Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Agnieszka Grochowska

PLAYBOY nr 8, 2010 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

Panowie, poproszę tylko o jeden kieliszek wina, bo mam słabą głowę. Mogłabym jakieś głupoty gadać albo zacząć puszczać wam moje nagrania z lekcji gry na pianinie…

Lubimy ciekawe początki. Powiesz coś więcej?

Moja bohaterka w nowym filmie Jana Jakuba Kolskiego – Wenecja gra dwa walce Chopina. Miałam wybór: albo grać „na małpę” albo nauczyć się nut. Wybrałam to drugie. Tym bardziej, że moja nauczycielka twierdziła, że do nauki gry na pianinie nie trzeba mieć słuchu, potrzebna jest tylko inteligencja (śmiech). Kiedyś miałabym na to tydzień, teraz miałam dwa miesiące. Ćwiczyłam codziennie.

Kogo grasz?

W tym bardzo kobiecym filmie będę siostrą Magdy Cieleckiej, Grażyny Błęckiej-Kolskiej i Julki Kijowskiej. Moją mamą za to będzie Teresa Budzisz-Krzyżanowska. Przyznacie, że bardzo miły skład?

No, ba! Wspaniały. Co jednak z tą próbką gry? Nie możemy się doczekać.

Spokojnie. Dopiero upiłam jeden łyk.

To pewnie twój tata, były dziennikarz, doradził ci nie przekraczać jednego kieliszka wina w trakcie spotkań z dziennikarzami?

Tata, jako wojskowy, pracował w gazecie mundurowej. Jedyna jego rada z zakresu kontaktów z dziennikarzami, to żeby za dużo nie mówić. Chyba nie do końca zawsze się udaje, ale na pewno jakiś poziom samokontroli mam.

Po przeczytaniu twoich wcześniejszych wywiadów musimy przyznać, że słowa taty wzięłaś sobie do serca.

Język mówiony różni się od pisanego i znaczy zupełnie co innego. Coś zabawnego w mowie może być czymś wulgarnym w piśmie. W gazecie poza tym nie widać ekspresji, nie ma języka ciała, nie ma kontekstu, nie ma niczego. Ale uważacie, że to aż takie nudy? Jest bardzo źle?

Bardzo nie (śmiech).

Generalnie mam problem ze sprostaniem wymogowi bycia interesującą. Nie ma we mnie nic kontrowersyjnego. Ja po prostu taka jestem. A w ogóle, to dlaczego was jest aż dwóch? Po raz pierwszy znalazłam się w takiej sytuacji i trochę mnie stresujecie.

Ty też nas trochę stresujesz tym sierżantem w głosie. Masz go po tacie?

Nie wiem, nie zastanawiałam się. Ale właściwie dlaczego tylko sierżant?

Bo sierżant zajmuje się dyscyplinowaniem.

I że niby ja jestem taka ostra? Czy taka miała być teza tej rozmowy? „Zróbmy z Grochowskiej sierżanta”?

(Śmiech). To akurat była improwizacja.

Chyba jednak zaczyna mi się podobać, że jest was dwóch. To bardziej przypomina prawdziwą rozmowę.

Gdybyś nie dostała się do szkoły aktorskiej, dzisiaj pewnie też robiłabyś wywiady.

Taki był plan B – studiowanie dziennikarstwa. Nie wyszło, bo powiódł się plan A.

Chyba nie żałujesz. Kto ma lepszą pracę: my czy ty?

Oczywiście, że wy (śmiech). Ale tak na serio, to mój zawód jest super pod jednym warunkiem: gdy można go wykonywać. Dziś nie narzekam. Jak będzie za parę lat, zobaczymy.

W liceum rokowałaś już jako przyszła aktorka?

Absolutnie nie. Miałam duży opór. Nienawidziłam mówić wierszy i śpiewać piosenek. Na akademii wystąpiłam tylko raz. To był koszmar. Potem uczęszczałam do ogniska artystycznego u państwa Machulskich. Jednym z moich obowiązków było występowanie w konkursach recytatorskich. Wspominam to nie najlepiej.

Tak świetnie grasz przed nami tę komedię, że na pewno byśmy w to wszystko uwierzyli, gdyby nie jeden szczegół… Wiemy, że występowałaś w przedstawieniach na zimowiskach.

Ale to było tylko raz! Do dziś nie rozumiem, jak się to mogło stać! Miałam wtedy 12 lat, byłam bardzo wstydliwa, a i tak zrobiłam samotnie dwa przedstawienia: wymyśliłam i zagrałam. Wystąpiłam przed 18-latkami! Nikt mnie nawet nie wyśmiał. Wydaje mi się, że musiałam wtedy zachorować na jakąś górską chorobę.

Na zimowiska jeździłaś pewnie razem ze swoją siostrą, z którą mieszkałaś 20 lat w jednym pokoju. Miałyście tych samych chłopaków albo przynajmniej podobne gusty?

Nie przypominam sobie. Dla mnie w ogóle nie istnieje pojęcie męskiej urody. Nie mam kanonów ani wzorców. Po prostu albo ktoś mi się podoba albo nie. Albo ma to coś albo nie. Przyznacie, że rozmyślania o idealnym kolorze włosów i wzroście nie bardzo mają sens. Na przykład nigdy nie wieszałam nad łóżkiem plakatów ze znanymi aktorami i piosenkarzami.

Nawet jednego plakaciku?

No może kiedyś, jak miałam 7 lat. Roxette. Niezła żenada, co?

Dressed for success. Wszystko jasne. Ale Roxette to był duet damsko-męski.

No właśnie. Zdecydowanie bardziej wolę doceniać kobiecą urodę niż męską.

To może nam podpowiesz, kogo mamy pokazać czytelnikom PLAYBOYA?

Wasze rozkładówki akurat za bardzo mnie nie kręcą. Musicie sobie poradzić sami.

Nie mamy wyjścia, chociaż ty nie zawsze sobie sama radziłaś. To mama nauczyła cię chodzić po drzewach.

Kiedyś nad Wisłą mama prezentowała wspinaczkę, a my z Miką (siostra Agnieszki – przyp. aut.) patrzyłyśmy na nią z dołu z podziwem. Niedaleko nas przechodził mężczyzna. Ukłonił się, wziął torebkę mamy, leżącą na deskorolce siostry i pobiegł. Potem odwrócił się, pokazał, że zostawia torebkę w tataraku, wziął kasę i uciekł. Pełna kultura.

Nie chciałaś trenować akrobatyki wodnej, tak jak mama?

Zawsze byłam za mało wygimnastykowana. Już na rozgrzewkach wymiękałam. Wolałam biegać niż wsadzać sobie nogę za ucho albo robić szpagaty. Jestem raczej sprinterką, a nie dziewczyną-gumą.

Ty nam w ogóle wyglądasz na byłą chłopczycę.

Niektórzy tak utrzymują, ale to nieprawda. Nie da się jednak ukryć, że w czasach mundiali, jak byłyśmy na wakacjach u babci w Puławach, ostro grałam z siostrą w piłkę. Byłam Maradoną i non stop miałam porozbijane kolana i łokcie. Do dzisiaj mi to zresztą zostało. Parę dni temu, jadąc na rowerze, prawie wpadłam przez szybę do restauracji. Mam teraz kolana całe w strupach, jak pięciolatka.

To twoja specjalność: bliskie spotkania ze szkłem wystawowym.

Obijam się o nie nosem, łokciami, biodrami, kolanami, czym się da. Chyba za szybko chodzę. Dodatkowo w tym roku planuję rozpocząć przygodę z nartami biegowymi. Myślę, że to będzie przebój w moim wykonaniu.

W jednym z wywiadów widzieliśmy twoje zdjęcia z nauki jazdy na łyżwach. Już umiesz?

Byłam wtedy chyba pierwszy i ostatni raz na łyżwach, od dzieciństwa. Ale znając moją ambicję, gdybym dostała rolę łyżwiarki, trenowałabym codziennie. Mam taki rodzaj kujonizmu, że byłam w stanie pięć godzin dziennie uczyć się gry na pianinie. Nie wychodziło mi, ale się nie zniechęcałam. To było jak medytacja. Pewnego dnia bardzo bolała mnie ręka. Pomyślałam sobie: „Boże, gram już pięć godzin i tak mnie boli. Jak zawodowcy mogą grać dłużej?” Okazało się, że dzień wcześniej szczepiłam się przeciw kleszczom i stąd ten ból (śmiech).

Na początku coś nam obiecałaś…

Ale jesteście pamiętliwi… (w tym momencie Agnieszka wyjmuje komórkę i po chwili w skupieniu słuchamy Walca Es-dur).

Blechaczem to ty nie jesteś, no i da się wyczuć drobne problemy z tempem, ogólnie jednak bardzo ci zazdrościmy.

Ja sobie też zazdroszczę. Już się zastanawiam, czy kupić do domu pianino, czy jednak jest za duże i trzeba poszukać mniejszego zastępstwa.

Masz jakieś marzenie aktorskie związane nie z rolą, a z umiejętnością, którą nabędziesz dzięki roli?

Chciałabym latać.

Pilotka czy paralotniarka?

Ta druga. Przynajmniej chciałabym spróbować. Możecie załatwić coś takiego?

Panie reżyserki, panowie reżyserzy! Agnieszka chce trochę polatać!

(Śmiech). Konno też chciałabym pojeździć. Bardzo lubię.

Ostatnio miałaś okazję.

Ale chciałabym jeszcze. W belgijskim filmie Stepy gram żonę polskiego oficera, wywiezioną do Kazachstanu. Pracowaliśmy w tym kraju prawie dwa miesiące. Było niesamowicie, nie musiałam sobie niczego wyobrażać. Jeżeli miałam grać kobietę siedzącą w jurcie z Kazachami, to po prostu w niej siedziałam. A kiedy jadący ze mną na koniu Kazach pytał: „Bystriej?”, odpowiadałam „bystriej” i po chwili pędziliśmy na złamanie karku. Za granicą gra mi się łatwiej, bo nikt nie wie, czego się po mnie spodziewać. Nie jestem w żadnej szufladce i w związku z tym czuję się, jakbym pierwszy raz grała w filmie.

Czy to prawda, że na początku studiów byłaś kelnerką?

Oczywiście i do dziś nie wiem, jak sobie z tym wszystkim dawałam radę. W moich czasach siedziało się w szkole aktorskiej codziennie do późnej nocy. Dzisiaj jest podobno inaczej. Może prąd podrożał i dlatego. Kiedyś nikt nam nie mówił, żeby gasić światło po 22. Paradoksem było to, że przez całą szkołę nie miałam kiedy czytać – tak dużo było zajęć. W ogóle moje studiowanie wspominam jak pobyt w więzieniu. Bardzo miłym więzieniu. Mimo to już na pierwszym roku studiów byłam kelnerką w restauracji Qchnia Artystyczna w Zamku Ujazdowskim. Przychodzili tam wtedy bardzo dziwni, nadęci ludzie. Pamiętam sporo aroganckich akcji. W tym samym czasie uczyłam się roli Julii (w sztuce „Romeo i Julia” – przyp. aut.) po niemiecku. Tuż po zakończeniu mojej kariery restauracyjnej grałam trzygodzinne spektakle w przygranicznym niemieckim teatrze. Właśnie wtedy jedyny raz w życiu, prawdopodobnie ze stresu przed premierą, straciłam głos.

Kompletnie?

Zero. Nic. Musieli mi dać takie specjalne wlewki. Z trudem, bo z trudem, ale zagrałam. Dobrze, że nie trzeba było śpiewać (śmiech).

Wciąż nie lubisz śpiewać?

Uwielbiam, ale tylko pod prysznicem i w samochodzie. Na tym koniec. W zeszłym roku ktoś zaprosił mnie na przegląd piosenki aktorskiej we Wrocławiu i autentycznie się przestraszyłam. Pani chyba musiała to wyczuć, bo już więcej nie zadzwoniła. Potem trochę żałowałam, bo po pierwsze ktoś miał specjalnie dla mnie napisać piosenkę, a po drugie, fajnie jest czasem się przełamać. Ale obiektywnie na to patrząc, wydaje mi się, że byłaby to masakra.

Nie dzwonili jeszcze z tańca na lodzie i wodzie?

Nie. Chyba wiedzą, że mnie to nie interesuje. Wystarczy kilka razy odmówić i ma się potem spokój.

Czy to znaczy, że nie masz kłopotów z papparazzimi?

Nie mam. Żeby kogoś fotografować, trzeba mieć jakiś powód. Jakie zdjęcie mogą mi zrobić? Że mam nowego chłopaka? Że zdradzam męża? Przecież wiadomo, że tak nie jest. A teraz, kiedy gram za granicą, to już w ogóle mam totalny spokój. Nie ma mnie w telewizji i nie jestem rozpoznawalna. Wiele jest takich sytuacji, że ludzie poznają mnie dopiero po głosie. Ostatnio kelnerka zapytała, czy grałam w Tylko mnie kochaj, bo nie była pewna, dopóki nie usłyszała, jak mówię.

Nie jesteś z nikim mylona?

Raczej nie. Raz, w czasie Berlinale, gdzie byłam z okazji wręczania nagród Shooting Stars, podszedł do mnie przedstawiciel polskiego ministerstwa kultury i zapytał: „Małgorzata Grochowska? Nie mylę się?” (śmiech).

Janusz Głowacki powiedział o tobie, że jesteś brzydka-ładna. My też tak uważamy. Dla ciebie to komplement?

No jasne. Panu Januszowi byłam bardzo wdzięczna. Mam krzywy nos i kompletnie różne profile. Dlatego bardzo różnie się fotografuję. Mogę być brzydka i ładna. Lubię to. Dla aktorki to duży komplement. Chciałabym, żeby przekładało się to na role. Zresztą powoli jest z tym coraz lepiej.

Nam przypominasz trochę Cate Blanchett. Ona potrafi być w każdym filmie zupełnie inna.

Uwielbiam ją. Widzieliście jak genialnie gra Boba Dylana? Ona nim jest! Moim zdaniem dostaje najciekawsze role na świecie.

Tego ci właśnie życzymy.

Dziękuję. Zrobiłam teraz kilka filmów za granicą. Mam wielką satysfakcję z tego, że mogę skupiać się na konkretnych, wartościowych rzeczach. Nie muszę podejmować decyzji typu zagram w tym, bo muszę. I niekoniecznie chodzi mi o wymiar dywanu w Cannes. Zresztą łatwiej mi realizować się w pracy z fajnymi ludźmi, niż być w sytuacji totalnie publicznej – być na świeczniku.

A propos sytuacji totalnie publicznej. Dostałaś kiedyś od nas propozycję sesji, ale odmówiłaś…

Bo nie wiedziałam, co miałoby z tego wynikać. Ale gdybym miała na przykład wystąpić ubrana od góry do dołu, w zakrywającym szyję golfie, to prawdopodobnie uznałabym to za dowcipne i się „rozebrała” (śmiech).

Na skróty:

O szkole aktorskiej:

Przez pierwszy semestr zajmowałam się tym, jak należy wejść do pokoju.

O Warszawie:

Najdziwniej czułam się zawsze przy Wedlu. A wszystko przez tabliczkę z nazwą ulicy.

O siostrze:

Mika potrafi jechać całą noc rosyjskim pociągiem pełnym recydywistów i zawsze spada na cztery łapy. Ja mam dużo, dużo, dużo bardziej rozwinięty instynkt samozachowawczy.