Anja Orthodox
PRZEKRÓJ nr 32/33, 2013 rok
TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke
—
Jak zarobiłaś pierwsze pieniądze?
Jako chłopak stajenny na Służewcu. Potem byłam już dżokejką. Oczywiście nie startowałam w wyścigach, tylko na treningach. Przez 10 lat objeżdżałam poranne galopy. Z końmi pracowałam też w stajni pod Brukselą. Dzięki temu w 1986 r. widziałam na żywo Killing Joke i Siouxsie and the Banshees! Niestety, gdy zaczęło się granie, nie mogłam pogodzić koni z rock’n’rollowym stylem życia. Nie dało się.
A dało się być jeszcze statystką w Teatrze Wielkim?
Dało się. Mała kasa, za to wielka zabawa. Pracowałam tam cztery lata. Przebierałam się w suknie, nosiłam peruki, byłam malowana w garderobie… Z kumpelkami miałyśmy megaradochę. W Carmen wydałam nawet jakiś koguci skowyt… To była moja największa „rola”.
A rola Frani w filmie O rany, nic się nie stało!!!?
Przypadek. Kiedyś startowałam w wyborach Miss Polonia. Przepadłam już w drugim etapie, byłam za niska, a do tego bez cycków. Ktoś mnie jednak tam wypatrzył i zaprosił na casting do filmu. Na główną rolę! Poszłam jak jakiś baran, oczywiście głównej roli nie dostałam, ale drugoplanową już tak. Na planie przekonałam się, że aktorką jestem denną. I to do kwadratu. Chyba że muszę zagrać pijaną – to akurat wychodziło mi nieźle, wiadomo dlaczego.
Modelką byłaś lepszą?
Zdecydowanie. Modelingiem zajęłam się od razu, kiedy zaczęłam przypominać kobietę. W tym temacie byłam opóźniona w rozwoju, co akurat teraz mi plusuje (śmiech). Ale jak miałam kilkanaście lat, to wcale nie cieszyło mnie, że ludzie mówią do mnie: „chłopczyku”… Gdyby nie pomoc chirurga, byłoby cienko albo płasko. Jak zwał, tak zwał. Pracowałam w dwóch agencjach: w jednej byłam fotomodelką, a w drugiej chodziłam na pokazach. Podobno, mimo 166 cm wzrostu, robiłam wrażenie.