Mamadou Diouf
PLAYBOY nr 2, 2008
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Potrafiłbyś odebrać poród?
(Wybuch śmiechu). Robiłem cesarskie cięcie podczas praktyki w czasie studiów, ale nigdy nie pracowałem w zawodzie. Po skończeniu w Polsce weterynarii, pojechałem szukać pracy do Senegalu. Pracy jednak nie było. Wróciłem do Warszawy, żeby zrobić doktorat… Teoretycznie wciąż chyba potrafię odebrać poród, ale w praktyce bym się tego nie podjął.
Komu zrobiłeś cesarskie cięcie?
Krowie! Przeżyła i matka, i cielaczek – piękna jałówka (śmiech). Niestety nie miałem wielu okazji do leczenia zwierząt. Doktoryzowałem się z higieny żywności.
Jesz mięso?
Oczywiście. Z punktu widzenia anatomii, człowiek ma taki sam układ pokarmowy jak świnia. Jest wszystkożerny. Szanuję osoby, które nie jedzą mięsa z powodów ideologicznych, ale wszelkie próby dowodzenia, że człowiek jest z natury roślinożercą, są bzdurą. Zwyczajnie nie trzymają się kupy.
Przyjechałeś do Polski na stypendium?
Za moje studia płacił rząd Senegalu. I z tego powodu, po obronie dyplomu, wróciłem do domu. Naprawdę chciałem pracować u siebie. W tamtym czasie muzyka była dla mnie czystym hobby. Nie wiązałem z nią żadnych planów. W Senegalu nie było jednak perspektyw na pracę w zawodzie.
Jeden rząd wysłał cię na stypendium, bo uważał, że będzie zapotrzebowanie na weterynarzy, a drugi odesłał z kwitkiem?
Ależ zapotrzebowanie jest do dzisiaj. Ogromne. Ale nie ma pieniędzy i etatów. A ruszyć z inicjatywą prywatną jest bardzo ciężko. Ja pochodzę z rodziny chłopskiej…
Ale nazwisko masz jak były prezydent.
I nasz najlepszy piłkarz! Nazwisko ma korzenie etniczne. Pochodzę z grupy, która nazywa się Serer i każdy Diouf w Senegalu jest z tej grupy. To najbardziej charakterystyczne nazwisko wśród Sererów.
Gdybyś wtedy, po studiach, znalazł pracę w Senegalu, wróciłbyś po jakimiś czasie do Polski?
Na pewno byśmy tu nie rozmawiali, byłoby po ptakach.
Skoro sam zacząłeś mówić o polityce… Jak w języku Serer brzmi słowo „kaczka”?
(Śmiech). W tym języku nie ma takiego słowa. W Senegalu wiele nazw gatunków wziętych jest z francuskiego – „kaczka” również.
Głosowałeś w naszych wyborach?
Tak. Mam obywatelstwo od roku. To było moje pierwsze głosowanie w życiu! Nigdy wcześniej nie głosowałem. Nawet w Senegalu. Po prostu nie miałem okazji.
Co myślisz o wielkich przegranych? O Giertychu na przykład.
Wiecie, zawsze się zastanawiałem, jak można być ekstremistą. Dla mnie to niepojęte. Zauważyłem, że w Europie ci, którzy najbardziej podkreślają przywiązanie do wiary chrześcijańskiej, często okazują się antysemitami lub rasistami. Jak można klękać i modlić się do Żydówki Maryi, a jednocześnie nienawidzić Żydów? Nigdy tego nie zrozumiem. I kiedy patrzę na hasła LPR-u, to też się dziwię. Bo co to znaczy, że ktoś jest Polakiem czystej krwi? To jakiś żart? Przecież wystarczy znać historię. Tędy przetaczało się tyle różnych armii, było tu tyle frontów i istniały takie migracje ludności, że każdy ma jakąś domieszkę krwi cudzoziemskiej. Skąd „wszechpolak” ma pewność, że jego babka się nie puściła… Czy Polakiem jest się tylko z krwi, czy jednak z kultury? Właśnie o takich rzeczach myślałem, kiedy w Urzędzie Miasta przyznawano mi obywatelstwo przy dźwiękach polskiego hymnu.
Który hymn podoba ci się bardziej?
Senegalski jest łagodniejszy, mniej bojowy, ale muzyka w obydwu jest wspaniała.
Hymn senegalski brzmi dla nas nie po afrykańsku…
Nic dziwnego. Muzykę skomponował Francuz, a słowa – piękne i bardzo afrykańskie – napisał nasz pierwszy prezydent. „Zagrajcie na wszystkich korach / uderzcie w balafony / czerwony lew zaryczał / pogromca stepu / jednym skokiem ruszył naprzód / rozpraszając ciemności / Słońce na nasze lęki, słońce na naszą nadzieję / Powstańcie bracia / oto zebrana Afryka!”.
Który prezydent witał cię jako nowego polskiego obywatela?
Mam dwa podpisy. Trafiłem na moment przejmowania władzy. Podpisał się i Kwaśniewski, i Kaczyński. Jestem więc obywatelem III i IV Rzeczpospolitej (śmiech).
A jak wspominasz swoje dzieciństwo w Afryce?
Wspaniale. Jako dzieciak uwielbiałem się uczyć. Nie wiem, skąd się to wzięło. Jestem z biednej rodziny, z niedużej wioski. Miałem dużo szczęścia. W tamtych czasach, i chyba do dziś, w większości krajów Afryki najważniejsze są pierwsze trzy, cztery lata podstawówki. Za moich czasów dalej przechodzili tylko najlepsi. Słabszych się wyrzucało. A w mojej wiosce szkoły w ogóle nie było. Pewnego dnia przyjechał do nas kuzyn z Dakaru, zabrał mnie ze sobą i wysłał do szkoły w stolicy.
Miał mniejszą rodzinę?
Nie. Większą (śmiech). W Senegalu jest taka tradycja – teraz niestety już trochę zanika – że w obrębie rodziny daje się niektórym szanse. To szlachetny element naszej kultury. Podróż do Dakaru pamiętam do dzisiaj. Trafiłem w zupełnie inne środowisko i tam się wychowałem. W wieku pięciu lat zacząłem się uczyć nowego języka, czyli Wolof, bo w nim mówi się w Dakarze. Moja rodzina mówiła w języku Serer. Po roku poszedłem do szkoły francuskiej i zacząłem się uczyć francuskiego. Nie było zbyt łatwo.
Religię też zmieniłeś?
Nie, choć kuzyn, który wziął mnie na wychowanie, jest muzułmaninem, a w okolicy, w której leży moja wioska większość mieszkańców to chrześcijanie i animiści.
No właśnie, mówisz o sobie: wychowany w duchu islamu – animista. Nie obawiasz się, że grozi ci za takie słowa kara śmierci? W końcu, kto zdradza Allacha zasługuje na najwyższą karę…
(Wybuch śmiechu). Nigdy mi to do głowy nie przyszło! W Senegalu to tak nie wygląda. Mój tata jest animistą, a kuzyn odbył pielgrzymkę do Mekki, więc jest stuprocentowym muzułmaninem. Natomiast to, że wychowywał mnie w tym duchu, i że chodziłem do szkoły koranicznej nie oznacza, że nie mogę, po tacie, uznawać siebie za animistę.
Chodziłeś jednocześnie do szkoły francuskiej i koranicznej?
Nie jednocześnie. Po lekcjach w szkole francuskiej, szedłem na zajęcia do koranicznej.
I tam uczyłeś się arabskiego?
Nie do końca. Po prostu wkuwaliśmy Koran na pamięć. Co prawda nic nie rozumieliśmy, ale było to dobre ćwiczenie. Alfabet arabski znam do dzisiaj.
Czyli spokojnie obracasz się w kilku kręgach kulturowych. Imponujące.
To nie jest wynik jakichś szczególnych zdolności. Po prostu taka była konieczność. W Senegalu mieliśmy bardzo wysoki poziom w liceach. Wtedy nasz pierwszy prezydent, taki zakręcony gość, profesor filologii klasycznej, postanowił promować w kraju języki klasyczne. Do szkół wprowadzono łacinę i grekę. Ja uczyłem się tej pierwszej. Do tego miałem jeszcze angielski i niemiecki.
Przez ciebie mamy kompleksy. Mówisz w Serer i Wolof, po francusku, angielsku, niemiecku, znasz łacinę, potrafisz z pamięci cytować wersety Koranu, a do tego posługujesz się perfekcyjną polszczyzną!
Bez przesady. W język polski zacząłem inwestować na poważnie dopiero po powrocie z Senegalu. Wcześniej, na weterynarii, było za dużo nauki i nie miałem czasu na szlifowanie języka. Ale kiedy wróciłem, wziąłem się na poważnie i za język, i za historię Polski. To pierwszy krok, żeby zrozumieć kraj. A najnowszą historię Polski przeżyłem sam. Nie musiałem już o niej czytać.
Mówiłeś kiedyś, że w Senegalu wszyscy znali trzech Polaków. Wałęsę, papieża i Bońka. Ktoś dołączył do tej trójki?
Henryk Kasperczak, bo trenuje naszą reprezentację i może Jerzy Dudek, bo grał w jednej drużynie z naszym najlepszym piłkarzem – El Hadji Dioufem. Ale w moich czasach najbardziej popularny był Wałęsa. Dużo się o nim i o Solidarności mówiło. Jan Paweł II był znany, bo w Senegalu żyje wielu chrześcijan. A Boniek dokopywał Francuzom (śmiech). Senegalczycy oglądają mecze Francji. Mecz o trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata w 1982 roku w Senegalu pamiętają wszyscy.
Sprawdzimy cię. Ile razy graliśmy ze sobą?
W piłkę nożną ani razu. Dwa razy spotkaliśmy się w innych dyscyplinach. W 1972 roku w Monachium, Senegal przegrał w koszykówkę. A trzy lata temu wygraliśmy z Polską w Pucharze Davisa.
Mecz Polska-Senegal. Zakładasz dwa szaliki?
Dobrze, że to poruszacie. Uważam, że nie ma lepszego miernika zaangażowania w życie kraju. Nie pamiętam, kiedy zaczęło mi zależeć na tym, żeby Polacy nie przegrywali. To przyszło samo. Wracając do pytania, myślę, że w tej chwili Senegal by wygrał. Mamy świetnych piłkarzy. Komu bym kibicował? Chyba jednym i drugim (śmiech). Szczerze wam powiem, że często koledzy są na mnie wściekli. Bo ja szukam ładnej gry. Cieszę się, kiedy wygrywają ci, którzy grali ładniej.
A ty na jakiej pozycji grałeś najładniej?
Byłem bramkarzem. Czasem na środku pola, jako defensywny pomocnik. Od razu uprzedzę wasze pytanie – nie miałem szans na karierę. Byłem za chudy (śmiech). Ale technicznie niezły. W ogóle mam taką teorię, że dobrzy technicy rodzą się w krajach, w których w piłkę gra się na ulicach. W Brazylii, w Afryce, na południu Europy. Polska nie ma dobrych dryblerów, bo tu się nie gra na ulicach. Młodzi nie muszą się nieustannie kiwać.
Na swoim blogu opisałeś pewne dwa, rozgrywane jednocześnie, mecze w Ghanie. Ważył się w nich los awansu do pierwszej ligi. Jeden skończył się wynikiem 29:0, drugi 31:0. Zmyśliłeś to sobie?
A skąd. To autentyczna historia. A najlepsze, że do przerwy było na obydwu boiskach po 1:0. Przysięgam (śmiech). Wywiązała się z tego gigantyczna afera. Poleciały głowy działaczy.
Powiedz, z którego ludu lub z której grupy etnicznej w Afryce, wywodzą się najładniejsze dziewczyny?
Jeśli mówimy o Afryce Zachodniej, to jest taki pasterski lud – Fulanie, który żyje wszędzie od Mauretanii po Kamerun. Fulanie są potomkami czarnych mieszkańców Afryki i Berberów. Ich kobiety są przepiękne. Wysokie notowania mają też Kreolki z Zielonego Przylądka. Ogólnie rzecz biorąc, Senegalki też są bardzo ładne – na ogół smukłe i wysokie, z ładnymi ustami. W ogóle nasza kultura jest znana z tego, że kobiety pięknie się ubierają. Po prostu lubią się stroić. Nawet tradycyjne, etniczne kobiece szaty senegalskie są bardzo sexy. Może to pozytywny wpływ poligamii (śmiech). Jak facet ma trzy żony, to zawsze jest konkurencja…
A z tobą jak jest?
Nie mam trzech żon, ale mentalnie jestem poligamistą. Zresztą jak każdy facet. Nie wierzę w naturalną skłonność mężczyzn do monogamii. To kultura i wychowanie nakładają na nich takie ograniczenia. Wiecie, gram w wielu klubach muzycznych i widzę wiele rzeczy. Moment, kiedy jeszcze się kontrolujemy od tego, gdy zaczynamy żyć odruchami, dzielą tylko sekundy albo milimetry. To są właśnie chwile prawdy.
W Afryce jest chyba swobodniejsze podejście do seksu niż w Europie?
Żartujecie?! O wiele więcej wolno młodym tutaj. W Afryce ogląda się MTV i myśli się: „ho, ho, ho w tej Europie i Ameryce to się dopiero dzieje”. Serio. U nas seks praktycznie nie istnieje w przestrzeni publicznej. To, co się dzieje w domach, to co innego. Ale na pokaz, przynajmniej w Senegalu, trzeba grać dziewicze niewiniątko. Przecież w naszych kinach cenzuruje się sceny erotyczne. Co ja mówię erotyczne, cenzuruje się całowanie. W Senegalu całowanie się w miejscu publicznym jest nie do pomyślenia.
Chciałbyś, żeby wychodziła senegalska edycja PLAYBOYA?
Chciałbym, ale wiem, że nie miałaby szans. To jest za bardzo purytański kraj, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało. Słuchajcie, ostatnio wybuchła tam wielka afera z powodu krążącego na DVD nagrania, na którym widać kilka dziewczyn i chłopaków zachowujących się obscenicznie na dyskotece. Wszyscy wylądowali w sądzie. Proces toczył się dwa lata i zapadły wyroki w zawieszeniu. Myślę, że PLAYBOY w Senegalu bardzo by się przydał. Może rozluźniłby trochę atmosferę tabu w sprawach seksu.
To dobry moment, żeby cię spytać, jakie masz typy na naszą rozkładówkę?
Niebezpieczne pytanie. Bo to tak samo, jakbyście chcieli usłyszeć, z którą dziewczyną poszedłbym do łóżka. Na pewno nie chciałbym typować żadnej piosenkarki. W biznesie muzycznym za dużo jest teraz wszelkiego typu operacji plastycznych. Jak chcecie typ na playmate, to wyjdźmy na ulicę i poczekajmy parę minut. Zaraz znajdziemy kilka naturalnie pięknych dziewczyn. Zobaczycie. W ogóle uważam, że wszystkie wybory miss powinny wyglądać inaczej. Bez makijaży, bez wyszukanych strojów. Po prostu dziewczyny wychodzą prosto spod prysznica i wtedy się je ocenia.
Masz plany założenia rodziny w Polsce?
Ja mam rodzinę. W Senegalu. Opiekuję się wieloma osobami. To masa obowiązków i nie wiem, czy kiedyś znajdę kobietę, która to zrozumie. Ale założenie rodziny mam w planie. Powiedzmy, że na razie nie mogę się zdecydować z kim.
Czyli na razie jesteś klasycznym singlem?
Właśnie. Jestem starożytnym singlem (śmiech). Nie byłbym w stanie napisać do rodziny w Senegalu, że nie mam pieniędzy, że samemu mi nie wystarcza, i że nie mogę im pomóc.
Iloma osobami się opiekujesz?
U nas rodzina, mówię o tej szerokiej, jest wciąż najważniejsza. Człowiek niczego nie osiągnie bez rodziny. W mojej grupie etnicznej, strona matki jest silniejsza, stąd obowiązki wujka są spore. Dzieci moich sióstr powinienem traktować tak, jakbym był ich ojcem. Mam trzy siostry, a każda z nich ma średnio ośmioro dzieci. Kilka lat temu zmarła najstarsza, opiekuję się jej dziećmi. Wynajmuję dla nich mieszkanie w Dakarze i płacę za szkołę. Po części z tego powodu nie myślę na razie o ślubie.
Byłeś na typowym polskim przaśnym weselu?
Dwa razy. Na jednym dwóch wujków panny młodej nie dawało mi spokoju. Jak po raz pięćdziesiąty słyszysz pytanie, czy ci nalać, to naprawdę masz już dość. Ale wesela jako takie uwielbiam. Wszystko widać jak na dłoni, nie ma żadnego „ę”, „ą”. Jest super. Tylko brakuje mi polskiej muzyki, folkloru. W Senegalu nie ma imprezy bez senegalskiej muzyki, bez sięgnięcia do naszych korzeni. W Polsce ciężko znaleźć imprezę, na której zagra się choć jeden utwór inspirowany polskim folklorem. Coś niedobrego stało się z polską kulturą. Myślę jednak, że to jest przejściowe. Że w polskiej muzyce będzie się pojawiać coraz więcej odniesień do tradycyjnych rytmów – do mazurów, oberków, polonezów. To jest ważna część polskiej tożsamości. Nie wolno pozwolić, żeby ona zanikła. Wszyscy zwalają winę na komunizm. Bo to w PRL-u z folkloru zrobiono Cepelię. Ale już naprawdę czas się obudzić.
Powoli robi się moda. Dobrze sobie radzi Kapela ze wsi Warszawa, z którą sam czasem występujesz.
Ale to co się tutaj dzieje „powoli”, jest już starożytnością gdzie indziej. Nie wiem, czy jest jakikolwiek inny polski zespół, który grałby na tak prestiżowych imprezach i na tylu kontynentach, co Kapela. A z drugiej strony, nie słychać o niej nad Wisłą. Czy to nie paradoks? Ale jest światełko w muzycznym tunelu (śmiech). To warszawski Festiwal Skrzyżowania Kultur. We wrześniu brzmiały tutaj Pakistan, Laponia, Hiszpania, Gwinea, Polska, Portugalia, Iran, Tuwa…i tak właśnie powinno być. A mi się dodatkowo marzy, żeby stolica naszego kraju, nowoczesna Warszawa, witała turystów ze świata własną muzyką. Bo nowoczesność to nie tylko domy ze szkła, ale też szacunek dla tradycji.
Pamiętasz, kto cię namówił na granie muzyki i w ten sposób wybrał dla ciebie sposób na życie?
Bardzo dobrze pamiętam. Z Becayem Awem, pochodzącym z Mauretanii, a wychowanym w Senegalu, poznaliśmy się w Polsce. On studiował na ówczesnym SGPiS (dziś Szkoła Główna Handlowa – przyp. red.). Świetnie grał na gitarze, zresztą już wtedy był zawodowym muzykiem. To Becaye mnie „obudził”. Pamiętam jak dziś, że pierwszy raz śpiewałem w akademiku na Madalińskiego (śmiech). Dwa lata temu znowu się spotkaliśmy i razem z Kapelą ze wsi Warszawa nagraliśmy muzykę do poezji Bogdana Loebla. Wiele też zawdzięczam Włodkowi Kleszczowi, dziennikarzowi Polskiego Radia, który w 1988 roku pomógł montować pierwszy zespół Pol-Ska.
Bardziej jesteś DJ-em, czy muzykiem? A może nie ma takiego rozróżnienia?
Czuję się muzykiem. Nie jestem DJ-em, raczej podaję muzykę. Dlatego nie lubię remixów. Kiedy w klubie gram takich artystów jak Burning Spear, Buena Vista, Salif Keita głupio mi dodać efekty. A tym właśnie onanizuje się typowy DJ. Ja mam dużo szacunku do pracy innych. Oczywiście są różni DJ-e. Lubię tych, którzy proponują własne dźwięki i gramofon jest dla nich instrumentem. Wielu jednak nagrywa set, puszcza w klubie i udaje, że kręci gałami…
Jak wygląda scena muzyczna w Senegalu? Bardzo się różni od Polskiej?
Senegal ma swoją światową gwiazdę, czyli Youssou N’Doura (zdobywca nagrody Grammy – przyp. red.). Polski showbiznes wyraźnie nie ma nosa. Moim zdaniem szansę na wielką międzynarodową karierę mieli w latach 90. Twinkle Brothers & Trybunie-Tutki. Niestety nikt nie pomógł pomysłodawcy Kleszczowi. Ci, którzy kręcą tym biznesem w Polsce wolą sprzedawać na własnym podwórku Madonnę i Stonesów, a rodzimych wykonawców olewać. Miałem szczęście przez pięć lat grać z Voo Voo. Gdyby taki zespół działał na Zachodzie byłby mega-gwiazdą. Mimo wszystko, prędzej czy później musi się pojawić jakaś nominacja z Polski do najważniejszych światowych nagród muzycznych. Kibicuję Annie Marii Jopek.
W swojej audycji w Jazz Radiu oprócz muzyki afrykańskiej puszczasz też arabską, karaibską i hinduską. Dlaczego akurat taki miks?
Senegal jest krajem muzułmańskim, stąd muzyka arabska. Z drugiej strony, nie ma w Dakarze imprezy bez muzyki kubańskiej. W krajach frankofońskich bardzo popularna jest też salsa. Co do muzyki indyjskiej, to „zawiniło” kino (śmiech). Kiedy przyjechałem do Polski, byłem zdziwiony, że w ogóle nie oglądacie filmów z Bollywoodu. W Senegalu są mega-popularne. A wiadomo, nie ma filmu indyjskiego bez potężnej dawki muzyki i tańca. Dołączcie reggae i macie muzyczny klimat mojego dzieciństwa. Dlatego mogę proponować co tydzień słuchaczom taką podróż po tropikach…
To my teraz z tropików ściągniemy cię na ziemię. Kiedyś na pytanie, na co trzeba w Polsce uważać, powiedziałeś, że na wódkę…
Zgadza się. Ja nigdy nie piłem alkoholu. Dwie rzeczy zostały mi z wychowania muzułmańskiego. Po pierwsze, boję się Boga, po drugie – nie używam alkoholu, ani żadnych innych używek. Nie piję, nie palę, za to robię inne rzeczy na „p” (śmiech).
Masz dredy i nie palisz trawy?
To strasznie głupi stereotyp. Wkurza mnie. W klubach bardzo często ludzie chcą mnie poczęstować jointem albo piwem. I cholernie się dziwią, kiedy odmawiam. „Jak to, dlaczego nie pijesz?”. Czasem się wściekam i mówię: „Najpierw ty mi powiedz, dlaczego pijesz, a potem zapytaj mnie, dlaczego ja nie piję”. To zwykle kończy dyskusję. Facetowi szczęka opada.
W Polsce trzeba uważać na wódkę. A w Senegalu?
Na handlujących na ulicy i na taksówkarzy. Nawet mnie potrafią oszukać. Nie wiem, skąd od razu wiedzą, że nie mieszkam w Senegalu. Mówię bez żadnego akcentu, tak samo jak oni. Nie pomaga. Patrzą na mnie i momentalnie myślą: „przyjechał z Europy, znaczy, że jest bogaty, warto go oszukać”. Któregoś razu kupiłem w Dakarze piękny obraz i bardzo się cieszyłem, że udało mi się zbić cenę o połowę. Później wszyscy znajomi mieli ze mnie ubaw. Zapłaciłem i tak trzy razy drożej.
Powiedz nam szczerze, czy nauczyłeś się w końcu chodzić po śniegu?
Idzie mi już całkiem dobrze (śmiech). Ale nadal każda zima jest problemem. Mój rekord to minus 31 stopni. Straszne! Zimę lubię tylko przez okno. Nie znam nikogo z Afryki, kto by się przyzwyczaił do mrozu.
Czyli na nartach nie jeździsz?
Nie (śmiech). Na łyżwach też nie. Trochę nawet żałuję.