Hanna Smoktunowicz (Lis)
TEKST: Rafał Sławoń
fot. Piotr Porębski
—
To prawda co piszą, że jesteś ładniejsza od Lisa?
Można być ładniejszym od Lisa…? (śmiech). Moja powierzchowność nie jest czymś, co mnie szczególnie pochłania. Wolę, by mniej absorbowała innych.
Lis jest rzeczywiście taki straszny jak go malują?
Wymaga totalnego profesjonalizmu. Upiera się, że nie wolno chodzić na skróty, że trzeba ciągle podnosić poprzeczkę. Jak mikrochirurg wyłapuje każdą fuszerkę, najmniejszy błąd, niedociągnięcie. Sam widzisz – jest potworem. A serio – nie zauważyłam słynnego pruskiego drylu, nie chodzi po newsroomie z batem. Jest stanowczy w egzekwowaniu pewnych standardów, ale w tak trudnym i newralgicznym momencie jak start nowego programu to nieodzowne. Rynek jest trudny, konkurencja ostra – nie ma miejsca na pobłażliwość.
O ile się orientuję, prowadzenie programów informacyjnych nie jest podstawowym marzeniem młodych dziewcząt, czy byłaś wyjątkiem?
W wieku czterech lat poinformowałam rodziców, że kiedy dorosnę, będę prowadzić dziennik we francuskiej telewizji. Dlaczego, do diabła, francuskiej, nie wiem do dziś. Dorastałam w domu, w którym panował terror dziennikarstwa. Ojcu można było oblać farbą garnitur, ale nie wolno było – pod rygorem najstraszniejszych kar – choćby palcem dotknąć jego prasy. Migawka z dzieciństwa: pokój, na biurku stos gazet przykrywa maszynę do pisania. Pod ścianami stosy, piramidy gazet – od podłogi do sufitu, wszędzie, gdziekolwiek się ruszyć, tony papieru. Mieszkaliśmy we Włoszech. Rzadko oglądałam dobranocki, ale telegiornale – dziennik – zawsze.
Istotnie było tak, że jedynym powodem twojego odejścia z telewizji publicznej był słynny Marek Kassa (zastępca szefa TAI – przyp. aut.)?
Tak. Ale patrząc z perspektywy kilku lat spotkanie z Kassą było jedną z najlepszych rzeczy, jakie mi się zdarzyły. Nie dlatego, że jestem masochistką i lubię gdy wylewa mi się na głowę kubeł pomyj. Nie wiem, czy miałabym dość sił i odwagi, żeby sama odejść z telewizji publicznej. Kto wie jak długo wegetowałabym w Teleexpressie. W tym programie wiele się nauczyłam, ale, umówmy się, to dziennikarskie przedszkole. Osiem lat w przedszkolu to lekka przesada. To był moment, żeby pójść dalej. I dobrze, że poszłam.
Co robiła gwiazda telewizji, kiedy nie pracowała w telewizji?
Byłam normalną matką – czego teraz nie mogę już niestety o sobie powiedzieć. Dobrze, że zapewniłam swoim córkom przynajmniej półtora roku totalnego oddania. Teraz mają mnie tylko w weekendy. Ale są to bardzo nasycone weekendy. Wtedy Ania i Jula mają mnie absolutnie na wyłączność.
Sektor prowadzących programy informacyjne w różnych stacjach został opanowany przez kobiety. Jak oceniasz swoje konkurentki, chodzi o wygląd rzecz jasna?
W ogóle nie oceniam, bo to nie są wybory miss czegoś tam, ale newsy. A serio – mam bardzo ostrą konkurencję. I dobrze, to napędza. Nie tylko sektor prowadzących programy jest mocno sfeminizowany. U nas trzon zespołu to właśnie baby. Fantastyczne baby, dodam.
Oddajesz się typowo męskim zajęciom, tzn. palisz, pijesz wódkę i oglądasz mecze w telewizji?
Palę jak smok, wódka – nie, dziękuję. Mecze mnie nie porywają – chyba że gra Milan Baros – ale to z powodów całkowicie pozamerytorycznych…
Twoje dorastanie charakteryzowało się dużą ilością burzliwych przejść?
Zależy, co rozumiemy pod pojęciem burzliwych przejść? W wieku 13 lat byłam fanką Iron Maiden i chodziłam od góry do dołu oćwiekowana. Mama była przerażona, myślała, że wstąpiłam do satanistów – bo od rana do wieczora ze słuchawkami od walkmana na uszach darłam się w niebo głosy „six, six six, the number of the beast”. Ot, cała burza dojrzewania. Nie miałam żadnych przygód z narkotykami, chociaż niestety zaczęłam dość wcześnie palić. W Szwecji w latach 80. paliły już chyba przedszkolaki.
Koledzy molestują Cię w pracy?
Spróbowaliby (śmiech). Nie, nie molestują, nie sądzę, żeby widzieli we mnie kobietę. Raczej kumpla. Jedyne emocje, jakie wzbudzam w pracy, to kiedy o godzinie 17 sprawdzam komuś tekst i każę przewrócić wszystko do góry nogami. Wtedy nie jestem już ani kobietą, ani kumplem – tylko wielką czerwoną płachtą na byka.
Wolisz bogatych brunetów czy ubogich blondynów?
Samcze umaszczenie i zawartość portfela nie mają tu nic do rzeczy. Sama na siebie zarabiam i daje mi to bardzo komfortowe poczucie niezależności.
To jacy faceci budzą w Tobie emocje?
Podobają mi się mężczyźni z pasją. Zaangażowani w to, co robią – cokolwiek miałoby to być. Silni – bo sama najsłabsza nie jestem, a matczyna część mojej natury doskonale spełnia się w macierzyństwie.
Nie wstrzykujesz sobie heroiny, ale może są jakieś rzeczy, o które nikt by cię nie podejrzewał? Sporty ekstremalne?
Praca w newsach to najbardziej ekstremalny sport, jaki mogłabym uprawiać. Zdarza się, że wchodzę na wizję i trzeba odwrócić do góry nogami cały program, bo pięć minut wcześniej wydarzyło się coś, co nam rozsadza cały porządek. Po takich Wydarzeniach jestem chodzącą adrenaliną. Skoki ze spadochronem nie dałyby takich wrażeń. Bo tu skaczę bez spadochronu.
Wyobraźmy sobie, że naczelny PLAYBOYA, zamiast 20 pytań proponuje Ci sesję rozbieraną. Co Ty na to?
Nie ma mowy. On wie, że takich propozycji nie należy mi składać.
Mogłabyś mieszkać poza granicami naszego pięknego kraju?
Móc – mogłabym. Gros swojego życia spędziłam na walizkach, poza Polską. Od małego uczyłam się nie przywiązywać do miejsc, nie zapuszczać korzeni. I nauczyłam się. Ale to właśnie tu po przełomie powstały tak fantastyczne szanse, zwłaszcza dla naszego pokolenia. Grzechem byłoby ich nie wykorzystać. Kiedy wracam do Polski po dłuższym urlopie i w samolocie dostaję do ręki „Gazetę Wyborczą”, nagłówki wprowadzają mnie zazwyczaj w stan stuporu. Bo taka Hiszpania czy nawet Włochy to tak banalnie normalne kraje w porównaniu z naszym, gdzie co rusz jakaś Rywiniada, Orlenada. Wyjechać stąd znaczyłoby poddać się. Tego nie lubię. Poza tym kto ma zmieniać ten kraj jak nie my?
Jak znosisz krytykę?
Prawdę mówiąc, źle. Nie dlatego, że jestem przekonana o swojej wielkości. Przeciwnie, jestem swoim największym krytykiem. Kiedy do tego dołoży się krytyka z zewnątrz – może to być ładunek powalający.
Czy to, że nie afiszujesz się ze swą prywatnością, to przemyślana strategia marketingowa? Że niby taka niedostępna i tajemnicza..
To nie jest strategia. Kiedy zaczynałam i dopadło mnie coś w rodzaju popularności, wydawało mi się, że wszyscy mogą o wszystko pytać, a ja mam obowiązek odpowiadać. Zweryfikowałam ten pogląd. Umowa między mną a widzem nie polega na sprzedaży mojego życia, a na sprzedaży newsa. Jeśli udzielam wywiadu, to w dużej mierze po to, żeby sprzedać program, który prowadzę, nie przekraczając granicy, którą jest moja prywatność. Najważniejsze, co mam widzom do powiedzenia, mówię w programie.
Masz poczucie upływającego czasu?
Mam i bardzo mnie to cieszy. Za nic w świecie nie chciałabym znów mieć 25 lat. Im dalej, tym lepiej. Wolę siebie w wersji „kobieta” niż „dziewczątko”.
Czy jesteś kobietą kochliwą lub przynajmniej wyzwoloną? Po ilu randkach się całujesz?
Od blisko ośmiu lat jestem z tym samym mężczyzną, ojcem moich dzieci i nie mam ochoty się od niego wyzwalać. Co do całowania… co ja mówiłam o prywatności?
Telewizja wymaga czasem daleko idących kompromisów. Czy są takie, na które byś nie poszła?
Zależy, jaka telewizja. U nas kompromisy dotyczą na przykład czasu. Program nie jest z gumy i zdarza się, że ja chcę mieć duży materiał zagraniczny, a moja współwydawczyni woli dodać 30 sekund tematowi krajowemu. Wtedy się dyskutuje, bywa, że ostro i w końcu osiąga się jakiś kompromis. To normalne. Nienormalne są telefony z góry, w których ktoś próbuje nam ustawić program według zamówienia politycznego. To jest granica. Nie spotkałam się jednak z tym ani w TV4, ani w Polsacie.
Które ze swoich zawodowych doświadczeń uważasz za najistotniejsze?
Wszystkie były w jakiś sposób istotne, wszystkie czegoś mnie nauczyły. Teleexpress był przedszkolem, w którym nauczyłam się bazowego warsztatu. Pracy reporterskiej, kamery. Fantastyczny był Twój Dekalog z Piesiewiczem i Santorskim – takie nocne Polaków rozmowy na najwyższym C, bo dotykające rzeczy najważniejszych. Miałam dwadzieścia kilka lat, a w studiu takie osoby jak Tischner, Boniecki, Krall – długo by wymieniać. Kiedy po roku kończyliśmy ten cykl, miałam wrażenie, jakbym rozstawała się z rodziną. W Dzienniku TV4 byłam szefem, wydawcą, prowadzącym. Ale to było raczkowanie. Teraz uczę się biegać.