Zbigniew Boniek

– Można na panu polegać jak na Zawiszy?
– Jak na rycerzu, czy jak na moim rodzimym klubie sportowym? W pierwszym przypadku – na pewno tak. Jest mało ludzi, którzy się na mnie zawiedli. A jeśli chodzi o Zawiszę Bydgoszcz, to jak to w sporcie – raz się zwycięża, raz przegrywa. Najważniejsze jednak, w jakim stylu się grało.
– Pana styl od początku był wyjątkowy. Słyszeliśmy, że futbol wygrywał nawet z kościołem.
– To fakt, zawsze uciekało się z niedzielnej mszy na stadion. Czekało się tylko, żeby usłyszeć ewangelię, w razie gdyby ojciec chciał przepytać, a potem od razu ucieczka. Stadion był prawie za płotem. W minutę można było dobiec. Wtedy kochałem nie tylko piłkę. Interesował mnie każdy sport. Jak w czasie katechizmu słyszałem warczenie motorów, to mówiłem księdzu, że muszę do toalety i ile sił w nogach leciałem na stadion, żeby zobaczyć, co się dzieje na żużlu. Po pięciu minutach, cały zgrzany, byłem z powrotem.

Czytaj dalej