Anna Przybylska
PLAYBOY nr 7, 2010 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
fot. Krzysztof Gajewski i Maciej Szal
—
Cieszymy się, że twoja sesja jest w 3D. Ale dlaczego w ubraniu? Tym bardziej, że jeszcze niedawno mówiłaś o swojej trzeciej, potencjalnej sesji w PLAYBOYU – „niewykluczona”.
Powiedziałam tak tylko dlatego, żeby się wam nie zrobiło smutno. Poza tym bardzo cenię PLAYBOYA. Swego czasu zaczytywałam się nim w pociągach. Uważałam, że jestem cool. Wyobrażacie sobie w przedziale dziewczynkę, która czyta PLAYBOYA? Pamiętajcie, że mając 17 lat, wyglądałam na 11. Wtedy można było zobaczyć u was największe aktorki – to też robiło na mnie wrażenie.
Skoro tak nas lubisz, to co stoi na przeszkodzie?
Po co mi to? Nie przebiję już tamtych sesji. Ale wcale nie czuję się „za stara”. Zresztą zupełnie nie boję się o to, jak będzie się starzeć moje ciało. Boję się raczej starzenia mózgu. Nie chciałabym być zrzędzącą pipą-aktorką, która rzuca kupą na przyjęciach. Moim największym kompleksem było zawsze to, że wyglądałam na małolatę. Dlatego wolę siebie dziś. Zresztą uważam, że im kobieta starsza, tym lepsza. Kto wie, może po 40-tce będę nawet miała wielokrotny orgazm?
Tym bardziej warto się u nas pokazać. Przecież wiemy, że „w tych tematach” jesteś raczej wyluzowana.
Nie do końca. Ostatnio zgłosił się do mnie miesięcznik, który zaproponował, żebym wzięła udział w dyskusji o opalaniu się topless. I oczywiście z góry założyli, że jestem za. Bardzo się zdziwili, bo jestem totalnie przeciwko. Po pierwsze są piersi i piersi. Gdyby wszystkie kobiety leżące na plaży wyglądały jak modelki PLAYBOYA po Photoshopie – no problem. Ale jak widzę cudowną Niemkę opalającą się na świński róż, z piersiami zwisającymi do kolan, z czterema fałdami pod każdą piersią, to robi mi się po prostu niedobrze. Poza tym uważam, że każda kobieta, idąc z plaży do toalety, do kramiku z lodami, czy do sklepiku z pamiątkami, powinna się nieco zasłonić. Naprawdę nie ma nic gorszego niż Niemka o budowie biedronki, w stringach, z odsłoniętymi piersioworkami, jedząca loda.
A Niemiec?
Niemiec też (śmiech). Jeżeli ktoś się przy mnie rozbiera w garderobie, staram się nie patrzeć. Ale nie dlatego, że ludzie, z którymi pracuję źle wyglądają, po prostu jest to dla mnie krępujące. W trakcie grania jest mi wszystko jedno, bo wyłączam zmysły estetyczne. Mam tylko nadzieję, że nie pachnie mi brzydko z ust.
A co myślisz o facetach w Speedos?
To samo co o skarpecie w sandałku. Znak rozpoznawczy Polaka na wakacjach. Wracając do manifestowania swojej nagości. Wy faceci wiedziecie prym. No bo kto bez skrępowania chodzi goły między saunami koedukacyjnymi? Nie ma znaczenia czy „ korek od wina”, czy „ psi ch…k”. Jesteście po prostu obleśni… Ja zawsze się zastanawiam z koleżankami, na czym polega fenomen waszego braku poczucia wstydu? Ble.
Myślisz, że Colin Farell jest lepszy niż reszta facetów? Kiedyś mówiłaś: „Erotyk z Colinem Farrellem. O mój Boże!”
Widzę, że odgrzebaliście bardzo stare wywiady. Hello, hello! Tak na poważnie, to poza urodą jestem fanką jego talentu. Ale pamiętajmy, że teraz Colina mamy w pakiecie z Alicją, a ona bardzo dobrze zna język polski i może przeczytać ten wywiad (śmiech). A podobno i sam Colin uczy się polskiego. Oboje sprawiają wrażenie bardzo mocno zakochanych. Alicja wygląda kwitnąco.
To zupełnie jak ty. Wiesz, kto to powiedział? „Jeżeli ktoś nie ma warsztatu na Szekspira, a ma osobowość i jest sexy… Ania Przybylska. Seks w pełnej krasie, zgrabna, piękna, błyskotliwa, po aktorsku inteligentna…”
(Ania przerywa) Żebrowski. Dla mnie to protekcjonalne, przykryte komplementami, hasło: „Pisarze do piór, a operatorzy do kamer”. Nie znam faceta, ale jak przeczytałam cały wywiad, w którym opluwa swoje środowisko, opowiada, że się izoluje i twierdzi, że nie gra w serialach, bo grać w nich nie potrafi, to ręce mi opadły. Zresztą nie tylko mi, bo czytaliśmy ten tekst na planie i cała ekipa była zażenowana. Dżentelmen nie mówi takich rzeczy o kobiecie. Kompleksy, po prostu, kompleksy… On jest chyba jedyną osobą w branży, która ma problem z aktorami bez szkoły aktorskiej.
Nikt nie wypominał ci braku dyplomu?
Nigdy. Henryk Machalica pocałował mnie kiedyś w rękę i powiedział, że jestem wielką artystką, a szkoła aktorska mogłaby zabić we mnie to, co najlepsze. Wtórowali mu wielcy aktorzy i reżyserzy. I szczególnie ci drudzy odradzali mi szkołę. Grałam bardzo dużo i w międzyczasie założyłam rodzinę. Też bardzo szybko. Dalej wszyscy znają tę historię. Nie było czasu na szkołę. Nie pogodziłabym wszystkiego. Ale po 14 latach ciężkiej pracy wiele się nauczyłam. Przede wszystkim spotkałam wielu fajnych, mądrych, doświadczonych, zdystansowanych ludzi na tej drodze. Nad warsztatem aktorskim pracuje się do końca swoich dni.
Zdążyłaś w ogóle „zwyczajnie” popracować, zanim zostałaś nastoletnią aktorką?
W drugiej klasie liceum zgłosiłam się do agencji modelek. Bywałam hostessą, chodziłam też na pokazach Wiganny Papiny i Michała Starosta. Fotomodelowałam w różnych gazetkach modowych, na przykład prezentowałam zimowe ciuchy w środku lata. Grałam też w teledysku w reżyserii Lecha Nowickiego. Obawiam się, że to było… disco-polo (śmiech). Na modelkę jednak byłam za niska, mimo że do najniższych nie należę. Po niecałych dwóch latach w agencji zgłosiłam się na casting do Ciemnej strony Wenus i tak już zostało.
Byłaś wtedy niepełnoletnia.
Umowę podpisywała moja mama.
Zgodziła się na sceny rozbierane?
Nie czytała scenariusza. Nie chciała. Podpisała od razu. Wiedziała, że aktorstwo jest moim największym marzeniem od dziecka, i że jeśli mi nie pozwoli, zrobi mi największą krzywdę. Przecież ja spędzałam po kilka godzin dziennie w kiblu – „grając”. Dziesięć lat gadałam do siebie.
Brzmi to trochę chorobowo…
Zawsze uważałam aktorstwo za lekki objaw choroby schizofrenicznej. Ten nieustający dialog, który odbywa się w mojej głowie – to chyba nie jest do końca normalne. To ciągłe gadanie o sobie w trzeciej osobie per „ona”. Jakoś muszę się stymulować do grania. A jeśli chodzi o te sceny, to uruchamiam w głowie plik pod tytułem Jenna Jameson.
Czyli kiedy grasz sceny erotyczne z facetami, myślisz o porno-aktorkach?
(Śmiech). Chyba tak, bo stymuluje mnie to, co tam robią. A faceci są na ogół obleśni. Lepiej jak w ogóle nie widać ich twarzy.
Kiedyś, żartując, powiedziałaś, że jedyne, czego nie zagrasz, to scena seksu ze zwierzętami.
Tak? To wyobraźmy sobie, że dzwoni Ridley Scott i proponuje tytułową rolę w wielkiej produkcji pod tytułem „Caryca Katarzyna”. I co wtedy? Przecież bym nie odmówiła… Byłby koń, byłabym ja, głębokie spojrzenia w oczy, a po chwili wyciemnienie kadru (śmiech).
No właśnie. Z dobrze poinformowanych źródeł wiemy, że na planie lubisz poświntuszyć…
To fakt, świntuszę non stop. A do tego sporo przeklinam. Wiem, że nie wypada. Ale mnie to naprawdę odstresowuje. I uwielbiam rozbawiać ekipę.
To zrób i na nas wrażenie. Opowiedz jakiś świński dowcip.
Blondynka ubrała się na bal maskowy. Cała na biało: białe włosy, biała szminka, paznokcie, kiecka, buty, biały puder na buzi. Zgarnęła wszystkie nagrody. Wreszcie ją pytają: „Ty, blondynka! A za co się przebrałaś?”. „Jak to za co? Za ząb!”. (Ania wskazuje dłonią poniżej pępka) „A tu jest próchnica!” (śmiech). A znacie najlepsze spalenie dowcipu na świecie? To autentyk z planu. Znana aktorka opowiada kawał znanemu aktorowi. „Co to jest: Żyd wsadzony w drzwi?”. „Nie wiesz? Poddajesz się? Wizjer!”. Następuje jej rechot, a on nieśmiało pyta: „Chyba Judasz?”.
(Wybuch śmiechu). Wiemy na pewno, że tym aktorem nie był Wojtek Mecwaldowski. W tym numerze będziesz ty i on.
Skoro to numer 3D i jestem w nim ja i Mecwal, to gdzie ta trzecia „D”? (śmiech). To jest wariat! . Ma tak genialne poczucie humoru, że zmiękcza mnie zupełnie. Grałam gościnnie w 39 i pół i tam się poznaliśmy. Momentami myślę, że jest po prostu psychiczny. I cholernie mi się to podoba. Wojtek zrobi wszystko. Powiedzcie mu: „Zeskocz z tego wieżowca na golasa”, to on się rozbierze i skoczy. Mam słabość do takich facetów.
Tak jak do Kubusia Puchatka? Powiedziałaś kiedyś, że mogłabyś pójść z nim do łóżka. Tylko czy wiedziałaś, że Kubuś to tak naprawdę dziewczynka – Winnie the Pooh.
Nie mam z tym problemu. Uwielbiam kobiety i nie ukrywam, że bardzo mi się podobają. Ale biseksualna nie jestem. Jestem po prostu wrażliwa na piękno.
A którą ze swoich koleżanek chciałabyś zobaczyć na naszej rozkładówce?
Ostatnio podoba mi się Ania Dereszowska. Uważam, że tworzyłybyśmy idealną parę. Ona jest bardzo kobieca, zmysłowa, a ja mam w sobie dużo pierwiastka męskiego.
Podobnie ma Agnieszka Grochowska.
Darek Gajewski, jej mąż, stwierdził, że mogłybyśmy zagrać siostry. Podobnie szybko mówimy, chodzimy, mamy taką samą energię. A do tego jesteśmy do siebie podobne.
I obie jesteście chłopczycami.
Zgadza się. Zawsze taka byłam, dlatego nie mogę pojąć rankingów, w których wygrywam i jestem obwoływana seksbombą albo całkowicie wyjątkową boginią seksu! To do mnie nie pasuje, bo u nas w domu obowiązuje „szatniarska” bajera. Lubię piłkarskie poczucie humoru – ten rodzaj prymitywizmu, cynizmu i przaśności. Kocham żarty sięgające dna. Uwielbiam też parodiować piłkarzy. Jestem w tym naprawdę dobra. Znacie ten gest – „piłkarską przerzutkę”? (W tym momencie Ania wstaje i „przerzuca” jądra z nogawki do nogawki, a my padamy ze śmiechu na podłogę – przyp. aut.).
Jakie są inne specyficzne cechy piłkarzy?
Niektórzy piłkarze świszczą. Mówią, jakby nie otwierali ust . Znam tylko dwie świszczące grupy zawodowe – raperów i piłkarzy.
Czy Jarek (Bieniuk – piłkarz Widzewa, partner Ani – przyp. Red.) nauczył cię chociaż, co to jest spalony?
Oczywiście, ale on i tak twierdzi, że na ten rodzaj wiedzy jestem odporna. Wyżej nie podskoczę. Lubię oglądać polskie mecze, ale Reale, Barcelony i Intery już nie dla mnie. Grają za szybko i za dobrze – niczego nie łapię.
W takim razie powiedz, kto jest dla ciebie Colinem Farrellem piłki nożnej.
Kiedyś bardzo mi się podobał łysiunieńki Ljungberg. Ładny, uroczy i słodki jest Ebi Smolarek, taki „synuś”. Z chęcią powoziłabym go w wózku. Ale zawsze najnajnajlepszy będzie Zinedine Zidane. Bo jest rodzinny, pali papierosy i wyjechał z głowy Materazziemu. Zresztą mało brakowało, żebyśmy się poznali. Oboje mamy kontrakty reklamowe z tą samą firmą i był pomysł jakiejś akcji charytatywnej, w której mieli uczestniczyć on, ja, Isabella Rossellini i Matthew McConaughey.
Co myślisz o Dniach Cipki?
Super! Ale jak je świętować? Raz w roku z gołą zofią paradować po Piotrkowskiej? Chyba zacznę namawiać wszystkie swoje koleżanki. Mogłybyśmy pokazać kilka zofii naraz. Obawiam się jednak, że to inicjatywa feministyczna.
Intuicja cię nie zawodzi.
Szkoda, że zawłaszczyły taką fajną nazwę. Ja się feministką nie czuję. Na przykład jeśli chodzi o parytet, to wiem, że jest potrzebny, ale wolę, żeby to inne walczyły o moje prawa. Wynika to pewnie z faktu, że dużo mi się w życiu udało. Poza tym męskie towarzystwo sprawia mi dużo radości. Uwielbiam władzę reżysera na planie. I mojego „Pana” w domu. Tę męską dominację (śmiech).
To opowiedz trochę o władzy reżyserskiej. Kto najlepiej tobą władał?
Chcielibyście wiedzieć, co? Kiedyś Bogusław Linda opieprzył mnie, gdy grałam w Sezonie na leszcza: „Po chuj robisz takie wielkie oczy? To nie jest kolejny odcinek Złotopolskich. Masz za duże gały, żeby się tak wyłupiać”. Lubię takie proste wskazówki. Wielkim autorytetem jest dla mnie Piwowarski, który mnie znakomicie stymuluje. Potrafi mi tak nawrzucać, tak obrazić albo takie świństwa mówić do ucha. To wariat, który zna życie. Umie nakręcić aktorki, jak nikt inny. Kiedy widzi, że jestem znudzona, to na maksa zaczyna komplementować Dereszowską. Na głos mówi, jak super wygląda i dobrze gra, a kątem oka patrzy, jak ja na to reaguję. Wie, że musi mnie to zmobilizować. Dla mnie on jest prawie jak ojciec. Pamiętam jak w naszym pierwszym filmie dał mi klapsa w tyłek. Graliśmy trudną scenę na placu Trzech Krzyży i cały czas zasłaniałam Agnieszkę Wagner w kadrze. Podszedł, włoił mi parę ostrych klapów i powiedział: „Jeszcze raz mi ją zasłonisz!”. Poryczałam się i chlipałam: „Nawet mój tata nigdy mnie tak nie zbił…”. Oczywiście potem przeprosił, kupił różyczkę i tak dalej. Niektórym by się to nie podobało, ale ja uważam, że sztuka przyciąga wariatów. I potrzebuje wariatów. Radek Piwowarski poza tym jest cudny, bardzo dowcipny i dobry. Nie umiem się na niego gniewać.
Na ciebie też podobno ciężko się obrazić.
Konrad Niewolski niedawno mi powiedział: „Anka, co byś nie zrobiła, ciebie i tak wszyscy będą lubić”.
Czy sąsiedzi nadal wieszają ci chleb na klamce?
Już nie, ale to było piękne. Możliwe tylko w małej aglomeracji takiej jak Wronki. Bardzo lubiłam ten małomiasteczkowy klimat a la Ranczo Wilkowyje. Potrafiłam się tam odnaleźć.
A jak mieszkało się w Antalyi?
Bosko. Szkoda tylko, że nie daliśmy rady sobie pojeździć, pozwiedzać. Turcy są szurnięci na punkcie piłki, więc Jarek miał w klubie jak w koszarach: czteromiesięczne zgrupowania i totalny brak czasu wolnego. Między innymi dlatego nie przedłużył kontraktu. Kumplowaliśmy się z rodziną Oscara Cordoby (kolumbijski bramkarz – przyp. aut.) i z innymi sąsiadami z naszego osiedla – cudzoziemcami mieszkającymi w Antalyi z powodów zawodowych.
Obcowanie z turecką kulturą macho bywało uciążliwe?
Nie rozumiałam, dlaczego wzbudzam sensację swoim porannym joggingiem. Małolaci na mój widok stawiali motocykle na jednym kole. Po pewnym czasie poszłam więc po rozum do głowy i zaczęłam zakładać biustonosz pod t-shirt. Ale to gorące, śródziemnomorskie słońce rozbudzi każdego. To normalne, że południowcy mają taka naturę.
Dalej sobie powtarzacie z Jarkiem, że jest podrzędnym piłkarzyną, a ty marną aktorką?
Cały czas. To bardzo dobrze wpływa to na nasz związek. Oboje mamy podobne poczucie humoru i lubimy sobie dogryzać… Ale błagam, tylko nie kończcie tej rozmowy w taki sposób!
Podpowiedz nam w takim razie, jak mamy skończyć.
Janek Frycz kiedyś powiedział do mnie: „Ty w ogóle nie masz wnętrza. Ty jesteś, kurwa, za ładna”. Uwielbiam go, nie tylko za to.
—
Na skróty:
Jako nastolatka byłam zakochana w Michaelu Jacksonie. Potem był Van Damme, który okazał się za mały, a do tego kokainista. Na plakatach wisieli też Johnny Depp, Dolph Lundgren i Julia Roberts.
Po jednej lampce wina świetnie czyta mi się scenariusze.
Do dziś pamiętam swój „występek” w Złotopolskich. Któregoś razu, mając lat 20, zwyczajnie się upiłam. Na planie były czyjeś imieniny bądź urodziny – prawdziwa zmora dla tych, którzy chcą być trzeźwi. Grając z Piotrkiem Szwedesem i Piaskiem byłam tak totalnie rozluźniona, że wszyscy pękali ze śmiechu. Dziś wiem, że na nietrzeźwość mogą sobie pozwolić tylko wielcy aktorzy.
Nie lubię swojego głosu, a niektórzy się nim zachwycają. Może nie wiedzą, że jak się śmieję, to skrzeczę.
Tatuaże i piercingi mnie obrzydzają.
Lubię niegrzecznych chłopców i tak już zostanie.
Jechałam samochodem z dwuipółletnią córeczką. Dodatkowo byłam w ciąży. Na drodze totalny korek. Za mną stał Opel Kadett z polskimi Bobami Budowniczymi na pokładzie. Pewnie wracali z roboty z Niemiec. Z samochodu wysiadł facet w bardzo dekatyzowanej katanie i bardzo dekatyzowanych spodniach. Wysiadł, żeby się wysikać. Był wysuszony jak papieros. Widziałam go dokładnie w bocznym lusterku. I raptem! To, co się wysypało i zawisło w rejonach kolan po prostu mnie przeraziło. Zamarłam. Zaczęłam sobie wyobrażać, choć bardzo nie chciałam, jak to coś wygląda w zwodzie. Ten pan musiał wtedy tracić przytomność. Od razu zrobiło mi się żal wszystkich przydrożnych tirówek. Już do samego domu widziałam tylko tego dyndającego kutaska, który mówił do mnie: „Skręć w prawo” albo „Skręć w lewo” (śmiech).