Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Rafał Stec

PLAYBOY nr 6, 2008 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke


Wybrałbyś seks z naszą najlepszą playmate czy finał Mistrzostw Europy?

A kto gra?

Czy to ma znaczenie?

No pewnie! Podstawowe. Z jednej strony dajecie playmate, z drugiej – kota w worku. Jak tu się zdecydować? To tak jakbyście powiedzieli: finał Włochy-Hiszpania albo dziewczyna w worku, która nie wiadomo jak wygląda.

No dobra. Dziewczyna mało, że bez worka, to w ogóle bez niczego, a finał Włochy -Hiszpania.

W jakich składach? Dajcie pierwsze jedenastki.

W bramce Buffon, w obronie Maldini…

I tu was mam. Maldini już dawno nie gra w kadrze. Od razu bym wiedział, że to oszustwo. Strasznie kręcicie. Tej dziewczyny też pewnie w ogóle nie ma. Cała wasza gra jest podłą mistyfikacją.

Ty też przesadziłeś z tymi składami.

A założymy się, że wytypuję?

Wytypujesz finał? Proszę bardzo.

O nie! Tego się nie podejmę. Mogę wytypować jedenastki drużyn, które spotkają się w finale, oczywiście w momencie, kiedy będę wiedział, jakie to zespoły.

To żadna sztuka. Lepiej przejdźmy do spraw poważnych, bo naczelny kazał nam cię wypytać o socjologię futbolu.

Złośliwie naciągacie mnie na powtarzanie całej nudnej litanii banałów o piłce nożnej.

Nie narzekaj, tylko odpowiedz tak, żeby było niebanalnie.

Kiedy ja właśnie zacząłem już odpowiadać, a wy mi przerwaliście. No więc rytualne mędrkowanie o futbolu zaczyna się od gadaniny o klasycznej jedności miejsca, czasu i akcji całego tego spektaklu, potem opowieść przechodzi w bajanie sprowadzające się do tego, że ludzie generalnie pracują rękoma i dlatego podziwiają tych, którzy robią to samo nogami. A na koniec jest jeszcze oda do sytego społeczeństwa, nie pamiętającego wojen, a wciąż wojowaniem zainteresowanego. Piłka pozwala na odegranie małej bitwy na boisku. Potrafi połechtać narodową dumę i sprowokować do spontanicznego rozpostarcia sztandarów. Krótko mówiąc, ludzie mogą dzięki niej odprawiać pierwotne rytuały plemienne.

Inne dyscypliny się do tego nie nadają?

Nadają się o wiele mniej. Tylko futbol to sport pełny, tylko jemu niczego nie brakuje i tylko on niczego nie ma w nadmiarze. Czy oglądając koszykówkę w hali można poczuć siłę tłumu? I jak porównać rzut do kosza ze zdobyciem bramki? Wystarczy jeden gol i kibic dostaje orgazmu. Czy można liczyć na taki sam efekt przy trzydziestym koszu z kolei?

A gdybyś miał bardziej pofilozofować?

Każdy ma swoją ogólną teorię futbolu, więc lepiej będzie, jeśli choć ja jeden mieć jej nie będę. Filozofować nie umiem, mogę ewentualnie jeszcze dorzucić coś o świecie piłki jako forpoczcie zmian globalizacyjnych. Nie ma takiej drugiej dziedziny życia, w której system wyszukujący najlepszych i najzdolniejszych jest jak sieć oplatająca dokładnie cały glob. Przesiewa się wszystkich i kompletnie nie ma znaczenia ani kolor skóry, ani wyznanie, ani ile pieniędzy mają twoi rodzice, czy cię bili, czy pili, czy mieszkali w mieście, czy na wsi. Wszystko nieważne, jak jesteś dobry, to odpowiedni ludzie cię wypatrzą i sprawdzą. A przynajmniej masz na to dużą szansę, o niebo większą niż w innych dziedzinach życia. Naturalna kolej rzeczy jest taka, że wszyscy prą do Europy, a Liga Mistrzów jest wierzchołkiem piramidy. I naprawdę w olbrzymiej mierze awans z dołu na sam szczyt zależy wyłącznie od głównego zainteresowanego.

Jak dużo można dowiedzieć się o mentalności poszczególnych narodów, obserwując mecze ich reprezentacji?

Nigdy nie zapomnę paranoi wokół meczu Szwecja-Dania na EURO 2004. Układ był taki, że remis 2:2 dawał awans dwóm drużynom skandynawskim kosztem Włochów. Ten jeden mecz wystarczał, by dowiedzieć się niesamowitych rzeczy o mentalności dwóch kompletnie odmiennych światów, choć geograficznie niezbyt odległych. Kiedy dziennikarze zadawali Skandynawom pytania o to, czy ustalą między sobą wynik, ci nie byli w stanie zrozumieć, o co chodzi. Pamiętam, że i Szwedzi, i Duńczycy byli totalnie zdezorientowani i autentycznie oburzeni. Tymczasem Włosi od początku byli na sto procent pewni, że padnie remis 2:2. Dla nich było to jasne jak słońce. Absolutnie wszyscy pisali i mówili, że wynik jest przesądzony. Mało tego, nie widzieli w tym nic zdrożnego. Uważali, że rywale byliby ostatnimi frajerami, gdyby nie umówili się na potrzebny wynik. Jeśli mecz skończyłby się inaczej, połowa Italii uznałaby Szwedów i Duńczyków za kompletnych durniów i straciła do nich jakikolwiek szacunek.

Ale na szczęście skończyło się 2:2.

Byłem, widziałem i jestem święcie przekonany, że jedni i drudzy grali na maksa. Ale jak już zrobiło się 2:2, to po prostu skończyła się motywacja. Nie było o co grać, ryzykować i zabijać się o trzeciego gola, bo śmierdziało to dużym ryzykiem. Kontratak mógł się skończyć katastrofą. Ale Włosi nigdy w to nie uwierzą. Nie wiem, czy ktoś jeszcze w języku ma pojęcie jak „dietrologia”, po polsku można powiedzieć: spiskologia. Dla nich w ogóle nic nie jest takie, jak się wydaje i absolutnie wszystko, każdy aspekt życia, ma drugie dno.

Globalizacja w piłce nożnej też ma drugie dno?

Wbrew obawom wszystkich eurosceptyków i im podobnych marud, że w Unii wszyscy przestaniemy się od siebie odróżniać, dzieje się na odwrót. Na wielkich imprezach sportowych widać, że im dalej postępuje integracja, tym Europejczycy chcą się bardziej od siebie odróżniać. Zwróćcie uwagę na Holendrów. Przecież to są kibice, którzy na pomarańczowo nie malują tylko gałek ocznych i zębów, na mecz ich drużyny płynie się przez ogromne pomarańczowe morze. A nikt mi nie powie, że ci kosmopolici są antyeuropejscy.

A co sądzisz o polskich kibicach?

Wolę tych, którzy jeżdżą na mecze reprezentacji. Kadra ma kibiców, a nie kiboli, dopingują ją ludzie zainteresowani jej wynikami. Nie siedzą tyłem do boiska i nie skandują: „jebać, jebać PZPN”. Może to jest i w pewnym sensie słuszne hasło, ale dla mnie aktywność trybun nie może sprowadzać się do wyśpiewywania bluzgów, poza którymi nie widać fascynacji futbolem.

Jakie stereotypy o piłce nożnej doprowadzają cię do szału?

W Polsce mówienie o piłce w ogóle składa się głównie ze stereotypów, często kompletnie nieprawdziwych. Wciąż słyszymy dyrdymały o futbolu „typowo angielskim” czy „typowo włoskim”. A przecież dzisiaj wszyscy czerpią od wszystkich i ciężko bez wchodzenia w szczegóły odróżnić jeden styl od drugiego. „Catenaccio” czy „kick and rush” są już nieaktualne. Jak tego słucham, zaczynam rozumieć, dlaczego kibicowanie zrównuje się u nas z upośledzeniem umysłowym. Owszem, zostawia się margines dla ekscentryków w typie Pilcha, ale generalnie inteligentni ludzie nie zajmują się tą kopaniną. Być może jest to też nasza, dziennikarzy, wina, że nie potrafimy wznieść rozmów o piłce na poziom wyższy od przedszkolnego, przez co wszyscy posługują się słowami-wytrychami, które nic nie znaczą. Nie znoszę tego naszego słowotwórstwa piłkarskiego. „Postawił twarde warunki”, „Ktoś wysoko zawiesił poprzeczkę”, „Derby rządzą się swoimi prawami”, „Bramka strzelona na wyjeździe liczy się podwójnie”, co jest notabene bzdurą, bo wcale podwójnie się nie liczy… To dziennikarze powinni uczyć piłkarzy, trenerów i działaczy, jak mówić, tymczasem powtarzają ich głupawe wyrażenia.

Czasem jednak próbują sami i powstają kwiatki w stylu: „pierwszy gwizdek drugich trzech kwadransów”.

Dlatego nie lubię słuchać polskich komentatorów. Zazdroszczę za to bogactwa futbolowej kultury np. Anglikom, zazdroszczę im sensownego pisania o piłce, tradycji zamieniania tej gry w fabułę, w porywające ludzkie historie. Oni rzadko drukują rzeczy nijakie.

A Hiszpanie?

Przeżywają piłkę bardzo emocjonalnie i piszą też emocjami. Wolę dziennikarzy włoskich, bo po prostu znają się na grze i świetnie ją analizują. Gdyby tylko nie zmyślali tyle o transferach…

Wróćmy do stereotypów.

Nienawidzę też oceniania atrakcyjności meczu poprzez liczbę strzelonych bramek. Cała ta gadanina, że jest nudno, bo goli padło zbyt mało lub nie ma w ogóle, zdradza wyjątkowo prymitywny ogląd futbolu.

Na których stadionach najlepiej ogląda ci się mecze?

Na tych, na których dobrze widać (śmiech). Z zagranicznych najbardziej rozczarowują hiszpańskie. Przypominają teatr, na trybunach wszyscy siedzą i oglądają spektakl, ewentualnie zamachają chusteczkami – to jest ich odbiór piłki nożnej. Wśród kibiców widać dostojne panie palące cygaretki. Wolę żywsze trybuny.

To pewnie wyjątkowo musiało ci się podobać na stadionie Atatürka w Stambule trzy lata temu.

To było coś, co zdarza się raz na kilkadziesiąt lat. Kiedy w przerwie usłyszałem, jak siedzący za mną kibice Liverpoolu śpiewali „You’ll never walk alone…”, spoglądałem na nich jak na wariatów. Było już 3:0 dla Milanu, pytałem sam siebie: „czy im się rzeczywiście wydaje, że tu będzie jeszcze jakaś szansa?”. Zaczęła się druga połowa i przekonałem się, że kibicowska masa rzeczywiście jest w stanie unieść tych, którzy biegają po boisku. Fani Liverpoolu całkowicie zdominowali stadion. W ogóle nie pamiętam, żeby byli tam jacyś Włosi.

Komu wtedy kibicowałeś?

Nie złapiecie mnie na takie numery. Nie przyznam się, choć uważam, że uznawanie dziennikarza za bezstronnego tylko wtedy, kiedy „nie kibicuje” żadnemu zespołowi, jest chore. Ale obiecuję wam, że kiedyś zrobię coming out i wszyscy dowiedzą się, komu kibicuję. Ci, co widzieli moje plakaty nad łóżkiem 20 lat temu albo widzieli kolory mojej obecnej kuchnii, już wiedzą (śmiech).

Do jakich poświęceń byłbyś zdolny dla swojego zespołu?

Nie rozumiem pytania. Nie jestem wariatem jak tamten Bułgar, który postanowił zmienić imię i nazwisko na Manchester United. Sąd nie chciał tego uznać, ale pan Manchester w końcu wygrał sprawę i już nie nazywa się Marin Zdrawkow (śmiech). Nie kupiłbym też urny na prochy w kształcie piłki, którą z okazji EURO 2008 wyprodukował największy austriacki dom pogrzebowy. Można tam wsadzić swoich dziadków.

Czyli futbol totalny – wypełnia każdą sferę życia – od kołyski po urnę. A znasz na przykład kogoś, kto zaczął interesować się piłką nożną po trzydziestce?

Nie.

A odwrotnie – przestał się interesować?

To jest niemożliwe. Gdybym usłyszał o kimś takim, radziłbym mu się przebadać. A gdyby był to mój kumpel, to bym próbował mu pomóc. Zainteresował się, czy czasem nie ma w domu jakiejś hetery.

Z kobietą nie można oglądać meczów?

Tak twierdzą „kibole”, którymi gardzę. Marzę, by na polskich stadionach można było spotkać pełno fajnych dziewczyn. Zabieranie kobietom piłki nożnej uważam za okrucieństwo. Kulturalny kibic powinien nawracać wszystkie panie na futbol. One go uwielbiają, tylko nie wszystkie o tym wiedzą.

Ale te nawracania nie zawsze są skuteczne.

Dyletanci nie wiedzą, jak się do tego zabrać. A przecież piłka jest cholernie bogatym kawałkiem rzeczywistości – jak dobrze o nim opowiesz, to żadna się nie oprze. Wbrew temu, co myślą niektóre przytępiałe samce, kobiety mają mózgi. Ja np. wolę czytelniczki niż czytelników moich artykułów. Ciekawiej je krytykuję i ciekawiej chwalę.

Kibicki też wolisz od kibiców?

Największe stężenie kobiecej urody na centymetr sześcienny widziałem na jednym z najnudniejszych meczów, na jakim byłem, czyli na Senegal – Turcja w trakcie Mundialu 2002. Głupio się przyznać, że nie całkiem patrzyłem na boisko, ale Senegalki absolutnie mnie powaliły.

Lubisz futbol kobiecy?

Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo nie oglądam damskiej piłki. To tak jak z kinem. Kiedyś uznałem, że dobrych filmów jest zbyt wiele, że muszę z czegoś zrezygnować. I padło na filmy animowane. Nie oglądam i już.

Jerzy Pilch lubi oglądać piłkę damską, bo grające kobiety przypominają mu dawną Brazylię. Wszystko się dzieje powoli, a Pele spacerkiem wchodzi w pole karne…

Różnica między nami jest taka, że ja nie pamiętam starej Brazylii, dlatego waloru powolności spektaklu nie jestem w stanie docenić. Kiedy włączam sobie bardzo stare mecze, to głównie z ciekawości archeologa. Dociera do mnie, że to mogło wydawać się fantastyczne i piękne, ale wiem, że mógłbym polubić to tylko wtedy, gdybym nie znał współczesnego futbolu. Mówiąc inaczej: karetami pewnie jeździło się szybko, ale trudno to pojąć tym, którzy widzieli bolid Formuły1.

Myślisz, że Brazylia z najlepszych czasów poradziłaby sobie z Zagłębiem Lubin? Naszym zdaniem, Brazylijczycy z tamtych lat nie mieliby żadnych szans z przeciętnym zespołem polskiej ligi.

Zgadzam się w stu procentach. Brazylia miałaby gorsze od Zagłębia układy z sędziami. Nie kupiłaby żadnego meczu. Przegrałaby w naszej lidze wszystko.

(Śmiech). Jest ktoś, kto cię w polskiej piłce fascynuje? Czy wszystkich spisujesz na straty?

Fascynuje mnie „Fryzjer”. Takie fascynacje, jaka piłka. Ciężko uwierzyć, że takie indywiduum kręci tym całym biznesem. Fascynuje mnie też to, że taki Janusz Wójcik kompletnie nie interesuje się futbolem, co słychać zawsze, gdy się o nim wypowiada. Jak Arsene Wenger ma wolny wieczór, to ogląda trzy mecze na DVD! Kolejna fascynacja to Michał Listkiewicz. Facet, który ma 99,9 proc. negatywnego elektoratu i mimo to miłościwie panuje jako herszt tej całej mafii.

Ale za to jaką ma rozpoznawalność!

Z Listkiewiczem może u nas konkurować chyba tylko Doda. Bo raczej nie Maciej Żurawski. W Hiszpanii zna się Ronaldinho, na Wyspach – Rooneya, we Włoszech – Kakę. A u nas nawet ci, którzy nie znają nazwiska żadnego reprezentanta kraju, wiedzą, kim jest Michał Listkiewicz. Czy jest taki drugi kraj, w którym 90 proc. społeczeństwa wie, jak nazywa się prezes związku piłkarskiego?

Może dla odmiany znajdziesz jednak kogoś pozytywnego?

Nasza piłka jest tak uboga, że szanuję i doceniam „karierki” piłkarzy średniego talentu, którzy dzięki upartości, zadziorności i pracy wyrwali się z tej szarości i utrzymują się bądź utrzymywali w Europie – Koźmińskiego, Żewłakowa, Krzynówka.

Boruca też?

Oczywiście, mimo że złośliwi twierdzą, że jest hamburgerem. Ale tak naprawdę ostatnią wielką osobowością w polskiej piłce był Zbigniew Boniek, który wziął świat za mordę i wyszarpał z niego, ile się dało. Dzisiaj polscy piłkarze za granicą przeważnie szybko gasną. Wyjątkiem są bramkarze. Szczególnie Jurek Dudek.

Wielu ma mu za złe, że siedzi w Realu na ławie zamiast grać w gorszym klubie.

Nie rozumiem tego. Większość naszych piłkarzy zmienia kluby na coraz gorsze, a Dudek z Feyenoordu poszedł do Liverpoolu, a teraz, w wieku 35 lat, jest w Realu. Przecież on gra tam w piłkę – na treningach, fakt, ale jednak – z najlepszymi na świecie! Czy któryś z Polaków zrobił ostatnio taką karierę?

Żaden. A wiesz może, dlaczego 90 proc. żon piłkarzy to plastikowe blondynki?

Trudne pytanie. A dlaczego większość piłkarzy lubi mieć żel na łbie? Istnieje coś takiego jak wzór i model cool piłkarza. Rekomendowana przez środowisko estetyka i rekomendowane zachowanie. A ci, którzy się w schemacie nie mieszczą, mają pewnie ciężko w szatni. Czytać książki, nie lubić blondynek i nie używać żelu w towarzystwie nie wypada. Po pół roku z Manchesteru City uciekł Rolando Bianchi. Mówił, że w Premier League nie spotkał ani jednego abstynenta i kiedy odmawiał picia był traktowany jak istota pozaziemska. Poza tym nie wszyscy lubią seks grupowy, a angielscy cool piłkarze innego chyba nie uznają. Ale zaznaczam, że nie kumpluję się z piłkarzami, więc mogę mówić bzdury.

Dzielisz piłkarzy na głupszych i mądrzejszych?

Dzielę piłkarzy, jak tylko mogę. Na rozumnych i nierozumnych, na brutali i kruchych lalusiów, na osobowości i nudziarzy, na tych, co mają serce do gry i tych, którym nie zależy. Jestem wszystkożerny.

Co to znaczy?

Że tak samo potrzebuję olśniewających Argentyńczyków, jak pozornie bezduszne machiny a la Grecja, która nagle wygrywa mistrzostwa Europy, a piłkarze współpracują ze sobą w tak genialny sposób, że dech zapiera. Gdyby wszyscy prezentowali fantazyjny styl Barcelony, to w jaki sposób mógłbym docenić jej kunszt? W futbolu znajdziesz wszystko, każdy rodzaj zachowania, każdy typ charakteru. I prawie wszystko jest interesujące.

Jakieś przykłady?

Weźmy gościa, który kompletnie nie nadaje się do gry na najwyższym poziomie – Juana Romana Riquelme. Na pewno jako trener nie wziąłbym go do drużyny, bo to jest piłkarz osobny, wokół niego mogą grać tylko niewolnicy. Facet ma najbardziej monstrualne ego na świecie. Monopolizuję grę, a ja uwielbiam oglądać, kiedy koledzy z zespołu służą mu za bandy, od których odbija się piłka. Dzięki takim piłkarzom futbol jest arcybogaty. Podobnie dzięki Zidane’owi, bezsprzecznie najlepszemu piłkarzowi ostatnich lat, który strzelał bramki jak nikt w historii. Tak elementarnie piękne, że nie sposób ich opisać, bo nie ma ich do czego porównywać. Geniuszem dla mnie jest także Wayne Rooney. Prawdopodobnie nie rozumie wszystkich zdań podwójnie złożonych, nawet jak mu je ktoś wolno powtórzy, sam ich nigdy nie wypowiada, ale sposób, w jaki kontroluje swój organizm musi zadziwiać wszystkich. Futbol jest maksymalnie bogaty także dzięki Jose Mourinho, który piłkarski mikrokosmos ozdabia pasjonującym pozaboiskowym show. Albo popatrzcie na Klinsmanna. Przecież dzięki jego filozofii na ostatnim mundialu Niemcy przebudzili się jako naród. Wstydzili się swojego patriotyzmu przez lata, aż znów zaczęli być dumni, że są Niemcami.

A jaką siłę zaprezentuje Polska w 2012?

Jestem optymistą. Polacy to słaby naród do cierpliwej pracy u podstaw, ale jak będzie trzeba zrobić zryw, to się przebudzimy. Wydaje mi się, że mobilizacja przed EURO będzie tak wielka, że nawet ci, którzy nigdy się nie wychylają, po raz pierwszy i być może ostatni raz w życiu się wychylą i zrobią coś pożytecznego. Polacy mają ogromną, wciąż niezaspokojoną potrzebę akceptacji. A ja na dużych sportowych imprezach zawsze obserwuję absolutną determinację gospodarzy, żeby się pokazać. Dlatego będzie dobrze.

Na skróty:

Materazzi to piłkarz, który zapada w pamięć, a futbol to męska gra, więc różne odchylenia od normy muszą się zdarzać. Są ludzie, którym silny stres odcina dopływ tlenu do mózgu. Wtedy traci się całkowicie kontrolę nad własnymi poczynaniami. Klasycznym tego przykładem jest Hiszpan Ramos z Realu Madryt.

Słynny argentyński bramkarz Carlos Roa zakończył karierę, bo jako wyznawca Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego nie mógł grać w piątki wieczorem i w soboty, a dodatkowo czekał na koniec świata, więc według niego dalsza gra nie miała sensu.

Gdy miałem 16 lat kopałem piłkę w sposób kanciasty. Dlatego podziwiam Fabregasa za to, że w tym wieku nie był kanciasty (debiutował wtedy w barwach Arsenalu – przyp. red.), a do tego walczył na boisku z zakapiorami i wielomilionową presją na trybunach i w mediach.

Abramowicz w futbolu ma ciężej niż w rosyjskich interesach. Konkurencja jest mocniejsza.

Szewczenko nie przeniósłby się do Chelsea, gdyby jego żona nie chciała robić zakupów w Londynie.

Nie potrafię się skoncentrować oglądając polską ligę. Moje myśli wędrują gdzieś indziej.

Mam talent do dobierania słów, które niektórych bolą.