Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Gene Gutowski

PLAYBOY nr 3, 2004 rok

TEKST: Łukasz Klinke, Piotr Szygalski

fot. Rafał Latoszek

Kim je­steś, Ge­ne: Ame­ry­ka­ni­nem czy Po­la­kiem?

Amerykaninem z głębokimi polskimi korzeniami.

Nie chcesz mieć pol­skie­go pasz­por­tu?

W każ­dej chwi­li mo­gę mieć, ale po co? Pol­ski pasz­port, pol­ski oby­wa­tel, czy­li pol­skie po­dat­ki.

Twoją autobiografię miał wy­dać Znak, ale nie wy­dał. Dla­cze­go?

Do­sta­łem w tej sprawie faj­ny list od Je­rze­go Il­ga, sze­fa Zna­ku. Pi­sał, że to wspa­nia­ła książ­ka, że chce ją wy­dać, ale nie mo­że: „Na­sze wy­daw­nic­two dzia­ła w pew­nej ni­szy, ka­to­lic­kiej czę­ści spo­łe­czeń­stwa, a książ­ka jest za bar­dzo ero­tycz­na, wręcz nie­przy­zwo­ita”. Ra­dził też, że­by ni­ko­mu ni­cze­go nie po­zwo­lić ocen­zu­ro­wać, bo wszyst­ko jest bar­dzo faj­ne. Teraz książkę publikuje Wydawnictwo Literackie.

Po­zwo­lisz, że za­cznie­my od po­waż­niej­szych te­ma­tów. Po­wie­dzia­łeś kie­dyś, że twoi ro­dzi­ce w trak­cie woj­ny po­win­ni uca­ło­wać i za­bić swo­ich ro­dzi­ców, by ra­to­wać dzie­ci. Co mia­łeś na my­śli?

Przez to, że sta­ra­li się ra­to­wać sta­rusz­ków i chcie­li, że­by prze­ży­li, stra­ci­li wła­sne ży­cie. Prze­ga­pi­li szan­sę, by prze­żyć. A ich ro­dzi­ce mie­li wte­dy oko­ło osiem­dzie­siąt­ki. I tak by­ło po spra­wie. Nie roz­my­ślam nad tym spe­cjal­nie, ale je­stem pewien, że ja na ich miej­scu za­cho­wałbym się inaczej.

Czy na­dal wcho­dzisz do nie­miec­kiej knaj­py, krzy­cząc: „He­il Hi­tler”?

(Śmiech) Kie­dyś tak, te­raz już nie. Do dzi­siaj mó­wię płyn­nie po nie­miec­ku, a wte­dy bez pro­ble­mu mo­głem so­bie pozwolić na ta­kie żar­ty, bo nikt nie mógł rozpoz­nać, że nie je­stem Niem­cem. Wła­zi­łem do knajp tyl­ko dla Niem­ców. Odzia­ny w ty­rol­ski ka­pe­lu­sik, ład­ny chło­pak. Kto by się ze mną sprze­czał? Sia­da­łem, za­ma­wia­łem, ja­dłem i wychodziłem.

To by­ło głu­pie czy od­waż­ne?

I to, i to. Po­za tym by­łem głod­ny. Chcia­łem coś do­bre­go wpier­do­lić (śmiech).

Po prze­czy­ta­niu książ­ki ma­my wra­że­nie, że by­łeś aro­ganc­kim tu­pe­cia­rzem. Czy­li co, do­bra ra­da dla wszyst­kich, któ­rzy chcą so­bie w ży­ciu po­ra­dzić: bądź aro­ganc­ki i miej tu­pet?

Gu­to­wski Oczy­wi­ście, ale na aro­gan­cję, pro­szę was, trze­ba so­bie za­słu­żyć. Je­że­li ktoś jest aro­ganc­ki bez po­wo­du, jest ka­wa­łem ło­bu­za i chu­ja. Je­że­li na­to­miast wy­cho­dzi to z cie­bie na­tu­ral­nie, czu­jesz się eli­tą, mo­żesz być aro­ganc­ki. W angiel­skich pry­wat­nych szko­łach uczy się pew­no­ści sie­bie, bu­ty i aro­gan­cji. Wi­dzę to po mo­im sy­nu Ada­mie. Uczył się sła­bo, wy­rzu­ca­li go z róż­nych szkół, ale aro­gan­cję wkuł ce­lu­ją­co. Pew­ny sie­bie, przy­stoj­ny i aro­ganc­ki. Cze­go chcieć wię­cej?

Ja­ki jest szczyt two­jej bu­ty?

Chy­ba do­sta­nie się do kontr­wy­wia­du ame­ry­kań­skie­go po woj­nie. Ukoń­czy­łem jego szko­łę w Niem­czech i ja­ko agent zajmowałem się aresz­to­wa­niem hi­tle­row­ców. To by­ło pie­kiel­nie pro­ste. Mia­łem kon­kret­ne na­mia­ry, trzy mi­nu­ty, kajdan­ki, go­ścia do dżi­pa i po spra­wie.

Czy­li spi­ja­łeś sa­mą śmie­tan­kę. In­ni od­wa­la­li czar­ną ro­bo­tę, a ty przy­jeż­dża­łeś i cyk…

A co?

No, to te­raz już nie dzi­wi­my się, że do­ko­na­łeś oko­ło pię­ciu­set aresz­to­wań (śmiech). Fa­cet w czep­ku urodzo­ny. Po­za tym – jak wie­my – szmu­glo­wa­łeś. Mo­żesz po­dać ja­kiś przy­kład?

Zwró­ci­li się do mnie ofi­ce­ro­wie z II Pol­skie­go Kor­pu­su, któ­rzy zna­leź­li gdzieś w gó­rach ca­łą sto­do­łę z no­wy­mi opo­na­mi Pi­rel­li. Po pro­stu ja­kiś Nie­mia­szek chciał w ten spo­sób za­bez­pie­czyć swo­ją przy­szłość. Za­py­ta­li mnie, czy kraść kradzione to kra­dzież. Do­szli­śmy do wnio­sku, że nie. Chcie­li, że­bym po­mógł im to opy­lić we Wło­szech ja­ko ich ochro­na. W koń­cu by­łem moc­ny, bo mia­łem pa­pie­ry kontr­wy­wia­du. Po­za tym do­sta­łem dwa­dzie­ścia pięć pro­cent (śmiech).

Ukra­dłeś też ra­dio­sta­cję Luft­waf­fe dla Armii Krajowej na Okę­ciu…

Zro­bi­łem to dla ka­sy. By­łem ich do­staw­cą (śmiech). Sam wy­my­śli­łem ta­ki to­war. I nie by­ło to mą­dre, cho­ciaż od­waż­ne. Chy­ba im się przy­da­ło, bo po­tem chcie­li te­go wię­cej (śmiech), no i za­czę­ło się nie­szczę­ście, bo in­te­res zro­bił się za du­ży. Mu­sia­łem brać róż­nych po­ma­gie­rów, nie wszy­scy by­li lo­jal­ni, przez to mu­sia­łem się ukry­wać, ale wszyst­ko skoń­czy­ło się szczę­śli­wie.

Po­ma­ga­łeś AK tyl­ko z po­wo­dów ma­te­rial­nych? Ze­ro pa­trio­ty­zmu?

Ra­czej z ma­te­rial­nych. Może jakiś tam patriotyzm też był.

I ty się dzi­wisz, że je­steś uwa­ża­ny za oso­bę kon­tro­wer­syj­ną? Gdzie ta pol­ska mar­ty­ro­lo­gia? Ko­lej­ny przy­kład: oku­pa­cja ko­ja­rzy ci się z roz­dzie­wi­cza­niem…

Ina­czej być nie mo­że. Przy­szła do mnie dziew­czy­na, bo nie chcia­ła umie­rać ja­ko dzie­wi­ca. Dru­ga przy­szła do ko­le­gi. My to ma­my w ge­nach. Mój wnuk Jor­dan cho­dził do szko­ły w Mon­te Car­lo, w któ­rej wy­ro­bił so­bie opi­nię, że świet­nie de­flo­ru­je dziew­czy­ny, a one po­da­wa­ły go so­bie z rę­ki do rę­ki, po­le­ca­ły go. Miał pseu­do­nim – First Lo­ve (śmiech). Tak więc ja ro­bi­łem to jesz­cze na ma­łą ska­lę, ale cięż­ko mi się by­ło oprzeć.

Nie chce­my być zło­śli­wi, ale to chy­ba do­brze, że masz sy­nów, a nie cór­ki…

(Śmiech) Bo­że świę­ty! Ale wte­dy bym kur­wy wy­cho­wał! Daj­cie spo­kój.

Le­piej być ko­bie­tą czy fa­ce­tem?

Fa­ce­tem, ale z cie­ka­wo­ści chciał­bym przez ty­dzień być dziew­czy­ną. Uooo, wszyst­kim bym du­py da­wał (śmiech).

A pa­mię­tasz, kie­dy stra­ci­łeś dzie­wic­two?

Tak. By­ło to z na­szą nie­miec­ką słu­żą­cą. Od dziec­ka lu­bi­łem ry­so­wać, a ją mo­je ry­so­wa­nie fa­scy­no­wa­ło. Chcia­ła, że­bym na­ry­so­wał jej por­tret, w czym upa­try­wa­łem moż­li­wość by­cia sam na sam. Rze­czy­wi­ście ją na­ry­so­wa­łem i by­ła to jed­na z naj­lep­szych prac, ja­kie kie­dy­kol­wiek wy­ko­na­łem. Mia­łem sil­ną mo­ty­wa­cję, a do czy­nu do­szło w ja­kiejś za­śnie­żo­nej altan­ce. Li­czy­łem so­bie wte­dy trzy­na­ście lat.

Czy sy­no­wie po­szli w śla­dy oj­ca?

An­drew, kie­dy miał sie­dem­na­ście lat. Z pew­ną Bra­zy­lij­ką, na któ­rą zresz­tą le­ciał Sko­li­mow­ski (zna­ny pol­ski re­ży­ser filmo­wy, któ­ry pra­cu­je na Za­cho­dzie – przyp. red.). Je­go brat Alex cią­gle na­to­miast opo­wia­dał o swo­ich przy­go­dach, że tę zła­pał, tam­tą wy­ma­cał, tej zdjął maj­tecz­ki. A ja mu mó­wię: „Prze­stań nu­dzić i dzie­cin­nie ga­dać. Jak coś faj­ne­go zrobisz, to mi do­pie­ro po­wiesz”. Pew­ne­go dnia przy­szedł i mó­wi: „Ta­ta, zro­bi­łem!”. Mia­ła na imię Bet­ty. Jej oj­ciec był w ma­ri­nes. Py­tam go: „Czyś ty zwa­rio­wał!?”. Po­tem oka­za­ło się, że zro­bi­li to w do­mu puł­kow­ni­ka ma­ri­nes, w nie­dzie­lę, kie­dy ro­dzi­ce po­szli do ko­ścio­ła. Alex dup­czył ich có­recz­kę, uży­wa­jąc kon­do­ma ta­tu­sia. To do­pie­ro by­ła huc­pa! Ale na­wet mi się po­do­ba­ło. Kie­dyś zresz­tą roz­ma­wia­łem z ni­mi o tych spra­wach i oka­za­ło się, że wie­dzą o wie­le wię­cej niż ja. Miałem wte­dy ja­koś po czter­dzie­st­ce, a oni bez­czel­ni py­ta­ją, czy ja to jesz­cze ro­bię!

Prze­pra­sza­my za sko­ja­rze­nie, ale sło­wo „jesz­cze” ko­ja­rzy się nam z Via­grą. Uży­wasz?

Nie, nie do­sze­dłem do te­go, ale mam w za­pa­sie. Na­to­miast Fer­dy May­ne, któ­ry grał wam­pi­ra w Nie­ustra­szo­nych zabójcach wam­pi­rów, już po osiem­dzie­siąt­ce pod­ła­pał ja­kąś pa­nią, wziął Via­grę, sta­nął mu i nie chciał opaść. Mu­siał z tym je­chać do szpi­ta­la. Je­że­li erek­cja trwa dłu­żej niż dwie, trzy go­dzi­ny, trze­ba pod­jąć ja­kieś kro­ki. Mu­sie­li mu po­brać krew z pe­ni­sa czy coś ta­kie­go.

Twier­dzisz, że naj­lep­szy okres w ży­ciu męż­czy­zny to pięć­dzie­siąt­ka na kar­ku. My je­ste­śmy jesz­cze trochę przed i chcieli­by­śmy wie­dzieć, cze­go się spo­dzie­wać…

Je­steś wte­dy pe­łen sił wi­tal­nych, pod­ry­wasz mło­de du­py, stoi ci… Wie­cie, o co cho­dzi.

A co ty ro­bi­łeś, jak mia­łeś pięć dych?

Wszyst­ko to wła­śnie (śmiech). Po­za tym ro­bi­łem in­te­re­sy i po­bra­łem się z żo­ną, któ­ra mia­ła dwa­dzie­ścia dwa la­ta.

A dla­cze­go nie roz­wi­ja­łeś ta­len­tu rzeźbiar­skie­go?

Czy­ste le­ni­stwo. Ża­łu­ję te­go. Po­wi­nie­nem wię­cej ma­lo­wać i rzeź­bić. Te­raz rzeźbię tyl­ko dla przy­jem­no­ści, no i dla ka­sy (śmiech). Rzeź­biłem gło­wy mo­ich zna­jo­mych, któ­rzy pła­cili mi za to po dzie­sięć ty­się­cy do­la­rów. Mię­dzy in­ny­mi Polańskie­go, księ­cia Ada­sia Czar­to­ry­skie­go, ale ich za darmo. Rzeź­bię też za dar­mo Asię (to­wa­rzysz­ka ży­cia G.G. – przyp. aut.) (śmiech).

Trze­ba wie­dzieć, ko­go rzeź­bić…

A co, z bid­ny­mi bę­dę pra­co­wał? (śmiech).

Po­lań­ski w la­tach 60. na­zy­wał cię kró­lem ży­cia. To fakt czy mit?

Fakt. Wte­dy by­łem czter­dzie­ści lat młod­szy, świet­nie ży­li­śmy w Lon­dy­nie – wszyst­kich zna­łem, wszy­scy mnie zna­li. Ro­mek na­tych­miast wsko­czył w tak zwa­ny swin­ging Lon­don i czuł się w nim jak ry­ba w wo­dzie. On uwiel­biał Lon­dyn, Lon­dyn uwiel­biał je­go. Nas by­ło wte­dy tak nie­wie­lu (śmiech), a ich, dziew­cząt, tak wie­le…

Po­dob­no An­giel­ki rzu­ca­ły się wte­dy w szcze­gól­no­ści na Po­la­ków…

Bez­względ­nie. An­giel­ki to bar­dzo go­rą­ce dziew­czy­ny. Gów­no praw­da, że są zim­ne, jak się mó­wi. Wte­dy by­ły po pro­stu nie ­do­je­ba­ne. An­gli­cy ja­koś się tym spe­cjal­nie nie in­te­re­so­wa­li, a Po­la­cy mie­li tam do­brze już w cza­sie woj­ny, choć­by na­si lot­ni­cy. Na­ru­cha­li się, że hej.

Pierw­sza rand­ka, któ­rą zor­ga­ni­zo­wa­łeś Po­lań­skie­mu, oka­za­ła się to­tal­nym nie­wy­pa­łem. Zło­śli­wy żart z two­jej stro­ny?

Ależ nie! Chcia­łem jak naj­le­piej. Zna­łem tę dziew­czy­nę, by­ła wol­na, świet­nie mó­wi­ła po fran­cu­sku… My­śla­łem, że pójdzie im do­brze, ale nie po­szło. Ro­mek po­pro­sił, że­bym nie uma­wiał go już ni­gdy wię­cej, że on sam świet­nie da so­bie ra­dę. I tak by­ło.

Chy­ba tak. O je­go wie­czo­rze ka­wa­ler­skim mó­wi się do dziś…

No tak, to by­ła nie­zła or­gia. Mię­dzy in­ny­mi świet­nie ba­wi­li się tam Mi­cha­el Ca­ine i Te­ren­ce Stamp. Vic­tor Low­nes (współ­za­ło­ży­ciel PLAY­BOYA – przyp. aut.) miał sau­nę na naj­wyż­szym pię­trze swo­je­go do­mu. Kie­dy tam do­sze­dłem i otwo­rzy­łem drzwi, oka­za­ło się, że w środ­ku ru­cha­ją się twar­do trzy pa­ry. W po­twor­nym upa­le. My­ś­l­ałem, że umrą, więc za­czą­łem ich wy­cią­gać. Oczy­wi­ście usły­sza­łem, że­bym się od­pier­do­lił. A Ca­ine i Stamp by­li w środ­ku…

Czy obec­ne­go kró­la Szwe­cji po­zna­łeś na im­pre­zach te­go ty­pu?

Nie. On kie­dyś pró­bo­wał z gru­pą lu­dzi wejść do klu­bu, mię­dzy in­ny­mi z mo­ją przy­ja­ciół­ką, ale wła­śc­iciel ich nie wpu­ścił. Ona mó­wi: „Ale to jest na­stęp­ca tro­nu Szwe­cji”. Na co on: „To nic dla mnie nie zna­czy. Je­śli to są go­ście Ge­ne’a Gu­tow­skie­go, niech on tu przyj­dzie”. Mu­sia­łem się ubrać i zejść do nich, że­by Ka­rol Gu­staw wszedł do klu­bu. Póź­niej by­wał u mnie, wy­sy­łał pre­zen­ty. No, ale to by­ło wie­le lat te­mu.

Czy to le­piej, że Ro­man Po­lań­ski spo­tkał Ge­ne’a Gu­tow­skie­go, czy od­wrot­nie?

Do­bre py­ta­nie. Do­brze by­ło w obie stro­ny. Gdy­by nie ja, bez­względ­nie zna­la­zł­by się prę­dzej czy później in­ny Ge­ne Gutow­ski. Uważam, że w ży­ciu nie ma nie ­od­kry­tych ta­len­tów, zwłaszcza ta­kich jak Ro­man, któ­re poza tym po­tra­fią się do­brze pro­mo­wać. Mnie ta zna­jo­mość tak­że świet­nie zro­bi­ła. W koń­cu uzna­no, że je­stem je­go od­kryw­cą. I to mi się podoba.

To dla­cze­go ta owoc­na współ­pra­ca w pew­nym mo­men­cie się skoń­czy­ła?

Mor­der­stwo Sha­ron Ta­te (druga żo­na Po­lań­skie­go za­mor­do­wa­na w je­go wil­li wraz z in­ny­mi oso­ba­mi przez ban­dę Man­so­na – przyp. red.). Fakt, że mie­li­śmy wspól­ny kon­trakt z Pa­ra­mo­un­tem – on ja­ko re­ży­ser, ja ja­ko pro­du­cent. Dosze­dłem do prze­ko­na­nia, że mu­szę z cze­goś żyć, a po­nie­waż Ro­man nie chciał w tym okre­sie ro­bić fil­mów, to zrealizo­wa­łem Przy­go­dy Ge­rar­da ze Sko­li­mow­skim i Ro­mans ko­nio­kra­dów z Abra­ha­mem Po­lon­skym. Ale to już nie by­ło ro­bie­nie fil­mów z Po­lań­skim, nie ta kla­sa re­ży­se­rów.

Po­dob­no przy­ja­ciel­skie sto­sun­ki mię­dzy wa­mi po­psu­ły się, bo two­ja żo­na Ju­dy ju­dzi­ła Sha­ron Ta­te prze­ciw­ko jej mężowi. Tak przy­naj­mniej twier­dził Cze­sław Mi­łosz…

Nie przy­po­mi­nam so­bie cze­goś ta­kie­go. Mi­łosz przy­jaź­nił się z Po­lań­skim, kie­dyś był na­wet na ko­la­cji w do­mu, w którym miesz­ka­li­śmy wspól­nie z Ro­ma­nem. Mo­ja żo­na la­ta­ła wte­dy za mną z no­żem, co by­ło dość spek­ta­ku­lar­ne. Że­by by­ło śmiesz­niej, to ja na­kry­łem ją na zdra­dzie mał­żeń­skiej. Po­wie­dzia­łem, że­by spie­prza­ła, ale ona, za­miast spie­przać, la­ta­ła za mną z ko­są. Nie wiem, cze­mu.

Czę­ściej zdra­dza­łeś czy by­łeś zdra­dza­ny?

Mia­łem dwa mał­żeń­stwa, któ­re roz­pa­dły się przez zdra­dę pań. Bio­rąc pod uwa­gę mój tryb ży­cia ma­ło kto w to wie­rzy, ale kie­dy by­łem żo­na­ty, to nie zdra­dza­łem. Sza­leń­stwa by­ły w an­trak­tach między małżeństwami i w cza­sach mo­je­go stanu ka­wa­ler­skie­go.

W książ­ce przed­sta­wiasz ko­chan­ków swo­ich żon ja­ko pa­skud­nych, ob­le­śnych dam­skich bok­se­rów…

Ta­cy wła­śnie by­li. Sto pro­cent praw­dy.

To co one w nich wi­dzia­ły?

Chuj wie (śmiech).

A pro­pos, gdzie znaj­du­je się słyn­ny zło­ty pe­nis, czy­li pre­zent, któ­ry Po­lań­ski ofia­ro­wał Vic­to­ro­wi Lowne­so­wi?

Pew­nie już daw­no roz­to­pio­ny. Low­nes po­kłó­cił się z Po­lań­skim i jak od­rzu­co­na ko­chan­ka wy­słał mu pe­ni­sa z po­wro­tem z tek­stem ty­pu: chuj do chu­ja (śmiech). Do Ro­ma­na zwró­ci­ła się in­sty­tu­cja cha­ry­ta­tyw­na z San Fran­ci­sco, któ­ra chcia­ła da­tek na rzecz lu­dzi są­dzo­nych za pa­le­nie ma­ri­hu­any. Po­nie­waż nie miał ka­sy, dał im pe­ni­sa. I słuch za­gi­nął. Wszy­scy my­śle­li, że to był pe­nis Vic­to­ra, po­tem Ro­ma­na, ale to był mój pta­szek. To ja by­łem mo­de­lem (śmiech).

Jak zo­stał uzy­ska­ny stan twar­do­ści mo­de­la?

Ktoś był przy tym. Ktoś, czy­li żo­na, któ­ra przez kil­ka go­dzin moc­no mi po­mo­gła. Rzecz ja­sna w spo­sób me­cha­nicz­ny.

Czy Po­lań­ski do­stał w koń­cu Zło­te­go i Srebr­ne­go Niedźwie­dzia za Wstręt i Mat­nię? Sta­tu­et­ki wów­czas za­własz­czy­li so­bie dys­try­bu­to­rzy fil­mów…

Tak. Mniej wię­cej rok te­mu za­mó­wi­łem je u dy­rek­cji fe­sti­wa­lu ber­liń­skie­go. Kosz­to­wa­ło to ma­ją­tek, oko­ło dwóch i pół ty­sią­ca do­la­rów od sztu­ki, ale wresz­cie po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach Po­lań­ski je ma!

Po­dob­no w trak­cie Pia­ni­sty by­łeś nie tyl­ko pro­du­cen­tem. Ro­bi­łeś tak­że za kon­sul­tan­ta historycznego…

Na­tu­ral­nie! Bu­ty nie­do­bre, ka­ra­bin za dłu­gi, twarz nie ta… Był na przy­kład pro­blem ze sta­ty­sta­mi. Po­lań­ski dzwo­ni do mnie z Ber­li­na i mó­wi: „Da­ją mi złe ty­py!”. Lu­dzie, któ­rzy pro­wa­dzi­li ca­sting, nie mie­li po­ję­cia jak ma to wy­glą­dać. Sądzi­li, że pol­skie pod­zie­mie to kul­tu­ry­ści, a prze­cież w ro­ku 1941 czy 42 to by­li lu­dzie nie ­do­kar­mie­ni i szczu­plut­cy. Zwo­ła­łem wszyst­kich i mó­wię: „Umów­my się, są trzy ty­py fi­zycz­ne. Naj­bar­dziej wy­pa­sie­ni to Niem­cy, skrom­niej­si, trochę wy­głod­nia­li to Po­la­cy. No i typ trze­ci – Ży­dzi, bar­dzo już wy­gło­dze­ni. Nie moż­na nam w związ­ku z tym ja­kichś gru­bych Ży­dów wci­skać. Oni przez dwa la­ta pra­wie nie je­dli”. Zro­bi­łem se­lek­cję jesz­cze raz. „Ty te­raz idziesz na Ży­da, a ty Ży­dzie do ge­sta­po”.

Z ja­kich po­wo­dów nie uda­ła się współ­pra­ca ze Sko­li­mow­skim? Cho­dzi nam o two­je od­czu­cia po Przygodach Ge­rar­da…

Miał do­bre in­ten­cje, a błąd po­peł­ni­łem ja, bo ten film prze­kra­czał je­go moż­li­wo­ści. Po­lań­ski oczy­wi­ście zro­bił­by to lepiej (śmiech). Ju­rek jest bar­dzo uta­len­to­wa­ny, ale tak­że nie­sły­cha­nie ską­py.

A Po­lań­ski? Mo­że to ce­cha ty­po­wa dla pol­skich re­ży­se­rów?

Po­lań­ski wręcz prze­ciw­nie. Jest roz­rzut­ny. Ma nie­sły­cha­ny gest.

Czy je­steś ha­zar­dzi­stą?

Nie. Ni­gdy nie by­łem, ale znam ta­kich, któ­rzy spo­ro prze­gra­li. Moi arab­scy przy­ja­cie­le cią­ga­li mnie po ka­sy­nach, da­wa­li ka­sę do rę­ki, że­bym grał, np. dzie­sięć ty­się­cy do­la­rów, a ja tak gra­łem, że­by mieć świę­ty spo­kój, czy­li prze­gry­wa­łem. Ha­zard ja­ko ta­ki mnie nu­dzi. Praw­dzi­wym ha­zar­dem jest ży­cie i to lu­bię.

A od cze­go je­steś uza­leż­nio­ny?

Oczy­wi­ście od Asi.

To po pierw­sze. Po dru­gie od pa­pie­ro­sów…

Nie­ko­niecz­nie. Jak ktoś by mi po­wie­dział, że je­że­li ju­tro za­pa­lę, to do­sta­nę ra­ka, rzu­cił­bym je od ra­zu. Bez­bo­le­śnie. A sko­ro ro­bię to bez­kar­nie, to so­bie po ci­chu pod­pa­lam. Ale pa­lę tyl­ko do po­ło­wy pa­pie­ro­sa. Je­stem kom­plet­nym hipochon­dry­kiem, co ro­ku ro­bię wszyst­kie ba­da­nia. Płu­ca mam zdro­we, choć wcze­śnie za­czą­łem – mia­łem szes­na­ście lat.

Al­ko­hol?

Zu­peł­nie. Lu­bię pić tyl­ko w to­wa­rzy­stwie. Mia­łem ta­ki mo­ment w ży­ciu, że nie do­tkną­łem al­ko­ho­lu przez trzy la­ta. W trak­cie mie­sią­ca mio­do­we­go z pierw­szą żo­ną zja­dłem za­ka­żo­ne owo­ce mo­rza i mia­łem żół­tacz­kę wą­tro­by. Zo­sta­ło mi jej ja­kieś dwa­dzie­ścia pięć pro­cent. Od­sta­wi­łem al­ko­hol i wą­tro­ba mi się od­ro­dzi­ła (śmiech).

Nar­ko­ty­ki?

Nie, ni­gdy. Cho­ciaż raz tra­fi­łem do szpi­ta­la po za­ba­wie u Vic­to­ra Low­ne­sa. Ktoś przy­niósł pier­nik z ha­szy­szem. Zja­dłem ka­wa­łe­czek i mia­łem bar­dzo nie­przy­jem­ną noc. To był je­dy­ny ta­ki wy­pa­dek w mo­im ży­ciu. Nar­ko­ty­ki mnie nie ba­wią. Pre­fe­ru­ję al­ko­hol, mo­że dla­te­go, że dzia­ła­nie al­ko­ho­lu znam i wiem, kie­dy mam dość.

Czy masz broń?

Nie. Kie­dyś mia­łem, ale te­raz już nie. Strzelanie zawsze mnie intrygowało i jestem zresz­tą świet­nym strzel­cem.

Czy ja­ko by­ły kre­ator mo­dy in­te­re­su­jesz się no­wy­mi tren­da­mi? Jak na przy­kład po­do­ba­ją ci się dzie­ła Ar­ka­diu­sa?

No comment.

A ile ostat­nio wy­da­łeś na gar­ni­tur, musz­kę, apasz­kę itd.?

Apa­szek nie no­szę, ale nie­daw­no ku­pi­łem smo­king za dwa ty­sią­ce do­la­rów.

Z ja­kiej oka­zji?

Z żad­nej. Prze­cież nie moż­na żyć bez smo­kin­gu. Tro­chę przy­ty­łem i mu­sia­łem uszyć no­wy.

Two­ja sio­strze­ni­ca to ma­ma Ka­ta­rzy­ny Skrzy­nec­kiej. Do­ra­dza­łeś Ka­si, jak kie­ro­wać ka­rie­rą?

Nie, ra­czej nie. W gor­szych cza­sach po­ma­ga­łem im fi­nan­so­wo, na­wet dość moc­no. Kie­dyś za­pro­po­no­wa­łem mo­je­mu przy­ja­cie­lo­wi Wik­to­ro­wi Ku­bia­ko­wi, że­by wziął Ka­się do Me­tra, któ­re wy­sta­wiał. No i wziął, ale po pew­nym cza­sie z niej zre­zy­gno­wał. Uwa­żał, że by­ła „prze­szko­lo­na”, mia­ła za du­ży warsz­tat.

A cze­mu Me­tro sta­ło się kla­pą w Sta­nach?

Aku­rat by­łem na pre­mie­rze na Broad­wayu. Czu­łem, że bę­dzie nie­do­brze. Po przed­sta­wie­niu by­ło świet­ne przy­ję­cie wyda­ne przez Ku­bia­ka. At­mos­fe­ra tro­chę jak na Ti­ta­ni­cu, kie­dy or­kie­stra gra­ła do koń­ca. Jesz­cze w no­cy za­czę­ły przycho­dzić prze­ra­ża­ją­ce re­cen­zje, a lu­dzie się ba­wi­li, tań­czy­li, choć nie­któ­rzy za­czy­na­li pła­kać. O kla­pie prze­są­dzi­ły nie­roz­sąd­ne wy­po­wie­dzi Wik­to­ra, że on to do­pie­ro po­ka­że Ame­ry­ka­nom jak się ro­bi mu­si­ca­le, jakby zapomniał, że oni to wiedzą najlepiej.

Kie­dy ostat­ni raz pła­ka­łeś?

By­łem bar­dzo wzru­szo­ny i mia­łem wil­got­ne oczy, kie­dy do­sta­łem pół Zło­tej Pal­my Rom­ka za Pia­ni­stę. On wziął statuetkę, a mnie dał cer­ty­fi­kat. On ma twar­de, a ja mięk­kie (śmiech). By­ło to nie­dłu­go po ce­re­mo­nii wrę­cze­nia tej nagro­dy – ty­dzień, gó­ra dwa. Czy­li dłu­go już nie mia­łem mo­krych oczu.

Ilo­ma ję­zy­ka­mi wła­dasz?

An­giel­skim, nie­miec­kim (dzię­ki por­no­gra­ficz­nym pod­ręcz­ni­kom), ro­syj­skim i pol­skim. Z Po­lań­skim jed­nak nie za­wsze ga­dam po pol­sku. Wszyst­ko za­le­ży od te­go, w ja­kim ję­zy­ku któ­ryś z nas roz­pocz­nie rozmowę.

Z na­szej roz­mo­wy wy­ni­ka, że je­steś wszech­stron­nie uta­len­to­wa­ny, ale czy są rze­czy, któ­re ci nie wycho­dzą?

Nie mam ta­len­tu do wy­bie­ra­nia żon i do elek­tro­ni­ki. Ewi­dent­nie.

Ja­ka jest two­ja naj­więk­sza po­raż­ka ży­cio­wa?

Jesz­cze ta­kiej nie by­ło (śmiech).

Pla­ny na przy­szłość?

Nie mam żad­nych po­waż­nych am­bi­cji. Ja już wszyst­ko wi­dzia­łem i wszę­dzie by­łem. By­ciem w mię­dzy­na­ro­do­wej eli­cie play­boy­ów je­stem znu­dzo­ny i prze­sy­co­ny, tak więc nie ma mnie tam ja­kieś pięt­na­ście lat. Z Po­la­ków zo­stał jesz­cze tyl­ko Fi­bak.

Who are you, Ge­ne?

Sta­ra­łem się i sta­ram się być czło­wie­kiem re­ne­san­su. Być mo­że to mój błąd, bo po­wi­nie­nem był się sku­pić na jed­nej rzeczy i ro­bić ją do­sko­na­le…