Włodzimierz Szaranowicz

– Słyszeliśmy, że w młodości wyklejał pan pokój plakatami Giny Lollobrigidy.
– Do dziś uważam, że jest uosobieniem doskonałości. Kobieca, powabna, piękna w każdym calu. Po latach, już jako mąż i ojciec, zostałem z kolei wielkim fanem Cindy Crawford. Któregoś razu byłem w Los Angeles z rodziną. Wypatrzyłem naprawdę rewelacyjny plakat Cindy. Chciałem go kupić. Moja żona oczywiście oniemiała z wrażenia. Pamiętam jej pytanie: „O ile lat w rozwoju zamierzasz się cofnąć?”. Nie kupiłem (śmiech).
– Kogo dzisiaj mógłby pan nam zasugerować na rozkładówkę PLAYBOYA?
– Piękne są nasze siatkarki. Uwielbiam sprinterki. Zawsze wielkie wrażenie robiła na mnie Marie-Jo Perec, francuska sprinterka z Gwadelupy. Ona zresztą miała gdzieś rozbieraną sesję. Fenomenalne czarno-białe zdjęcia. Z kolei dzisiaj startują przepiękne Jamajki. Nie są tak zmaskulinizowane jak pozostałe sprinterki. Kojarzycie panowie Shelly-Ann Fraser, Kerron Stewart i Sherone Simpson? Są z innej planety. Cudowne.

Czytaj dalej