Press enter to see results or esc to cancel.

Grzegorz Rosiński

PLAYBOY nr 1, 2008 rok

TEKST: Alex Kłoś

fot. Paweł Fabjański


Grzegorz, ponoć z okien twojego domu widać foto-tapetę?

Kiedyś dowiedziałem się od Marcina Wrony, który był u mnie z radiem RMF FM, że to Pradolina Rodanu. Bardzo pięknie to brzmi, nie wiedziałem nawet gdzie mieszkam. Mam z okna widok na taki pejzaż, że nawet Szwajcarzy przychodzą do mnie. Patrzą i nie wierzą w to co widzą.

Nie jesteś człowiekiem z gór, urodziłeś się w Żelazowej Woli. Dlaczego nie wybrałeś miejsca o łagodniejszych warunkach, np. malowniczego wybrzeża Morza Śródziemnego?

Ależ ja mam łagodne miejsce do życia. Ja widzę góry z dość daleka i mogę spokojnie sycić nimi wzrok. Nie muszę się na nic wdrapywać. Nie chce mi się zresztą po nich łazić. Bo im wyżej wejdę, tym stają się mniejsze. A tak widzę miejsce, w którym niebo łączy się z ziemią. Kiedy oglądam telewizję, mam wrażenie, że ciągle widzę ten sam program. A tu zawsze jest inaczej. Chmury drapią się brzuchami o granie, ocierają o skały, na których maluje słońce. Przypomina mi to Hobbiton, który znam z ilustracji.

Jak z tej perspektywy wygląda Polska?

Od czasu wyborów znów dobrze. Przez ostatnie dwa lata nie rozumiałem, dlaczego władza opluwała to, co działo się zanim zaczęła rządzić. Wyjechałem z biednego, szarego kraju. Potem przyjeżdżałem do Polski raz, dwa razy do roku i widziałem, jak zaczyna gonić świat. Dla mnie to było jak cud. I teraz jestem spokojny, bo widzę, że znów będzie ok.

A jeśli spełni się przepowiednia, że IV RP przegrała bitwę, ale wygra wojnę.

Która? A kto to wymyślił? Każdy kolejny numer odbiera jej wartość. To tak jak z serią komiksową. Czytelnicy zawsze mówią, że pierwszy odcinek był najlepszy.

Przed chwilą odebrałeś od reprezentantów IV RP srebrny medal zasłużonego kulturze „Gloria Artis”. W zeszłym roku dostałeś Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski.

W jakiś sposób reprezentowali moich czytelników. Przy Krzyżu, który dostałem w ambasadzie pytano mnie, czy go przyjmę. Zastanawiałem się. W końcu pomyślałem, że co mnie to obchodzi. Co moja robota ma wspólnego z polityką? Nigdy nie pracowałem dla żadnych tendencji i dla żadnych partii. Nie należałem do niczego. Nawet do harcerstwa. Choć robiłem w szkole gazetkę harcerską. Przeżyłem tylu dyrektorów, szefów, prezydentów. Urzędnicy się zmieniali natomiast moi czytelnicy i ja zostaliśmy. Dlatego nie mam żadnych skrupułów.

Patrzysz na świat oczami Europejczyka czy Polaka?

Najpierw czytam zachodnią prasę, a potem polską. Widzę, że opisując te same rzeczy w inny sposób. Żałuję, że nie mogę wysłać do Polski smsa: Hallo, sprawy wyglądają inaczej niż u was piszą.

Robiłeś pierwszy bodaj w demoludach nowoczesny komiks. Opowiadał o przygodach funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej kapitana Jana Żbika. W sumie wszystkich Żbików sprzedało się 11,3 milionów. Twoje odcinki należą do najlepszych. Swój wkład w tworzenie etosu PRL więc miałeś.

To, że robiłem Żbika wyniknęło z powodów całkiem naturalnych. Oni chcieli robić komiks, który miał poprawić wizerunek milicji w oczach młodzieży. Był im potrzebny ktoś, kto umie rysować komiksy. A takich ludzi wtedy praktycznie w ogóle nie było. Ja natomiast bardzo chciałem robić komiksy. No i miałem już na tym polu pewne doświadczenia. Można powiedzieć, że to była obopólna korzyść. Gdyby w scenariuszach Żbika, były wciskane jakieś słuszne teksty, to po prostu bym ich nie rysował. Nie musiałem tego robić, zarabiałem pieniądze na robieniu ilustracji. Ale robiłem, bo sprawiało mi to przyjemność. To była fajna praca, bo w zasadzie kontakt miałem tylko z Władysławem Krupką, który wymyślił postać Żbika. Chodziłem jednak do komendy głównej. Łaziłem po archiwach jak święta krowa. Widziałem ogromny skład broni zabranej od końca wojny członkom band, różnym bandytom. Pistolety maszynowe, samopały. Kiedyś musiałem narysować granaty gazowe. Nie wiedziałem jak wyglądają. Władysław Krupka mi je pokazał. Wyciągnął takie coś z szafy. Wziąłem to do ręki i podsunąłem mu pod nos mówiąc, no to teraz pogadamy. Naprawdę się zestresował i schował trochę pod biurko.

Jak milicjanci komentowali twoje komiksy?

Nie słuchałem tego co mówią. Kiedyś było tylko spotkanie w Magdalence. Na nim radzili jak pokierować serią, ile jeszcze wydać albumów, jak je wydawać. Powiedziałem, żeby dali dobrego scenarzystę, bo to przecież jest wszystko głupie. To nieprofesjonalna chałtura. Dziennikarzom się wydawało, że skoro nie potrafią napisać książki, to zarobią robiąc scenariusz komiksowy. Tak się patrzyło na komiks. To była chałtura.

Jak udało ci się przejść na czysto przez takie klimaty?

Nigdy się nie zeświniłem, zawsze byłem uczciwy. Staram się być jednak uczciwy nie tylko dla konkretnych osób, ale wobec maksymalnej ilości osób. Już na początku mojej pracy zawodowej, kiedy ilustrowałem książki, robiłem plakaty, grafiki adresowałem to do jak najszerszej grupy osób, publiczności. Będąc uniwersalnie uczciwy, czyli nie wybiórczo, ale generalnie.

Po co jest potrzebna uczciwość grafikowi?

To zaskakujące pytanie. Nigdy nie postawiłem go sam sobie. To było dla mnie naturalne. Tak byłem wychowany. Nie potrafię kłamać. Ale mam świadomość, że jak ktoś umie kłamać, to mu łatwiej żyć. Posiada tę umiejętność. Gdyby jakaś szkoła kłamstwa była, to kto wie, może bym się zapisał.

A ludzie którzy rysowali socrealistyczne rzeczy, oni także mogli być uczciwi?

A dlaczego mieliby nie być? Technicznie to jest bardzo sprawnie wykonane, a przekaz też był bardzo porządny. A co tam się działo? Ja uważam, że jak ktoś rysuje – za przeproszeniem – dupę, tylko by sprzedać lepiej swoją książkę, to jest nieuczciwy. Bo czemu to służy? Natomiast tam była jakaś mobilizacja do odbudowy ojczyzny po wojnie.

W takim, a nie innym ustroju.

Chwileczkę, jakim ustroju? Chodziło o nas, o kraj, żeby go odbudowywać. A teraz mówi się, że ustrój był nie taki jak trzeba. No to co? Żyłem w tym systemie prawie czterdzieści lat. Mogłem sobie pozwolić na to, żeby obserwować to tak, jak gdyby mnie to nie całkiem dotyczyło. Byłem artystą. Funkcjonowałem nie dając się wmanipulować. Jeżeli ktoś to chciał zrobić, to po prostu zabierałem kredki i wychodziłem. Tak skończyła się moja współpraca z magazynem „Relax”. Zaczęły pojawiać się sugestie, że towarzysze chcą, aby było w nim więcej słusznych treści, wiecie, rozumiecie.

Narysowałeś w „Relaxie” komiks o polskich cichociemnych zrzuconych przez Armię Czerwoną. Bardzo fajny zresztą.

Bardzo lubiłem także rysować radzieckich żołnierzy i czołgi T-34. Ale czy to jest propaganda, czy to jest kłamstwo? To były autentyczne sceny z II wojny światowej.

Fajny był też twój komiks o lotnikach Ludowego Wojska Polskiego Pilot śmigłowca.

Nie jestem z niego dumny. Wolałbym o nim zapomnieć.

Jako jeden z bardzo nielicznych plastyków robiłeś w PRL autentyczną komiksową karierę, w co wtedy wierzyłeś?

Wierzyłem w siebie.

W swój talent?

Nie! Nie wiedziałem, co to jest talent. Wierzyłem, że jeżeli będę autentyczny, będę się bawił i uda mi się do tej mojej zabawy zachęcić innych, to coś z tego wyjdzie. To był szary świat i ludzie nie mieli dużo okazji do zabawy.

Czyli po prostu rozrywka?

No, nie tak zupełnie. Nie tak za darmo. Chciałem w swoich komiksach opowiadać o wartościach, w które wierzę. O tym, co jest dla mnie ważne. Żbik walczył z przestępcami. I był po prostu przyzwoitym facetem. W Thorgalu wartością elementarną, wokół której zbudowana jest cała ta saga jest rodzina. W moich komiksach dobro zawsze wygrywa. Walczyłem o to całe życie. Nie lubię filmów, w których dorabia się głębszą filozofię złu. Jest bandyta, morderca i raptem doszukujemy się jego ludzkich stron. Dla mnie taki facet sam się wyklucza przez to, co robi. Co nie znaczy, że miałbym mu zaraz łeb ukręcić.

Czyli Quentin Tarrantino raczej odpada.

Nie lubię jego filmów. Nie podobał mi się także Natural born killers. Może ludzie się podniecają przy tym, ale ja takich podniet nie potrzebuję. Ja staram się wzmacniać wartości uniwersalne. I chyba ma to sens, ludziom to odpowiada skoro Thorgal został chyba przetłumaczony na piętnaście języków. Chyba, bo ja nie ma tego wszystkiego. Nie ogarniam tego co się z nim dzieje.

Kiedyś płynąłem promem z Santorini do Aten. W okrętowym sklepiku były trzy komiksy, m.in. Thorgal po grecku.

Jest także po Turecku i po Koreańsku.

Wiesz ile sprzedało się Thorgali?

Nie wiem. Trzynaście milionów tylko we Francji. We Francji ostatni Thorgal jest teraz numerem jeden wszystkich komiksów i numerem pięć ze wszystkich książek. Nie wiem jak wyglądają ilości nakładów w innych językach. Ale to były serie małonakładowe. Więc może w sumie trzy miliony?

Jakie znaczenie mają dla ciebie te liczby?

Nie zwracam na to uwagi. W ogóle mnie to nie obchodzi. Thorgal należy do publiczności. Dzieło należy do twórcy tylko do momentu, w którym nie stanie się twórcą popularnym. Oczywiście prawo zawsze będzie po jego stronie. Będzie mógł zrobić ze swoim bohaterem co zechce, np. zabić. Ale mój kod moralny zabroniłby mi zatrzymania rysowania czegoś tylko dlatego, że mi się nie chce, w sytuacji, w której jest tyle milionów ludzi czekających na ciąg dalszy.

Ale przecież chciałeś zakończyć tworzenie Thorgala.

Ale nie chciałem go zabić. Myślałem o tym, żeby ktoś robił to dalej za mnie. Żeby były serie paralelne, historie odpryskowe. Ja powiedzmy rysowałbym komiks o jego synu Jolanie, pod firmowym szyldem serii jako Thorgale. A ktoś inny np. o jego siostrze Louve. Można by wprowadzić science fiction i opowiedzieć o rodzicach Thorgala.

Dlaczego miałeś dość swojego bohatera?

Miałem dość pracy tradycyjnej czarno-białej kreski, którą go robiłem. Chciałem robić coś innego, malować. A podstawowym prawem serii jest to, że nie można zmieniać techniki, którą jest robiona. Korzystając z wolnego czasu zrobiłem całkiem inny komiks Hrabiego Skarbka. Historię o polskim malarzu przeżywającym burzliwe przygody w dziewiętnastowiecznym Paryżu. Chcąc wejść dobrze w klimat historii namalowałem ją, a nie narysowałem. Efekt był tak dobry, że zacząłem się zastanawiać nad tym, czy nie popełnić artystycznego samobójstwa i nie skorzystać z tej techniki przy kolejnym, dwudziestym dziewiątym Thorgalu. Bo inaczej nie zrobiłbym go w ogóle. Zrobiłem. No i co się okazało? W pierwszym momencie był szok. Potem zachwyt.

Czy można powiedzieć, że jesteś malarzem komiksów?

Nie! Ja jestem ilustratorem. Zawsze byłem i będę. To najbardziej uniwersalne podejście. Ilustrator to facet, który potrafi malować, rysować, robić instalację. W każdej z tych dziedzin czuje się wolny.

Co czujesz, kiedy robisz kreskę albo ruch pędzlem?

Ja już jestem gdzie indziej. Kiedy rysuję kreskę, to na nią nie patrzę, tylko już jestem tam. Jestem jak piłkarz, który nie patrzy na piłkę, tylko patrzy na cel. A jak się znajdę tam, to już jestem tu, gdzieś z powrotem. Rysuję w sposób spontaniczny. Intuicyjnie.

Podobno preferujesz pracę w nocy, bo to twój sposób na wydłużenie życia.

Cha, cha, cha, Teraz już mniej, bo przy malowaniu potrzebuję światła dziennego.

Do czego porównałbyś swoją robotę?

Do pracy reżysera filmowego. Biorę scenariusz i proszę scenarzystę, żeby sobie gdzieś wyjechał, jak najdalej. Żeby mi pozwolił robić mój film. Robię casting. Tworzę moich aktorów. Często mam scenariusze rozpisane tak, jak to robią filmowcy z czasem trwania danych sekwencji. Reszta należy już więc do mnie, do reżysera. Jednak o ile reżyser filmowy dobiera do swojej ekipy różnych specjalistów, to ja muszę być specjalistą od wszystkiego.

Ale nie musisz tak jak on walczyć o budżet.

O to chodzi właśnie! Ja nie szukam producenta bogatego, który da mi miliony dolarów, żebym ten film wyprodukował.

Czy w krajach frankofońskich rysownicy komiksowi są popularni tak jak aktorzy czy muzycy?

To przepływa. To jest to przenikanie. Np. Phillip Geddy, który stworzył postać popularnego komiksowego kota, jest aktorem. Zdarzają się wśród komiksiarzy ludzie znani, osoby publiczne, ale w zasadzie jest to zawód bardzo samotniczy. Każdy siedzi u siebie, w swojej klitce. I pracuje.

Czyli nie są tak popularni.

Nie mamy żadnych kompleksów. Gdybyśmy siedzieli na estradach, to nic byśmy nie produkowali. By nas nie było. Zresztą nie znam kolegów, którzy lubiliby hałas, wrzask, ruch. Nie, my włączamy sobie własną muzykę, tworzymy sobie własny klimat. Jest nam dobrze.

Tak samemu, bez żadnej rozrywki?

Gdyby nie był to rozrywkowy zawód, to bym go nie uprawiał. Tyle, że to swoista rozrywka. Mamy rozrywkę w swoim świecie. Tworzymy sobie sami przyjaciół, własnych wirtualnych. Przebywamy z nimi przez większą część życia. Spędzamy ten czas z naszymi bohaterami. Niektórzy posuwają się trochę za daleko w tym rozluźnieniu pomiędzy światem realnym a fikcją. Ja mogę powiedzieć, że doskonalę nad tym panuję.

Jaką pozycję masz we francuskim świecie kultury?

Jestem tam znany i uznany. Miałem zaszczyt być w Pałacu Elizejskim i poznać Chiraca. Jestem zapraszany, no oczywiście. Był festiwal kultury krajów frankofońskich na który zostałem zaproszony, myślałem, że przez pomyłkę jako przedstawiciel kultury francuskiej. Używam stale francuskiego, ale z mówieniem jest gorzej, bo jestem raczej milczący w pracowni. Jak pracuję, to nie gadam. Ale jakoś próbuję sobie radzić. Ale żeby broń boże nie stracić polskiego akcentu. To dla mnie bardzo ważne. Mówią, że jest bardzo elegancki, sensualny. Zwłaszcza kobiety to mówią.

Powiem szczerze, że zawsze na mnie mocno działały kobiety z twoich komiksów.

Tak?

Porucznik Ola, Wanda co Niemca nie chciała, nie mówić już o Aricci.

A wiesz skąd to się wzięło? Ja po prostu nie potrafiłem rysować kobiet. Tak samo jak koni. Prosiłem więc scenarzystów, żeby mi robili takie rzeczy, których czułem, że jeszcze nie opanowałem.

No dobrze, ale skąd one się pojawiały?

Z głowy. Powoli, nie tak od razu. Nie tak jak Afrodyta wyskoczyła z głowy Zeusa.

A nie było jakiś modeli, aktorek, koleżanek na których się wzorowałeś?

No nie wiem, może moja żona. Była dla mnie zawsze wzorem. Ona mi cały świat zasłaniała i dalej tak to trwa. Jesteśmy czterdzieści lat po ślubie. Mamy troje dzieci.

Gdybyś w swoim komiksie chciał wykorzystać fizjonomię gwiazdy ekranu lub estrady, to na którą z pań byś się zdecydował?

Ja w swoich filmach zatrudniam wymyślone aktorki. Takie, jakie mi są potrzebne do danej roli.

Raz się złamałeś i w roli bohaterki komiksu Skarga utraconych ziem dziewczyny nazywającej się Sioban obsadziłeś swoją koleżankę z liceum plastycznego. Swoją miłość, trzeba dodać, że platoniczną.

Tak, no tak. Tak mi wyskoczyła, jakoś tak mi się przypomniała. Odżyła i zapanowała nade mną. Nie wiem, czy ona jeszcze istnieje gdziekolwiek.

A czy masz jakąś wizję ideału kobiecej urody?

Nie mam. Kobiety są bardzo różne. Moje kobiety także, jednak wszyscy mówią, że są w jakiś sposób podobne do mojej żony.

Ja odkryłem to jako dzieciak czytając twój komiks o Popielu. Była tam dziewczyna zrywająca jabłka…

No proszę. Moja żona miała zasadniczy wpływ na moje życie. Zawsze pomagała mi podjąć decyzję. Wracając do komiksów, każda z pań gra swoją rolę napisaną przez scenarzystę. Jeżeli potrzebuję staruszki, to także mi się zaczyna podobać, staje się piękna, bo dobrze gra. Tak jak reżyser zakochuję się w dobrych aktorach. Niezależnie od płci.

Thorgala można by ubrać w mundur kapitana Jana Żbika. Pasowałby jak ulał. Tylko włosy dłuższe.

No z tym się nie mogę zgodzić. Jasne. Można by wyciąć rodzinę Thorgala z tamtych realiów i wrzucić do Łodzi. Ich problemy pasowałaby do tych realiów.

Każdy facet ma jakieś słabostki, jak jest z tobą?

Nie przepadam ani za kawiorem, ani za łososiem. No ale oczywiście jak nie ma nic innego, to chętnie. A na przykład z szampanów, to najbardziej piwo mi odpowiada. Polskie albo belgijskie. Mam wybór, bo oba są znakomite. To jest mój smak luksusu.

A wino?

No, też. Mieszkam w kraju wina. Wiesz, jak się mieszka w pradolinie Rodanu… Chociaż na tej wysokości nie ma już winnic. Mollens to mała wioska. Sześciuset mieszkańców. Mieszka się jak w rodzinie. Cały luksus, arystokracja i znane gwiazdy mieszkają wyżej. Oni zawsze muszą mieszkać wyżej niż tacy jak ja. Przez to jak spada śnieg i jest zasypane, to nie mogą tam dojechać. A zapłacili za swoją ziemię trzy razy więcej pieniędzy.

Czy czujesz, że jesteś człowiekiem zamożnym?

Absolutnie nie. Jestem solidnie zadłużony. Mam dom do spłacenia, będę go spłacał dwadzieścia lat.

Przecież sprzedało się kilkanaście milionów twoich komiksów!

No to co z tego? Przecież ja nie mieszkam w Hollywood. Nie zarabiam kroci, nie mam willi z basenem. Nie mam Ferrari i jachtu.

A czym jeździsz?

Subaru. Miałem przedtem Lexusa i Jaguara. Przy Lexusie był kiepski. Oba kupiłem używane. Mieszkam w Alpach na wysokości dokładnie tysiąca metrów. Lexus był super, ale nie miał 4 na 4. A jak zimą mi śnieg napada, to ja nie dojadę bez 4 na 4 do domu. Subaru to najbardziej odpowiadające mi auto z takim napędem.

Dlaczego lubisz rysować na szorstkim papierze?

Lubię czuć opór materii.

A w życiu także lubisz jak sprawy idą ciężko, ale w końcu się udaje i sukces ma wyjątkowy smak?

W pracy tak, ale w życiu…? Nie no, bez przesady. To trzeba być idiotą. Ale z drugiej strony nie lubię pieniędzy, które mi ktoś daje. Ja tego nie czuję. Ja muszę je zarobić. Nie chcę na przykład wygrać milion dolarów w totolotka. Ja bym to pewnie oddał. To by nie były moje pieniądze.

Grzegorz, ty jesteś po prostu konserwatystą!

Owszem jestem. Nie znoszę rewolucji. Szarpania się, które przynosi za dużo szkody. Jestem zwolennikiem działania ewolucyjnego. Jeżeli ja czegoś nie zrobię, to zrobi to mój syn, albo jego syn. Tak było przez dziesięć tysięcy lat. Teraz nasza cywilizacja zaczęła wszystko na siłę udoskonalać i psuć, burzyć w imię nowoczesności.

Jak wspominasz słynny już list Bogusława Polcha i Tadeusza Baranowskiego. Twoi koledzy rysownicy komiksowi napisali na skargę do władz, że choć drukujesz na Zachodzie, to jesteś drukowany także u nas. Przez co brak jest papieru na ich komiksy. Trzeba dodać, że wszystko działo się jeszcze w PRL.

Patrzę na to z pewną nostalgią. Nie mam natury człowieka pamiętliwego. Jeżeli ludzie mają problemy psychologiczne, to jest to ich problem. Mogę tylko współczuć. Byłem jednak ogromnie zaskoczony. Przez kilka lat nie przyjeżdżałem do Polski. Zapaść rynku komiksowego przypisywano mnie. Bo wszystkie moce przerobowe poszły na potrzeby Rosińskiego. Pozrywałem kontakty i przyglądałem się, jak im doskonale beze mnie idzie. W końcu doszedłem do wniosku, że muszę przyjechać, bo chcieli się spotkać ze mną czytelnicy. Jeżeli jestem gdzieś potrzebny, to tam jadę. Taki już jestem. Na Zachodzie zostałem także tylko dlatego, że okazało się, że jestem tam potrzebny.

W jaki sposób człowiek z PRL przebił się do ekskluzywnego świata zachodniego komiksu?

W naturalny. Ktoś kto jest dobry, wcześniej czy później zostaje wciągnięty do gry. Ja zresztą nigdy się nie chciałem nigdzie przebijać. Sami mnie znaleźli. Przyjechał Belg, który szukał ilustratorów. Jak zobaczył moje komiksy to zdębiał. Komiks tutaj?! W kioskach widział Sporty, prasę i prezerwatywy. Zrobił fotokopie i pojechał do siebie. Ja o wszystkim zapomniałem. Dobrze się czułem w swoich kapciach, w swoim szlafroku. Byłem nieszczęśliwy, że musiałem gdzieś jechać. Mój francuski był żaden.

Miałeś w Warszawie dom na ładnej działce, nieźle zarabiałeś. Dlaczego wyjechałeś?

Zadecydował stan wojenny. Regularnie pracowałem, wysyłając do Belgii prace. Wysłałem ostatni rozdział historii, która już zaczęła się ukazywać w „Tintinie”. Piąty album Thorgala. Myślałem, że przesyłka jest już dawno na miejscu. A tu przychodzi do mnie z powrotem z informacją, że na podstawie paragrafu szóstego o stanie wojennym, przesyłka nie może być przesłana. Z podpisem komisarz wojskowy przy ministerstwie kultury i sztuki, kapral jakiś tam. Powiedziałem do żony: mamy pięć minut na podjęcie decyzji. Pojechałem tam, a rodzina została jako zakładnicy. Po trzech miesiącach do mnie dotarli.

Czy o twoim sukcesie zadecydowało to, że miałeś inny, taki bardziej Polski styl?

Ja chciałem być taki jak oni. Ale nie potrafiłem. Bo nie ukształtowałem swojego stylu na ich wzorcach. Komiksy uczyłem się robić rysując Żbika. Nie czerpałem z żadnych wzorców. Wymyśliłem siebie od zera. No i potem martwiłem się strasznie, a oni mnie chwalili, że jestem inny. W końcu postanowiłem wykorzystać to na moją korzyść. Stałem się autorem, którego nie można było zaszufladkować. Poza tylko stwierdzeniem, że rysuję realistycznie.

Narysowałeś komiksową wersję historii Nowego Testamentu. Przepiękny album Szninkiel. Jak wygląda twój stosunek do religii. Wierzysz w Boga?

Tak. Jak najbardziej.

A konkretnie w którego?

W mojego.

Chodzisz do jakiegoś kościoła?

Chodziłem do naszego Rzymskokatolickiego. Ale przestałem. Kiedy zobaczyłem na emigracji jak to funkcjonuje. Mamy tam dwa kościoły. Potwornie się ze sobą żrące. Przyjeżdżałem do Polski i widziałem Malborki budowane co krok. A ludzie w tym czasie nie mieli za co żyć. To tak pokrótce. To jeden z powodów. Bo powodów u mnie musi być zawsze pięć.