Marcin Dorociński
PLAYBOY nr 2, 2009 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Kiedyś powiedziałeś, że jest pewna rzecz, której nie zrobisz na pewno, by dostać rolę.
Nic się nie zmieniło. Nie uciąłbym sobie ręki i nie zrobił loda, a propozycję zrobienia tego ostatniego miałem. Jeżeli sugerujecie coś a propos duetu Saramonowicz/Konecki – oczywiście jesteście w błędzie. Propozycja występu w Idealnym facecie dla mojej dziewczyny była tylko i wyłącznie zawodowa (śmiech).
A czy film jest zawodowy?
Nie wiem, jeszcze nie widziałem. Jestem ciekaw, jak chłopaki go zmontowali. Na planie dostałem sporo przypadkowych ciosów w głowę i w inne części ciała, więc mam nadzieję, iż mój trud nie poszedł na marne. Scenariusz wydawał mi się obiecujący.
Nam też się tak wydaje. Skoro Tomasz Kot gra aktora porno…
Jemu akurat moja postać się nie przygląda. Na castingu do filmu erotycznego pojawiam się, mając inną motywację. Mianowicie ścigam białego królika, którym jestem zafascynowany, granego przez Magdę Boczarską. Nie mam za sobą doświadczeń postaci Tomka, czyli grania z owcami w filmach dla dorosłych.
Czy Krzysztof Globisz w realu mógłby – tak jak w filmie – zostać naczelną feministką kraju – „Polką Roku”?
Dla mnie Krzysztof jest świetnym aktorem i tyle. Nie chce mi się wyobrażać go sobie jako feministki – na kit mi to? Chyba mylą się wam rzeczywistości.
Postaramy się już dalej tak nie mylić (śmiech). Powiedz nam, dlaczego twój ojciec twierdził, że masz dwie lewe ręce i na jego zawód – kowala kompletnie się nie nadajesz?
Bo był ambitny i niecierpliwy. Chciał, żebym wszystko robił szybko i świetnie. Żebym był geniuszem. Ale chyba każdy ojciec tak ma.
Nigdy nie chciałeś być policjantem jak twoi starsi bracia?
Nie, bardziej rajcowała mnie straż pożarna. W wieku 10 lat byłem członkiem OSP, odpalałem motopompy i skakałem z wężem przez płotki. Chciałem złożyć papiery jednocześnie do SGPS (Szkoła Główna Służby Pożarniczej – przyp red.) i na geodezję. Po prostu bałem się, że nie dostanę się do szkoły aktorskiej, a tak naprawdę nie wiedziałem, co chcę robić w życiu. Pobujałem się trochę i… zostałem aktorem.
To „bujanie się” było zaskakująco ciekawe. Najpierw zostałeś technikiem obróbki skrawaniem.
Do tego też miałem lewe ręce, jak do wszystkich spraw technicznych. Dogniatanie wałów korbowych i pracę na przeciągarce podczas praktyk w FSO wspominam jako abstrakcyjne i potwornie nudne zajęcie. Szanuję i podziwiam tych, którzy mogli tak przez trzydzieści lat. Ja podczas pracy myślałem tylko o koleżankach, kawie zbożowej i kanapkach.
A o grzybkach nie myślałeś?
O nich myślałem wcześniej, gdy sortowałem je w przetwórni owocowo-warzywnej. Zbierałem też ziemniaki, cebulę i ogórki.
Oraz pochwały za dobrą grę w piłkę nożną, ręczną, siatkówkę i koszykówkę. Komu kibicował młody Dorociński?
Milanowi z Gullitem, Rijkaardem i van Bastenem. A w Polsce głównie reprezentacji. Byłem wtedy bardzo mocno nastawiony na sport. Chwilami nawet żałuję, że nie zostałem piłkarzem.
Nie można mieć wszystkiego. I tak regularnie występujesz w RAP-ie. Z kim ostatnio grałeś?
Z byłą jedenastką Legii z Ligi Mistrzów: Zielińskim, Podbrożnym, Piszem, Kucharskim i całą resztą. Fajnie było popatrzeć, jak się gra w piłkę. Szczerze mówiąc, niewiele mogłem zrobić. Poza tym koledzy Dziekanowski i Kosecki nie za bardzo mi podawali…
Zawsze z tego słynęli.
„Dziekan” zrobił wyjątek w 1999 roku, kiedy podał mi, a ja strzeliłem jedynego gola w meczu przeciwko włoskim artystom.
Słyszeliśmy, że ty jako piłkarz również nie grzeszysz koleżeństwem.
Zaskoczę was, ale im jestem starszy, tym bardziej lubię podawać. Dzisiaj asysta często cieszy mnie bardziej od strzelonej bramki.
Wróćmy do twoich przedaktorskich losów. Na ostatnim roku studiów i tuż po ich ukończeniu lekko ci chyba nie było.
Robiłem różne rzeczy, bo nie miałem pracy w zawodzie. Po szkole na przykład pracowałem jako kelner w „Qchni Artystycznej”. Jako „kelner-pierdoła”, bez talentu i pasji do tego zawodu. Facet, w którego dzisiejszy szef kuchni „Cafe Kulturalnej” rzucał nożem (śmiech). Żaden szanujący się kucharz nie lubi, gdy kelner pogania go z gotowaniem. Ja pogoniłem i obok głowy przeleciał mi wielki kuchenny nóż, który wbił się w drzwi.
Stałeś też na bramce w klubie „Blue Velvet”.
Bez przesady. Sprzedawaliśmy tam z kolegą bilety i robiliśmy naleśniki. Raczej nie byliśmy do awantur.
A jak radziłeś sobie przy prezentacjach szamponu i golarki?
Stresowałem się, bo nie umiem takich rzeczy robić zawodowo. To były spotkania dla dziennikarzy. Wychodziłem przed gremium i nawijałem: „Dzień dobry, przedmiotem naszego spotkania jest kwestia taka i taka. Powiemy sobie, dlaczego ten szampon jest super fajny”.
Podobnie stresowałeś się, gdy prowadziłeś program „Jazda kulturalna” w TVP?
Kompletnie do tego się nie nadawałem. Zastępowałem kolegę – byłem trochę takim kwiatkiem do kożucha dla Agnieszki Iwańskiej. Program był „na żywo”. Wszystkich gości, przychodzących do studia, głównie słuchałem, a w słuchawkach krzyczano – „zadaj, chłopie, jakieś pytanie”. Agnieszka często ratowała mnie z opresji. Podsumowując, dziennikarz był ze mnie żaden.
Potem zagrałeś w reklamie.
Pięknie się uśmiechałem, zachwalając jedną z czekolad.
Dzisiaj już nie musisz niczego zachwalać. Jesteś na swoim miejscu. Ale nie wierzymy, że nie masz problemów związanych z rozpoznawalnością.
Tylko jeden, jedyny raz na Mazurach przysiedli się do stołu panowie w stanie wskazującym. Interesowała ich przede wszystkim moja znajomość z Weroniką Rosati. Powiedziałem im, że jest bardzo dobrą aktorką i fajną dziewczyną. Chyba im to nie wystarczało, więc się przesiadłem. Nie miałem ochoty na dalsze dyskusje.
Czy twoi bracia podśmiewali się z ciebie po „Pitbullu”?
Nie. Był szacunek. Z tym nie ma żartów. W całej Polsce policjanci traktują mnie jak swojego – zwierzają się i opowiadają o swoich przeżyciach. Mnie to wzrusza, i to bardzo.
Słyszeliśmy, że gdy w Katowicach w barze nie poznał cię nikt – wzruszony nie byłeś.
To śmieszna i jednocześnie smutna historia. Graliśmy wtedy z Erykiem Lubosem w Boisku bezdomnych. W przerwie zdjęć w pełnej charakteryzacji, umorusani i w upieprzonych ciuchach, poszliśmy do kawiarni napić się gorącej herbaty. W trzech miejscach kelnerzy nie chcieli nam niczego sprzedać. Jakbyśmy mówili po chińsku – w ogóle nas nie rozumieli. Dopiero w czwartej knajpce dostaliśmy herbatę na wynos.
Z tego co wiemy, nie wyglądałeś wtedy zbyt przyjaźnie. Byłeś cięższy o 16 kilogramów i spuchnięty na twarzy.
Zgadza się. Postanowiłem porządnie przytyć do roli, w związku z czym zacząłem więcej pić. A kiedy piję alkohol, to mam ogromny apetyt i dużo jem. Tak więc picie wódki pomogło mi nabić wagę. Jednak nie wyobrażajcie sobie, że piłem jakieś nieludzkie ilości. Ot, tak dla przyjemności. Może trochę większej niż zwykle (śmiech). Nie było jednak mowy o takim upijaniu się, żeby na następny dzień nic nie pamiętać.
Ponoć schudłeś równie szybko, jak przytyłeś?
W cztery miesiące. Wkręciłem się znowu w siłownię i przygotowuję się do dwóch kolejnych filmów, w których mam grać postawnych, silnych facetów.
Zdradzisz coś więcej?
Jedna rola jest dla faceta o posągowej sylwetce, a druga dla gościa, który dużo przeszedł. Na razie idę w kult ciała (śmiech). Mam nawet indywidualnego trenera. Przeszliśmy już okres zrzucania wagi, teraz budujemy masę mięśniową. Za chwilę uderzymy w odżywki. Trochę mnie to rajcuje.
Ciebie w ogóle rajcują zmiany fizyczne. A gdybyś miał zagrać kobietę?
Chcecie się dowiedzieć, czy przyszyłbym sobie piersi?
Powiedzmy, że miałbyś zagrać transwestytę. Jakbyś się przygotowywał?
To zależy, ile miałbym czasu. Poza tym musiałbym wiedzieć, czy pieniądze za taką rolę zrekompensowałyby mi i mojej rodzinie to, że z pewnością na jakiś czas podupadłbym na zdrowiu. Ale jeżeli scenariusz byłby artystycznie wartościowy, z chęcią podjąłbym się takiego wyzwania.
Tak jak ostatnio w Londynie?
Chociażby. Byłem tam w wakacje, by zagrać główną rolę w krótkiej, 40-minutowej fabule Jamesa Rogana, który napisał do mojej agencji, że po obejrzeniu „Pitbulla”, chciałby mnie zaangażować w swoim filmie. Odmówiłem, bo żona była w ósmym miesiącu. W domu jednak przekonała mnie, żebym jechał i oczywiście, jak zwykle, miała rację. To była bardzo fajna przygoda.
Powiedz nam, kiedy ostatni raz ktoś przez ciebie płakał?
Dzisiaj, bo umówiłem się z wami (śmiech). Nie lubię, jak wychodzę z domu, a synek mówi: „Nie uciekaj tata, nie uciekaj…”.
Rozumiemy. W ramach przeprosin możemy w prezencie podarować twojemu synowi roczną prenumeratę PLAYBOYA.
To jak w tym kawale o złym uczniu… Ojciec zaprosił syna, który się źle uczył, na balangę. Postawił na stole flaszkę. Zaczęli pić. Ojciec wyciągnął fajki. Zapalili. Potem tata wręczył synowi PLAYBOYA. Ten rozluźniony ogląda, ogląda i wreszcie pyta: „Tato, kto posuwa te wszystkie laski?”. A ojciec na to: „Prymusi, synu, prymusi…”.
Skoro tak dobrze nam się rozmawia w PLAYBOYU o PLAYBOYU, to może byś nam podszepnął, które dziewczyny chciałbyś zobaczyć na naszej rozkładówce?
Trudno mi powiedzieć. PLAYBOYA kupiłbym pewnie, gdybym na okładce zobaczył rozebranego do rosołu Bugatti Veyrona (śmiech). Prawda jest taka, że oglądam raczej „Top Gear”, a nie wasze nagie laski.
Czyli podniecają cię bardziej samochody?
Zdecydowanie. A najbardziej ciężarówki sportowe. Wyścigowy ciągnik siodłowy to jest to. W parę sekund rozpędza się do setki. Kilka lat temu miałem okazję jechać takim potworem z grupy MacLaren-Mercedes.
Jak udało ci się załatwić taką przejażdżkę?
Tajemnica (śmiech).
Za to tajemnicą nie jest to, że często masz ochotę pobić reżysera. Kiedy ostatnio?
Nie pamiętam. Chyba trochę mi już przeszło. Zestarzałem się. To się zdarzało w teatrze, kiedy próby się przeciągały i nic nie można było urodzić. Takie tam konflikty artystyczne (śmiech).
Na koniec chcemy wrócić do początku. Skoro tak wprost powiedziałeś o propozycji zrobienia laski za rolę, to my pójdziemy dalej i spytamy, jak dużo miałeś już takich propozycji.
To był jedyny przypadek, ale niestety po pewnym czasie… powtórzony.
—
Na skróty:
Do 25. roku życia nie paliłem i bardzo mało piłem.
Byłbym świetnym taksówkarzem-spowiednikiem.
Moja suka „Sukienka” jest popieprzona, ale kto nie jest.