Jacek Poniedziałek

– Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze?
– Mieszkałem w Krakowie przy ulicy Gdańskiej. Właściwie to centrum miasta, ale nasza ulica była nieutwardzona. Po drugiej stronie żyła rodzina Banachowiczów, która prowadziła gospodarstwo rolne. Mieli beczki z ogórkami kiszonymi i silosy z kapustą kiszoną, której zapach roznosił się po całej okolicy. Władza mówiła na takich: „prywaciarze” albo „kułaki”. Przyjaźniłem się z ich synem Piotrkiem i chyba już od 11. roku życia regularnie u nich pracowałem. Jeśli nie przy kapuście i ogórkach, to przy zbiorach rabarbaru. Wiązaliśmy go w pęczki i sprzedawaliśmy z ciężarówki na placu Imbramowskim. Do dzisiaj uwielbiam smak świeżego rabarbaru.
– Dało się zarobić?
– Banachowicze płacili zajebiście. Naprawdę.

Czytaj dalej

Jacek Poniedziałek

– Miewasz w swoim życiu okresy agresji i łagodności. Na czym stoimy?
– Gdy się obudziłem i przypomniałem sobie, że za chwilę przyjdziecie, byłem nieźle wkurwiony. Chciałem nawet was przełożyć, ale nie mam numeru telefonu. Teraz przyszła faza łagodności po fali wściekłości (śmiech).
– Czyli 12.30 w poniedziałek to dla Poniedziałka niezbyt dobra pora?
– To mój wolny dzień. Wczesny poranek.
– Mamy nadzieję, że nie będziesz w nas niczym rzucał. Wiemy, że to lubisz.
– Rzucałem przeważnie w pracy, w akcie bezsilności wobec koleżanek-aktorek, które nigdy nie mają czasu i których ciągle nie ma na próbach, a jak się w końcu łaskawie zjawią, to wszystko ma być tak, jak im pasuje.

Czytaj dalej