Maryla Rodowicz
PLAYBOY nr 3, 2006
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
fot. Beata Wielgosz
—
Dlaczego chciała pani być zakonnicą?
We Włocławku chodziłam do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne. Chciałam być zakonnicą, bo podobały mi się ich kostiumy. Intrygowały mnie. Zastanawiałam się, co siedzi pod tym habitem.
Fascynacja jednak minęła?
I to dość szybko. Zakonnice były niezbyt dobre dla dzieci. Stosowały ostre kary. Ponieważ byłam dyżurną śmieszką, w kółko kazały mi klęczeć w rogu z podniesionymi rękami, przodem do ściany. Poza tym nie reagowały, kiedy chłopak, w którym się kochałam, walił mnie łopatką po głowie.
Szkoda, bo Maria Antonina to wdzięczne imiona dla zakonnicy…
Z bierzmowania mam jeszcze Teresa! A Antoniną jestem po babci. W domu jednak zawsze byłam Marylką.
Dlaczego?
Może dlatego, że moja rodzina pochodzi z Wileńszczyzny? Skojarzenia z Wereszczakówną? Nie wiem.
Czyli nikt nie mówi do pani: Mario?
Tylko mąż, kiedy nie może mnie wyciągnąć z bankietu. Mówi: Maria, idziemy albo: „żena pri nagie” (żona przy nodze – ros. – przyp. red).
Zaczęliśmy od zakonnic, by płynnie przejść do PLAYBOYA. Gdybyśmy ukazywali się w Polsce w latach 70., zgodziłaby się pani na sesję?
Na pewno spodobałaby mi się taka propozycja. Raczej bym się zgodziła, nie jestem zakłamana. Kobiety, moim zdaniem, mają potrzebę obnażania się. Inaczej nie byłyby prostytutkami czy nie tańczyłyby z takim zapałem na rurach. Dzisiaj wszystko reklamowane jest kobiecym ciałem i mimo że część niewiast protestuje, tak naprawdę im to pasuje. Zgadzają się na sesje świadomie i lubią kusić wdziękami. Zresztą mój mąż i syn powiedzieli, żebym bez rozkładówki nie zgadzała się na ten wywiad (śmiech).
Którą z dzisiejszych gwiazd z chęcią obejrzałaby pani na naszych łamach?
Ale tylko dziewczyny, tak? Szkoda, bo męskie akty na pewno ucieszyłyby kobiece oczy. Spróbujcie choć raz (śmiech). Faceci przede wszystkim muszą mieć długie palce.
?
Palce są najważniejsze, a jeszcze jak są grube, to już w ogóle rewelacja. Mówię wam – tylko palce, nie nos. Nos to amatorka. No więc tak… Deląg – przystojny i człekokształtny.
Żebrowski?
Mógłby być księdzem. Jest taki trochę uduchowiony i za mało zadziorny. Fajny jest Dorociński.
A Paweł Janas?
Ponury przystojniak. Ale też taki trochę człowiek z lasu.
To sami bruneci. A blondyni? Szyc, Chyra?
Wolę brzydkich blondynów, ale z charakterem.
Takich jak Olbrychski?
Ma trochę za drobne, kobiece rysy. Jest podobny do swojej matki. Ale jak się podciągał na armacie w Potopie czy w tej scenie, gdy go przypalali, to czemu nie.
W Polsce z blondynami kiepsko. Może któryś z piłkarzy?
Piłkarze? Żewłakow przystojny, ale ta uroda taka grzeczna. Rasiak – panienka. Nieźli są Boruc i Majdan. Doda wie, co robi (śmiech). Może zadzwonię do syna, bo on wie, którzy piłkarze mi się podobają. Ci, o których rozmawiamy, do tej pory, są za mało dzicy. (Dzwoni). Cześć, Jasiek, powiedz mi, który z piłkarzy jest dużym blondynem? „Parówa”? To znaczy „Kiełbasa” (chodzi o Grzegorza Piechnę, byłego króla strzelców Ekstraklasy – przyp. red.). Nie? Kiedyś mi mówiłeś o takim fajnym, dzikim. Panowie mi podpowiadają, że Jan Koller… Ale mi nie przeszkadza, że to Czech… A jakiś kudłaty? Diego Forlan… Ale to Latynos, pewnie jakiś smolisty i czarny. Nie? Aha, a jakiś Skandynaw? Chociaż oni są beznadziejni. A jakiś Polak?
Tomaszewski jest kudłaty.
Raczej był. Trzydzieści lat temu. A jak nazywał się taki nie do przejścia?
Gorgoń.
O właśnie, on miał fajną plerezę. A który aktor mi się podoba? Daj mi Misia… Cześć! Przypomnij mi, który aktor mi się podoba. Grabowski? Z Kiepskich? Nie, no przestań. Sean Connery? Ale on podobno bije kobity. Chociaż nieźle się starzeje. Roger Moore? Wdzięk jest, ale trochę taka uroda starej baby. A jak się nazywa ten taki z nosem, nie blondyn i niewysoki? Taki superaktor, cholera… No wiesz, który! Przypomnij mi. Taką ma dużą kichawę…
Kobuszewski?
(Śmiech) Nie żartujcie. No wiesz, taki perfidny… Tyle razy o nim rozmawialiśmy. Jaki Cruise? To amatorka. Harrison Ford? On wygląda jak stara Indianka… Banderas? Był fajny, jak był młody. Słabo się starzeje. Grał w Czterech pokojach. Tim Roth!!! O właśnie! Świetnie zagrał w Rob Royu.
A Bruce Willis?
Nie. On ma cztery miny. Zdziwiony, zaskoczony, wkurzony i lekko uśmiechnięty. No dobra, to dzięki za pomoc. Pa, trzymajcie się! (Odkłada słuchawkę).
Może podoba się pani któryś z polityków?
Kiedyś fajny był Olechowski. A dziś? Giertych ma fajny wokal. Chciałabym przyłożyć ucho do jego pleców, posłuchać go bez oglądania. Chociaż jego akt mógłby być w porządku.
Przejdźmy do kobiet. Będzie sympatyczniej.
Przybylska, Bujakiewicz, Foremniak. Wszystkie są bardzo dobrze zbudowane. Kayah ma nieprawdopodobną budowę, ale ona się już rozbierała. Zresztą nie dziwię się. Takie nogi.
Cichopek?
Mogłyby się pokazać Brodka i Dąbrowska. Ładne dziewczyny. Ale dziś trzeba mieć naturę Dody i Mandaryny. Wiem, bo mam wieczny problem z dziewczynami z chórku. Nie mogę im wytłumaczyć, że ze sceny trzeba epatować seksem. Dla nich to dramat pokazać nogi, przody… Szkoda, bo teraz nie chcą się obnażać, a potem, kiedy już zechcą, będzie za późno.
Słyszeliśmy, że nie ogląda się pani w lustrze od tyłu. Dlaczego?
Jeśli się oglądam to bardzo krótko. Nie chcę mieć złego samopoczucia na cały dzień.
To chyba niemożliwe, żeby miała pani kiedykolwiek słaby humor?
Bo nie oglądam swoich tyłów.
W młodości było inaczej. Trenowała pani gimnastykę artystyczną.
Gimnastyka artystyczna była jednym z najmniej lubianych przeze mnie przedmiotów na AWF. Nie lubiłam tańców z przyrządem. A jeszcze jak nabawiłam się nawykowego zwichnięcia barku, co skończyło się przerwaniem studiów i operacją, a potem straszono mnie, że mając taki uraz, będę mogła tylko stemplować znaczki na poczcie, to nie. Gimnastyka niekoniecznie. Raczej lekkoatletyka, pływanie, narty.
Jaki ma pani czas na 80 metrów przez płotki?
Nie wiem, nie biegam. W latach 60. miałam 12,06. Dzisiaj jeżdżę na nartach, pływam i chodzę na siłownię. Lubię mieć sprawne ciało. Niedawno spotkałam Franciszka Starowieyskiego. Spytał, czy pamiętam, jak w hotelu Bristol razem z Ireneuszem Iredyńskim (pisarz – przyp. red.) ustawiali mi fotele i kazali skakać w recepcji. Bardzo śmieszne.
A potem mówią, że ma pani piękne sportowe nogi…
(Śmiech). Moi fani na stronie internetowej po sylwestrowym koncercie rzeczywiście coś takiego skrobnęli. Fajni chłopcy.
Piszą do pani wzruszające listy?
Raczej miłe. Ja dopieszczam ich spotkaniami i koncertami, a oni mówią i piszą mi to, co chcę usłyszeć.
Zdarzają się seksualne propozycje?
Oczywiście. Czasem ktoś mówi lub pisze: „Chciałbym, ale boję się pani męża”.
Jaki jest pani odzew?
Waham się (śmiech).
Pamięta pani jakieś szczególne oświadczyny?
W USA był taki jeden ze wszystkimi złotymi zębami. Szukał kobiety, która by mu pole obrobiła. Padło na mnie. Miał bardzo dużo ziemi, a ja zdrowo wyglądałam. Na koniec trasy, a jeździł na każdy koncert, wręczył mi bukiet kwiatów. Było w nim sto dolarów. Potem wysłał do Polski list, w którym proponował ożenek za 10 tys. dol. minus tych sto (śmiech). Oświadczył mi się też dziadek spod Opola, który chciał, żebym mu syna urodziła. Też miał dużo ziemi, a ja mu wyglądałam na taką, co i w polu porobi i dzieci będzie rodzić na zawołanie. Oferował dużo swobody: na przykład wyjście do sąsiada, który miał telewizor. Orka i prokreacja.
Mogłaby tak pani?
Bez przesady, ale bardzo lubię usługiwać mężczyźnie. Myślę, że to leży w naturze kobiety. Te, które się do tego nie przyznają, są dziwne i zakłamane. Albo nie zakochane.
Feministki?
Feministki? Nie wiedzą, o co im chodzi. To na ogół nieatrakcyjne kobiety z wieczną pretensją do świata. To tak jak agresywni politycy. Niezaspokojenie seksualne i tyle.
Ma pani oprawione w ramkę zdjęcie z Fidelem?
Mam, ale nie w ramce. Stałam wtedy w grupie artystek zespołu pieśni i tańca Uniwersytetu Jagiellońskiego „Słowianki”. A Fidel nas czule obejmował… To było na Festiwalu Młodzieży i Studentów w Hawanie. Codziennie odbywał się koncert innego kraju. Po polskim występie Castro bez zapowiedzi odwiedził nas w Ambasadzie Polskiej. Wódz pomylił drzwi i wszedł bezpośrednio do garderoby „Słowianek”. Pisk był straszny, bo dziewczyny właśnie rozbierały się z kostiumów. I tak potem znowu musiały się ubrać i wystąpić dla Fidela. Ja także zaśpiewałam po angielsku specjalnie dla niego piosenkę Ballada wagonowa. Był zachwycony.
Jakie ma palce?
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, na co patrzeć (śmiech). Ale bardzo mi się podobał. W tamtych czasach to był kawał chłopa.
Jedną z wielu plotek krążących na pani temat jest ta o romansie z Fidelem.
No tak. Ta jest niezła. Zdążyłam się już przyzwyczaić do plotek. Przecież wystarczy, że się pokażę z jakimś facetem na zdjęciu, a już zaczynają gadać, że z nim spałam.
Z papieżem też ma pani zdjęcie, ale chyba nikt by się nie ośmielił…
Ale miałam z nim sny erotyczne. Nie takie do końca erotyczne, powiedziałabym raczej fascynująco-miłosne. On patrzył na mnie tak niesamowicie, bardzo intensywnie. Siedział za dużym stołem, nakrytym piękną biało-niebieską porcelaną. I patrzył. Ale jak. Śniło mi się to przed samym wyjazdem do Watykanu. Nawet chciałam papieżowi o tym powiedzieć, ale ludzie, którzy ze mną byli, powiedzieli, że mnie zabiją, jak to zrobię.
Który z zagranicznych występów za komuny utkwił pani w pamięci?
Niesamowity koncert odbył się w Chinach tuż przed masakrą na placu Tiananmen. Na festiwal międzynarodowy zaprosiło mnie radio szanghajskie. Zawsze miałam ambicję, żeby zapowiadać swoje numery w językach krajów, w których występuję, a Niech żyje bal po ichniemu to „Chuj wam w słój” (śmiech). A dokładnie Chui wan suj. Już na próbie organizatorzy zapytali, czy ja muszę tak krzyczeć. Bo oni się boją. A przy Sing Sing zatrudniłam dwie chińskie tancerki, które nauczyłam paru kroczków. W trakcie występu robiłam, przynajmniej tak mi się wydawało, śmieszne miny, ale oni byli przerażeni. A gdy śpiewałam Niech żyje bal, to umierali ze śmiechu. Dosłownie się tarzali. Wszystko na opak. Pamiętam, że w tej pięknej sali teatralnej między rzędami leżały ludzkie kupy. Ciekawe, co? Byliśmy z mężem zakwaterowani w hotelu Siódme Niebo na ostatnim piętrze bez klimatyzacji. Myśleliśmy, że ducha wyzioniemy. Mąż jest bardzo wysoki, więc wszyscy na nas patrzyli, a kiedy stawał, żeby zawiązać sznurowadła, ruch na ulicy zamierał. No i cały czas pluli nam pod nogi. Taki mają zwyczaj.
Tak jak w Związku Radzieckim…
Tam byłam ubrana w hipisowskie frędzelki i zwiedzałam miejscowość pod Moskwą. Baby pluły, bo byłam dla nich straszydłem.
A jak było w Turcji?
Śpiewałam Nie ma jak pompa. Turkom bardzo się podobało. Bo pompa to po ichniemu… no wiecie, czynność seksualna. A my na scenie w krótkich spódniczkach… Na bazarze wszyscy krzyczeli ze śmiechem: Pompa! Pompa! Myślałyśmy, że po prostu dobrze wypadłyśmy.
Miała pani podbić Hollywood. I co?
Na festiwalu w Los Angeles wpadłam w oko facetowi z jury. Chciał usłyszeć moje angielskie demo, którego nie miałam. Proponował, żebym została i coś nagrała, ale nie mogłam, bo miałam wykupione wczasy w domku kempingowym w Wałpuszu pod Szczytnem. Myślałam, że będzie o mnie cały czas pamiętał, nagrałam szybko coś po angielsku, ale kiedy to wysłałam, okazało się, że on już nie pracuje w wytwórni muzycznej. Wtedy w L.A. poznałam też Vidala Sasoona, który zapraszał mnie na wieczorny bankiet. Siedzieliśmy z Sewerynem Krajewskim u niego w domu w Beverly Hills na basenie. Mówił, zostańcie, interesy robi się właśnie na bankietach. Ale ja, rozumiecie, miałam ten Wałpusz. I taka była moja kariera w Hollywood.
A jak wspomina pani swój występ w Klubie 54?
Miałam grać sama. Ale z lęku przed odpowiedzialnością wymyśliłam większy skład. Było to tzw. polskie wydarzenie. Czesław Niemen, Małgosia Ostrowska, Michał Urbaniak, ja i Andrzej Rosiewicz, który miał być przeciwwagą dla cięższego repertuaru. Urbaniak sprowadził supersekcję: na basie grał Marcus Miller, a na bębnach Lenny White! W klubie był zakaz przynoszenia swojego alkoholu. No, ale Polacy jak to Polacy – każdy przyszedł z flaszeczką. Już była pierwsza afera. Ale to jeszcze nic. Ktoś podrobił bilety albo organizator sprzedał podwójną ilość. W środku już było pełno, a przed wejściem stał jeszcze tłum. Do tego padał deszcz, ludzie kłębili się przed wejściem tarasując ulicę. Przyjechała konna policja, wozy strażackie. Afera na całego. Agnieszka Osiecka, której nie wpuścili do środka, opluła ochroniarza, wielkiego Murzyna. I on jej przyłożył. Normalnie, z pięści. Koncert był niesamowity. My, polscy artyści, to zawsze taka prowincja, granie w parafialnych salach, a tym razem graliśmy w najlepszym miejscu w Nowym Jorku.
Wydawało się, że drzwi do światowej kariery stoją otworem. A jednak nie udało się pani z Madonny RWPG zostać np. Madonną UE.
Bo nie było takich prób. Poza tym byłam wiecznie zakochana. A ci moi narzeczeni nie chcieli mnie wcale tak łatwo puścić (śmiech). Bali się, że jak pojadę, to przepadnę. Były poważne propozycje, ale ja wszystko robiłam, żeby nie pojechać albo Pagart mi robił w poprzek. Odpisywali, że jestem chora lub wysyłali kogoś innego. A ja na ogół byłam zawalona propozycjami krajowymi. Nigdy nie chciałam rzucić tutaj wszystkiego w diabły. Wydawało mi się, że propozycje zawsze będą, że zawsze zdążę.
Z Madonny ma pani za to czerwoną nitkę na przegubie…
Ta jest świeżo zawiązana, dopiero wczoraj. Poprzednia się przetarła. To się zaczęło dwa lata temu na Florydzie. Przyjaciele, którzy są pod wpływem kabały i wierzą, że ta nitka chroni przed złą energią innych ludzi zawiązali mi i noszę. To się zrywa co jakiś czas, ale znalazłam u nas takiego… hm… przedstawiciela kabały, który mi to wiąże.
A wyciągają już od pani pieniądze?
Nie. Absolutnie. A spotykałam się już z różnymi. Nawet z rabinem Londynu, tym głównym guru Madonny. Bardzo miły. Ogólnie tłumaczył, czym jest kabała. Że to nie religia, tylko filozofia życiowa, która mówi o byciu w harmonii ze światem. Ludzkie i przekonujące argumenty. Żeby dużo dawać i zauważać innych.
A żółta opaska Armstronga?
Syn mi sprowadził z Internetu, jak jeszcze nie było u nas tych żelowych bransoletek. Noszę już chyba z rok. Ale to bardzo trendy, więc chyba powinnam zdjąć. Mój starszy syn, który studiuje filozofię w Krakowie, nienawidzi być modnym. Nawet zapuścił teraz specjalnie wąsy, bo to obciach (śmiech).
Pamięta pani jakiś szczególnie nieudany koncert?
Kiedyś namówiła mnie fanka z Gdańska, żebym przyjechała na spotkanie. Powiedziała, że wszystko jest zorganizowane, czeka na mnie tłum ludzi i będzie super. Nie chciałam, ale pojechałam. Na miejscu okazało się, że nie ma nikogo. Tylko ona i dwa rzędy rosyjskich marynarzy z okrętu podwodnego. Zdarzyło mi się też, że zapomniałam o swoim koncercie. Grałam wtedy bardzo dużo – siedzę sobie w warszawskiej knajpie z rodziną, aż tu nagle telefon z pytaniem, gdzie już dojechałam. Czy jestem pod Wrocławiem? To była straszna plama. Na szczęście to nie był tylko mój koncert, ale duży plener z tłumem artystów. Ale zamarłam wtedy z przerażenia.
Miewa pani problemy z głosem?
Bez przerwy, bo uwielbiam go przeforsowywać. Pewien foniatra, który mnie leczył 20 lat temu, pokazywał moje struny głosowe studentom. Byłam przykładem na to, że za rok przestanę śpiewać.
Straciła pani kiedyś głos?
Parokrotnie. Szczególnie w trakcie koncertu jest to okropne. Kiedy używa się głosu podczas infekcji, traci się go na parę tygodni. Kiedyś, pamiętam, w Gorzowie zaniemówiłam, musiałam przerwać koncert – wchodzę do garderoby i mówię szeptem: „Mam dla was dwie wiadomości” (pokazuje ucinanie szyi, a następnie puka kantem dłoni w szyję z boku).
W stanie wojennym zdjęto Dentystę sadystę. Dlaczego?
Chyba głównie przez okulary. Mieliśmy ciemne okulary zupełnie jak generał. Ale była też inna sprawa. Komisarzem wojskowym telewizji był wtedy niejaki Czuba, pułkownik albo nawet generał. I on sobie ubzdurał, że Różowe Czuby to pod jego adresem. W ogóle wtedy mieliśmy szczęście do generałów. Pamiętam, że jeden był Żyto, drugi Oliwa, trzeci Baryła i na dokładkę do nich jeszcze ten Czuba.
A jak dziś reaguje pani na dentystę?
Panicznie. Już sam zapach mi wystarczy. To wygląda jak tortury, jak łamanie kołem. Brrr, okropne, straszne przeżycie, chociaż mój jest bardzo miły.
Tak okropne jak Robert Leszczyński?
(Westchnienie) On musi mieć jakieś problemy z seksem. Inaczej nie byłby tak niesprawiedliwie agresywny. Rozumiem atak i krytykę, ale kiedy mają ręce i nogi. Agresja dla zasady jest chora. Coś mu tam nie gra i musi odreagować. Dla mnie to oczywiste.
Płakała pani przez niego?
Nie, aż tak to nie. Ale wielokrotnie byłam zdenerwowana. Bardzo się mnie czepiał. Ale nie on pierwszy. W stanie wojennym był taki jeden, który na siłę próbował mnie zmieść ze sceny. Chyba już nie pracuje. Czasem go spotykam. Omijam go, chociaż on do mnie ćwierka.
A Leszczyński jeszcze nie ćwierka?
A i owszem. Na jakimś balu Polsatu bardzo się przymilał. Byłam lekko podcięta, więc wdałam się w dyskusję. Mąż mnie odciągał i mówił: „daj spokój, Maryla”. Bo mąż jest ugodowy. Gdyby nie on, to nie wiadomo, jakby się skończyło. Po alkoholu potrafię być agresywna (śmiech).
Odnosimy wrażenie, że męskie przypadłości nie są pani obce. Zacznijmy od wędkarstwa. Co pani ostatnio złowiła?
E, ja łowię małe rybki. Nie chodzi o dużą rybę, ale o przyjemność siedzenia i to samemu. Bo do łowienia potrzebna jest samotność.
Szkoda. Bo chcieliśmy spytać, czy nie marzy pani, by połowić z byłym prezydentem?
Oj, uwielbiam Wałęsę! Połowiłabym z nim z prawdziwą przyjemnością. Jest fachowcem, na pewno dałby mi wiele dobrych rad. Dlaczego jest go tak mało w mediach? Powinien mieć swój talk show – to byłby megahit. A te wszystkie ataki na Wałęsę? Jakie to niskie, jakie świńskie, jakie polskie, niestety. Okropna nasza cecha – każdą świętość wdeptać w ziemię.
Samochody. Rajdowała pani kiedyś syrenką albo moskwiczem?
Nie, ale mój były narzeczony Daniel Olbrychski jeździł trabantem. Jego popisowym numerem było zawracanie na lodzie w miejscu. Ręczny ma opanowany do perfekcji. Zawsze tak straszy ludzi, którzy z nim jeżdżą.
A pani straszy swoim porsche?
Kocham porsche, to chyba chęć dominowania nad mężczyznami. A porsche nadaje się do tego idealnie. Zazdrosne spojrzenia młodych chłopców wprawiają mnie w lepszy nastrój. Przycisnę i zaraz widzę w lusterku, że są daleko. Wciąż mnie to cieszy. W ostateczności porsche mogłabym zamienić na jakiś samochód terenowy. Może na nowego jeepa, bo jest fantastyczny. Ale najbardziej to chciałabym jeździć hummerem. Jest piękny. No, i ma wojskowy rodowód.
Jeździła pani takim w Iraku?
Niestety, nie. Byłam w polskiej bazie bardzo krótko. Koncert zaplanowano co do minuty. Po występie od razu w helikopter i z powrotem. Przelot był wielkim przeżyciem. Nasz helikopter eskortowały Black Hawki. Potem lecieliśmy takim czarnym potworem, wojskowym transporterem Herculesem. Co on wyprawiał, żeby uniknąć ostrzału! Góra, dół, jakieś figury, lewo, prawo, w bok i znów do góry. Moje dziewczyny płakały ze strachu. Emocje jak na rybach.
Dlaczego panią tak kręci wojsko?
Chyba ze strachu. Mam zaufanie do górali, lekarzy i mężczyzn w mundurze. Nawet Jaruzelski na mnie działał. Kiedyś na poligonie w Drawsku artyści zostali zaproszeni na manewry. Podniósł rękę i wywołał wojnę, rozpętało się piekło. Latały samoloty, amfibie wjeżdżały pod wodę, stawiano mosty. Patrzyłam z otwartą buzią. Budził mój podziw tą swoją mocą.
A skąd te kontakty z GROM-em? Chodzi pani na randki z pułkownikiem Polką (Roman, były dowódca tej jednostki – przyp red.)?
Nie. Z majorem Przepiórką (śmiech). Jestem zaprzyjaźniona z Fundacją byłych żołnierzy GROM-u. Zawsze jestem u nich np. na wigilii. Ach, jak tam można się poczuć kobietą…
Ponoć świetnie pani strzela.
Nauczyli mnie. To się zaczęło trochę przypadkiem. Na jakimś przyjęciu rozmowa zeszła na strzelanie. Od słowa do słowa i generał Petelicki (Sławomir, twórca GROM-u – przyp. red.) zaproponował, że weźmie mnie na poligon. Idzie mi bardzo dobrze, więc wciągnęłam w to też dzieci. Mąż się szybko znudził, ale my jeszcze sobie czasem strzelamy z MP5. Wiecie, jak to strzela?! To najlepsza broń na świecie! Sama strzela. Sama trafia. Wspaniała. Uwielbiam.
Alkohole. Wódka czy wino?
Absolutnie wódka. Dobre wina zaczynają się od paruset złotych. Tańsze zakwaszają podroby (śmiech). Dobrze destylowana wódka jest zdrowsza i szybciej kręci.
Jakie ma pani jeszcze inne męskie cechy?
(Śmiech). Przypomniał mi się dowcip, taki głupi. Ale nie wiem, czy wypada. Czy tak można publicznie?
Nawet trzeba!
Przychodzi baba do lekarza. „Panie doktorze, jestem zaniepokojona, rosną mi tutaj włosy. Jak to tutaj?! Właśnie, między piersiami. I gdzie jeszcze? I tu, trochę niżej, na brzuchu. I gdzie jeszcze? No właściwie, tak do samego ch…”. To a propos męskich cech. Zapewniam, że nie mam aż tylu (śmiech).
Pani Marylo, czy lubi pani lody?
Owszem.
Oczywiście, chodziło nam o lody Koral.
No właśnie o tym mówię (śmiech).
Myślała pani, żeby znowu wyskoczyć z piłki na otwarcie Mistrzostw Świata, albo Europy?
Czekam na propozycje.
Może hymn?
Bardzo bym chciała. Mimo że wiem, jaka to straszna odpowiedzialność. Kibice wiążą występ artysty ze szczęściem lub nieszczęściem drużyny. W przypadku niepowodzenia szukają winnych. Wiadomo przecież, dlaczego w Korei się nie powiodło. Edyta źle zaśpiewała hymn. A w ‘74 nasze orły były takie dobre, bo Rodowicz zaśpiewała Football.
A co z nieprzyjemnym anonimem, który dostała pani od fanów Górniak, po skrytykowaniu jej koreańskiego występu?
Eee, już zapomniałam. Trochę mnie powyzywali. Ale ja to rozumiem, fani bywają bardzo zaciekli w swojej miłości do idola. Moje fanki też się kiedyś biły z fankami innej artystki.
To ciekawe. Umówiły się na bójkę jak kibice piłkarscy? Poszło na kastety i łańcuchy?
Na pazury. W Opolu moje fanki i Sipińskiej wzięły się za pióra. Był wspólny koncert Kofty, Młynarskiego i Osieckiej. Wszyscy siedzieliśmy na scenie przy jednym dużym stole. Każdy wstawał, śpiewał i wracał na miejsce. Ja zawsze uważałam, że Sipińska trochę podkrada mi pomysły kostiumowe, stylizuje się podobnie. Fryzura, ciuchy, chórki itd. Nie było jej na próbach, bo trzymała w tajemnicy swój występ, a wszyscy mówili, że będzie mnie parodiować. Umówiłam się więc z moimi dziewczynami, że jak ona wyjdzie na scenę z tym swoim chórkiem, to my staniemy za nią i będziemy ją małpować. Wyszły, wszystkie trzy na biało. A my akurat byłyśmy na czarno. Stanęłyśmy za nimi i zaczęłyśmy naśladować. A jeszcze za nami stanęli Młynarski, Gołas i Kofta i robili parodię parodii. Ludzie płakali ze śmiechu. Sipińska oczywiście się zdenerwowała i jak usiadła przy stole, rzuciła we mnie truskawką. No to ja w nią wiśnią. Od razu miała plamę na białym kostiumie. To ją jeszcze bardziej podkręciło. W końcówce koncertu trzepnęła mnie kapeluszem. To ja ją swoim. Zaczęła się taka, niby na żarty, kapeluszowa szermierka. W zamieszaniu ktoś ją złapał za rękaw, nie ja, i go urwał. Tego już było dla naszych fanek widać za dużo. Pazury poszły w ruch.