluzje do Dziewczyn do wzięcia są oczywiste.
Absolutnie się nie posiłkowałem. Uważam, że naśladownictwo nie ma sensu, chyba że bawimy się konwencjami i gramy w kino cytatów. Mój film taki nie jest. Z żadnych „pomocy naukowych” nie korzystałem. Oczywiście wszyscy jesteśmy uwarunkowani tym, w czym wyrośliśmy. Dziewczyny do wzięcia w nas po prostu siedzą. Ale świadomych nawiązań nie ma. Scenariusz jest całkowicie autorski, a powstał na kanwie prawdziwej historii, jaka przydarzyła się mnie i mojemu kumplowi Pawłowi.
To z kim w realu robiłeś ten słynny wywiad o małych i średnich przedsiębiorstwach?
Nie powiem.
A ten pan też miał wielkie oczko wodne w ogrodzie?
Nie miał. Nie chcę tworzyć wrażenia, że sceny z filmu rozegrały się naprawdę. Tak nie było. Postać z filmu nie przypomina tamtego pana.
To powiedz, co myślisz o małych i średnich przedsiębiorstwach?
Byłem bardzo mile zaskoczony podczas przedpremierowego pokazu filmu, kiedy publiczność wybuchła śmiechem, słysząc to pytanie. Ja już się z nim oswoiłem, wielokrotnie przetrawiłem, straciło dla mnie urok, zapomniałem, że może być śmieszne. A tu proszę.
Wiesz, pytam, bo sam ostatnio zakładałem firmę i wypełniałem setki formularzy, w których jak mantra powtarza się określenie „małe i średnie przedsiębiorstwa”. Szczególnie we wnioskach o dotacje unijne. Tak zwany MiŚP.
A to naprawdę istnieje?!
No pewnie. Nie wiedziałeś?
Nie. MiŚP mówisz… Fajne.
Od razu podjąłeś decyzję, że główne role zagracie z Darkiem?
Nie. Myślałem o tym, żeby grał Paweł. Bo to z nim przeżyłem tamten dzień. Wydawało mi się to naturalne. Ale potem przegadaliśmy wszystko i wyszło, że jednak będzie lepiej obsadzić Darka. Po prostu głupotą byłoby niewykorzystanie potencjału naszej pary. Gramy razem ponad 10 lat. Świetnie się rozumiemy.
Czy Hi Way to film komercyjny? Ty przecież nie znosisz komercji.
Chodzi mi o pejoratywnie rozumianą komercję. Nie lubię fałszu i koniunkturalnego umizgu do publiczności. Takiej zimnej precyzji, która targetuje publiczność, do jakiej ma trafić konkretny produkt, w tym przypadku film. Mam nadzieję, że mój film jest naturalnym i „dobrym”, a nie wykoncypowanym kompromisem między komercją a sztuką.
A wywiad do PLAYBOYA to komercja? Ta rozmowa jest dla ciebie łatwa?
Niezbyt. Traktuję ją jako część promocji filmu. To mój główny cel.
W zeszłym roku jako Mumio odmówiliście nam wywiadu…
Nie kręcą mnie wywiady, kiedy nic nie zrobiłem. Nie mam potrzeby lansowania siebie. Uważam, że większość wywiadów z aktorami to papka, z której nic nie wynika. Artyści powinni wypowiadać się na scenie, na której częstokroć są postaciami znacznie bardziej skomplikowanymi i mądrzejszymi niż w rzeczywistości. Poza tym każdy wywiadowca zahacza o sprawy intymne, ale wy jakoś, o dziwo, nie robicie tego brutalnie.
Bałeś się, że będziemy pytać o pozycje seksualne?
Jeżeli byście zapytali, mógłbym wam opowiedzieć co najwyżej historię z przedszkola, gdy rzucałem pas kowbojski, mówiłem dziewczynie, że nie musi już uciekać, bo jestem bez broni i brałem się do namiętnego całowania.
Jesteśmy pod wrażeniem! Uchylisz rąbka tajemnicy?
Pamiętam, że miała niebieski skafanderek, a ja byłem w brązowym. Był jeszcze jeden kolega. Taki trójkąt (śmiech). Zimą, w kowbojskich pasach, między blokami ganialiśmy naszą koleżankę. Zwykle nieskutecznie, bo była szybsza. Czasami więc stawaliśmy, rzucaliśmy pasy na śnieg i krzyczeliśmy: „Nie musisz uciekać! Jesteśmy bezbronni!”. Ona wtedy nie uciekała, a my rzucaliśmy się na nią i obcałowywaliśmy. Oczywiście policzki, nie usta. Taki jeden kolega, który nie uczestniczył w naszej zabawie, chociaż bardzo chciał, powiedział mi, że mam grzech (śmiech).
Wyjaśnij nam, dlaczego nie chciałbyś być Juliuszem Machulskim?
Bo wolę być sobą. Uprzedzając inne pytania, oświadczam, że nie chciałbym być również Krystianem Lupą.
Jako twórca odżegnujesz się zawsze od polityki. A jako cywil? Podoba ci się IV RP?
Miałem nadzieję na silną koalicję PO-PiS, koalicję nie tylko na jedną kadencję, która uwolni nas od PRL-u. Czułem jakąś szansę. Dzisiaj jestem zniesmaczony, bo faceci, którzy mogli nam ją dać, nie zrobili tego i chyba nawet nie mieli tego w planach. Dzięki temu za cztery lata będziemy mieli wiadomo kogo.
Ale przynajmniej pozwala nam to płynnie przejść do następnego pytania. Odrzuciłeś rolę w Świecie według Kiepskich. Żałujesz?
Nie, nie żałuję. Po pierwsze to nie w moim stylu, a po drugie odklejanie się Gajosa od roli Janka z Pancernych jest pestką w porównaniu z próbami odklejania się Andrzeja Grabowskiego od Ferdynanda Kiepskiego. Świetny aktor, a nawet wchodząc do teatru, słyszy w kółko za sobą: „O, Kiepski idzie! Kiepski!”. Przykra sprawa. Miałem też inne propozycje serialowe. Jak na razie ze wszystkich zrezygnowałem, na ile się da chcę powalczyć o autorskie projekty. Nie chcę mówić, że to były trudne decyzje. Ale rzeczywiście zarabiałem w tamtym czasie raczej średnio.
A w ogóle dajecie radę utrzymać się z Mumio?
Tak. Od początku powstania grupy utrzymywałem się tylko z Mumio.
Ale i tak musieliście założyć małe przedsiębiorstwo, organizujące tak zwane eventy na stacjach benzynowych i temu podobne. To może nawet bardziej przykra sprawa niż słyszeć za sobą: „Kiepski”.
Nie. Dlaczego? Zupełnie tego tak nie odbieram. Jako stowarzyszenie teatralne Epty-a zarabialiśmy na siebie i na sztukę. Stworzyliśmy zawodową firmę – niektóre jej akcje promocyjne do dziś wspominam bardzo dobrze. Robiliśmy chore konkursy, szaloną konferansjerkę, tworzyliśmy trzymetrowe postacie z papier-maché. To wszystko posiadało elementy teatru ulicznego. Poza tym dużo dała nam ta robota. Otrzaskaliśmy się z publiką i dzisiaj, wychodząc na scenę, nie czujemy już debiutanckiego lęku. Stacja benzynowa, proszę bardzo, na naszych spektaklach wszystko może się zdarzyć. A nawet, im więcej nieprzewidywalnych wydarzeń, tym lepiej. Kiedyś podczas przedstawienia na dwadzieścia minut zgasło światło. A my nic, gramy dalej. Zaczęliśmy totalnie improwizować, a ludzie się w tę sytuację wkręcili. Zaraz część publiki pobiegła do samochodów po latarki. Po minucie mieliśmy superoryginalnie oświetloną scenę.
Co masz w sobie z wieśniaka?
Pewnie dużo rzeczy. Bardzo lubię wiejskie postaci, ale prawdziwe, a nie wiejską cepelię z serialu Plebania. Czuję powinowactwo z prowincją i łatwo wchodzę w takie role.
Jadwiga powiedziała w „Wysokich Obcasach”, że ty i ona macie w sobie dużo z wieśniaka, bo wychowaliście się na wsi.
To nie do końca prawda. Wakacje spędzałem często na wsi, ale wychowałem się w mieście. Jestem dzieckiem blokowym. Czyli kapsle, non stop piłka nożna, zakazany teren za torami, gdzie paliło się pierwsze papierosy.
Jak kapsle, to Wyścig Pokoju. Jakie flagi naklejałeś?
Zacznijmy od tego, że są różne rodzaje kapsli. Zwyczajne, z których się ściąga koszulkę, i poduszkowce, czyli odklejona i przekręcona na drugą stronę gumeczka. Mało tego, były też poduszkowce zalewane woskiem. Pokonywały naprawdę fenomenalne odległości. Jeśli chodzi o flagi to wiecie, Olaf Ludwig robił świetną robotę w dziedzinie pojednania polsko-niemieckiego. Nie było obciachem naklejenie barw niemieckich. Oczywiście nikt nie chciał flagi radzieckiej.
A jak z twoim patriotyzmem lokalnym? Jesteś kibicem Zagłębia Sosnowiec?
Jestem rzecznikiem porozumienia śląsko-dąbrowskiego. Ale jak byłem młodszy, to oczywiście Zagłębie. Teraz mieszkam w Katowicach w miejscu, gdzie przebiega ponoć niewidzialna granica wpływów GKS-u Katowice i Ruchu Chorzów. Mieszkam tam już dość długo, ale do dzisiaj nie wiem, co odpowiedzieć, kiedy mnie zaczepią na ulicy i spytają za kim jestem.
Ligę Mistrzów oglądasz?
Zdarza się. Wiecie, że jakiś czas temu w ogóle odszedłem od sportu? Wydawało mi się, że interesowanie się sportem to obciach. Ludzie sztuki po prostu tym się nie zajmują, bo to takie prymitywne. Na szczęście zarzuciłem to myślenie i powróciłem na łono.
Jakie są plusy po kampanii Plusa i jakie minusy?
Długo opieraliśmy się przed tą akcją, ale dziś stwierdzamy, że przewaga plusów jest miażdżąca. Nauczyliśmy się grać 25-sekundowe epizody, co jest niezwykłym doświadczeniem aktorskim. Pokazaliśmy światu rodzaj aktorstwa inny od tego, który jest znany z naszych spektakli. Kolejnym plusem jest to, że niektórzy dzięki reklamom w ogóle się o nas dowiedzieli. Wszystkie propozycje filmowe otrzymaliśmy po reklamach, a nie po spektaklach (śmiech). Plusem są oczywiście kwestie merkantylne. Jedynym minusem jest rozpoznawalność. Naprawdę nie zawsze mam ochotę na bycie osobą publiczną. Rozdawanie autografów jest być może piekielnie miłym zajęciem, ale ile można. Wczoraj kupowałem buty. Pani ekspedientka powiedziała, że jestem niesamowicie podobny do tego faceta z reklamy. Nie wyprowadziłem jej z błędu, w ciszy mierzyłem lewego buta (śmiech).
Wiemy, że ulubionym aktorem Darka Basińskiego jest Markus Merkt. A tak naprawdę?
Z polskich czy z zagranicznych?
O polskich przecież nie pytamy. Z zagranicznych.
Może tak jak i moim – Al Pacino.
Ty to jesteś nawet do niego podobny.
W liceum byłem jednak Dustinem Hoffmanem. Miałem jazdę na jego punkcie. Tak do Rain Mana. Potem jego role się jakoś zepsuły. Ale Absolwent i Sprawa Kramerów robią na mnie wrażenie do dzisiaj.
Słyszałeś ostatnio jakiś dowcip?
Z tym może być problem. Nie przepadam. I nie umiem opowiadać. Serio.
Ale może dla czytelników PLAYBOYA się postarasz. Może być bez puenty.
Mogę sprzedać, ale nie swój. Zasłyszany od Filipa Łobodzińskiego. Ten mi się wyjątkowo spodobał. Spotykają się dwaj dziadkowie i zaczynają utyskiwać na świat. Żyje się źle, naprawdę tragicznie, wręcz koszmarnie. Jeden w końcu mówi: „Wiesz, najlepiej to mają ci, co się w ogóle nie urodzili”. A drugi na to: „No tak, ale ilu takich jest. Dwóch, trzech…”.