Wojtek i Zygmunt Miłoszewscy
– Chodzą słuchy, że książki za Zygmunta od lat pisze Wojtek…
– Zygmunt Miłoszewski: Dodatkowo jesteśmy gejami i tylko udajemy braci, żeby przeżyć w pierwszej Katolickiej Republice Polskiej.
– Wojciech Miłoszewski: Kiedyś powiedziałem, że napiszę książkę, jak mi głód zajrzy w oczy. I teraz napisałem, choć nie do końca wszystko z tym głodem się zgadza. Tak naprawdę zrobiłem to tylko po to, żeby móc umieścić tam zdanie „słońce chyliło się ku zachodowi”. I dopiąłem swego. Nie mam zamiaru ścigać się z Zygmuntem, bo jest to nierealne. Gościu jest bardziej utalentowany ode mnie, ma lepszy warsztat i o wiele większe doświadczenie. Pomijam już fakt, że moja debiutancka powieść jest sensacyjna, trzymająca w napięciu, pełna zwrotów akcji i pełnokrwistych bohaterów. W żaden sposób nie może więc konkurować z prozą Zygmunta, w której śledztwa rozwiązuje się w kawiarni…
– ZM: Przynajmniej piszę po polsku.
Szczepan Twardoch
– Która z bohaterek twojej ostatniej powieści nadawałaby się najlepiej na naszą szacowną rozkładówkę?
– Zdecydowanie Salome. Budując postaci na potrzeby książki, szukałem różnych inspiracji i dla każdego bohatera tworzę osobny plik. U Salome na samej górze było zdjęcie roznegliżowanej Christiny Hendricks.
– Sam seks.
– W rzeczy samej. Ale czy nadający się na waszą rozkładówkę? Uważam, że lansowany w mediach kanon kobiecego piękna jest do bani. Dzisiejsze wychudzone modelki są dla mnie zupełnie pozbawione seksapilu. Androgyniczne jakieś, żadnej kobiecości. Instynktownie wolę kobiety o obszernych kształtach. I mam wrażenie, że nie tylko ja. Obawiam się , że Salome, nie mieści się w standardzie PLAYBOYA.
Sławomir Mrożek
– Przed żadną rozmową nie mieliśmy takiej tremy.
– Bardzo mi miło.
– I znając pana niechęć do rozmów z dziennikarzami, zastanawiamy się, czy to my pana, czy to pan nas bardziej się obawia…
– Mniemam, że jesteśmy na równi. Proszę pytać.
– „Moją sytuacją idealną jest jak siedzę i piszę, reszta to uciążliwość”. Skoro pan już nie pisze, co dzisiaj jest dla pana sytuacją idealną?
– Nie wiedzą panowie tego, co ja. Parę dni temu skończyłem pisać sztukę…
Jan Englert
– Nudzę się sobą, ile można o sobie ględzić? W wywiadach człowiek zawsze układa jakąś laurkę, połowę buja, konfabuluje. A szczerość? Jest dowodem idiotyzmu.
– To jak bardzo będzie pan lukrował?
– Zacznijmy od tego, że ja nie kłamię. To znaczy staram się nie kłamać, bo to jest komfort. Życie w kłamstwie potwornie męczy. Sprawdziłem. Nie polecam.
Marek Kondrat
– Osiem lat temu mówił nam, że Polska z lotu ptaka…
– Wygląda, jakby wrzucić gówno w wentylator. Pamiętam. Zmieniłem zdanie. Dziś jestem bardzo podekscytowany Polską, również z lotu ptaka. Przez te 8 lat dokonaliśmy wspaniałych rzeczy. Mamy wreszcie europejski kraj.
Danuta Szaflarska
– Pamięta pani okładkę pierwszego numeru „FILMU”?
– Ach, okropne zdjęcie. Taka dzidzia. A miałam 31 lat…
– Nie okropne, tylko piękne. A pani wygląda, jakby miała 18 lat. Góra 19.
– Długo tak wyglądałam. To zależy od typu urody. Ja mogłam grać dzieci nawet po 30-tce.
Władysław Pasikowski
– Proszę panów, robię to po raz drugi w życiu…
– Udzielił pan jednak więcej niż jednego wywiadu.
– Ale drogą korespondencyjną. Ponieważ lepiej piszę, niż mówię. Na spotkanie face to face zdecydowałem się wcześniej tylko raz.
– Tym bardziej nam miło. Na szczęście to nie my jesteśmy winni wszystkich grzechów mediów. Tylko niektórych.
Nie próbuję panów obarczać jakąkolwiek winą. Uprzedzam jedynie, że nie znoszę wywiadów. Dlatego bywam burkliwy i małomówny. Tyle tytułem wyjaśnienia i wstępu. Zaczynajmy.
Tomasz Bagiński
– Proponujemy ci zatem zakład. Jesteśmy pewni, że podczas naszej rozmowy padnie pewien negatywny rekord.
– To znaczy?
– Najmniej razy w historii powiesz: „Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie”. Ostatnio posługujesz się taką sentencją nawet po kilkanaście razy.
– Co zrobić, kiedy wciąż słyszę te same pytania, a nie mogę dać odpowiedzi, bo wiążą mnie umowy? Z radością przyjmuję wasz zakład. Jakie pierwsze pytanie?
– O twoją ulubioną grę na Atari…
– Boulder Dash oczywiście. Były jeszcze klasyki w rodzaju River Raida, ale nic się nie mogło równać z Boulder Dashem.
Wojciech Smarzowski
– Byłeś punkowcem?
– Cały czas jestem, mimo że tego nie widać. Działam w konspiracji. Nie mam i nigdy nie miałem subkulturowych atrybutów. Nad łóżkiem wisiał niepunkowy plakat Ritchiego Blackmore’a z Deep Purple. Kompletnie tego dziś nie kumam. Pamiętam też, że dostałem list z autografami od Queenów, czyli musiałem do nich wcześniej napisać. Również tego nie rozumiem. A poza tym wieszałem sobie na ścianach piłkarzy. Miałem zdjęcia i autografy każdej reprezentacji Polski od 1974 do 1982 roku.
Piotr Pytlakowski
– Zawdzięczam wam moją książkę…
– Bardzo nam miło. Ale chyba przesadzasz.
– Nie miałbym nigdy śmiałości, żeby wystąpić z ideą pisania powieści z elementami autobiograficznymi. Ale Marta Stremecka z wydawnictwa Czerwone i Czarne rzuciła taki pomysł po lekturze naszej rozmowy w PLAYBOYU sprzed 12 lat.
Marcin Prokop
– Jestem gotowy. Czuję to, bo zaczyna mi się kurczyć grasica albo jakiś inny organ. Objaw stresu przedegzaminacyjnego. Boże, nie dam rady. Będę nie śmieszny. Nie będę miał anegdot…
– Bo wszystkie już nam opowiedziałeś sześć lat temu.
– Właśnie. I teraz się czuję jak zlękniony bohater kreskówki, którego goni potwór. Nie bierzcie tego oczywiście do siebie. Pamiętacie, był taki koleś w Scoobie Doo, chyba Rogers, który zawsze się wszystkiego bał?
Bear Grylls
– Czy jest ktoś, kto nie mówi do ciebie Bear, tylko używa prawdziwego imienia?
– Tylko jedna osoba na świecie. Stryjeczna babcia. Szczególnie kiedy wyraża swoje rozczarowanie moją postawą. A to akurat bardzo częste w jej przypadku. Ogląda mój program w telewizji, kiwa głową i mówi z dezapropatą: „Co sobie myślałeś, robiąc tę głupotę, Edwardzie…”.
Paweł Fajdek
– Dlaczego zostaniesz mistrzem olimpijskim?
– Bo mam taki plan. Dolny Śląsk zobowiązuje. A ja jestem Zdolnyślązak.
– Przekroczysz granicę 84 metrów?
– Liczy się medal, nie rekordy. Chcę rzucić najdalej ze wszystkich. Nie ważne, jaka to będzie odległość. Już dawno się wyleczyłem z bicia rekordów na siłę.
Wojciech Szczęsny
– Wiesz, o ile postarzał się twój ojciec w czasie waszego pierwszego meczu z Milanem?
– Pewnie ze 20 lat.
– Dokładnie 48 – bardzo precyzyjnie nam to wyliczył. Ile lat przybędzie mu po jutrzejszym rewanżu?
– Mam nadzieję, że odmłodnieje. Przyda mu się (śmiech).
Jan Błachowicz
– Jak wykończysz Jimiego Manuwę?
– Wyjdzie w praniu.
– Nomen omen…
– (Śmiech). Albo nokaut albo poddanie. Jeżeli będzie dobrze szło w stójce, to zostajemy w tej płaszczyźnie i go tłuczemy. Lubię stójkę, więc podejmę to wyzwanie. Manuwa to „fajter”, który lubi iść na całość. Bardzo efektowny zawodnik, choć jednowymiarowy.
Dawid Podsiadło
– Pamiętasz swój pierwszy występ publiczny?
– Pamiętam nawet pierwszy występ zagraniczny! Miałem 12 lat. W Tunezji na wakacjach, podczas konkursu zorganizowanego przez animatorów, stojąc przy basenie, śpiewałem Długość dźwięku samotności Myslovitz. Mam nawet nagranie. Pokazać?
– A nie strach?
– Trochę, ale słowo to słowo.
Wojciech Karolak
– Miło mi, że jestem według was interesujący. Myślę jednak, że dla ludzi jestem tak naprawdę nikim. W wywiadach ważne jest nie to, co ktoś mówi, ale kto to mówi. Powinien to być ktoś znany, rozpoznawalny. Ktoś, kim ludzie się interesują. Z całym szacunkiem dla panów, ale nie spełniam żadnego z tych wymagań. Mam zatem jedno pytanie: po kiego…?
– Idziemy pod prąd.
– Nie da się ukryć (śmiech). Tylko obiecajcie, że zastopujecie mnie, jak będę za długo pieprzył.
Zbigniew Wodecki i Mitch & Mitch
– Czy Zbyszek dostał już oficjalną „Mitchową” ksywkę?
– Zbigniew Wodecki: A toście mnie zagięli! Myślałem, że ten projekt sam w sobie jest tak zaskakujący, że już nic mnie nie zdziwi. Ale żeby jeszcze wymyślać ksywy? Czasem chłopaki mówią na mnie „Łodeki”…
– Mitch: Przecież sam to wymyśliłeś! Na pierwszym koncercie.
– Mitch: W „Trójce”. Kiedy zostałeś niby przypadkiem wywołany na scenę do „czelendżu na kibordzie”.
Tadeusz Rolke
– Rozmowa z fotografem bez pokazania jego prac to samobójstwo dla fotografa i redakcji. Dlatego liczę na to, że odstąpicie od zasady pokazywania aż czterech portretów bohatera wywiadu. W moim przypadku byłoby to bez sensu.
– Nie tyle, że odstąpimy, my pójdziemy dalej. Zamierzamy naprawić 25-letnie zaniedbanie wszystkich kolejnych redaktorów naczelnych i wreszcie zaproponować panu sesję dla nas.
– Super. A mogę wybrać modelkę?
Ryszard Horowitz
– Pamięta pan swojego pierwszego PLAYBOYA?
– Musiałem go zobaczyć dopiero w Nowym Jorku, bo na pewno nie w Krakowie. Nie pamiętam dokładnie tego momentu. Za to na zawsze zapisała się w mojej pamięci przygoda na austriacko-węgierskiej granicy, kiedy PLAYBOY autentycznie mnie uratował. Mieszkałem wtedy w Stanach, a moi rodzice w Polsce. Ani ja nie mogłem przyjechać do nich, ani oni do mnie.
Janusz Kaniewski
– Czy logo PLAYBOYA wymaga redesignu?
– Absolutnie nie. To jest klasyk, o który trzeba dbać. Bardzo mało logotypów przetrwało do dzisiejszych czasów w niezmienionej formie. A wśród nich jest zaledwie kilka takich, których ludzie używają z własnej woli. Logo PLAYBOYA jest powszechnie wykorzystywane. Niektórzy ozdabiają nim samochody, a inni nawet swoje ciała. To jest wartość nie do przecenienia. Świętość.