Andrzej Smolik
PRZEKRÓJ nr 38, 2013 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
Mogę wam opowiedzieć, jak ich nie zarobiłem. Ojciec pracował w marynarce handlowej i kiedyś byłem z nim na placówce w Ameryce Południowej. Któregoś razu przesadził z gulaszem. Wkroił do niego ekstremalnie dużo chili, które pomylił ze słodką papryką. W ramach żartu powiedział: „Jak zjesz wszystko, dostaniesz 100 papierów”. W 1983 r. 100 dolarów robiło większe wrażenie niż dzisiaj lamborghini 50 Centa. Podjąłem wyzwanie. Ale ojciec wiedział, co robi. Nie dałem rady. Wymiękłem.
A kiedy nie wymiękłeś i pierwszy raz naprawdę zarobiłeś?
Wszyscy to przerabiali. Akcja typu wujek, ciocia. „Jak będziesz grzeczny, dostaniesz dwie dychy na kino”. Oczywiście opłacało się być niegrzecznym, żeby potem móc przez chwilę być grzecznym dla pieniędzy. Pierwszą poważną kasę zarobiłem na początku liceum. Filmowałem wesela i inne spotkania towarzyskie. Ojciec wcześniej kupił w Peweksie kamerę Panasonic na dużą kasetę VHS. Wtedy w Polsce był to totalny wypas, kosmiczna technologia. W naszym bloku mieszkała najbardziej znana rodzina świnoujskich fotografów. Byli mocno wciągnięci w biznes weselny. Mieli masę klientów. Zaproponowali, żebym do nich dołączył. Oni robili zdjęcia, ja kręciłem. Kasa fifty-fifty. I tak wszedłem do weekendowej branży filmowej. Posiadanie kamery z każdego automatycznie robiło wtedy operatora i reżysera.
A montażystę?
Montaż szedł live. To, co się nagrało, zostawało. Na koniec wesela wyjmowało się kasetę i gotowe. Ale kręciłem nie tylko wesela. Trafiali mi się różni goście. Niektórzy na przykład chcieli, żeby uwiecznić na VHS-ie ich dobytek. Chodziłem za facetem po chacie, a ten otwierał barek i opowiadał, jakie ma alkohole, potem pokazywał kosztowności, biżuterię żony, chwalił się telewizorem… Pewnie później oglądał to sobie w zaciszu domowym. Utrwalał w świadomości swój sukces.