Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Ebi Smolarek

PLAYBOY nr 6, 2006 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Tomek Bergmann


Kto będzie mistrzem świata?

Na pewno wy (śmiech). Trudne pytanie. Prywatnie będę kibicował Holendrom, chociaż nie podejrzewam, żeby zaszli daleko. Moimi faworytami są Brazylia i Niemcy. Ciężko ocenić, jakie szanse ma Polska. Moim zdaniem, całkiem realnie powinniśmy myśleć o pierwszym miejscu w grupie. Tylko nie możemy się bać gospodarzy! A w ogóle to najważniejszy jest pierwszy mecz. Nawet ważniejszy od ostatniego. W nim zadecyduje się nasza przyszłość na mistrzostwach.

Jaką reprezentację wybrałbyś, gdyby twój ojciec nie grał nigdy w barwach Polski?

Myślę, że w takim przypadku reprezentowałbym Holendrów. Moja gra w reprezentacji jest hołdem dla ojca. Nigdy tego nie ukrywałem. Miałem oferty gry w młodzieżówce holenderskiej, ale ze względu na tatę nie miałem wyjścia. Gram dla wszystkich Polaków.

Czy przyjeżdżając do Polski czujesz się jak na prowincji?

Nie. Czuję się Polakiem, mimo że dorastałem w Holandii. Na ferie przyjeżdżam do babci do Aleksandrowa Łódzkiego i do drugiej babci do Warszawy. Cały czas mam kontakt z Polską i nie widzę wielkiej różnicy między nią a Holandią czy Niemcami. Żadna prowincja. No, może poza drogami (śmiech).

Twój klub wpadł na pomysł umawiania piłkarzy na kolacje z kibicami. Za duże pieniądze. Opisz nam taką kolację.

Nie mogę, bo jeszcze na żadnej nie byłem (śmiech). Ale pomysł jest OK. Wiecie, tu nie chodzi o kibiców Borussii, którzy przychodzą na każdy mecz. To oferta dla trochę innych kibiców. Bardzo zamożnych. Ludzi, którzy są w stanie zapłacić sto tysięcy euro za godzinę spędzoną ze mną. Mogę wam od razu powiedzieć, że kiedy zarobię w ten sposób jakieś pieniądze, od razu przeznaczę je na dobry cel, może dla jakiegoś domu dziecka w Polsce. Mnie kasa nie jest potrzebna do szczęścia. Tym bardziej że nie jestem do kupienia.

Czyli właśnie oszczędzamy po pięćdziesiąt tysięcy euro na łebka! Sporo. Przyznaj się – dostajesz dużo listów od dziewczyn, które chciałyby się z tobą spotkać, jak my teraz, w restauracji?

Nie tylko od dziewczyn (śmiech). Listów dostaję tyle co inni piłkarze. Parę tygodniowo. Czytam je i nawet staram się odpowiadać. Niestety nie zawsze się udaje. Dostaję korespondencję z państw, w których nigdy nie grałem i pewnie nie zagram. Z Australii, Turcji, Japonii, Portugalii, Włoch… Często są w nich propozycje randek, ale nigdy nie korzystam. Zaznaczam, że propozycje wychodzą tylko od kibicek (śmiech).

Co dzisiaj robi twój brat? Zapowiadał się na niezłego piłkarza…

Skończył sportową szkołę w Holandii i jest trenerem tenisa. Gdy miał siedemnaście lat, złamał nogę, a był naprawdę świetnie zapowiadającym się napastnikiem. Znacznie lepszym ode mnie! Grał nawet jeden raz w polskiej reprezentacji U-21. Kontuzja złamała mu karierę, ale nie zdrowie. Ciągle gra w piłkę amatorsko.

Czyli mogliśmy mieć dwóch Smolarków w napadzie. Szkoda, że nie ma was więcej…

Matka jeszcze jest (śmiech).

Twój tata na pytanie, czego nauczył syna, odpowiedział: „żyć dobrze”. Co ty na to?

Zgadzam się z przedmówcą. Żyć dobrze, czyli między innymi nie mieć stresów. Tata zawsze potrafił oddzielać pracę odżycia rodzinnego. On nigdy nie zmuszał mnie do grania. Sam wziąłem piłkę i zacząłem kopać, bez żadnego namawiania. Jak byłem mały, ojciec przychodząc do domu nie dał po sobie poznać, czy mecz wygrał czy przegrał. W domu nie interesowało go to, co się działo na boisku. Ja z tym akurat mam problem. Ale na razie nie mam rodziny, więc to tylko mój problem (śmiech). Wiecie, najgorzej czuję się, jak strzelam bramki, a i tak przegrywamy. To mnie stresuje najbardziej. Często nie mogę potem zasnąć. Muszę patrzeć w telewizor i czekać na sen. Albo przeglądam PLAYBOYA (śmiech).

Którą dziewczynę chciałbyś zobaczyć w PLAYBOYU?

Macie numer telefonu do Heidi Klum? Ale ona już chyba była… A jeśli chodzi o Polki, to nie mam pojęcia. Naprawdę. Nie oglądam polskiej telewizji. W ogóle nie znam polskich gwiazd. Jakbym spotkał jakąś znaną aktorkę na ulicy, nie zwróciłbym nawet uwagi. Musicie mi pokazać jakieś „ubrane” zdjęcia, to powiem wam, czy chciałbym zobaczyć akurat te dziewczyny rozebrane (śmiech).

A może jednym z kibiców na klubowej kolacji będzie kiedyś Heidi Klum? Co byś na to powiedział?

OK. Byłoby miło. Ale zadrugą godzinę rozmowy ze mną musiałaby i tak dopłacić. Jak każdy (śmiech).

Wkurzają cię niemieckie brukowce?

Staram się nimi nie przejmować. Denerwuje mnie tylko, że często piszą nieprawdę, wyssane z palca bzdury. Ale nie dyskutuję z nimi. Wolę robić swoje. Na przykład strzelać bramki.

A co z Hash-bomberem?

Nic. Nie ma tematu, bo wszystko już powiedziałem. Wiadomo, dziennikarze zawsze szukają takich rzeczy. Potrafią napisać, że bawiłem się w dyskotece, a ja w tym czasie grałem mecz. Tylko śmiać się można. W całej tej sprawie najważniejsze było dla mnie to, że ufali mi bliscy, rodzice, koledzy. Co sobie myślą czytelnicy brukowców, to ich sprawa.

Abstrahując od Hash-bombera, czy twoim zdaniem to fair, że FIFA uznaje palenie marihuany za doping? Przecież to żaden doping, wręcz przeciwnie.

Nie wiem. Nie chcę tego komentować, bo się na tym nie znam. Nie wiem, jak to działa.

Jak to nie wiesz? Przecież wychowałeś się w Holandii! Palenie trawki to część holenderskiej kultury.

Bez przesady! A jak ktoś się wychował w Polsce, to znaczy, że musi pić wódkę? Że taka jest jego kultura? To bez sensu. Nie można mówić takich negatywnych rzeczy. Po co tak mówicie?

Ale dla nas to nie jest negatywne, tylko normalne. Są różne normy zachowań społecznych…

Dla mnie to nie jest norma. Uważam, że ja nie muszę wiedzieć czy marihuana jest dobra czy zła. Skoro nie używałem, to nie wiem. Tak? Dla mnie to nic z kulturą nie ma wspólnego. Nie chcę o tym mówić i nie mam pojęcia, dlaczego FIFA zabrania używania takich rzeczy. Jest cała księga z zabronionymi substancjami. Ja mam się do tego stosować. Koniec kropka.

Słyszeliśmy, że nie lubisz, kiedy mówi się do ciebie Euzebiusz.

Nie to, że nie lubię. Po prostu nikt tak do mnie nie mówi. Czasem na żarty mówią „Smoli” po tacie. Ale tego nie lubię, bo to tata był „Smoli”, aja zawsze powtarzam: „Jestem Ebi”. Żaden dziennikarz w Niemczech nie może do mnie powiedzieć „Smoli” zamiast Smolarek, bo nie dostanie drugi raz wywiadu.

Tata dał ci imię po słynnym Portugalczyku, chociaż sam widział jego mecze tylko na kasetach. A ty jaki masz stosunek do Eusebio?

Też widziałem trochę kaset. Super grał. A wiecie, że mam z nim zdjęcie?! Zrobione, kiedy był trenerem Benfiki. Jestem jeszcze małym chłopakiem i stoję sobie obok niego. Fajna sprawa. Ebi z Eusebio (śmiech).

Imię Euzebiusz ma greckie korzenie i znaczy tyle co „bogobojny”, „święty”. Jesteś taki?

A można coś takiego w ogóle osobie powiedzieć? Kto jest święty? Ten co chodzi co dzień do kościoła? Ja wierzę, ale nie wiem, w co wierzę. Dla jednego to Bóg, dla innego Budda. Ja mam poczucie, że na pewno jest Coś.

No to z innej beczki. Powiedz Ebi, lubisz feministki?

What’s that? Nie mam pojęcia, co to jest…

(Śmiech). W jakim języku myślałeś podczas tej rozmowy?

Po polsku… No, czasem po holendersku. Ze dwa, trzy razy. I po angielsku chyba też mi się zdarzyło. Sam już nie wiem (śmiech).