Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Michał Żewłakow

PLAYBOY nr 6, 2008 rok

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Szymon Szcześniak


Gratulujemy pierwszej bramki w Olympiakosie. Wczoraj popsułeś nam plany, bo mieliśmy spytać, kiedy ją w końcu strzelisz.

Chyba muszę was częściej zapraszać. Przynosicie mi szczęście. A swoją drogą to dobrze, że dziś tylko rozmawiamy i nie robicie zdjęć. Wczoraj wróciłem do domu z wyjazdowego meczu o 2.30 rano. Żona czekała z szampanem. Trochę się zasiedzieliśmy. Więc nie wyglądam chyba najlepiej (śmiech).

Polscy piłkarze, którzy zasiedzieli się w Grecji chyba nie mają prawa narzekać.

A Grecy nie mogą narzekać na polski zaciąg. Radzimy sobie całkiem nieźle i jesteśmy szanowani. Maciek Żurawski, Rafał Grzelak, Arek Malarz, Mirek Sznaucner, ja i inni robimy, co możemy. Tu jest dla kogo grać.

Fakt. Pięknych dziewczyn nie brakuje.

(Śmiech). W tej knajpie pracują faceci, którzy zajmują się rozmieszczaniem gości (siedzimy przy modnym deptaku, modnej podateńskiej miejscowości Glyfada). To tak zwana lansiarnia. Na zewnątrz siedzą fajne dziewczyny i znane osoby.

Czujemy się zaszczyceni.

Grecy w racjonalny sposób korzystają ze swoich dóbr naturalnych. To skuteczny marketing. Im ładniej na zewnątrz, tym więcej gości wejdzie do środka.

Jesteś tu bardzo rozpoznawalny?

Nie mam z tym problemów. Naprawdę znani są tutaj Rivaldo, Nikopolidis czy Djordjevic. Ja jestem po prostu Żewłakow.

Jacek Gmoch twierdzi, że powinieneś zmusić trenera, żeby ustawiał cię tylko na jednej pozycji.

Niby jest takie powiedzenie, że jak grasz na wszystkich pozycjach, to znaczy, że nigdzie nie grasz. Ale z drugiej strony, jak jesteś uniwersalny i wszędzie grasz dobrze, to trenerzy bardziej cię cenią.

Nie tęsknisz za grą z przodu? Zaczynałeś jako napastnik.

Kiedyś byliśmy z bratem postrachem obrońców – rodzinnym duetem snajperów. Napastnikiem byłem w Drukarzu i Marymoncie, dopiero w Polonii zaczęto przesuwać mnie do pomocy, a potem do obrony. I tak zostało. Pamiętam swój pierwszy udany mecz w defensywie przeciwko Wojciechowi Kowalczykowi. Przegraliśmy, ale byłem chwalony i chyba słusznie, bo Wojtek wtedy nie pograł.

(dzwoni Arkadiusz Malarz, znajomy Michała, bramkarz Panathinaikosu Ateny)

Halo! No, siedzimy w „lachonarium”, jak chcesz, to możesz przyjechać… OK, to czekamy.

To prawda, że na twojej i brata osiemnastce pojawił się Kazimierz Górski?

Tak. To był prezent – niespodzianka od ojca. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, co to tak naprawdę znaczy. Wielkie nazwiska nie były dla mnie tak ważne. Teraz z perspektywy czasu bardzo to doceniam i daje mi to wielką satysfakcję.

Czego życzył ci śp. pan Kazimierz?

Życzenia były bardzo krótkie. W zasadzie nie były to życzenia, tylko wymagania – żebym zrobił wielką karierę. Nie wiem, czy spełniłem żądania trenera, ale chyba nie wyszło najgorzej.

(dzwoni Ania, żona Michała)

No cześć… Siedzimy sobie, możesz podjechać… Jesteśmy w „Lis”… Weź dzieciaki i przyjeżdżaj… Też cię kocham! Pa!

Jakim byłeś judoką?

Ponoć rokującym. Ćwiczyłem oczywiście z bratem. Szło nam nieźle. Byliśmy bardzo sprawni, ale mieliśmy pewien problem – rówieśnicy przerastali nas o głowę. Nie mieliśmy więc z nimi szans. Często też służyliśmy za worki treningowe dla starszych dziewczyn. I pewnie dlatego po roku zrezygnowaliśmy. Pamiętam, że tata przeprowadził wtedy z nami poważną rozmowę. Powiedział, że jest mu wstyd, bo pękliśmy. Później jak trenowaliśmy już piłę, nawet przez moment nie pomyśleliśmy, że można by z tego zrezygnować. Ojciec wpoił nam, że jak się coś zaczyna, to trzeba to robić z sercem i wiarą.

Wyższej Szkoły Zarządzania skończyć się jednak nie udało.

Zaliczyliśmy z bratem pierwszy rok i wtedy pojawiła się szansa wyjazdu do Belgii. Zrezygnowaliśmy ze studiów dla piłki.

Żałujesz?

Czasem się zastanawiam, jak potoczyłoby się nasze życie, gdybyśmy wtedy nie wyjechali. Na pewno podjęliśmy słuszną decyzję. Myślę, że studia wcale nie uciekły. Skończę karierę, wrócę do Polski i będę mógł się doedukować. Dlaczego nie?

(w tym momencie podchodzi kelner – kibic Panathinaikosu i przekonuje, że Michał strzelając bramkę, faulował obrońcę drużyny przeciwnej)

Jest na mnie wkurzony, bo kiedyś przegrał zakład. Graliśmy w Pucharze Grecji z Panathinaikosem. Założyliśmy się, że jak przegramy, to kupię mu bilet na każdy mecz Panathinaikosu do końca sezonu. A jak Olympiakos będzie górą, to on stawia obiad dla całej mojej rodziny i przez trzy dni nosi w pracy koszulkę Olympiakosu. Wygraliśmy 4-0. Chodził za mną i błagał, żebym mu odpuścił tę koszulkę. W końcu mu darowałem, ale musiał za to postawić dwa obiady.

Jak Grecy wymawiają twoje nazwisko?

Jak wszędzie – „Zewlakow”. Ale najczęściej mówią na mnie, tak jak w Anderlechcie – „Mika” albo „Miki”.

Słyszeliśmy, że „Mika” nie może pojawiać się na mieście po północy. To prawda?

Nie tylko „Mika” (śmiech). Wszyscy piłkarze Olympiakosu muszą tego przestrzegać. W zasadzie można wyjść, ale kosztuje to 10 tysięcy Euro. Jeszcze nie płaciłem, ale zastanawiam się nad tym, żeby ściągnąć tu brata. Wtedy będę mógł hasać do woli (śmiech). Wszystko pójdzie na konto Marcina.

Prezesi Olympiakosu mają tajnych agentów w całym mieście?

Nie wiem, jak to działa, ale tutaj nigdzie nie możesz się czuć anonimowo. W zeszłym roku po zdobyciu mistrzostwa wybrałem się z żoną na plażę. Zostały nam dwa mecze o pietruszkę. Nawet nie było planu, żebym w nich grał. Po paru dniach trener zapytał mnie, czy już skończyłem sezon i wyjął gazetę z artykułem o mnie i zdjęciem na plaży. Tytuł brzmiał: „Żewłakow już zakończył sezon!”. Grecy nie cierpią zawodników, którzy przyjeżdżają grać tu w piłkę na koniec kariery i przypominają raczej turystów i imprezowiczów.

Ostro imprezujesz?

W zeszłym sezonie imprezowałem więcej. Ten był bardzo intensywny – Liga Mistrzów, liga grecka, Puchar Grecji i jeszcze reprezentacja. Prawdę mówiąc, nie znalazłem na to czasu.

Podobno największym imprezowiczem spośród piłkarzy grających w Grecji jest Rivaldo.

Wręcz przeciwnie. O Rivaldo mogę mówić w samych superlatywach. Jest to jeden z najspokojniejszych piłkarzy, jakich spotkałem. Nawet jest za spokojny na to, co osiągnął. Zobaczenie go w nocnym klubie graniczy z cudem. Facet jest skryty i widać, że wyszedł z domu, w którym się nie przelewało. Szanuje pieniądze.

(do naszego stolika podchodzi Arkadiusz Malarz)

O, to jest piłkarz, którego powinniście zapytać, jak należy dobrze żyć (śmiech)!

Malarz: Nie chcę przeszkadzać.

Spokojnie. Nam nie przeszkadzasz.

Żewłakow: Chyba, że masz inne zajęcia.

Malarz: Mogę komuś na przykład przywalić (nastrój Arka nas nie zdziwił. Jego klub przegrał Mistrzostwo Grecji)

Obstawiliście już finał Mistrzostw Europy?

Żewłakow: Tylko nie pytajcie się mnie, jak trzeba grać, żeby wygrać i czy nie zlekceważymy jakiegoś przeciwnika (śmiech). Trzymam się z daleka od typowania wyników, ale mój kolega z pokoju – Darko Kovacevic twierdzi, że na każdej tego typu imprezie jest niespodzianka i liczy, że czarnym koniem tegorocznego EURO będzie Polska.

Malarz: Dla mnie sprawa jest prosta. Jak zdobędziemy punkty z Niemcami, wyjdziemy z grupy. Jak będzie klapa w pierwszym meczu, to koniec.

Michał, ilu znasz piłkarzy, którzy na dużych turniejach czytają, tak jak ty, Remarque’a?

Nie wszyscy czytają, ale nie chciałbym wyjść w tym wywiadzie na wysublimowanego intelektualistę.

Masz szansę się zrehabilitować. Powiedz, jaką książkę zabierzesz na EURO.

Jeszcze nie wiem. Nie planuję tego. Ostatnio czytam głównie sensacje i kryminały. Wezmę pewnie coś Dana Browna, bo jego druga powieść – Anioły i Demony – bardzo mi się podobała.

A będziesz znowu pisał bloga z Mistrzostw?

Znowu dostałem propozycję i się zastanawiam.

Na Mistrzostwach Świata w Niemczech podszedłeś do tego bardzo serio. Waliłeś wypracowania na kilka stron!

No właśnie. A teraz mam już przemyślenia, jakie zrobiłem błędy i czego bym już nie powtórzył. Czytając go później przekonałem się, że chyba za dużo miejsca przeznaczałem na opisywanie jadłospisu (śmiech). Z drugiej strony, gdybym chciał napisać o rzeczach ciekawszych, to nie wiem, czy niepotrzebnie nie uchylałbym jakichś sekretów reprezentacji.

(obok naszego stolika przechodzą trzy świetne dziewczyny, co momentalnie powoduje uaktywnienie się Arka…)

Malarz: Raz, dwa, trzy – zamawiam. Pierwszy wszystko, pierwszy wszystko…

Gdzie jest lepiej z tymi sprawami? W Belgii czy Grecji?

Werdykt może być tylko jeden: zdecydowanie Grecja! To kraj idealny, jeżeli chodzi o uroki czysto męskie. Nawet jak jest szarówka, zobaczycie tu prowokujące kształty, rozpięte dekolty i okulary na pół twarzy. Idealne miejsce na casting dla potencjalnych Playmates. A propos, na Gwiazdkę dostałem kalendarzyk PLAYBOYA z miejscem na telefony.

Ile masz już numerów?

Jeden – Arka. Jak do niego zadzwonię, to podaje mi wszystkie numery (śmiech).

A numery tych pań, które weszły?

Malarz: To są żony zawodników klubu, w którym grałem.

Żewłakow: Teraz ci zawodnicy grają w innych klubach, a żony mają już pewnie innych mężów (śmiech).

Co myślicie o futbolu kobiecym?

Malarz: O rany, one to dopiero muszą mieć kondycję! (Śmiech)

Żewłakow: Wolałbym widzieć kobiety w bardziej kobiecych dyscyplinach. Wiecie, nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak wyglądają nogi piłkarek. Całe posiniaczone. A stopy? To dopiero tragedia. Nie wyobrażam sobie, żeby mogła mi się spodobać dziewczyna, która ma stopy podobne do moich. Brr… Stopy piłkarzy to nie jest najpiękniejszy widok.

Malarz: Ostatnio znowu zeszły mi dwa paznokcie. Gdybym miał dziewczynę z palcami u nóg jak Rivaldo, to szybko bym jej podziękował.

Żewłakow: Od piłkarek zdecydowanie wolę tenisistki. Lekkoatletki też bywają fajne. A na przykład taka Katarina Witt idealnie nadawałaby się na rozkładówkę. Nie powiem, lubiłem na niej zawiesić spojrzenie (śmiech).

Podaj jeszcze kilka typów na playmate.

Eva Mendes to kobieta, którą chciałbym zobaczyć z każdej strony. Jeżeli chodzi o Polskę, to Tatiana Okupnik. Pięknie wygląda w „Gwiazdy tańczą na lodzie”. Jest urzekająca. Poza tym chciałbym oczywiście zobaczyć Arka Malarza (śmiech).

Zapytamy o niego dwie polskie piłkarki, z którymi będziemy niedługo mieli rozmowę…

Zapytajcie je też, dlaczego akurat piłka? Ja tego nie rozumiem. Kobiece nogi powinny być w szpilkach i w pończochach. Nie mogę sobie wyobrazić jak kobiety wkładają ochraniacze i bandażują stawy skokowe. Piłka jest brutalna, a dziewczyny trzeba adorować, wychwalać i pieścić, a nie kopać. Mam córkę i nigdy jej nie doradzę, żeby wybrała karierę piłkarską.

A synowi?

Jak patrzę na to, co Kuba wyprawia, to ewidentnie widzę, że ma zadatki na bramkarza.

Na zgrupowaniach kadry zwykle mieszkasz w pokoju z Arturem Borucem…

To Artur jest ze mną. W końcu jest młodszy (śmiech).

Słyszeliśmy, że śpiewa lepiej od Dody.

W reprezentacji Artur ma zdecydowanie najlepsze predyspozycje w tej dziedzinie. Może nie od razu na miarę nagrania płyty, ale kto wie. Na zgrupowania zabieram ze sobą iPoda i kolumny, bo skoro Artur śpiewa, to muszę zapewnić mu podkłady. Wachlarz mamy szeroki, począwszy od disco-polo poprzez pop, polski rock, aż po Krzysztofa Krawczyka i Hannę Banaszak (śmiech).

Dlaczego nie polubiłeś Artura od pierwszej chwili?

Jak zobaczyłem jego kucyk, to pomyślałem, że to jakiś świr i do tego zbyt pewny siebie. Dopiero jak się lepiej poznaliśmy, to okazało się, że jest świetnym facetem. Ma fajny charakter i super poczucie humoru. Nawet ten kucyk wydał mi się oryginalny. Dobrze się dogadujemy. Nie można się z nim nudzić, chociaż ufać mu też do końca nie można, bo dla niego wszystko, co jest związane z piłką ma zielone barwy i „elkę” na przodzie (śmiech). To trochę łobuzerski typ. Ale to dobrze, bo obrońcy pewniej się czują, mając takiego gościa za plecami. W ogóle uważam, że piłkarz nie może być nijaki. Lubię Artura czasem sprowokować. Na przykład, jak założylibyście jego rękawice, to dostałby szału. Od razu by je wyrzucił.

Malarz: Ja tak samo. To bramkarski przesąd. Nikt nie może ich dotknąć.

A jakie przesądy mają zawodnicy z pola?

Dzień przed meczem nie chodzę do fryzjera, nie golę się i nie obcinam paznokci – to przynosi pecha. Przed meczem i w jego trakcie staram się nie gadać z napastnikiem drużyny przeciwnej. Brat mnie tego nauczył. Jak graliśmy przeciwko sobie, to nawet się ze mną nie witał. A po meczu był znowu moim bratem (śmiech). Jakoś lepiej nie nawiązywać za dobrego kontaktu z przeciwnikiem. Po prostu łatwiej rąbnąć kogoś, do kogo masz stosunek ambiwalentny.

Są napastnicy – zagadywacze?

Są. Ale ja znam mistrza tej sztuki z obrony – to Maciej Murawski, który mówi ciągle. Zaczyna od narodzin Chrystusa.

Jana Kollera nazwałeś kiedyś płaczkiem…

Taki chłop, wielki jak stodoła, a skarży się, że go w wyskoku uderzyłeś łokciem. Jakby to nie było normalne, i jakby w Bundeslidze nie obrywał od obrońców. Na boisku jest walka, jak dostaniesz to nie płaczesz, tylko czekasz, kiedy będziesz mógł oddać i to dwa razy mocniej. Kiedy grałem przeciwko Johnowi Hartsonowi to miałem wrażenie, że to bardziej zapaśnik niż piłkarz. Tak mnie obijał. Po meczu wyglądałem jak bokser po walce. I jakoś nikomu nie przyszło do głowy, żeby się skarżyć i narzekać.

Pamiętasz napastnika, który najbardziej cię zirytował?

Nie pamiętam żadnego, z którym kompletnie nie dawałbym sobie rady. Takich po prostu nie ma (śmiech). Natomiast grałem kiedyś przeciwko facetowi, którego nawet na motorze nie sposób było dogonić. Obafemi Martins (zawodnik Newcastle – przyp. red.) – jak go nie ściąłeś zanim dostał piłkę, to marny twój los. Najszybszy piłkarz na świecie.

Z twoją szybkością ciągle jest bardzo dobrze, ale lata lecą. Myślisz, że dasz radę zagrać sto meczów w reprezentacji Polski?

Fajnie by było, bo dokonał tego tylko Grzegorz Lato (zagrał 100 meczów – przyp red.). Ale nigdy nie był to dla mnie cel nadrzędny. W moim wieku planuje się karierę najwyżej na jeden sezon naprzód. O grze w klubach greckich czy polskich mogę się wypowiadać śmielej, ale reprezentacja to inny poziom. Gdy zobaczę, że nie daję rady, ustąpię miejsca młodszym i lepszym.

A może po zakończeniu kariery zostaniesz prezesem PZPN-u?

A dlaczego nie?! Chciałbym, żeby ludzie tacy jak Juskowiak, Koźmiński, Wałdoch czy Mielcarski mogli pomóc polskiej piłce. Tymczasem starsi koledzy są kompletnie pomijani i niewykorzystani. A ja swoje przyszłe życie chcę wiązać z polską piłką.

Zgadzasz się z Januszem Palikotem, że „PZPN to burdel, w którym dziwki roznoszą HIV”?

Nie wiem, czy pan Palikot ma pojęcie na temat tego, czym jest piłka i jak się kieruje taką organizacją. Obawiam się, że nie. Myślę, że członkowie PZPN-u mogliby spokojnie znaleźć coś na polityków i wygłaszać równie smaczne metafory. Lepiej niech każdy zajmuje się tym, na czym się zna. Ale oczywiście nie mam zamiaru bronić PZPN-u. Najwyższa pora, by ruszyć całe to towarzystwo przyklejone do stołeczków i odczepić ich pupcie dłutkiem.

(w kawiarni pojawia się żona Michała Ania z dwójką dzieci – Mają i Kubą. To znakomity pretekst, żeby skierować rozmowę na weselsze tory)

Słuchajcie, ostatnio powiedziałem w żartach dziennikarzowi, że kluby są jak kochanki, a reprezentacja jest jak żona – tylko jedna. Byłoby nawet śmiesznie, tylko że on sam później dopisał „dlatego często lubię zmieniać kluby”. Niezbyt fortunnie to wyszło. Musiałem się potem trochę tłumaczyć (śmiech).

A czy Ania wie, że jej mąż jest zaliczany do trójki najprzystojniejszych piłkarzy w reprezentacji, wraz z Borucem i Smolarkiem?

Na którym miejscu jestem?

Na żadnym. Pierwsza trójka.

Mnie interesuje tylko pierwsze miejsce (śmiech). Zapytajcie lepiej moją żonę, który piłkarz jest najprzystojniejszy.

Pytamy.

Anna Żewłakow: Bramkarz Fenerbahce.

Malarz: Demirel? Ten wielki, co wygląda jak małpa? Przestań…

Anna Żewłakow: Nie znasz się. Jest świetny.

Czekaj, ale Volkan Demirel nie jest podobny do Michała…

Michał Żewłakow: No właśnie! Dlatego on jest tylko na chwilę, a ja na całe życie. Na pewno też podoba się jej Luca Toni…

Anna Żewłakow: On?! Wiesz, że nie lubię grzecznej urody.

Michał Żewłakow: Uff… Dzięki, że mnie jednak jakoś dowartościowałaś.

Aniu, jak często mówisz do Michała – Rysiu?

Anna Żewłakow: Często, bo to przecież to wykapany Rysio (śmiech).

Michał Żewłakow: W reprezentacji od dawna jest taki zwyczaj, że czasem zwracamy się do siebie, używając drugich imion. Mogę wam powiedzieć, że Jacek Bąk to Waldek. Maciek Żurawski to Stasiek. Ja i Marcin Wasilewski jesteśmy Rysiami. Kiedy w kadrze grał mój brat, to mieliśmy jeszcze Zbysia.

Na skróty:

Pamiętam, że gdy dostaliśmy propozycję wyjazdu do Beveren, ja chciałem, a brat nie. Zaszantażowałem go, że jadę sam. Po 8 miesiącach przyszła oferta z Mouscron. Marcin chciał, ja nie (śmiech). Podpisanie tego kontraktu było moją najlepszą decyzją w sportowym życiu.

Jak graliśmy z bratem w Belgii, to widywałem go tak często, że niekiedy miałem go po dziurki w nosie. Dzisiaj tęsknię za nim jak pies. Nie widziałem go… równo rok.

Fizycznie czuję się świetnie. Greckie słońce mnie dobrze konserwuje. Mogę się bawić przez trzy noce z rzędu, wyjdę na trening i będę pierwszy do roboty.

Beenhakker nie mówi dużo, ale zawsze mądrze i w dobrym momencie.

Rasizm na boisku nagłaśnia się tylko w jedną stronę. Nikt nie mówi o tym, jak czarni piłkarze potrafią potraktować białych. Słowo „czarnuch” to jawny objaw rasizmu. Wszyscy się burzą. Ale obrażanie białych nikogo nie obchodzi. To już nie jest rasizm. Ja z czarnymi nigdy nie miałem problemów, wprost przeciwnie – to dobre dzieciaki.