Gene Gutowski
TEKST: Łukasz Klinke, Piotr Szygalski
fot. Rafał Latoszek
—
Kim jesteś, Gene: Amerykaninem czy Polakiem?
Amerykaninem z głębokimi polskimi korzeniami.
Nie chcesz mieć polskiego paszportu?
W każdej chwili mogę mieć, ale po co? Polski paszport, polski obywatel, czyli polskie podatki.
Twoją autobiografię miał wydać Znak, ale nie wydał. Dlaczego?
Dostałem w tej sprawie fajny list od Jerzego Ilga, szefa Znaku. Pisał, że to wspaniała książka, że chce ją wydać, ale nie może: „Nasze wydawnictwo działa w pewnej niszy, katolickiej części społeczeństwa, a książka jest za bardzo erotyczna, wręcz nieprzyzwoita”. Radził też, żeby nikomu niczego nie pozwolić ocenzurować, bo wszystko jest bardzo fajne. Teraz książkę publikuje Wydawnictwo Literackie.
Pozwolisz, że zaczniemy od poważniejszych tematów. Powiedziałeś kiedyś, że twoi rodzice w trakcie wojny powinni ucałować i zabić swoich rodziców, by ratować dzieci. Co miałeś na myśli?
Przez to, że starali się ratować staruszków i chcieli, żeby przeżyli, stracili własne życie. Przegapili szansę, by przeżyć. A ich rodzice mieli wtedy około osiemdziesiątki. I tak było po sprawie. Nie rozmyślam nad tym specjalnie, ale jestem pewien, że ja na ich miejscu zachowałbym się inaczej.
Czy nadal wchodzisz do niemieckiej knajpy, krzycząc: „Heil Hitler”?
(Śmiech) Kiedyś tak, teraz już nie. Do dzisiaj mówię płynnie po niemiecku, a wtedy bez problemu mogłem sobie pozwolić na takie żarty, bo nikt nie mógł rozpoznać, że nie jestem Niemcem. Właziłem do knajp tylko dla Niemców. Odziany w tyrolski kapelusik, ładny chłopak. Kto by się ze mną sprzeczał? Siadałem, zamawiałem, jadłem i wychodziłem.
To było głupie czy odważne?
I to, i to. Poza tym byłem głodny. Chciałem coś dobrego wpierdolić (śmiech).
Po przeczytaniu książki mamy wrażenie, że byłeś aroganckim tupeciarzem. Czyli co, dobra rada dla wszystkich, którzy chcą sobie w życiu poradzić: bądź arogancki i miej tupet?
Gutowski Oczywiście, ale na arogancję, proszę was, trzeba sobie zasłużyć. Jeżeli ktoś jest arogancki bez powodu, jest kawałem łobuza i chuja. Jeżeli natomiast wychodzi to z ciebie naturalnie, czujesz się elitą, możesz być arogancki. W angielskich prywatnych szkołach uczy się pewności siebie, buty i arogancji. Widzę to po moim synu Adamie. Uczył się słabo, wyrzucali go z różnych szkół, ale arogancję wkuł celująco. Pewny siebie, przystojny i arogancki. Czego chcieć więcej?
Jaki jest szczyt twojej buty?
Chyba dostanie się do kontrwywiadu amerykańskiego po wojnie. Ukończyłem jego szkołę w Niemczech i jako agent zajmowałem się aresztowaniem hitlerowców. To było piekielnie proste. Miałem konkretne namiary, trzy minuty, kajdanki, gościa do dżipa i po sprawie.
Czyli spijałeś samą śmietankę. Inni odwalali czarną robotę, a ty przyjeżdżałeś i cyk…
A co?
No, to teraz już nie dziwimy się, że dokonałeś około pięciuset aresztowań (śmiech). Facet w czepku urodzony. Poza tym – jak wiemy – szmuglowałeś. Możesz podać jakiś przykład?
Zwrócili się do mnie oficerowie z II Polskiego Korpusu, którzy znaleźli gdzieś w górach całą stodołę z nowymi oponami Pirelli. Po prostu jakiś Niemiaszek chciał w ten sposób zabezpieczyć swoją przyszłość. Zapytali mnie, czy kraść kradzione to kradzież. Doszliśmy do wniosku, że nie. Chcieli, żebym pomógł im to opylić we Włoszech jako ich ochrona. W końcu byłem mocny, bo miałem papiery kontrwywiadu. Poza tym dostałem dwadzieścia pięć procent (śmiech).
Ukradłeś też radiostację Luftwaffe dla Armii Krajowej na Okęciu…
Zrobiłem to dla kasy. Byłem ich dostawcą (śmiech). Sam wymyśliłem taki towar. I nie było to mądre, chociaż odważne. Chyba im się przydało, bo potem chcieli tego więcej (śmiech), no i zaczęło się nieszczęście, bo interes zrobił się za duży. Musiałem brać różnych pomagierów, nie wszyscy byli lojalni, przez to musiałem się ukrywać, ale wszystko skończyło się szczęśliwie.
Pomagałeś AK tylko z powodów materialnych? Zero patriotyzmu?
Raczej z materialnych. Może jakiś tam patriotyzm też był.
I ty się dziwisz, że jesteś uważany za osobę kontrowersyjną? Gdzie ta polska martyrologia? Kolejny przykład: okupacja kojarzy ci się z rozdziewiczaniem…
Inaczej być nie może. Przyszła do mnie dziewczyna, bo nie chciała umierać jako dziewica. Druga przyszła do kolegi. My to mamy w genach. Mój wnuk Jordan chodził do szkoły w Monte Carlo, w której wyrobił sobie opinię, że świetnie defloruje dziewczyny, a one podawały go sobie z ręki do ręki, polecały go. Miał pseudonim – First Love (śmiech). Tak więc ja robiłem to jeszcze na małą skalę, ale ciężko mi się było oprzeć.
Nie chcemy być złośliwi, ale to chyba dobrze, że masz synów, a nie córki…
(Śmiech) Boże święty! Ale wtedy bym kurwy wychował! Dajcie spokój.
Lepiej być kobietą czy facetem?
Facetem, ale z ciekawości chciałbym przez tydzień być dziewczyną. Uooo, wszystkim bym dupy dawał (śmiech).
A pamiętasz, kiedy straciłeś dziewictwo?
Tak. Było to z naszą niemiecką służącą. Od dziecka lubiłem rysować, a ją moje rysowanie fascynowało. Chciała, żebym narysował jej portret, w czym upatrywałem możliwość bycia sam na sam. Rzeczywiście ją narysowałem i była to jedna z najlepszych prac, jakie kiedykolwiek wykonałem. Miałem silną motywację, a do czynu doszło w jakiejś zaśnieżonej altance. Liczyłem sobie wtedy trzynaście lat.
Czy synowie poszli w ślady ojca?
Andrew, kiedy miał siedemnaście lat. Z pewną Brazylijką, na którą zresztą leciał Skolimowski (znany polski reżyser filmowy, który pracuje na Zachodzie – przyp. red.). Jego brat Alex ciągle natomiast opowiadał o swoich przygodach, że tę złapał, tamtą wymacał, tej zdjął majteczki. A ja mu mówię: „Przestań nudzić i dziecinnie gadać. Jak coś fajnego zrobisz, to mi dopiero powiesz”. Pewnego dnia przyszedł i mówi: „Tata, zrobiłem!”. Miała na imię Betty. Jej ojciec był w marines. Pytam go: „Czyś ty zwariował!?”. Potem okazało się, że zrobili to w domu pułkownika marines, w niedzielę, kiedy rodzice poszli do kościoła. Alex dupczył ich córeczkę, używając kondoma tatusia. To dopiero była hucpa! Ale nawet mi się podobało. Kiedyś zresztą rozmawiałem z nimi o tych sprawach i okazało się, że wiedzą o wiele więcej niż ja. Miałem wtedy jakoś po czterdziestce, a oni bezczelni pytają, czy ja to jeszcze robię!
Przepraszamy za skojarzenie, ale słowo „jeszcze” kojarzy się nam z Viagrą. Używasz?
Nie, nie doszedłem do tego, ale mam w zapasie. Natomiast Ferdy Mayne, który grał wampira w Nieustraszonych zabójcach wampirów, już po osiemdziesiątce podłapał jakąś panią, wziął Viagrę, stanął mu i nie chciał opaść. Musiał z tym jechać do szpitala. Jeżeli erekcja trwa dłużej niż dwie, trzy godziny, trzeba podjąć jakieś kroki. Musieli mu pobrać krew z penisa czy coś takiego.
Twierdzisz, że najlepszy okres w życiu mężczyzny to pięćdziesiątka na karku. My jesteśmy jeszcze trochę przed i chcielibyśmy wiedzieć, czego się spodziewać…
Jesteś wtedy pełen sił witalnych, podrywasz młode dupy, stoi ci… Wiecie, o co chodzi.
A co ty robiłeś, jak miałeś pięć dych?
Wszystko to właśnie (śmiech). Poza tym robiłem interesy i pobrałem się z żoną, która miała dwadzieścia dwa lata.
A dlaczego nie rozwijałeś talentu rzeźbiarskiego?
Czyste lenistwo. Żałuję tego. Powinienem więcej malować i rzeźbić. Teraz rzeźbię tylko dla przyjemności, no i dla kasy (śmiech). Rzeźbiłem głowy moich znajomych, którzy płacili mi za to po dziesięć tysięcy dolarów. Między innymi Polańskiego, księcia Adasia Czartoryskiego, ale ich za darmo. Rzeźbię też za darmo Asię (towarzyszka życia G.G. – przyp. aut.) (śmiech).
Trzeba wiedzieć, kogo rzeźbić…
A co, z bidnymi będę pracował? (śmiech).
Polański w latach 60. nazywał cię królem życia. To fakt czy mit?
Fakt. Wtedy byłem czterdzieści lat młodszy, świetnie żyliśmy w Londynie – wszystkich znałem, wszyscy mnie znali. Romek natychmiast wskoczył w tak zwany swinging London i czuł się w nim jak ryba w wodzie. On uwielbiał Londyn, Londyn uwielbiał jego. Nas było wtedy tak niewielu (śmiech), a ich, dziewcząt, tak wiele…
Podobno Angielki rzucały się wtedy w szczególności na Polaków…
Bezwzględnie. Angielki to bardzo gorące dziewczyny. Gówno prawda, że są zimne, jak się mówi. Wtedy były po prostu nie dojebane. Anglicy jakoś się tym specjalnie nie interesowali, a Polacy mieli tam dobrze już w czasie wojny, choćby nasi lotnicy. Naruchali się, że hej.
Pierwsza randka, którą zorganizowałeś Polańskiemu, okazała się totalnym niewypałem. Złośliwy żart z twojej strony?
Ależ nie! Chciałem jak najlepiej. Znałem tę dziewczynę, była wolna, świetnie mówiła po francusku… Myślałem, że pójdzie im dobrze, ale nie poszło. Romek poprosił, żebym nie umawiał go już nigdy więcej, że on sam świetnie da sobie radę. I tak było.
Chyba tak. O jego wieczorze kawalerskim mówi się do dziś…
No tak, to była niezła orgia. Między innymi świetnie bawili się tam Michael Caine i Terence Stamp. Victor Lownes (współzałożyciel PLAYBOYA – przyp. aut.) miał saunę na najwyższym piętrze swojego domu. Kiedy tam doszedłem i otworzyłem drzwi, okazało się, że w środku ruchają się twardo trzy pary. W potwornym upale. Myślałem, że umrą, więc zacząłem ich wyciągać. Oczywiście usłyszałem, żebym się odpierdolił. A Caine i Stamp byli w środku…
Czy obecnego króla Szwecji poznałeś na imprezach tego typu?
Nie. On kiedyś próbował z grupą ludzi wejść do klubu, między innymi z moją przyjaciółką, ale właściciel ich nie wpuścił. Ona mówi: „Ale to jest następca tronu Szwecji”. Na co on: „To nic dla mnie nie znaczy. Jeśli to są goście Gene’a Gutowskiego, niech on tu przyjdzie”. Musiałem się ubrać i zejść do nich, żeby Karol Gustaw wszedł do klubu. Później bywał u mnie, wysyłał prezenty. No, ale to było wiele lat temu.
Czy to lepiej, że Roman Polański spotkał Gene’a Gutowskiego, czy odwrotnie?
Dobre pytanie. Dobrze było w obie strony. Gdyby nie ja, bezwzględnie znalazłby się prędzej czy później inny Gene Gutowski. Uważam, że w życiu nie ma nie odkrytych talentów, zwłaszcza takich jak Roman, które poza tym potrafią się dobrze promować. Mnie ta znajomość także świetnie zrobiła. W końcu uznano, że jestem jego odkrywcą. I to mi się podoba.
To dlaczego ta owocna współpraca w pewnym momencie się skończyła?
Morderstwo Sharon Tate (druga żona Polańskiego zamordowana w jego willi wraz z innymi osobami przez bandę Mansona – przyp. red.). Fakt, że mieliśmy wspólny kontrakt z Paramountem – on jako reżyser, ja jako producent. Doszedłem do przekonania, że muszę z czegoś żyć, a ponieważ Roman nie chciał w tym okresie robić filmów, to zrealizowałem Przygody Gerarda ze Skolimowskim i Romans koniokradów z Abrahamem Polonskym. Ale to już nie było robienie filmów z Polańskim, nie ta klasa reżyserów.
Podobno przyjacielskie stosunki między wami popsuły się, bo twoja żona Judy judziła Sharon Tate przeciwko jej mężowi. Tak przynajmniej twierdził Czesław Miłosz…
Nie przypominam sobie czegoś takiego. Miłosz przyjaźnił się z Polańskim, kiedyś był nawet na kolacji w domu, w którym mieszkaliśmy wspólnie z Romanem. Moja żona latała wtedy za mną z nożem, co było dość spektakularne. Żeby było śmieszniej, to ja nakryłem ją na zdradzie małżeńskiej. Powiedziałem, żeby spieprzała, ale ona, zamiast spieprzać, latała za mną z kosą. Nie wiem, czemu.
Częściej zdradzałeś czy byłeś zdradzany?
Miałem dwa małżeństwa, które rozpadły się przez zdradę pań. Biorąc pod uwagę mój tryb życia mało kto w to wierzy, ale kiedy byłem żonaty, to nie zdradzałem. Szaleństwa były w antraktach między małżeństwami i w czasach mojego stanu kawalerskiego.
W książce przedstawiasz kochanków swoich żon jako paskudnych, obleśnych damskich bokserów…
Tacy właśnie byli. Sto procent prawdy.
To co one w nich widziały?
Chuj wie (śmiech).
A propos, gdzie znajduje się słynny złoty penis, czyli prezent, który Polański ofiarował Victorowi Lownesowi?
Pewnie już dawno roztopiony. Lownes pokłócił się z Polańskim i jak odrzucona kochanka wysłał mu penisa z powrotem z tekstem typu: chuj do chuja (śmiech). Do Romana zwróciła się instytucja charytatywna z San Francisco, która chciała datek na rzecz ludzi sądzonych za palenie marihuany. Ponieważ nie miał kasy, dał im penisa. I słuch zaginął. Wszyscy myśleli, że to był penis Victora, potem Romana, ale to był mój ptaszek. To ja byłem modelem (śmiech).
Jak został uzyskany stan twardości modela?
Ktoś był przy tym. Ktoś, czyli żona, która przez kilka godzin mocno mi pomogła. Rzecz jasna w sposób mechaniczny.
Czy Polański dostał w końcu Złotego i Srebrnego Niedźwiedzia za Wstręt i Matnię? Statuetki wówczas zawłaszczyli sobie dystrybutorzy filmów…
Tak. Mniej więcej rok temu zamówiłem je u dyrekcji festiwalu berlińskiego. Kosztowało to majątek, około dwóch i pół tysiąca dolarów od sztuki, ale wreszcie po kilkudziesięciu latach Polański je ma!
Podobno w trakcie Pianisty byłeś nie tylko producentem. Robiłeś także za konsultanta historycznego…
Naturalnie! Buty niedobre, karabin za długi, twarz nie ta… Był na przykład problem ze statystami. Polański dzwoni do mnie z Berlina i mówi: „Dają mi złe typy!”. Ludzie, którzy prowadzili casting, nie mieli pojęcia jak ma to wyglądać. Sądzili, że polskie podziemie to kulturyści, a przecież w roku 1941 czy 42 to byli ludzie nie dokarmieni i szczuplutcy. Zwołałem wszystkich i mówię: „Umówmy się, są trzy typy fizyczne. Najbardziej wypasieni to Niemcy, skromniejsi, trochę wygłodniali to Polacy. No i typ trzeci – Żydzi, bardzo już wygłodzeni. Nie można nam w związku z tym jakichś grubych Żydów wciskać. Oni przez dwa lata prawie nie jedli”. Zrobiłem selekcję jeszcze raz. „Ty teraz idziesz na Żyda, a ty Żydzie do gestapo”.
Z jakich powodów nie udała się współpraca ze Skolimowskim? Chodzi nam o twoje odczucia po Przygodach Gerarda…
Miał dobre intencje, a błąd popełniłem ja, bo ten film przekraczał jego możliwości. Polański oczywiście zrobiłby to lepiej (śmiech). Jurek jest bardzo utalentowany, ale także niesłychanie skąpy.
A Polański? Może to cecha typowa dla polskich reżyserów?
Polański wręcz przeciwnie. Jest rozrzutny. Ma niesłychany gest.
Czy jesteś hazardzistą?
Nie. Nigdy nie byłem, ale znam takich, którzy sporo przegrali. Moi arabscy przyjaciele ciągali mnie po kasynach, dawali kasę do ręki, żebym grał, np. dziesięć tysięcy dolarów, a ja tak grałem, żeby mieć święty spokój, czyli przegrywałem. Hazard jako taki mnie nudzi. Prawdziwym hazardem jest życie i to lubię.
A od czego jesteś uzależniony?
Oczywiście od Asi.
To po pierwsze. Po drugie od papierosów…
Niekoniecznie. Jak ktoś by mi powiedział, że jeżeli jutro zapalę, to dostanę raka, rzuciłbym je od razu. Bezboleśnie. A skoro robię to bezkarnie, to sobie po cichu podpalam. Ale palę tylko do połowy papierosa. Jestem kompletnym hipochondrykiem, co roku robię wszystkie badania. Płuca mam zdrowe, choć wcześnie zacząłem – miałem szesnaście lat.
Alkohol?
Zupełnie. Lubię pić tylko w towarzystwie. Miałem taki moment w życiu, że nie dotknąłem alkoholu przez trzy lata. W trakcie miesiąca miodowego z pierwszą żoną zjadłem zakażone owoce morza i miałem żółtaczkę wątroby. Zostało mi jej jakieś dwadzieścia pięć procent. Odstawiłem alkohol i wątroba mi się odrodziła (śmiech).
Narkotyki?
Nie, nigdy. Chociaż raz trafiłem do szpitala po zabawie u Victora Lownesa. Ktoś przyniósł piernik z haszyszem. Zjadłem kawałeczek i miałem bardzo nieprzyjemną noc. To był jedyny taki wypadek w moim życiu. Narkotyki mnie nie bawią. Preferuję alkohol, może dlatego, że działanie alkoholu znam i wiem, kiedy mam dość.
Czy masz broń?
Nie. Kiedyś miałem, ale teraz już nie. Strzelanie zawsze mnie intrygowało i jestem zresztą świetnym strzelcem.
Czy jako były kreator mody interesujesz się nowymi trendami? Jak na przykład podobają ci się dzieła Arkadiusa?
No comment.
A ile ostatnio wydałeś na garnitur, muszkę, apaszkę itd.?
Apaszek nie noszę, ale niedawno kupiłem smoking za dwa tysiące dolarów.
Z jakiej okazji?
Z żadnej. Przecież nie można żyć bez smokingu. Trochę przytyłem i musiałem uszyć nowy.
Twoja siostrzenica to mama Katarzyny Skrzyneckiej. Doradzałeś Kasi, jak kierować karierą?
Nie, raczej nie. W gorszych czasach pomagałem im finansowo, nawet dość mocno. Kiedyś zaproponowałem mojemu przyjacielowi Wiktorowi Kubiakowi, żeby wziął Kasię do Metra, które wystawiał. No i wziął, ale po pewnym czasie z niej zrezygnował. Uważał, że była „przeszkolona”, miała za duży warsztat.
A czemu Metro stało się klapą w Stanach?
Akurat byłem na premierze na Broadwayu. Czułem, że będzie niedobrze. Po przedstawieniu było świetne przyjęcie wydane przez Kubiaka. Atmosfera trochę jak na Titanicu, kiedy orkiestra grała do końca. Jeszcze w nocy zaczęły przychodzić przerażające recenzje, a ludzie się bawili, tańczyli, choć niektórzy zaczynali płakać. O klapie przesądziły nierozsądne wypowiedzi Wiktora, że on to dopiero pokaże Amerykanom jak się robi musicale, jakby zapomniał, że oni to wiedzą najlepiej.
Kiedy ostatni raz płakałeś?
Byłem bardzo wzruszony i miałem wilgotne oczy, kiedy dostałem pół Złotej Palmy Romka za Pianistę. On wziął statuetkę, a mnie dał certyfikat. On ma twarde, a ja miękkie (śmiech). Było to niedługo po ceremonii wręczenia tej nagrody – tydzień, góra dwa. Czyli długo już nie miałem mokrych oczu.
Iloma językami władasz?
Angielskim, niemieckim (dzięki pornograficznym podręcznikom), rosyjskim i polskim. Z Polańskim jednak nie zawsze gadam po polsku. Wszystko zależy od tego, w jakim języku któryś z nas rozpocznie rozmowę.
Z naszej rozmowy wynika, że jesteś wszechstronnie utalentowany, ale czy są rzeczy, które ci nie wychodzą?
Nie mam talentu do wybierania żon i do elektroniki. Ewidentnie.
Jaka jest twoja największa porażka życiowa?
Jeszcze takiej nie było (śmiech).
Plany na przyszłość?
Nie mam żadnych poważnych ambicji. Ja już wszystko widziałem i wszędzie byłem. Byciem w międzynarodowej elicie playboyów jestem znudzony i przesycony, tak więc nie ma mnie tam jakieś piętnaście lat. Z Polaków został jeszcze tylko Fibak.
Who are you, Gene?
Starałem się i staram się być człowiekiem renesansu. Być może to mój błąd, bo powinienem był się skupić na jednej rzeczy i robić ją doskonale…