Grzegorz Miecugow i Tomasz Sianecki
PLAYBOY nr 9, 2006 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
(Piękne słoneczko, męczący wiatr i dwa Subaru patrzące swoimi charakterystycznymi ślepiami na swoich właścicieli. Jeden jest „politykożercą”, a drugi – mistrzem riposty i niepoważnych tematów. Oj, dużo palą chłopaki. Jak ich samochody)
Jak się robi poważne wywiady?
Sianecki: Oglądam telewizję śniadaniową w TVN, więc wiem (śmiech).
Miecugow: Ja nie oglądam, więc nie wiem.
Nasz szef z telewizji śniadaniowej kazał nam z redaktorami porozmawiać o współczesnej Polsce na poważnie. Musimy być lojalni wobec szefa… Czy program redaktorów mogliby poprowadzić bracia Kaczyńscy?
Sianecki: Wtedy nikt by nie wiedział, kto akurat prowadzi program. My do siebie podobni nie jesteśmy. Ja mam inne okulary, jestem niższy i gustuję w mniej kolorowych butach.
Miecugow: Panowie Kaczyńscy mają przed sobą o wiele poważniejsze zadania. Muszą zdemontować układ i zbudować zręby. Gdyby oni mieli zastąpić nas, to my musielibyśmy zastąpić ich, a do budowania zrębów się nie nadajemy. Poza tym jako rządzący nie bylibyśmy tak śmieszni.
A który z panów ma predyspozycje do bycia starszym bratem?
Miecugow: Ja mam predyspozycje do bycia młodszym, czyli prezydentem, bo mniej się robi na tym stanowisku.
No to mamy premiera…
Sianecki: Ale to ja w naszym duecie jestem lepszym policjantem. Więc chyba jest na odwrót. Chociaż nie wiem przecież, jakim policjantem jest pan Jarosław.
Miecugow: Grząski temat panowie zaproponowali…
Zastanawiamy się jeszcze, czy jako duet mielibyście panowie tak dobry PR, jaki miał premier Marcinkiewicz.
Miecugow: Nie wiem, czy on był dobry. Trochę błazeński i raczej na krótką metę. Na samych grepsach zajechać się daleko nie da.
Co ludzi ciągnie do władzy?
Miecugow: Dobra intencja: chcą poprawiać, porządkować, usprawniać. Potem przekraczają magiczną granicę i wszystkie dobre intencje znikają. Przyzwoici ludzie zaczynają brać udział w sejmowych hucpach i żenujących gierkach.
Sianecki: Pamiętam, że nawet profesor Geremek się kiedyś zakałapućkał i chciał wyznaczać w Sejmie strefy do rozmów z dziennikarzami. Każdemu, w mniejszym bądź większym stopniu, odbija.
Spotkali panowie wrażliwych polityków?
Miecugow: Z dużym szacunkiem patrzę na Sejm Kontraktowy, w którym była wrażliwość i determinacja do szybkiego przeprowadzenia zmian. Ale tak po nazwisku, to nie wymienię żadnego.
Czyli wtedy politykami byli wrażliwi nieprofesjonaliści?
Miecugow: Tak. A teraz są niewrażliwi nieprofesjonaliści.
To dołujące być dziennikarzem politycznym, prawda?
Miecugow: Ja to mimo wszystko lubię. Muszę kontrolować sytuację. Ci skubańcy tam siedzą, perorują, a ja potem łapię się za portfel. Dołuje mnie nieuczciwość układu politycznego. Taki przykład: społeczeństwo mówi: „O, jakie piękno drzewo”. A politycy twierdzą: „Jakie drzewo? Tu żadnego drzewa nie ma”. Mija tydzień i politycy gadają: „Patrzcie, jakie ładne drzewo. To my je posadziliśmy”. Tomek ma dobrze, nie zajmuje się polityką, bo jest mistrzem pointy.
No właśnie. Nie denerwowało pana, redaktorze Sianecki, że redaktor Tomasz Lis swego czasu zawsze musiał spointować pana pointę? I to często niezbyt trafnie.
Sianecki: Czasami się go pytałem, po co wbija wbity gwóźdź. Ale on tak po prostu ma.
Miecugow: Z tego co wiem, to Tomek Lis nigdy nie zmienił Tomkowi pointy. A innym kolegom zmieniał notorycznie. Byli też tacy, którym pointy pisał osobiście.
Sianecki: Lubię Tomka.
To, że redaktor Sianecki jest niepolityczny, to przypadek czy wybór?
Sianecki: W 1999 roku byłem jedynym reporterem z jugosłowiańską wizą. Szybko znalazłem się w Kosowie…
Miecugow: A była wojna. Panowie są młodzi, to nie pamiętają (śmiech).
Sianecki: Na następny dzień po powrocie, znalazłem się w PZPN. I chodząc po korytarzach, poczułem, że wolę pracować w taki sposób. Grzegorz mówił, że powinienem pójść w poważniejszą stronę. Miotałem się i wybrałem dziennikarstwo niepoważne.
Miecugow: To był chytry wybór, bo jego materiały zawsze są na końcu. Czyli wtedy, kiedy jest największa widownia.
Sianecki: Bo kończy się dobranocka i widzowie zmieniają kanały.
Jak redaktor Sianecki wspomina pracę na Bałkanach?
Miecugow: To ja go wysłałem i strasznie się o niego bałem.
Sianecki: Duże przeżycie i duży strach. Nie ma co ukrywać. Pierwszy raz byłem w miejscu, gdzie strzelają, gdzie wybuchają bomby…
I nie zagustował redaktor?
Sianecki: Pewnie gdyby mnie redakcja wysyłała w miejsca konfliktów zbrojnych, to bym jeździł, ale życie potoczyło się inaczej. Jednak decyzji o wycofaniu się z tego typu pracy nie podejmowałem. Można powiedzieć, że inni podjęli ją za mnie. Zacząłem się inaczej kojarzyć.
Redaktor Miecugow żałuje, że nie jeździł na wojny. Dość dziwnie brzmi takie wyznanie w ustach dziennikarza, który gdyby chciał, mógłby pojechać wszędzie.
Miecugow: Już dzisiaj tak nie mówię. Myślę, że te kilka, kilkanaście lat temu miałem bardziej nieposkromiony temperament i trochę mnie ciągnęło do takich przeżyć. Ale chyba zawsze traktowałem tę deklarację bardziej w kategoriach żartu.
Czyli nie było to kozaczenie na pokaz?
Miecugow: Nie uważam tak.
Czy po Szkle kontaktowym któryś z polityków miał do redaktorów pretensje?
Sianecki: Oficjalnie nie.
A nieoficjalnie?
Miecugow: Kamery nagrały różne rzeczy.
Sianecki: Myślę, że część polityków wygaduje głupoty, żeby trafić do naszego programu (śmiech).
Nigdy nie było żadnych politycznych nacisków?
Sianecki: Raz. Gdy przed pierwszym przemówieniem Prezydenta Kaczyńskiego, układano mu ręce na blacie biurka. Poproszono nas, żeby nie wykorzystywać zdjęć z przygotowań. Ale to była koleżeńska prośba ze strony innej stacji, która nagrała ten materiał, a nie nacisk polityczny.
Miecugow: Wykorzystanie tych zdjęć byłoby nie fair.
Sianecki: Czasami wprowadzamy autocenzurę i na przykład nie wyśmiewamy się z żony Prezydenta.
Miecugow: Od rodziny wara! Mamy po prostu poczucie dobrego smaku.
Sianecki: Z tym smakiem to już nasza subiektywna ocena (śmiech).
Który z parlamentarzystów „występuje” w Szkle kontaktowym najczęściej?
Sianecki: Nie ma takiego Lance’a Armstronga, ale jest grupka, która wszystkim już uciekła i nikt jej nie dogoni.
Miecugow: Przemysław Gosiewski, Tadeusz Cymański, Piotr Gadzinowski, Joanna Senyszyn, Kazimierz Marcinkiewicz.
Sianecki: Przestrzegamy jednak, żeby nie wrzucać Szkła do programów satyrycznych, bo to niezgodne z jego założeniem. Jesteśmy raczej programem edukacyjnym. Na przykład uczymy, żeby przy całowaniu kobiety w dłoń nie podciągać jej ręki do góry.
Miecugow: Poza tym staramy się uczyć polskiego i tego, że nie mówi się „Zytom Gilowskom”. Większość posłów tak mówi… Chłostamy naszego ulubieńca – pana Kochalskiego, za sformułowanie „nie ma ryzyk”. Albo za „w miesiącu lutym”.
Sianecki: A Grzegorzowi kiedyś pomyliła się Palestyna z Plasteliną…
Wiemy, ale w każdym wywiadzie jest coś o tym, więc tym razem nie będziemy się pytać.
Miecugow: Wobec tego, pozwolicie, że ja nie będę odpowiadać.
Czy możecie panowie przedstawić czołówkę najbystrzejszych polityków?
Sianecki: Zacznijmy od tego, że jest kilkudziesięciu posłów, którzy walą cytatami na lewo i prawo, ale widać, że podpowiedział je sztab zajmujący się takimi sprawami. Tych, którzy improwizują, gadają „spod paznokcia” jest niewielu.
Miecugow: Za ostatniej kadencji było wyjątkowo słabo. Potrafią zaimprowizować Rokita i Marcinkiewicz. Lubię rozmawiać z Ziobrą, bo jest konkretny i szybki.
Sianecki: Kiedyś był marszałek Nałęcz…
Miecugow: …który szybko zrozumiał, co robić, żeby dobrze wypadać w telewizji. Stąd na przykład jego słynna wypowiedź a propos komisji orlenowskiej: „Komisja przypomina mi stado wielorybów wyrzuconych na brzeg”. A wszyscy mamy przed oczami posła Witaszka i robi się naprawdę piękna pointa (śmiech). Potem pamiętamy sytuację, gdy Cimoszewicz wycofał się z wyborów prezydenckich. Nałęcz zwołał konferencję prasową i oświadczył: „Do tej pory staliśmy w szambie po pas, a teraz zaproponowano nam przysiady” (śmiech).
Sianecki: Żałujemy Nałęcza i Oleksego i to bardzo. A także senatora PSL-u z lat 90. – Ceberka, który mówił do rymu.
Miecugow: Dobrymi rozmówcami byli także Bugaj i Potocki.
Sianecki: Ale już ich nie ma…
Podobnie jak ulubieńca redaktora Miecugowa – pana Henryka Goryszewskiego.
Sianecki: Pamiętam, że pan Goryszewski przyznał się, że w dzieciństwie mówiono na niego „Kobra”, bo był zawsze przyczajony i atakował.
Miecugow: Rozumiem, że pijecie panowie do mojego ekscesu na żywo w „Wiadomościach”?
Brawo.
Miecugow: Goryszewski bardzo niechętnie przystał na ten wywiad. Po moim pierwszym pytaniu zaczął krzyczeć, po drugim krzyczał jeszcze bardziej, przygadałem mu i wtedy powiedział, że nie będzie ze mną dalej rozmawiał, odwrócił się na pięcie i wyszedł ze studia. Zgłupiałem, próbowałem ratować sytuację, nagle zauważyłem kątem oka ruch, patrzę, a tu wraca Goryszewski. Myślałem, że da mi w papę, jak to się teraz mówi, a on po prostu był przypięty do mikrofonu, wrócił i rzucił tym mikrofonem w moją stronę. Byłem zawstydzony, tym bardziej, że myślałem, iż wszyscy to widzieli. Tymczasem operator zawęził kadr i widać było tylko mnie. Straciłem język w gębie. Rok później Goryszewski mnie przeprosił.
Według niektórych widzów, to, że redaktor Miecugow jest z wykształcenia filozofem, widać na ekranie. Te zwolnione obroty, myśli…
Miecugow: Każdy ma prawo do swojej opinii. Ja się z tym nie zgadzam. Mam bardzo szybką reakcję. Byłem dobry w ping-ponga. Poza tym uwielbiam improwizację, a tego o filozofach powiedzieć się nie da.
W przeciwieństwie do tego, że ponoć wszyscy studenci filozofii używają ogromnych ilości „wspomagaczy”.
Miecugow: Za moich czasów, a studia kończyłem w 1978 roku, używało się trzech rodzajów używek…
Sianecki: Wódki, wina i piwa.
Miecugow: Nie. Papierosy, alkohol i (mój kolega to lubił) esencja herbaciana. Poza tym nic. Ale już pojawiała się marihuana w skrzynkach balkonowych.
Sianecki: Ja słyszałem taką opinię o studentach psychologii.
A my słyszeliśmy, że prawnicy słabo się „bawią”.
Sianecki: To plotki (śmiech).
Filozof i prawnik są dziennikarzami. Przypadek?
Miecugow: Zdecydowanie.
Sianecki: U mnie nie. To, że zostałem dziennikarzem, zawdzięczam Miecugowowi. Po prawie poszedłem na podyplomowe dziennikarstwo. W czasie praktyk trafiłem do Trójki, w której kierownikiem „Zapraszamy do Trójki” był Grzesiek. Podjechałem pod budynek starym, rozpadającym się „maluchem” i zobaczyłem Miecugowa, który zaparkował Ładę 1500 S, która była wtedy full wypasem. Pomyślałem sobie: warto być dziennikarzem. Potem okazało się, że Ładę na jeden dzień pożyczył mu teść (śmiech).
Istnieje teoria, że redaktor Miecugow ma smutną i zmęczoną twarz, bo się boi PiS-u. Co pan na to, redaktorze?
Sianecki: Trzeba zapracować na taką twarz (śmiech).
Miecugow: Nie ma dwóch zdań. Czasami jestem zmęczony. Ale PiS-u się nie boję.
Sianecki: Pracujemy jeszcze nad tym, żeby mieć niższe głosy. Za pomocą papierosów i whisky.
Miecugow: Przychodzą czasami takie „łychendy”, że hej!
Czy poza whisky uprawiają panowie jakieś sporty?
Sianecki: Oczywiście! Jeździmy na nartach, a kiedyś graliśmy razem w piłkę. Codziennie biegam pięć kilometrów. Między 25. a 27. minutami się wyrabiam. Ciężko w to uwierzyć, ale grywam także w koszykówkę.
Miecugow: Miałem ciężką kontuzję nóg, więc piłka i „kosz” odpadają. Kiedyś trenowałem floret w krakowskim KKS-ie. Dzisiaj narty, pływanie, windsurfing.
A wywijanie orła przed Oleksym?
Miecugow: Zdarzyło mi się. Ale tylko raz (śmiech). Potknąłem się na schodku z kawą w ręku i wyłożyłem się u stóp Oleksego, który powiedział do mnie: „Nie trzeba, nie trzeba, panie Grzegorzu” (śmiech).
Czy Donald Tusk dobrze gra w piłkę?
Sianecki: Dobrze, choć w meczu z nami robił takie kiksy, jak Ryan Giggs w meczu z Polską (śmiech). Dobrze kiwają: premier Bielecki i, co zaskakujące, Jacek Kurski.
A poseł Wrzodak?
Miecugow: On gra raczej na piłce do metalu (śmiech).
Komu wychodzą najlepiej kiwki polityczne?
Miecugow: Chyba posłowi Gosiewskiemu. Kiedyś tłumaczył dziennikarzom, że w sprawie rekonstrukcji rządu trzeba się dogadać z szefami klubów, by po chwili na boku powiedzieć swojemu asystentowi: „ Sprawdź mi, o co chodzi z tą rekonstrukcją rządu, co?”.
Sianecki: To raczej kiwka a la Materazzi. I w tym rodzaju kiwek on się specjalizuje. Nie podoba mi się. Ale chyba najlepszym kiwaczem był jednak premier Kaczyński.
A widzieliście panowie, jego i jego brata na boisku piłkarskim?
Sianecki: Nie widziałem ich nawet bez garnituru, a co dopiero na boisku! Ale słyszałem, że jak byli mali, to grali namiętnie.
Miecugow: Bo w piłkę grali wszyscy. Nawet największą ciurę brało się na bramkę (śmiech).
Pan Tomek wspomniał o garderobie rządzących, ale sam chyba jako jedyny reporter za czasów Lisa miał pozwolenie na pracę bez garnituru…
Sianecki: Zapanował taki zwyczaj. Wystąpiłem jeden raz przed kamerą w garniturze. Jak mnie Lis zobaczył, powiedział: „To już lepiej pracuj bez garnituru. Wyglądasz jak łach”. (Śmiech).
A do tego jak „dziadek”. Dlaczego?
Sianecki: Bo jestem najstarszy.
Miecugow: Częściej jednak wołają za nim „Siano”, nie wiedzieć czemu.
A na pana redaktora jak wołają?
Miecugow: Zwykle „Miecug”.
Sianecki: Czasami „Mistrz intelektu” (śmiech).
Redaktor Miecugow był doradcą senatora Płażyńskiego. A redaktor Sianecki dostał kiedyś propozycję doradzania politykom?
Sianecki: Nigdy.
A przyjąłby redaktor?
Sianecki: Nigdy. Ale kiedy Grzesiek doradzał nie był dziennikarzem.
Miecugow: Byłem wtedy w sytuacji bez wyjścia. Nie miałem pracy. Po prostu.
Ocieracie się panowie o pracoholizm?
(Sianecki pokazuje dyskretnie palcem na Miecugowa)
Miecugow: Miecugow udaje, że tego nie widzi (śmiech).
Sianecki: Pracujemy bardzo dużo. Ja w tygodniu dwa dni pracuję od 8.00 do 23.45, a trzy dni od 8.00 do 20.00. Nie oszukujmy się, to jest dużo. A Grzegorz pracuje jeszcze więcej. Ja na przykład nie boję się miesięcznego urlopu…
Miecugow: Wiem, co chcesz powiedzieć: „A Miecugow, bez uzgodnienia ze mną, postanowił przedłużyć Szkło kontaktowe o kolejny tydzień”. I to jest pracoholizm. Potwierdzam.
Na co dzień macie do czynienia z potokiem informacji. Są jeszcze jakieś poglądy, które was szokują?
Sianecki: Jestem za legalizacją związków homoseksualnych i nawet miałem zamiar pójść na paradę równości. Ale kiedy słyszę o możliwości adoptowania dzieci przez pary homoseksualne, to autentycznie jestem w szoku.
Miecugow: Mnie to chyba nic nie szokuje…
Łączy was jedna kobieta – Martyna Wojciechowska. Niezależnie od tego jakby to dwuznacznie nie brzmiało.
Sianecki: Chodzi wam o Automaniaka i Big Brothera…
Miecugow: Żadne bardziej zażyłe stosunki nas nie łączą.
Czego dowiedział się redaktor Miecugow o publiczności telewizyjnej w czasie emisji Big Brothera?
Miecugow: Że nigdy jej nie zrozumiem. Dlatego wolę pracować dla TVN24. Bo mam poczucie, że prawie wszystkich widzów mógłbym znać osobiście. Nie dlatego, że jest ich tak mało, ale dlatego, że oni są z mojego środowiska. Dlatego jest mi łatwiej. Nie muszę się pilnować, żeby nie używać słów, które dla sporej grupy społeczeństwa są za trudne. Jeżeli dowiaduję się, co wynika z badań, że 70 procent naszego społeczeństwa nie rozumie słowa „struktura” – słowa, które jest trudno zastępowalne – to co ja mam z tym zrobić? Kiedyś z kolei dowiedziałem się od znajomego socjologa, że w 1955 roku zrobiono na Wyspach Brytyjskich badania, z których wynikało, że ponad połowa Brytyjczyków nie wie, że ich kraj jest wyspą. Dziesięć lat po wojnie, którą przetrwali, dzięki temu, że żyli na wyspie!
A redaktor Sianecki poprowadziłby taki show jak Big Brother?
Sianecki: Skąd. Ja się do tego nie nadaję. Grzegorza stawia się pod ścianą za udział w Big Brotherze i wiele osób ma do niego dziwne pretensje. A on się niepotrzebnie tłumaczy. Przecież się nie ześwinił, nie zaprzedał jakiemuś wyimaginowanemu bożkowi komercji.
Ale my takich tez w ogóle nie stawiamy. Pytamy, dlaczego pan się nie nadaje do Big Brothera.
Sianecki: Boję się tłumów (śmiech). Chociaż z drugiej strony… Myślę, że w szkole 292 na Limanowskiego nikt do tej pory nie recytował na akademii Słonimskiego: „Uwaga, uwaga, ogłaszam alarm dla miasta Warszawy” tak przejmująco i przekonująco, jak zrobiłem to ja. Więc kto wie… Być może nadaję się do prowadzenia wielkich show, tylko nikt nie dał mi jeszcze szansy.
Miecugow: Tomek najchętniej poprowadziłby finał Miss World (śmiech).
Aktorem nie chciał redaktor Sianecki najwyraźniej zostać, bo po dwóch niezapomnianych występach, jakby wycofał się z branży.
Sianecki: Otwierała się przede mną wspaniała perspektywa. Ale wystraszyłem się zaszufladkowania. W obydwu filmach wystąpiłem jako dziennikarz radiowy na zaimprowizowanej konferencji prasowej (śmiech). Ale nie ma się czego wstydzić. Grałem u Falka i Machulskiego. Kiedyś przypadkiem spotkałem Machulskiego i mówię: „Dzień dobry, Tomasz Sianecki”. Na co on: „Pan mi się nie musi przedstawiać, pan jest moim aktorem” (śmiech).
Miecugow: Tomek wystąpił nawet na liście płac u pana Juliusza. W części „i inni” (śmiech).
Sianecki: Zaraz, zaraz. Miałem też doświadczenia teatralne. W 1981 roku w Teatrze Powszechnym byłem jednym z czterech żołnierzy w Kordianie. O!
Pan Grzegorz, można powiedzieć, to też człowiek teatru…
Miecugow: Zaraz po studiach pracowałem dwa lata w Teatrze na Rozdrożu. Zaczynałem jako maszynista sceny, a po pół roku byłem już wicedyrektorem (śmiech). Funkcja nie wiązała się jednak z nadmiernym prestiżem. Jako dyrektor malowałem też ściany, a w trakcie spektakli pracowałem w szatni. To było wariackie przedsięwzięcie, taki teatr offowy. Nasz największy sukces to zaproszenie Jacka Kaczmarskiego i Przemka Gintrowskiego i wystawienie Murów. Później miałem długą przerwę w karierze, aż całkiem niedawno wystąpiłem u Jarzyny jako GŁOS.
Byliście harcerzami. Angażowaliście się w służbę, czy popijaliście wódeczkę i paliliście papierosy na obozach?
Sianecki: Kiedy moja siostra w wieku siedmiu lat poszła do zuchów, to ja z zazdrości robiłem takie awantury w domu, że rodzice musieli kupić mi mundurek. Harcerzem byłem potem przez całą podstawówkę i średnią. Należałem nawet do elitarnych drużyn. Na przykład do słynnej Czarnej Jedynki razem z Antonim Macierewiczem, Onyszkiewiczem, Ludwikiem Dornem…
Miecugow: Nie zdziwcie się panowie, jak usłyszycie nazwisko Sianeckiego przy następnej rekonstrukcji rządu (śmiech). Ale serio. Pytacie o papierosy i alkohol. Ja trafiłem do harcerstwa wręcz przedwojennego. Sztywne, twarde zasady, po prostu etos. Moja drużyna, Szara Siódemka, była elitarna. Pierwszym komendantem po odrodzeniu był druh Jan Widacki.
Sianecki: A mnie się zdarzało zapalić papierosa nawet w mundurze harcerskim, co jest strasznym wykroczeniem. Pamiętam jednak, że podczas palenia obowiązkowo zakrywałem dłonią krzyż (śmiech).
Miecugow: Byłem w zastępie Niedźwiedzi. Niestety zawsze przegrywaliśmy z Wilkami w konkurencjach związanych z porządkowaniem namiotu. Wstyd mi do tej pory. Do dziś jak widzę w supermarkecie harcerzy pakujących zakupy, to zawsze więcej wkładam do puszki tym, którzy się lepiej prezentują i są bardziej zadbani. Na porządną drużynę grosza nie żałuję.
Chcielibyśmy dobrze zakończyć, jak na mężczyzn przystało. Prosimy więc o redaktorskie typy na rozkładówkę…
Sianecki: Pamiętam, że w jednym z pierwszych numerów polskiego Playboya były takie niesamowite bliźniaczki. Chciałbym zobaczyć, jak wyglądają teraz, po latach. W „Trójce” mieliśmy przydział na prenumeraty i ja zamówiłem sobie Playboya tłumacząc, że jest mi niezbędny do pracy. Dostawałem wasze pismo za publiczne pieniądze. A w ogóle to lubię bardziej naturalne zdjęcia, nie tak dopracowane jak u was. Poza bliźniaczkami obejrzałbym standardowo Halle Berry, Angelinę Jolie i Monicę Bellucci…
Miecugow: Kto to jest Halle Berry?
Sianecki: Nie udawaj…
Miecugow: W maju zeszłego roku byłem pierwszy raz w kinie od siedmiu lat. Skąd ja mam wiedzieć, kim jest jakaś Halle Berry?
Sianecki: W 1989 roku chciałem ugościć w „Zapraszamy do Trójki” Katarzynę Figurę. Grzegorz pytał mnie, kto to jest. Dzisiaj mam nadzieję, że już wie.
A jaki „rozkładówkowy” typ pociąga redaktora Miecugowa?
Miecugow: (Po dłuższym zastanowieniu) Możecie nie wierzyć, ale ja jestem facetem, który się w życiu na ulicy nie obejrzał za kobietą…
Sianecki: To ja też! (śmiech)