Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Wojciech Mecwaldowski

PLAYBOY nr 7, 2010 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Krzysztof Gajewski i Maciej Szal


Złapaliście mnie w doskonałym momencie. Jestem świeżo po obejrzeniu projektu artystycznego mojej koleżanki, która zrobiła zdjęcia kilkudziesięciu wagin. Większość, które oglądałem, była natural, bez depilacji. To akurat tragedia. Słyszałem zresztą, że w Berlinie zaczyna się moda na zapuszczanie włosów pod pachami. Dramat.

Dobry początek. Sami lepiej tego byśmy nie wymyślili.

No jakoś musiałem zagadać, bo jestem potwornie zestresowany. Rozmowa dla PLAYBOYA! Jak zadzwoniliście, to pomyślałem: „Ja pierdolę, kurwa nie wierzę!”. Co za zaszczyt!

Dla nas to na pewno większy zaszczyt.

Nie sądzę. Zbieram PLAYBOYE. Nie mogę uwierzyć, że z wami gadam. To chyba sen. Jak miałem 8 lat, na werandzie znalazłem gazetę typu PLAYBOY, w której zobaczyłem pięknie zbudowaną, nagą kobietę w dżungli. Nie mogłem wyjść z podziwu. Nagle na werandę wszedł mój tato i usiadł przy mnie. Wziął bez słowa pismo, położył na swoim lewym kolanie i zaczął w ciszy ze mną oglądać. Każda przerzucana przez niego strona jak cegła uderzała w moje prawe kolano. Myślałem, że się posram ze strachu. W połowie oglądania powiedział: „Podziwiaj synu piękno kobiety”. Obejrzeliśmy w ciszy do końca, zamknął i wyszedł.

A ty?

A ja już wiedziałem, o co chodzi (śmiech). Kiedy miałem 12 lat, skołowałem od kumpla pierwszego polskiego PLAYBOYA. Dziś mam ich setki, prawie wszystkie polskie i wiele zagranicznych. Zajmują bardzo dużo miejsca. Do tego wszystkie płyty DVD z blondynkami i brunetkami… Oj, panowie, radość ma ogromna, że tu z Wami siedzę.

Która sesja w historii PLAYBOYA zrobiła na tobie największe wrażenie?

Nie pamiętam, jej nazwiska. Blondynka. Amerykanka. Brała prysznic. Zdjęcie z profilu. Piękna buźka, piękne, trochę sztuczne piersi. Cudowne, chyba naturalne usta. Okrągła pupa. I ten układ nóg. Zapamiętałem głównie ten perfekcyjny układ nóg! Zdjęcie z 2003 lub 2004 roku.

A zapamiętałeś jakieś sesje polskich dziewczyn?

Pamiętam Liszowską, Książkiewicz, Łukomską i Anię Przybylską.

Fajnie. Bo wywiad z Anią będzie w tym samym numerze.

Piękna kobieta. Ma specyficzne, żenujące poczucie humoru, które uwielbiam.

A chciałbyś dla nas zrobić jej trzecią rozbieraną sesję? Słyszeliśmy, że świetnie fotografujesz.

Z wielką przyjemnością (śmiech). Tylko zrobiłbym to na swój sposób. W pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnej – pod wodą w 3D. Lub na krześle. Na razie robię portrety komórką. Głównie ludzi z show-biznesu. Mam nadzieję, że w tym roku wydam album. Fotografia komórkowa jest świetna. Zresztą mam to w genach. Po dziadku, babci i ojcu, którzy byli fotografami. Dziadek zresztą fotografował panie również saute. Wiem, bo na strychu znalazłem ponad sto tysięcy jego negatywów!

Sto tysięcy?!

Dziadek miał w Kłodzku zakład „Foto Mecwaldowski”, który działał od 1945 do 2000 roku. Tato od razu po szkole zaczął pracować u swojego ojca. Pracowała tam też babcia – retuszowała zdjęcia.

Co się stało z tym zakładem?

Jest tam teraz mieszkanie. Mamy fajnych sąsiadów.

Czyli całe dzieciństwo mieszkałeś drzwi w drzwi z pracownią fotograficzną?

Tak. Kiedy dziadek fotografował fajne laski, to zawsze mnie wołał. Niby do pomocy. Ale tak naprawdę po to, żebym sobie popatrzył (śmiech). Robił piękne zdjęcia. Pasję przejęła po nim moja młodsza, przezdolna, siostra. Ma 22 lata i już jej zaproponowali pracę w Londynie.

Jednym słowem – wyłamałeś się z tradycji rodzinnej.

Za bardzo mnie nosi, mam klasyczne ADHD. Jak zobaczyłem Louisa de Funesa, wiedziałem, że nie mogę robić nic innego. On, wraz z Kaczorem Donaldem i Chaplinem są najwięksi. Od zawsze chciałem być aktorem. Jako dzieciak uczyłem się płakać na zawołanie. Albo w łazience, trzymając w ręce szampon mamy, udawałem, że właśnie odbieram jakąś nagrodę – niekoniecznie Oscara. Często po obejrzeniu filmu szedłem do kibla, żeby odegrać scenę, która mi się spodobała. Po pewnym czasie nauczyłem się nie tylko płakać na zawołanie, ale też i wymiotować. Któregoś razu na planie etiudy filmowej kumpel reżyser spytał mnie, jak zareaguję na to, że mnie postrzelili i mam dziurę w brzuchu, flaki te sprawy. Powiedziałem, że pewnie bym puścił pawia „Tak po prostu?”. „No, tak” – i puściłem pawia. Strasznie się podjarał. „Kamera, kurwa, kamera…, kręcimy”. Dali mi kubek pomidorowej chińskiej dla lepszego efektu. I jeszcze bezy. Cały gotowy stoję i czekam na „akcja”. Kamera ruszyła i… nie mogę. Próbuję, próbuję i nic. Nagle słyszą zza kamery „błagam, rzygaj… kurwa Stop!”, bo szkoda taśmy. I oczywiście w tym momencie pooooooszło. Walnąłem pięknego bełta z chińskiej pomidorowej i bezy. Filmowego po prostu (śmiech).

Co jeszcze robisz na zawołanie?

Mam sztuczki w genach. Mój wujek – Jurek, jest jednym z najsłynniejszym iluzjonistów w Polsce. Ma pseudonim „Caroni”. Ale wracając do aktorstwa… Wiecie, kiedy moje dziecięce pojęcie o tym zawodzie legło w gruzach? W trakcie próby do mojego debiutu teatralnego, w spektaklu Krystiana Lupy Azyl w Teatrze Polskim. W pierwszym akcie miałem tam tylko spać. I akurat byłem tak cholernie zmęczony, że autentycznie zasnąłem. Obudziło mnie szarpnięcie za ramię. Słów Lupy nie zapomnę do końca życia: „Bardzo dobrze, tylko prawdziwiej śpij…”. Naprawdę, otworzyło mi to oczy na ten zawód. W teatrze nie wystarczy być. Nawet śpiąc, trzeba zagrać spanie. W kinie co innego.

Ustalmy jedną rzecz, bo różni ludzie różnie twierdzą. Jesteś z Kłodzka czy z Wrocławia?

Urodziłem się w Dusznikach, a wychowywałem w Kłodzku. Mieszkam we Wrocławiu i Warszawie. Od razu chciałbym też sprostować, że nie urodziłem się 1 stycznia, jak jest napisane w Wikipedii tylko 5 kwietnia. W tak zwanej wczesnej młodości obracałem się w kłodzkim towarzystwie sportowym, czyli dresiarskim (śmiech). Nosiłem niemiecki dres, a zeszyty kładłem do reklamówek Big Stara i Mustanga. Pamiętam, że im nowsze reklamówki, tym większy był szacun w szkole. Dawałem radę, bo miałem kuzynkę w Big Starze.

Do jakiej szkoły wtedy chodziłeś?

Do czteroletniego liceum konserwacji i renowacji zabytków architektury. Właściwie to był dział sztukatorski przy budowlance. Od czasu do czasu siedziałem w dziwnych miejscach i wystukiwałem młoteczkiem skrzydełka, oczki i uszki kościelnym aniołkom. Miałem wykłady z odlewów. Zdarzały się też praktyki na budowach, które ze sztukaterią nie miały nic wspólnego. Kiedyś woła mnie facet: „Mecifoski”. Ja mówię: „Mecwaldowski”, a on na to: ” Jeden chuj! Słuchaj: sześć metrów na metr i głębokość na metr. Rów”. Patrzę się i nie wierzę: „Ale to jest beton”. „Tak, Mecifoski, to jest beton”. I poszedł. Ryłem kilofem i młotem pneumatycznym. To był jeden z najcięższych dni w moim życiu.

Czego słuchałeś jako dresiarz?

Głównie techno, ale ponieważ trzeba było jakoś imponować dziewczynom, udawałem, że jestem fanem New Kids on the Block. Miałem ich naklejki na deskorolce. Szukałem też ultraszpanerskich dresów na zatrzaski – były praktycznie nie do zdobycia. Nażelowane włosy zaczesywałem do przodu, a potem robiłem przedziałek. Wszystko po to, żeby na głowie mieć zawodową „mewę”. Do tego srebrny kolczyk i koniecznie złoty łańcuszek, wyłożony na obcisłej koszulce. W krótkim filmie Dresiarskie walentynki (do obejrzenia na YouTube – przyp. aut.) zagrały moje prywatne dresy. W ogóle wprowadziłem tam dużo własnych doświadczeń.

Kiedy zrzuciłeś dres?

Jakoś w trakcie liceum. Wcześniej nie wypadało, bo przez 10 lat grałem w amatorskich ligach koszykarskich. Chciałem być Scottiem Pippenem i grać dla Chicago Bulls. Łapałem za obręcze, szalałem. Wypadek na parkiecie spowodował, że przestałem rokować. Wygięło mi nogę, skręcenie stawu kolanowego, naderwane więzadła, urwana łękotka, kolano nadawało się pod nóż. Masakra, ale dzięki temu miałem przynajmniej wojsko z głowy. Pamiętam, że bałem się, że w trakcie operacji obetną mi jaja. Kumpel nastraszył mnie, że to się zdarza. Jak na sali operacyjnej lekarz kazał mi ściągać majtki, krzyczałem, że chodzi o kolano. „Wiem, ale takie są procedury”. Zasłoniłem ptaka rękami i czekam. Raptem wchodzą cztery praktykantki. Wszystkie jakby wyjęte z niemieckich pornosów. Poprosiły mnie, żebym dał jedną rękę do kroplówki, a drugą pod ten czytnik na puls. Byłem przerażony. Dostałem blokadę w kręgosłup i nic nie czułem. Na sali pooperacyjnej przypomniałem sobie, co mówił kumpel, zacząłem sprawdzać, czy wszystko mam na miejscu. Ściskałem, ściskałem i nic. Nie miałem czucia. Wreszcie podniosłem się na rękach i zobaczyłem, że wszystko ok. Uff… Ale żebyście wiedzieli, jak potem bolały mnie jądra!

Czyli kariera koszykarska skończyła się brutalnie.

Byłem za mały na koszykarza i nie na tyle dobry. Ale wiecie co? Zazdroszczę takim prawdziwym dresiarzom…

Czego?

Łatwości wyborów. Dla nich wszystko jest proste: albo białe, albo czarne. Nie pierdolą się, nie rozkminiają. „Będę, ręczę”. I o to chodzi. Albo jesteś, albo cię nie ma. Duży szacun.

Ty w „czasach dresiarskich” też łatwo wybierałeś?

Tak, a do tego ryzykownie i głupio. Kiedyś na przykład miałem nieprzyjemną sytuację na dyskotece. W jakiś nachalny sposób próbowałem rękami wyjaśnić kelnerce, co chcę zamówić. Byłem po swoim pierwszym joincie w życiu. Zrzuciłem jakąś reklamę piwa. Nagle poczułem ciężką rękę na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem dwumetrowego, ważącego z dwieście kilo bramkarza. Facet miał tylko jedno oko i był prawdziwym postrachem okolicy. Spojrzałem mu prosto w twarz i krzyknąłem: „Cyklop?!”. Gość nie wiedział, co ze mną zrobić. Kumple błyskawicznie wyprowadzili mnie z klubu. Prawdopodobnie tylko dzięki nim możemy dziś rozmawiać.

Jak zarabiałeś pierwsze pieniądze?

Na budowach. Handlowałem też antykami. A wcześniej, jeszcze w liceum, łaziłem po centrum handlowym i namawiałem ludzi na kupno papierosów. Rozdawałem limitowane zapalniczki i pytałem wszystkich, czy palą. Pewnego dnia podeszła do mnie 50-letnia kobieta w futrze. „O której kończysz pracę?”. „O 22”. „To przyjadę po ciebie”. I faktycznie podjechała wypasioną furą. Pytam się jej, o co chodzi. „U mnie w domu zarobisz więcej niż tu przez jeden dzień”. „No, ale… ten, no… ja…”. I uciekłem (śmiech).

Opowiadałeś o tym kolegom?

Tego samego wieczoru. Wylądowałem u kumpla, u którego siedział jakiś koleś – wielki kark. Po mojej opowieści, jak mnie już wyśmiali, kark westchnął i stwierdził: „Przesadziłem”. „Ale z czym?”. „Oglądacie pornusy? Miałem taką sytuację. Jadę z moją kobietą od tyłu no i przesadziłem…”. „Ale co zrobiłeś?” .„Chciałem jej klapsa jak w pornusach sprzedać i zajebałem jej z łokcia w kręgosłup, padła jak meduza. Jak się ocknęła, to powiedziała, że jestem pojebany i wyszła”. Autentyk!

Twoje opowieści są genialne. Myślałeś kiedyś o „one man show”?

Nie nadaję się do tego. Dlatego też odmawiam prowadzenia wszelkich imprez. Wolę występować z Tomkiem Kotem. Uwielbiam go.

Słyszałeś już plotki, że jesteście gejami?

Jeszcze nie i raczej się na to nie zapowiada. Wolimy kobiety. Ale gdybyście znali moją przygodę z dzieciństwa, na pewno pomyślelibyście, że jestem gejem.

Dawaj.

Byłem z dwoma kumplami pod namiotem. Jeden z nich do dziś jest bardzo malutki. Wyszły jakieś laski. Zaczęliśmy je zaczepiać, zapraszać na tańce, bajerować. Były chętne. Nagle jedna z nich zapytała: „Co to za kurdupel? On nie idzie”. Ja na to: „Nie mów tak o moim kumplu”. Na co ona: „Co to za pigmej? Zaraz mu zajebię!”. „Jak chcesz mu zajebać, to zajeb lepiej mi”. No i zajebała. Z kopa w jaja. Straciłem przytomność. Obudziło mnie drapanie po mosznie. Mój przyjaciel sprawdzał, czy wszystko w porządku: „Raz… dwa… OK, są dwa, wszystko gra Mecek”. To się nazywa prawdziwa, męska przyjaźń.

Każda twoja anegdota to bomba. Dużo masz tego w zanadrzu?

Niedawno jechałem warsem. Poprosiłem panią o szklankę wyciśniętych cytryn, bo czułem, że się rozkładam. Po paru minutach dostałem talerz z 4 cytrynami. Każda była podzielona na 4 kawałki. Do tego maluteńką, wąską szklaneczkę. „Musi pan sobie sam wycisnąć, nie mamy wyciskarki”. Czułem się jak w Misiu. Siedziałem miedzy ludźmi i ręcznie wyciskałem 16 cytrynowych kawałków.

Tobie nie trzeba zadawać pytań! Dawaj więcej!

Mojego kumpla koleżanka jest nianią. Między innymi opiekowała się kiedyś wielkim chłopiskiem z zespołem Downa. Pewnego dnia ten olbrzym do niej dzwoni i krzyczy: „Kałama, kałama, kałama!”. Ona tłumaczy, że jest w pracy, że nie może wyjść, że przyjdzie niedługo, a on tylko: „kałama, kałama”. W końcu musiała się zwolnić, bo się przestraszyła. Wpada do mieszkania, a on prowadzi ją do kibla. Tam siedzi skulony listonosz karzeł. Chłopak jak go tylko zobaczył, wydarł się „kałama!”, capnął go, zabrał torbę, wsadził do łazienki i zamknął. Przerażony listonosz siedział tam po ciemku z parę godzin.

Wymyślasz to wszystko na poczekaniu?

Dziwny jestem od dziecka. Ale to wszystko prawda. Mnie się dziwaczne historie przydarzają non stop. Na przykład nie tak dawno szliśmy po wrocławskim rynku z Więckiewiczem. Podszedł do niego gość. „Jestem pana idolem! Pana rola w Długu była wyśmienita. Czy mogę autograf?”. Trochę się zdziwiliśmy, bo Więcol – jak wiadomo – w Długu nie grał. Ale luz, facet dostał autograf, odszedł parę kroków i krzyknął w naszym kierunku: „Tak trzymać, panie Pawle!”. Czasami naprawdę nie wiadomo, o co ludziom chodzi. Przecież Gonera nie ma na imię Paweł.

A ty z kim jesteś mylony?

Z Darkiem Basińskim z Mumio. „Co tam, panie Darku? Kiedy gracie kabaret?”. Kiedyś z Tomkiem Karolakiem siedzieliśmy na placu Solnym we Wrocławiu. Podeszła do niego pani, żeby wziąć autograf. Tomek wyjaśnił jej, że gramy razem w filmie i że ode mnie też mogłaby wziąć podpis. Na co ona: „Nie. Od pana Szyca to ja już mam”. Albo jeszcze inna akcja – podchodzi na imprezie zawiany koleś i pyta sepleniąc: „Wiesz, za co cię cienię?”. „Za co?”. „Że jesteś sobą, wiesz. Że jesteś taki znany, a jesteś sobą, wiesz”. „Nie jestem aż taki znany, nie przesadzaj”. „Nie jesteś znany, tak? Nie jesteś znany? Wiesz gościu, znany to nie jest Gustaw Holoubek, wiesz…”. Totalna abstrakcja.

Dostajesz propozycje z programów typu „Taniec z gwiazdami”?

Chyba już wszyscy dzwonili. Ale powiedziałem sobie, że nie zatańczę nawet za milion złotych i tego się trzymam. Nie chodzi o to, że potępiam takie programy. Po prostu ja się do takich spraw nie nadaje. Mogę robić inne rzeczy, jak nie będę miał roboty. Mój najbliższy przyjaciel powiedział mi kiedyś, że jeśli zobaczy, że z powodu popularności odwaliła mi palma, że mówię inaczej, że zachowuję się inaczej, i że patrzę na ludzi inaczej, to tak mi pierdolnie, że nakryję się nogami. A jak wstanę, to poprawi jeszcze raz.

Popularność cię jeszcze nie męczy?

Nie. Męczy mnie to, że ostatnio mam za mało czasu dla siebie. Nie, żebym się skarżył, ale do końca roku mam tak napięty kalendarz, że będę miał tylko parę wolnych dni. To za mało nawet na poustawianie jajek niespodzianek w łazience. Wiecie, że mam kolekcję?

Już wiemy.

Ponad sześćset zabawek z jajek niespodzianek. Najstarsze mają ponad 20 lat. Wszystkie odkurzone i poukładane seriami. Najgorsze jest ich sprzątanie. Trzeba wszystkie zdjąć, odkurzyć i poustawiać na nowo. Cztery godziny roboty! A kolekcja rośnie. Znajomi przynoszą nowe na każdą imprezę. Mam już nawet dużo zagranicznych. Nie wyobrażacie sobie nawet, jaką furorę robią jajka niespodzianki na imprezach.

Co jeszcze zbierasz oprócz Playboyów i jajek niespodzianek?

Bilety PKP. Chcę sobie nimi wytapetować strych w Kłodzku. Zbieram je od 9 lat. Mam prawie wszystkie bilety, które kupiłem przez ten czas. Naprawdę jest tego dużo, możecie mi wierzyć. Siądę sobie kiedyś pod tym sufitem, na którym będzie przyklejona moja przeszłość i pomyślę – to właśnie mój świat.

Twój świat chyba mocno się zmienił, kiedy dostałeś się do szkoły teatralnej.

Na pierwszym roku byłem kompletnie zielony. Pamiętam zajęcia, na których mieliśmy omawiać postać Daria Fo. Ucieszyłem się i mówię do koleżanki, że znam gościa. Ona zdziwiona. Pyta, jak to możliwe. A ja, że normalnie, grał kiedyś, taki DJ (śmiech). Mówię wam, nic nie kumałem. Padało hasło „teatr Grotowskiego”, a ja się pytałem kumpli, kto to jest. Nie wierzyli, że nie wiem. Myśleli, że się zgrywam. Mimo, że wiedzieli, że jestem po budowlance i przed szkołą nawet w teatrze nie byłem. Poza tym w szkole aktorskiej wszedłem w życie, które diametralnie różniło się od kumpelskich czasów liceum. Jak dostałem rolę u Lupy, to zniszczyli mi szafkę jakąś siekierą, pozrywali zdjęcia i pamiątki. Powaga. I wiem, kto to zrobił. On jednak wciąż myśli, że nie wiem. W każdym razie facet teraz raczej nie gra dużo. Ostatnio go spotkałem na ulicy. Podchodzi i mówi: „Mecuś, co tam porabiasz?”. A ja na to: „Zapierdalam stary, film za filmem, serial za serialem”. Poklepałem go po plecach i poszedłem. Taka mała zemsta.

Czy to prawda, że nie masz prawa jazdy?

Straciłem przez to parę ról, ale jakoś nigdy mnie nie ciągnęło do samochodu. Kiedyś może zrobię ale chyba jestem za nerwowy. Jak widzę, co ludzie wyprawiają na ulicach, to wolę nie brać w tym udziału.

Ale w Dresiarskich Walentynkach jeździsz dresiarskim Golfem.

Trzeci raz w życiu prowadziłem wtedy samochód. Ruszyłem z takim piskiem, że cała ekipa krzyknęła z wrażenia. Potem był niestety problem przy hamowaniu. Nie wiedziałem, który pedał wcisnąć. Na szczęście na strachu się skończyło.

Czyli na planie, jak trzeba, to prowadzisz i brak prawka ci nie przeszkadza?

Przeszkadza producentom, którzy nie chcą ryzykować, bo w razie czego ubezpieczenie nie zadziała. Kończyło się to tak, że chłopaki z ekipy raz musieli ciągnąć mnie na linie. Przyznaję, to było żenujące (śmiech). Na szczęście nie jestem sam. Przez długi czas Tomek Kot też nie miał prawka. I jego też ciągali (śmiech).

Wolisz Wrocław czy Warszawę?

Zdecydowanie Wrocław. Bo tam ludzie zapraszają na piwo, a nie na sushi. Za bardzo kocham Wrocław, żeby w nim nie mieszkać. A zdjęcia zwykle mam w Warszawie. W zeszłym roku chyba z kilkadziesiąt razy leciałem samolotem na tej trasie.

Nie męczy cię to? Niczego nie sugerujemy, ale ty nie wyglądasz na swoje młode lata. Na pierwszy rzut oka wydajesz się starszy niż jesteś.

Ostatnio właśnie z tego powodu straciłem rolę w świetnej produkcji polsko-niemieckiej. Miałem grać dwadzieścia kilo cięższego, upośledzonego umysłowo faceta. Zacząłem spotykać się z takimi ludźmi, zacząłem tyć, a producent w końcu stwierdził, że wiekowo wyglądam jak Zamachowski.

Ile przytyłeś?

Ponad 10 kilo. I wszystko na nic. A tyle wszędzie i wszystkim o tym filmie gadałem. To dla mnie nauczka. A wracając do poprzedniego pytania – myślę, że to jak wyglądam rzeczywiście wynika z trybu życia. Ja po prostu o wiele za mało śpię. Ale niedawno skończyłem 30 lat i postanowiłem się uspokoić. Koniec z tym! Zwolniłem ze swojego życia parę osób i mam nadzieję, że wkrótce to zaprocentuje.

Kogo zwolniłeś?

Siebie. W różnych wcieleniach.

Na skróty:

PLAYBOYOWO:

PLAYBOY pokazuje facetom to, co ich interesuje. Konkretne miejsca, konkretne kobiety i konkretne żarcie.

FILMOWO:

Nakręciłem już ponad 1000 filmów swoją komórką. Zagrałem w kilkudziesięciu etiudach. Do tego dochodzą filmy offowe. W sumie najmniej gram w kinie oficjalnym (śmiech).

Mam zamiar wyreżyserować swój debiut w przyszłym roku. Część aktorów już się zgodziła, między innymi Simlat, Kot i Wilczak. Plus dziesięć aktorek filmów porno. Na pewno nie polskich. To będzie trzydniowy wieczór kawalerski na południu Francji. Na ten pomysł wpadła moja siostra, gdy razem spędzaliśmy tam wakacje. To będą pełne trzy dni kręcone z różnych kamer, skrócone do półtorej godziny. Film będzie o tym, że faceci znaleźli się w tzw. raju, ale… nie są w stanie sobie z tym poradzić. Scenariusz mam już właściwie gotowy. Mam również wstępnie zainteresowanych producentów.

Stacja była w stu procentach improwizowana.

DZIECIĘCO:

Za komuny zdarzało mi się wsadzać do magnetowidu kasetę z Łowcą jeleni, na której były nagrane niemieckie pornole. To był jednak piękny ustrój.

Całą młodość kochałem się w Hannie Banaszak.

Miałem ksywki Mecek, Mecwald i Pędzel. Skąd się wzięła ta ostatnia, doprawdy nie wiem.

KOBIECO:

Klasa kobiety czai się w oczach. To coś to dostojność.

PRZYSZŁOŚCIOWO:

Chcę kupić dom i ziemię na Jamajce. Moi Przyjaciele będą tam mieszkać i pilnować, a ja zawsze będę miał tam swoje miejsce.

Chciałbyś mieć zawsze czas na kręcenie kolejnych odcinków Czatersów (do obejrzenia na YouTube.com – przyp. aut.).