Maciej Stuhr

– Ostatnio często się rozbierasz. Dlaczego głównie pokazujesz tyły?
– A to zależy gdzie. W kinie rzeczywiście pokazuję tyły, w teatrze idziemy na całość (w przedstawieniu „Anioły w Ameryce” Krzysztofa Warlikowskiego – przyp. aut.).
– Pierwszą rozbieraną scenę ze swoim udziałem podobno ciężko odchorowałeś.
– Tarzałem się po łóżku z Agnieszką Krukówną w Fuksie. Do dziś zastanawiam się, dlaczego w tej scenie bardziej nie rozwinąłem skrzydeł (śmiech). Na szczęście był to ostatni dzień zdjęciowy i wieczorem poszedłem na bankiet. Mogłem spokojnie zanurzyć się w życiu towarzyskim, a rano sumiennie odchorować i odpokutować.
– Masz swoje ulubione filmowe sceny rozbierane?
– Moja żona jest czasem przerażona, bo jak leci jakiś stary film, który widziałem kilkanaście lat temu, to jestem w stanie podać z dokładnością co do minuty, kiedy na ekranie pojawi się niezły biust. Scen, które zaważyły na moim rozwoju psychoseksualnym było sporo. Chociażby widok Kasi Figury biegnącej przez ogród w filmie Pierścień i róża. Pamiętam, że w ramach szerzącego się w ówczesnych czasach nepotyzmu zostałem mimo szczenięcego wieku, wpuszczony przez bileterki na pokaz Seksmisji. No, przecież scena w windzie i scena na basenie… Muszę się przyznać, że nie tylko na tatusia patrzyłem na tym filmie. Potem, kiedy już stałem się szczęśliwym posiadaczem magnetowidu, dokonywałem analizy tych scen z pomocą efektu „slow motion” (śmiech).

Czytaj dalej