Adam Wajrak
PLAYBOY nr 9, 2008
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Która ze znanych kobiet przypomina ci żubra?
Taką żubrzą grzywkę ma Danuta Chojarska. Ale ponieważ pałam wielką miłością do żubrów i bardzo je szanuję, nie chciałbym porównywać ich do pani Danuty.
A czy widzisz podobieństwa między sarną a jakąś damą?
Nie znam żadnej damy, która ma tak owłosione nóżki (śmiech). Nie lubię ponadto łzawych, zamglonych oczu w stylu „ojej, co się stało?”. Gdybym miał przebywać z kobietą-sarną, prawdopodobnie zatłukłbym ją i zakopał w ogródku. Sarnie spojrzenia doprowadzają mnie do szału, więc nie mogę odpowiedzieć na wasze pytanie.
W takim razie powiedz, jaką samiczkę poleciłbyś na naszą rozkładówkę?
Sóweczkę. Bo jest strasznie mała, sympatyczna i figlarna. Potrafi się – jak wszystkie sowy – cudownie zapatrzyć i przyblokować. Poza tym ma… duże oczy, a w nich w przeciwieństwie do takiej sarny dziki błysk, tak jak wasze niektóre modelki. Oczy to 1/3 jej czaszki. Sóweczka to ptak na szybką akcję (śmiech).
To najseksowniejsze zwierzę według ciebie?
Znam inne seksowne zwierzęta, szczególnie dwunożne. Ale sóweczka ma w sobie to coś – jest drapieżna, obrotna i niezbyt inteligentna. W przeciwieństwie do bardzo mądrych, czarnych jak węgiel i „seksownych” kruczyc. Te lubię najbardziej.
A która osobniczka jest przeciwieństwem zwierzęcego sex-appealu?
Słonica morska, może foka. Choć te ostatnie potrafią być bardzo sympatyczne.
Które zwierzę przypomina ci naczelnego PLAYBOYA?
Na pewno jakiś duży kumaty pan papug – kakadu albo kakadu palmowa, bo ta wygląda bardzo godnie (śmiech). Albo niedźwiedź, bo Marcin jest trochę misiowaty. Misie potrafią jednak pogonić, wiem to z własnego doświadczenia. Gania was czasami?
Tylko z terminami.
A propos… Na pytanie: jakie zwierzę widziałbym w roli naczelnego Gazety Wyborczej, odmawiam odpowiedzi (śmiech).
Powiedz jeszcze, kto w świecie zwierząt jest największym playboyem?
Z tym będzie problem. Podobnie jak w świecie ludzi – to samica dokonuje wyboru. Wszelkie cechy playboya przydają się więc tylko do odstraszania innych samców. Ale taki jeleń w trakcie rykowiska robi kolosalne wrażenie. Pasuje do roli playboya.
Wróbel jest podobno największym bzykaczem wśród ptaków. Potwierdzasz to?
Nie wiem, choć nie wydaje mi się, bo wróble mają młode tylko dwa-trzy razy do roku. Zdarzają się u nich gwałty, to fakt. Mazurki wyglądają mi na większych bzykaczy, bo całe życie żyją w parach i średnio mają o jeden lęg więcej. Ale z rozwiązłości wśród ornitologów słyną wodniczki. Małe ginące już ptaki mieszkające min. na Bagnach Biebrzańskich. U wodniczki niemal każdy z każdym. Wiele ptaków, w tym bociany, kocha się dla przyjemności, choć w nauce nazywa się to – „dla utrwalenia więzi w parze” (śmiech). Ptaki do tych spraw często podchodzą jak ludzie, zresztą nieprzypadkowo w Ptaśku jest słynna sentencja, że „gołębie są jak ludzie: pierdolą się przez cały rok”.
Kto jest największym długodystansowcem?
Jeszcze niedawno myślałem, że raki, które kopulują od 24 do 36 godzin. Ale na pewno znajdą się lepsi. Zależy, co uważamy za kopulację. Jeżeli chodzi o penetrację, to musimy odrzucić wszystkie płazy, a trzeba pamiętać, że taki pan ropuch potrafi na pani ropusze jechać parę dni. Widziałem film, zrobiony przez moją dobrą znajomą, na którym pani ropucha zostaje zaduszona przez stado ropuchów. Wśród ludzi to karalne.
Znasz stronę www.fuckforforest.com?
Nie, ale brzmi intrygująco.
To strona norweskiej organizacji, która dochody ze sprzedaży pornografii przekazuje na ratowanie deszczowych lasów tropikalnych. Co ty na to?
Świetna sprawa, tylko w przypadku Norwegów trochę głupia. Mają potworne problemy z ochroną przyrody u siebie. Gdyby to było „fuck for Norwegian forest” byłbym wniebowzięty, bo ich lasy są mocno eksploatowane. W Norwegii żyje od 8 do 15 wilków. Czyli w całym kraju mają mniej wilków niż naokoło mojego domu! Całkiem niedawno rząd norweski zastanawiał się nad odstrzeleniem dwóch osobników, żeby uspokoić farmerów…
A sama koncepcja ci się podoba? Ważne organizacje ekologiczne nie przyjęły funduszy uzbieranych przez sekso-laso-lubów, bo pochodzą ze sprzedaży pornografii.
Ale czy to pornografia dziecięca albo zwierzęca? Bardzo chętnie podpowiem „Greenpeacowi Polska”, żeby się zgłosił po te pieniądze. Uważam, że warto.
Jak oceniasz postawę Krzysztofa Hołowczyca, który chce wycinać drzewa przy drogach?
Równie dobrze można zasypać jeziora, bo się topią ludzie. Albo wyrównać góry, bo turyści spadają. Oczywiście nie wszystkie drzewa przy drogach powinny ocaleć. Są drogi do przebudowy, drogi, na których ruch znacząco się zwiększy, drogi, które trzeba poszerzyć. Ale są też i takie, na których ruch zamarł. A wycinka odbywa się wszędzie! I wiem, dlaczego. Bo wójt, pan Józek, dostaje pieniądze na poprawę bezpieczeństwa. Ponieważ załatanie dziury w asfalcie jest skomplikowaną operacją, a w gminie każdy ma piłę, woła się stryja i się tnie. A cudowne drewno się sprzedaje. Niemiecki automobilklub opowiedział się za ochroną przydrożnych drzew i niemieccy kierowcy popierali ich dosadzanie i ochronę, u nas jak zawsze musi być na odwrót. Polacy lubią proste rozwiązania, a w tym przypadku takich nie ma.
Zwykle najprostszym rozwiązaniem jest twierdzenie, że ekolodzy to oszołomy.
Właśnie. Zwróćcie uwagę, że z ochrony przyrody zrobiło się takiego diabła do straszenia ludzi. Politycy straszą lokalną ludność, że jeśli w ich okolicy powstanie rezerwat, to będą żyć jak Indianie. Że czeka ich niebywały regres cywilizacyjny. Było to świetnie widać na przykładzie Rospudy. Zarzucano nam, że stoi za nami obcy wywiad. Bzdura piramidalna! I co? Znaleźli się tacy, którzy w to chętnie uwierzyli. Dopiero nad Rospudą przekonałem się jak wygląda dialog społeczeństwa z władzą. Z jednej strony świetnie przygotowane, znające temat, osoby z organizacji pozarządowych, z drugiej niekompetentni, niezorientowani, po prostu głupi ludzie z administracji. Wtedy zacząłem się zastanawiać, kogo można nazwać oszołomem. Ekologów, wiedzących czego się domagają i czego bronią, czy może urzędników, którzy nie mieli zielonego pojęcia o podstawach prawnych i przepisach, na które się powoływali i na których powinni się znać. Zobaczmy, komu Europejski Trybunał Sprawiedliwości przyznał rację. Rządowi czy ekologom i Komisji Europejskiej?
Z tego co pamiętamy polskie sądy też orzekały po myśli obrońców doliny.
Racja. I w związku z tym chcę zapytać, gdzie są ci wrogowie Polski, o których mówił Jarosław Kaczyński? W polskich niezawisłych sądach? Na podstawie tego małego wycinka rzeczywistości pod tytułem „środowisko” zobaczyłem przytłaczającą niekompetencję poprzedniego rządu. Nie mówię, że ten jest lepszy. Platforma też ma swoje za paznokciami, bo bardzo nieładnie wykorzystywała sprawę Rospudy. Jednak rządy Jarosława Kaczyńskiego przeszły same siebie – w pewnym momencie oficjalnym stanowiskiem rządu była teza, że bagna nad Rospudą usypał marszałek Putra z dziadkiem. Oczywiście żartuję, ale nie odbiegam zbyt daleko od prawdy.
A przypadkiem nie podsłuchiwali was, tak jak pielęgniarki?
A jakże. Jeden z policjantów był tak miły, że przysłał mi ksero rozkazu pana Kornatowskiego, wówczas szefa policji, w którym nakazywano stosowanie wobec ekologów nad Rospudą tak zwanych środków technicznych, czyli między innymi podsłuchów. Po prostu koszmar.
Co cię najbardziej zaskoczyło w całej tej sprawie?
Pokłady ludzkiej nienawiści. Kiedy przyszli ludzie z krzyżami, żeby wybić ekologom z głowy protestowanie, Andrzej Gwiazda powiedział, że w życiu nie widział takich pokładów nienawiści. A kto, jak kto, ale Gwiazda akurat widział wiele. I żeby było jasne, nie jestem entuzjastą jego poglądów. Wszyscy wiedzą, że Andrzej Gwiazda alergicznie nie znosi „Gazety Wyborczej”. Mimo to, by pomóc sprawie, swoją niechęć odłożył na bok. Tymczasem negatywnie zaskoczył mnie Stefan Niesiołowski, w końcu entomolog, który stwierdził, że nie dotknie się żadnej sprawy, w którą zaangażowany jest Gwiazda, albo Szczuka. Martwią mnie takie postawy.
Samo oglądanie konfrontacji ekolodzy-mieszkańcy Augustowa potrafi zmrozić krew w żyłach. Na miejscu musiało być gorąco.
Wiecie, że ja to odbieram na odwrót? Na miejscu nie robiło to na mnie wrażenia. Dopiero jak sobie obejrzałem filmiki na youtube’ie, to mi skóra na plecach ścierpła. Oblałem się zimnym potem. Gdyby nie policja, to powbijaliby nam te krzyże w plecy. Jednak warto było przejść przez to wszystko. Dzięki tej awanturze nie tylko ocalimy dolinę Rospudy, ale i w Augustowie zrobiono więcej świateł, pomalowano na nowo pasy i z tego co wiem – od tamtej pory nikt nie zginął pod kołami tirów.
Kiedyś powiedziałeś, że obojętne przyglądanie się sprawie Rospudy nie różni się niczym od obojętności w przypadku braku reakcji na glanowanie człowieka na ulicy. Czy ta wypowiedź to efekt jakiegoś doświadczenia?
A i owszem. Dawno temu, jeszcze w takich szczenięcych latach, razem z moim przyjacielem Romkiem Wolańskim zobaczyliśmy jak dwóch skinów skubie chłopaczka na Placu Wilsona. Podeszliśmy do nich, zabraliśmy im portfel i powiedzieliśmy, żeby sobie poszli, bo to nie ich dzielnica. Uciekli bardzo szybko. Byliśmy strasznie groźni (śmiech). Ubrani w wojskowe ciuchy, z punkowymi fryzurami i znaczkami The Clash w klapach. Myślę, że wyglądaliśmy równie strasznie jak skini.
Skoro wspomniałeś o Żoliborzu, to płynnie przechodzimy do twojego dzieciństwa. W mieszkaniu hodowałeś podobno sowę, drozda, wronę, a nawet bociana. W tego ostatniego nie wierzymy.
Postrzelonego bociana, znaleźli na wsi rodzice mojej koleżanki z klasy i przywieźli mi do domu maluchem. Mieszkałem wtedy z rodzicami, siostrą, babcią i bocianem (śmiech). Powiem wam, że bocian w kuchni to była mocna rzecz. Skubany potrafi zrobić naprawdę bardzo dużą kupę. Ale i tak było super. Większość dzikich, dużych ptaków po schwytaniu przez człowieka miota się, wyrywa i nie chce jeść. A mój bocian po wyjęciu z wora stanął, otrzepał się i od razu coś zeżarł. Zachowywał się tak, jakby całe dotychczasowe życie spędził w kuchni. Po jakimś czasie odwieźliśmy go do płockiego zoo.
Byłeś wtedy fanem Zwierzyńca?
Uwielbiałem pana Sumińskiego oraz państwa Gucwińskich i ich Z kamerą wśród zwierząt. Tak samo jak Klub ptakolubów w „Świecie Młodych” oraz książki pani Kielan – Jaworowskiej.
Słyszeliśmy, że twoja wrona Kra napsuła krwi cenzorom. Nawet się zastanawiali, czy nie wycofać z druku tekstu w „Świecie Młodych”.
Wtedy Klub ptakolubów prowadził Tomek Kłosowski. Dowiedział się o mojej oswojonej wronie, przyjechał na Żoliborz i opisał wszystko, co się tam działo. Mieszkałem wtedy dwie klatki od Jacka Kuronia, co tydzień chodziłem „na pałowania” pod kościół Kostki – to były te czasy. A Tomek jest zawsze wyjęty z rzeczywistości i poza ptakami mało co go obchodzi. Najwyraźniej umknęło mu, że w Polsce jest komunizm, a sekundę wcześniej rozwiązała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, czyli WRON! Cenzura wpadła do drukarni, chciała ciąć, zdejmować. Podobno był niezły cyrk. W końcu jednak wszystkim się upiekło.
Podobno twoje pierwsze spory z kobietami rozsądzał Jacek Kuroń.
On tak twierdził. Ale Jacek wronę nazywał kawką (śmiech). Nie wiem, czy można mu we wszystko wierzyć. Wtedy chodziło o spory z dziewczynkami z podwórka, które sprzeciwiały się mojemu mordowaniu żab dla bociana i krojeniu laboratoryjnych myszek dla sowy.
To Jacek zaprowadził cię do „Gazety Wyborczej”?
Nie. To Jola Wiszowata, która dzisiaj pracuje w dziale zagranicznym. Wtedy mocno się obijałem i nie bardzo wiedziałem, co chcę robić. Na studia nie chciało mi się iść, po prostu się szlajałem. Próbowałem pracować w Radiu Solidarność, ale mnie stamtąd wywalili. W Gazecie swój pierwszy tekst wydrukowałem jeszcze w liceum. Wtedy było prościej – nie było skomplikowanych konkursów na kandydatów na kandydatów na kandydatów… Z Hugo-Baderem stwierdziliśmy, że nie mielibyśmy dzisiaj absolutnie żadnych szans, żeby dostać się do redakcji.
Bo jesteście dyslektykami?
Tak. Kochają mnie wszystkie panie korektorki. Czasami nawet poprawia mnie Nuria, która jako Hiszpanka, gwiazdą polskiego nie jest. Mailowałem ostatnio ze swoim nauczycielem od polskiego, który był zaskoczony, że nie mam już dysleksji. Odpisałem mu: „Panie profesorze, to tylko edytor tekstu”. Redaktorzy próbowali kiedyś wrzucić jeden z moich tekstów do jednego z pierwszych edytorów… Zawiesił się im komputer (śmiech). Do tej pory wszyscy się z tego śmieją. Ale nie jestem taki ostatni – Hugo-Bader jest lepszy.
Za wczesny start w Gazecie złamał ci karierę naukową.
Dzisiaj już wiem, że nie byłbym dobrym naukowcem, bo nie mam cierpliwości. Nuria jest cierpliwa. Uwielbia śledzić i wgłębiać się w różne dane. Dlatego jest świetnym naukowcem. Dla mnie to potwornie nudne.
Masz w związku z tym kompleksy?
Nie, bo potrafię rozmawiać z naukowcami jak równy z równym, po partnersku.
Ale ty nawet matury z biologii nie zdałeś!
I to pisemnej. Byłem na mocnych środkach antyalergicznych i nie nadawałem się na maturę. Z polskiego dostałem 3 z dwoma. A na egzaminie z biologii wymyśliłem całkowicie nową, rewolucyjną systematykę roślin – sen wariata. Wcale się nie dziwię, że mnie oblali. Jacek Kuroń zrobił z tego wielką aferę i powiedział, że to szkoła nie zdała egzaminu. Przeczołgał ich potwornie. Spowodował wielkie wyrzuty sumienia u pani dyrektorki i pani biologiczki. A mi się należało i dzięki temu nauczyłem się paru rzeczy.
Byłeś w wojsku?
Nie, nie. Silna alergia na zielony kolor (śmiech). Dostałem kategorię „E”, a premier Mazowiecki był na tyle miły, że zlikwidował „obronę cywilną”.
Dlaczego nie zakładasz partii? Korzenie – jak to się mówi – masz pierwszorzędne.
Partię? Po co? Z grupą fajnych znajomych zrobiliśmy nad Rospudą politykę, nie zakładając żadnej partii. To jest dobra szkoła Jacka Kuronia. Nam się wydaje, że polityka dzieje się w telewizji. Nieprawda. Politykę robi się na ulicach, nad Rospudą w rzeczywistości po prostu. Mierżą mnie telewizyjne występy polityków. Oni powinni pracować w pocie czoła, a nie bawić się w udawanie Paris Hilton. Zwróćcie uwagę, że kiedy w BBC toczy się jakaś dyskusja, to do rozmowy zaprasza się niezależnych ekspertów. A u nas zawsze muszą to być politycy. Być może jest to wina nas – dziennikarzy, którzy polityków kreują na medialne gwiazdy, na celebrity. Rozumiem, że w studiu telewizyjnym muszą być emocje, ale dlaczego od razu iść po linii najmniejszego oporu i zapraszać dwóch wyszczekanych posłów z konkurencyjnych partii? Szczerze wam powiem, że wolałbym posłuchać, co na ten sam temat ma do powiedzenia aktorka, która ładnie wygląda i nie rządzi krajem.
A jak się czujesz w „salonie antycywilizacyjnym”?
Bronisław Wildstein zaliczył mnie do takiego salonu. Czuję się w nim bardzo dobrze, bo myślę, że pan Bronisław ma marne pojęcie o tym, co jest cywilizowane, a co nie jest. Nie zaskakują mnie takie słowa. Część polskich elit – z Wildsteinem na czele – jest niebywale zaściankowa i oderwana od tego, co się dzieje na świecie. W porównaniu z Zachodem podejście do ochrony środowiska polskich polityków zalatuje skansenem i antycywilizacyjnym żłobkiem. Gdyby pan Wildstein czytał coś poza teczkami z IPN-u, może potrafiłby to dostrzec. Na przykład przydałaby mu się lektura książki Jareda Diamonda – Upadek, traktująca o tym, jak ciężko będzie nam przejść przez okres zmian klimatycznych. Mówi o tym świat, Sarkozy, Cameron, Merkel, a nawet George Bush! To salon pana Wildsteina to jest skansenem.
Od kiedy nie palisz?
Od momentu, kiedy ryś wszedł mi w drogę. Umówiliśmy się z Nurią, że rzucę palenie, jeśli uda mi się go zobaczyć. Byłem przekonany, że dalej będzie przyjemnie i dalej będę latami popalał, bo od dawna chodziłem, czołgałem się, maskowałem i skubańca zobaczyć nie mogłem. Miesiąc po tej honorowej deklaracji wielki ryś przeszedł nam przed domem. Dosłownie przeszedł przez drogę. Akurat wiozłem karton Marlboro Lightów. Wypaliłem ostatniego papierosa, a karton oddałem koleżance. Od tamtej pory niebywale ciężko pisze mi się duże teksty (śmiech).
Czy w Teremiskach nawiedzają cię czytelnicy?
Mam już furtkę na kluczyk. Nigdy nie zapominam przekręcić go w weekend majowy. Bardzo lubię spotykać się z czytelnikami, ale kiedy jest to zaplanowane. Niektórzy zachowują się kulturalnie, wysyłają maila i pytają, czy mam czas się spotkać. Z takimi bardzo miło jest się zobaczyć. Problemem są tylko tacy, którzy wpadają nagle, bo akurat są w Teremiskach. Któregoś razu usłyszeliśmy z Nurią pukanie do drzwi. W progu stali zupełnie obcy ludzie: kilku Polaków ze znajomymi Hiszpanami. Jakby nigdy nic zaczęli: „Cześć Adam, cześć Nuria, wpadliśmy was odwiedzić”. Ręce opadają.
Jakie masz relacje z sąsiadem, Cimoszewiczem?
Myślę, że poprawne. Pan Włodzimierz podobno przestał wreszcie polować i bardzo się z tego cieszę. Polowania dla trofeów, żeby powiesić poroże na ścianie, nie rozumiem. Natomiast mam do Cimoszewicza jeden żal. Kiedy był premierem lub nawet ministrem spraw zagranicznych miał niepowtarzalną szansę, żeby wystawić sobie w Białowieży symboliczny pomnik na wieki. Wystarczyło, żeby zdecydował o objęciu całej puszczy parkiem narodowym. Wystarczyło nawet, by poparł tą idę. Prawdopodobnie nie chciał się narażać lobby leśników. A przecież mógł to zrobić. Moim zdaniem nie wykazał się instynktem politycznym. Miał szansę dokonać rzeczy na miarę króla, a z pewnością męża stanu. A tak mało kto o nim będzie pamiętać za kilkadziesiąt lat.
Lobby leśników jest aż takie silne?
Uuu… Panowie, to jest państwo w państwie. Jedna trzecia kraju pod absolutnym zarządem Lasów Państwowych. Tam można polować. To są najlepsze tereny łowieckie A trzeba wiedzieć, że aktywnie poluje kilku, jeśli nie kilkunastu, posłów, marszałek sejmu, byli i obecni ministrowie, o wysokich oficerach wojska i policji nie wspominając. Kto ich ruszy?
Adam Wajrak i jego koledzy robiący politykę.
Dzięki za dobre życzenia (śmiech). Tak naprawdę chciałbym, żeby Lasy Państwowe przestały blokować poszerzenie terenu parku narodowego w Białowieży, utworzenie Mazurskiego i Turnickiego Parku wokół Arłamowa. Ale oni chcą pokazać, że na wszystkim znają się najlepiej. Lepiej od naukowców i ekologów.
Nie masz wrażenia, że brakuje nam wyszkolonych ekspertów w dziedzinie ochrony środowiska?
Oczywiście, że tak. Popatrzcie choćby na typowy polski krajobraz. Rozejrzycie się wokół. Przecież to wszystko przypomina sen wariata. Każdy buduje jak chce i co chce. W Niemczech lub Norwegii od razu widać, że przestrzeń jest zaplanowana. A u nas nie ma fachowców od planowania krajobrazu. Nie wyobrażamy sobie, jakie to ma przełożenie na przyszłość. To są rzeczy trudno przeliczalne na pieniądze, ale na pewno mają wpływ na gospodarkę. Japończyk przyjedzie do Polski, zobaczy ten bałagan i powie swoim znajomym Japończykom, żeby jechali z inwestycjami na Słowację. Warto chronić otwartą przestrzeń, bo krajobraz jest wartością, w imię której można nawet ograniczać niektóre swobody obywatelskie. Spójrzcie, co się dzieje w miastach – masowo zabiera się przestrzeń publiczną. Te wszystkie zamknięte osiedla to jest jakieś horrendum, nieestetyczny koszmar. Dlaczego politycy o tym nie mówią? Dlaczego nic nie robią? Bo zajmują się, kurwa, utopionymi laptopami.
Już ci mówiliśmy – powinieneś założyć partię polityczną.
Dajcie mi spokój. Wystarczy, że niektórzy mówią, że jestem Alem Gorem Teremisek. Jaki kraj, taki Al Gore (śmiech).
Kiedy w waszej rodzinie pojawi się mały Chińczyk?
Och, to był potworny żart. Mama spytała mnie, kiedy z Nurią zdecydujemy się na dziecko, a ja odpowiedziałem, że już się zdecydowaliśmy i że adoptujemy małego Chińczyka. Mamie zrobiło się smutno. Od tamtej pory nie wracamy do tego tematu.
Pozwól jednak, że jeszcze przez chwilę zostaniemy przy rozmnażaniu.
Moim?!
Nie, tygrysa tasmańskiego. Pamiętamy twój tekst o dyskusji na temat odrodzenia tego gatunku. Jesteś przeciwny, ale czy myślisz, że unikniemy tego typu eksperymentów?
Nie wiem. Podejrzewam, że technicznie będzie możliwe odtworzenie wymarłego gatunku z ocalałego DNA. Pytanie jednak – po co? W większości wypadków dawno zniszczyliśmy środowisko tych zwierząt. Poza tym gatunek to nie tylko DNA. Spójrzmy na siebie. Sklonujmy człowieka i wypuśćmy go w świat bez ludzi. Czy on pozostanie człowiekiem? To jakieś nieporozumienie. Samo klonowanie gatunku nic nie da, poza tym, że będzie można pooglądać takiego zwierzaka w klatce.
Ale czy ludzi powstrzyma taka wizja? Czy nie zwycięży ciekawość?
To smutne, ale pewnie zwycięży. Słyszałem nawet o pomysłach klonowania tura w Polsce.
Powiedziałeś kiedyś: „Myślę, że jak są miękkie ruchy, to wszystko wychodzi”. W PLAYBOYU takie zdanie brzmi wyjątkowo dobrze…
Podtrzymuję (śmiech). Miękkie ruchy kojarzą mi się z czymś miłym. Po prostu ma być miło. W pracy, w łóżku, w kinie, wszędzie. Nawet nie wiem, czy to moje zdanie… Takie mądre (śmiech).
Na koniec mamy pytanie, które nurtuje nas od bardzo dawna. Czy jakaś samica w świecie przyrody, oprócz samicy człowieka, ma ukrytą owulację?
Ale mnie zastrzeliliście. Hm… Myślę, żeby się jakaś znalazła. Może na przykład gołębica? W końcu, jak już wspominałem, gołębie kochają się bardzo często. Ale wśród naczelnych, to na pewno tylko samice homo sapiens ukrywają owulację. Ciekawa sprawa. Obiecuję to sprawdzić. W szkole na szczęście nauczono mnie szukać w źródłach.
A już myśleliśmy, że koledzy w szkole nauczyli cię rozpoznawać owulację u kobiet.
(Śmiech). W pewnym sensie tak. Zresztą pomyślcie, czy ta owulacja jest tak do końca ukryta? Przecież są jakieś sygnały do cholery. Da się je zaobserwować.
To powiedz nam po cichu, czy pani kelnerka jest…
No, nie. Tak szybko to nie potrafię. Najpierw muszę dłuższą chwilę poobcować.
—
Na skróty:
W Hiszpanii na każdym kroku jest Almodovar. Po prostu siedzisz w kawiarni i widzisz te historie. U nas nawet Rejsu nie ma. Wciąż jest szaro, ale wcale nie zabawnie.
Moim ulubionym filmem jest South Park.
Zawsze żałowałem, że nie mam w swoich pieleszach PLAYBOYA z Shazzą. To genialna postać.