Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Konrad Niewolski

PLAYBOY nr 2, 2004 rok

TEKST: Łukasz Klinke, Piotr Szygalski

fot. Tomek Bergmann


(Spotkanie z tym facetem to jazda bez trzymanki. Niby rozmawialiśmy w samym centrum Warszawy, przebywaliśmy wśród ludzi; otaczały nas normalne: zapachy, śmiechy i ruchy, ale… Pogawędka z Niewolskim jest jedną z najoczywistszych rozmów w historii polskiego Playboya. Po tej rozmowie wszystko wydawało się nam inne.)

Kiedy postanowiłeś zostać filmowcem?

W wieku 8 lat. Wtedy z kolegą kręciliśmy horror. Używaliśmy ośmiomilimetrowej kamery mojego dziadka, którą nagrywał scenki rodzinne. Były efekty specjalne, czyli pomarszczona skóra zrobiona z białka, wklejane zęby i włosy z tego czegoś, czym hydraulicy uszczelniają rury. Z futra babci wycięliśmy zarost na łapy. Całą charakteryzację przyklejaliśmy na butapren, który przypadkowo rozlał się nam na dywan. Sprzątając go, tak się nawąchaliśmy, że odechciało się nam filmowania. Film nie powstał, ale przynajmniej wiemy, że charakteryzacja była dobra, bo jak babcia kolegi weszła nagle do pokoju, by sprawdzić, co robimy, a on ucharakteryzowany się odwrócił… Babcia go nie poznała i narobiła takiej paniki, że była większa afera o to, niż o pocięte futro, czy zniszczony butaprenem dywan.

Nigdy nie chciałeś iść do „Filmówki”?

Nie, bo pisania wierszy, komponowania czy rzeźbienia nie nauczy cię żadna szkoła. Tak samo z reżyserią. Szkoła nie uczy talentu. Co innego operator, który musi poznać prawa rządzące oświetleniem itd. Ja jako reżyser nie potrzebowałem nauki szkolnej. To, czego nauczyłem się podczas realizacji D.I.L – u wystarczyło mi, by sprawnie działać na planie Symetrii. Za 5 lat, które mógłbym spędzić w szkole, być może znudzi mi się bycie reżyserem filmowym.

Na razie jednak nie widać znużenia. Jak czułeś się jako reżyser w miejscu, w którym jeszcze niedawno „siedziałeś”?

Wcale nie tak niedawno, bo 9 lat temu. Jako reżyser na Białołęce czułem się zajebiście. Spotkałem wielu koleżków, generalnie było bardzo sympatycznie. W trakcie ujęć na spacerniaku były jednak problemy. Do Chyry krzyczeli: „Ej! Kalafior!” (Andrzej Chyra zagrał w „Kalafiorze” – przyp. aut.), a na twarz puszczali mu lusterkiem zajączki. Na Jakusa wołali: „Tygrys!” (ksywka bohatera, którego Jakus grał w „Samowolce” – przyp. aut.). Głównie frajery nam przeszkadzały, grypsujący nie. Frajery włączały głośno muzykę. Dlatego na „stop” kręciliśmy, a na „akcja” stopowaliśmy, żeby ich przechytrzyć.

Do D.I.L.-u przystąpiłeś jako amator. Symetrię nakręciłeś jako zawodowiec z profesjonalną ekipą. Jak poznałeś Michała Lorenca?

O, to jest ciekawa historia… Poznałem go 9 lat temu. Michał kupował od mojego kolegi koks i tak mu się od tego pojebało w głowie, że odbierając nagrodę w Gdyni myślał, że chcą go zabić. Wrócił z Gdyni, powiedział, że się boi i chce kupić pistolet, żeby się zastrzelić. Kupił go ode mnie. Zarobiłem na nim dużo. Za tę kasę kupiłem sobie drugie kopyto, za które później poszedłem siedzieć. Teraz obydwaj od dawna nie ćpamy i przeszliśmy gruntowne odrodzenie. To nie przypadek, że los znowu nas zetknął. Michciu mówi, że to Bóg tak chciał, ja uważam, że to zabawa Szatana. Po tej długiej przerwie, na początku, nie było rozmowy o przeszłości – tak jak by tamtego zdarzenia w ogóle nie było. Dopiero potem sobie powspominaliśmy. Zaczęliśmy śmiać się ze swoich narkotykowych paranoi.

Symetria wchodzi do kin parę miesięcy po sukcesie, jaki odniosła na festiwalu w Gdyni. Odpowiada ci to?

Teraz tak, ale po wakacjach powiedziałem, że nie wyrażam na to zgody. Chciałem mieć kasę na nową furę, a tak muszę czekać pół roku dłużej. No, ale nie jest to dzieło mojego życia, mam już propozycje od dużych polskich producentów, którzy w ciemno chcą wchodzić w moje projekty. Nie będę się bujał z Symetrią 5 lat i wyciągał wszystkiego, co się da.

O jakiej furze myślisz?

(Śmiech) Chcę dwie! Nowego Megana – takiego full wypas, który kosztuje ze 100 tysięcy. I Mercedesa C klasa, hatchbacka z krytą dupką – też mi się podoba. Gdyby premiera była w październiku to miałbym już obydwa (śmiech)!

Czy nie obawiasz się, że film potępiający głupotę może nieoczekiwanie zachwycić tych, których w nim potępiasz?

Na pokazach widziałem wielu drechów, którzy przez pół filmu popisywali się: „Tam siedziałem!” itd. Ale z upływem czasu nawet i oni wczuwali się, a po seansie wychodzili jacyś przygnębieni, zapłakani i przybici. Ten film nie zostawia nikogo obojętnym.

Jaka frekwencja na Symetrii cię usatysfakcjonuje?

Z 300 tysięcy widzów będę bardzo zadowolony, ale i 200 tysięcy to będzie sukces. Jest szansa na taki wynik. Na Warszawskim Festiwalu Filmowym biletów nie było od rana. Na Symetrii pełna sala, a po projekcji prawie wszyscy zostali na spotkaniu ze mną i aktorami. Wszyscy siedzieli w milczeniu i nikt o nic nie pytał, dosłownie kilka pytań, a sala full… Zresztą w trakcie spotkania z widzami trochę dziwiło mnie, że prawie w ogóle nie jest poruszany wątek pedofila. Tylko jeden koleś zapytał mnie, czy jestem za samosądami na pedofilach.

A jesteś?

Tak. Sam wymierzam sprawiedliwość. W sytuacji, kiedy ktoś by krzywdził mojego bliskiego, bez zastanowienia odrąbałbym mu łeb siekierą. Granica między dobrem a złem przebiega w sposób, jaki ja ustanawiam, a nie w jaki ustanowiło społeczeństwo. Gdyby linia podziału na dobro i zło była uniwersalna, czyli zawsze stosowana, to może mógłbym to zrozumieć, ale ludzie przekręcają ją tak, jak jest im wygodnie. „Kali ukraść krowę” – to dobrze, „Kalemu ukraść” – to źle. Zabicie człowieka jest złem, zgwałcenie dziecka jest złem, a zabicie pedofila? Jakie jest? Złe, dobre, dobre i złe? Linia podziału między dobrem a złem rozmywa się. Relatywizm dobra i zła jest zbyt skomplikowany i trudno odnaleźć uniwersalną oś symetrii.

Wygląda na to, że popierasz karę śmierci.

Tak, dlatego że w wielu ludziach żyją silne demony, które chcą być zabite rękoma innych ludzi. Nie można im tego odmówić. Sam chciałbym być zlinczowany przez tłum. Potrzebuję tego, wiem, że daje to dużą moc po śmierci. Psychopaci chcą być zabici przez ludzi. To nadaje sens ich życiu. Zabranianie kary śmierci jest odebraniem im prawa do tego.

Są tacy, którzy zamiast zabijać chcą leczyć.

Pedofila nie da się wyleczyć. On wie, że to, co robi, jest złe. Ale w momencie, kiedy ma jazdę na małą dziewczynkę, nie rozumie tego. To jest silniejsze od niego. Państwo powinno takich egzemplarzy dożywotnio izolować. Nie zabijać, bo ich dusza wraca w nowe ciało.

Robisz filmy, by namawiać ludzi do przyjęcia twoich poglądów?

Nie!! Nie chcę pokazywać rozwiązań i narzucać mojego punktu widzenia. To bez sensu. Staram się stawiać pytania. Chciałbym, żeby widz po prostu pomyślał. Ktoś przychodzi i gwałci twoją małą siostrzyczkę. Nie sądzę, żebyś się zastanawiał, tylko tak długo biłbyś go siekierą aż go zabijesz. Potem ochłoniesz i powiesz: „O kurwa, co ja zrobiłem?!” Ale nie dlatego, że ci go szkoda, tylko z powodu kary, która cię czeka. Swoją drogą, siedzisz przed telewizorem, oglądasz Titanica i myślisz sobie – „ja też bym wszystkich ratował, nawet mógłbym utonąć”. Kiedy dzieje się to faktycznie, ludzie panikują. Dopiero sytuacje ekstremalne zmuszają nas do jednoznacznego samookreślenia. W warunkach laboratoryjnych gadanie o tym, jak bym się zachował, jest gówno warte. Wielokrotnie widziałem ludzi, których uznawałem za twardych. W sytuacjach ekstremalnych byli nikim. Rozklejali się. Siła nie ma nic wspólnego z fizycznością. Może być ktoś bardzo mały, chudy i może być bohaterem, a ktoś bardzo duży i silny – zwykłym lamusem. Ludzie pytają mnie o więzienie. Szczerze mówiąc, chciałem tam pójść.

????

Może nie akurat tego dnia i o tej godzinie, ale tak – chciałem się sprawdzić. Wiedziałem, że za posiadanie broni dostanę maksymalnie rok.

Czy to nie paradoks – prawnik, który siedział?

Dużo jest takich paradoksów w dzisiejszym świecie. Nauczyciel, który gwałci dzieci; ksiądz, który rucha nieletnich ministrantów…

Byłeś w areszcie czy w więzieniu?

W areszcie, ale to właściwie jak więzienie. Tam jest nawet gorzej. Spotykają się wszyscy. Jeden idzie na dożywocie i wie o tym. Inny pójdzie góra na 3, 5 lat. Ten pierwszy chce pociągnąć pozostałych za sobą. Zrobi coś takiego, żeby wszyscy razem w celi kogoś zabili i dostali dożywocie. Dużo jest podobnych przypadków. Z takimi świrami nikt nie chce siedzieć. Kiedy już wiedzą, że idą na dożywocie, potrafią podciąć gardło albo wybić oko bez powodu, dla żartu… Po więzieniu jestem mądrzejszy, bo twardy byłem zawsze. Dzięki więzieniu uświadomiłem sobie wiele rzeczy. W celi stwierdziłem, co naprawdę w życiu jest ważne. W areszcie nie brakowało mi kumpli, balang czy ruchania. Brakowało mi kontaktu z naturą. Marzyłem, by usiąść na trawie pod drzewem. Więzienie to były takie „kiepskie kolonie”. Oczywiście był smutek i stres, ale ogólnie wspominam ten czas bardzo miło. Nie ma tam presji, która występuje na wolności, gdzie cały czas coś trzeba robić, gdzieś gnać. Kariera, pieniądze, rodzina… Musisz po prostu zapierdalać. W kryminale tego nie ma. Wszyscy są równi, bo wszyscy siedzą. Dałem sobie radę i jestem dumny, że grypsowałem. Wcześniej latałem po mieście i byłem małolatem z konkretnymi układami (śmiech). Wciąż mam wielu wrogów wśród gangsterów. Za stare grzechy… Nadal jest na mnie wyrok, tak więc kiedyś mnie znajdą zastrzelonego i spalonego (śmiech). Ale póki co, zło mnie ochrania. Zresztą nie boję się śmierci, prowokuję ją. Chcę tragicznie i młodo zdechnąć.

Jak twój pobyt w więzieniu przyjęła rodzina?

Dla nich była to oczywiście wielka tragedia. Babcia i dziadek nie pojawiali się w więzieniu. Nie chciałem, żeby przychodzili w takie miejsce. Siostra była raz, mama w miarę regularnie na przemian z moją dziewczyną. Zniosły to dzielnie. Byłem zadowolony, jak do tego podeszły. Mama stwierdziła, że tak jest nawet lepiej, bo widziała, co się dzieje, kiedy wracałem do domu nawąchany czy pijany. Waliło mi już w łeb ostro, strzelałem z pistoletu w okna, w samochody na parkingu. Źle by się to skończyło.

A po co była ci broń?

Lubiłem mieć pistolet. Chyba każdy chłopak chciał mieć pistolet i z niego walić. To jest chyba naturalne (śmiech).

Przed pójściem do pierdla miałeś problemy z policją?

Zdarzało się. Jakieś awantury, często zlaliśmy z Judaszem kogoś… Wielokrotnie siedziałem na dołku (śmiech). Ale nawet gdybym miał zupełnie czystą kartę i tak za samo posiadanie broni trafiłbym do aresztu.

Jak wspominasz stare czasy?

Ćpałem wtedy ostro koks. To był koszmar. Mam w sobie z 3 kilo koksu. Więzienie było moim półrocznym, naturalnym detoksem. Na dołku, w trakcie pierwszego spaceru, pomyślałem, że to wyzwanie. Poczułem wielką moc. Zacząłem ostro ćwiczyć, pompki, takie rzeczy. Stresy związane z więzieniem zmusiły mnie do wzięcia się w garść. Zrobiłem to i do dzisiaj z tego korzystam. Nie ćpam, nie piję alkoholu, nie chodzę na balangi, zostałem instruktorem snowboardu. Mam teraz lepszą kondycję niż w podstawówce. Więzienie było potężnym „bum” w łeb, bardzo zresztą pozytywnym. Nie odcinam się od moich błędów, lubię swoje porażki. Uczę się z nich. Im człowiek zrobi więcej błędów, tym więcej widzi ich u innych. Jeśli się przyznam przed samym sobą, jaki byłem kiedyś głupi (śmiech), to będę w stanie zobaczyć głupotę u innych. To mnie stymuluje.

Dlaczego alkoholowo-narkotykowa asceza wciąż trwa?

Bo wszelkie używki odbierają mi kontrolę nad ciałem. Kiedyś raz na pół roku lubiłem się najebać. Wypić litra Tequili, zesrać się, zerzygać, czarna kac kupa oczyszczająca i znowu rok nie pić. Typowe, chemiczne przeczyszczenie naczyń krwionośnych (śmiech). Teraz już tego nie robię. Nie piję nawet piwa. Picie piwka wieczorem jest dla mnie alkoholizmem. Piłem w podstawówce mając lat 13, 14 i najebany chodziłem na imprezy. Moi rówieśnicy kręcili wtedy głowami z dezaprobatą. Teraz to ja nie piję, a oni są alkoholikami po rozwodach.

Dlaczego kiedyś ćpałeś?

Po pierwsze z ciekawości. Po drugie narkotyki całkowicie zamazują rzeczywistość. U kogoś tak pojebanego jak ja, człowieka, który na siłę szuka nowych doznań, odnalezienie czegoś innego było atrakcyjne. Zapaliłem jointa i już mi się podobało. Było to kolejne poszukiwanie. Zresztą na początku narkotyki są fajne, dopiero potem zaczyna się wewnętrzny koszmar. Odnajdywanie w sobie słabości, paranoi i schiz. W dzieciństwie lubiłem wieczorami majsterkować i układać klocki Lego. Teraz robię to samo. Nie chodzę na żadne imprezy. Wyciągnięcie mnie gdzieś jest prawie niemożliwe. Mówię: „przyjdę, przyjdę”, a potem ściemniam i nie przychodzę. Wolę posiedzieć w domu. Poczytać, popisać, postać na głowie, pobawić się klockami Lego (śmiech). Kiedyś balowałem 7 dni w tygodniu. Najlepsze imprezy zaczynały się w poniedziałek o 13 (śmiech). Teraz już tego nie robię. Strata czasu.

Kiedy poznałeś pierwszego gangstera?

Nie wiem, nie pamiętam. Pewnie w podstawówce. Swoją drogą świat przestępczy jest dzisiaj na tyle rozwinięty, że kolegujesz się z kimś, a okazuje się, że jego ojciec jest przestępcą. Sam kiedyś byłem bandziorem i krzywdziłem ludzi.

Masz ponoć ksywkę „Fenomen”. Ktoś inny w rozmowie z nami określił cię mianem „obrotnego czubka”. Podpisujesz się pod tym?

To jedna z wielu ksywek, jakie miałem. Jestem i byłem „obrotnym czubkiem”. „Fenomen”? Na pewno jestem bezczelny, chamski, zboczony, zarozumiały, no i oczywiście genialny też jestem (śmiech).

Rozumiemy, że ksywki nie wzięły się z niczego. Jakie interesy robiłeś?

Oj, różne. Miałem kafejkę internetową. Full wypas wnętrze, bo chciałem, żeby to dobrze wyglądało. Dało się z tego żyć. Był też punkt ksero w Wyższej Szkole Biznesu i Administracji. Różne rzeczy tam się zresztą działy (śmiech). Picie, ćpanie, dymanie, tylko czasami kserowanie (śmiech). Jak się komuś kopia nie podobała, to dostawał przez łeb. Różne oszustwa, nieruchomości, wałki, cwaniactwa… Przez jakiś czas dilowałem. Jak się chce zarobić, to się zawsze zarobi. Potrzebowałem zresztą dużo kasy. Drogie dziwki, burdele itd.

Dilerką zajmowałeś się dawno temu. Byłeś prekursorem tego „zawodu”?

Nie chciałbym tego tak nazywać. Może na małym terenie stegnieńskim (Stegny – warszawskie osiedle, na którym wychował się Niewolski – przyp. aut.)… Wtedy praktycznie nie było takiego biznesu. W świecie przestępczym narkotyki były wówczas tabu. Bandziory nie mogły wtedy robić narkobiznesów, więc sami też nie brali. Potem zaczęło się to mieszać i okazało się, że jestem ekspertem. Pierwsze piguły to ja przywiozłem do Polski, znałem się bardzo dobrze na jointach, na amfetaminie, na koksie. Pojechałem kiedyś specjalnie po 200 gram haszyszu, miałem wtedy 18 lat, a ludzie bali się kupować. Teraz zeszło by to w 2 dni, a wtedy 3 miesiące musiałem jarać z kolegami, bo była to zbyt duża nowość i ludzie nie kupowali. Haszysz kojarzył się wtedy z wstrzykiwaniem. Nie wiadomo dlaczego.

Z kim dzisiaj się przyjaźnisz?

Nie mam kolegów, nie chcę ich mieć. Nie chcę integracji społecznej, nie szukam akceptacji. Ludzi staram się trzymać na dystans. Mam może z trzech kumpli, ale to tylko kumple. Nie mam przyjaciół, takich, na których mogę polegać, bo nie ufam nikomu i polegam sam na sobie. Traktuję siebie jak twierdzę. Słabość łańcucha mierzy się najsłabszym ogniwem. Jeśli jestem jednym ogniwem, to wiem, że sam na sobie mogę polegać. Nie chcę mieć słabości niezależnych ode mnie. Wolę być sam jako zamek niż w grupie jako osiedle domków jednorodzinnych ogrodzone płotem. Spędzanie z towarzystwem weekendów czy wieczorów to jakiś koszmar. Gorzej niż dożywocie. Szczerze mówiąc, mam więcej przyjemności ze srania niż z towarzystwa „kolegów”. Na wakacje też wolę jeździć sam.

A koleżanki?

Koleżanek mam dużo. Kobiety cenię bardziej niż mężczyzn. Są mądrzejsze, wrażliwsze i bardziej odpowiedzialne niż faceci.

Jesteś z kimś?

Jest kobieta, którą kocham ponad wszystko. Oddałbym za nią życie. Chcę z nią mieszkać do końca życia i po śmierci również. Nie chcę natomiast nigdy mieć dzieci. To jest koszmar, to jest 20 lat przejebane, a ja nie mam na to czasu.

Weźmiesz ślub?

Nie zamierzam, a na pewno nie kościelny. Nie lubię kościoła, wręcz nienawidzę kościoła katolickiego! Gardzę kościołem i brzydzę się nim. Nie ukrywam tego i zawsze będę w opozycji do tej instytucji.

Skąd takie nastawienie?

Kościół katolicki od setek lat krzywdzi ludzi. Katolicyzmem wysyła się ludzi do piekła. Mam kontakt ze zmarłymi i wiem, że są wkurwieni na kościół, a ich wkurwienie mi się udziela. Wiem, jak jest w piekle, bo żyję na granicy dwóch wszechświatów. Tamten świat jest zresztą dla mnie ważniejszy, dlatego gardzę prawami rządzącymi tym światem. Wiem, jakich zasad i praw mam przestrzegać, by po śmierci żyć w szacunku do siebie samego, do natury i do wszechświata.

Jak to „masz kontakt ze zmarłymi”?

Ja sam mam około kilkunastu tysięcy lat. Pałętałem się już po wielu ciałach. Wielokrotnie byłem zabijany, palony, wielokrotnie popełniałem samobójstwo. Życie po śmierci nie jest dla mnie nowością, bo wiem, jak wygląda. Często mówię o sobie „nowotwór”. Tak jak ktoś dostaje raka od jednej komórki, to u mnie stało się to w momencie poczęcia. Już wtedy przeskoczyłem na drugą stronę bioenergii. Czyli to wszystko, czego ludzie się boją i czego nie chcą pamiętać, jest moim światem. Zresztą to najważniejsza część mojego życia. Badania nad świadomością. Pytacie mnie o narkotyki, więzienie, a mnie najbardziej fascynuje nauka. Zajmuję się matematyką, kosmologią, chemią, biochemią, genetyką, psychiatrią, medycyną, teologią i filozofią. W życiu kieruję się logiką i empatią. W moim wszechświecie nie ma miejsca dla Boga.

Masz świadomość, że takie poglądy w ojczyźnie papieża są co najmniej kontrowersyjne?

Oczywiście. Ale papież wie, że kościół krzywdzi ludzi. Próbuje coś naprawić, bo po jego śmierci kościół zdechnie. Koniec katolicyzmu… Dlatego czekam na jego śmierć. Gdyby papież był na przykład Grekiem i robił to samo, to na pewno nie byłoby w Polsce takiej fascynacji papieżem.

A co Konrad Niewolski myśli o homoseksualistach?

To całkowicie nowy gatunek, automatycznie nie rozmnażający się. Ludzkość dąży do jednopłciowości. Bezpłodni mężczyźni, homoseksualiści, wariaci – te wszystkie istoty nie będą miały potomstwa. Ja nie chcę mieć dziecka, bo miałbym „niemowlaka – samobójcę”. Obcowanie ze mną jest bardzo męczące, we wszystko się wpierdalam. Żadne dziecko by tego nie wytrzymało. Cenię gejów i lesbijki za ich wrażliwość, wielokrotnie większą niż u zwykłych ludzi. Dlatego geje są dobrymi przyjaciółmi kobiet. Moja wrażliwość jest także bardzo podwyższona, choć jestem zatwardziałym heteroseksualistą. Np. czuję, jak bardzo powoli wyrastają mi paznokcie. Nienawidzę tego uczucia. A propos, Templariusze rytualnie palili włosy i paznokcie…

Czy uważasz, że twoje teorie ludzie traktują poważnie?

Ja nie lubię mówić o sobie, są ciekawsze tematy. Wolę dyskusje o wszechświecie, o piekle, o demonach i o Atlantydzie. Nie interesuje mnie, czy ktoś mnie uważa za wariata czy szaleńca. Pomaga mi to trzymać ludzi na dystans. Z punktu widzenia psychiatrii jestem chory na schizofrenię. Mam jej wszelkie objawy, ale zbadałem się i nic nie wykryto.

Dlaczego się badałeś?

Z ciekawości. Schizofrenia to skutek uboczny posiadania pewnego genu, biblijna „pieczęć Boga na czole”. Jezus miał schizofrenię i był gejem. Jego fetysz, a propos mycia męskich stóp, to pasywna sublimacja homoseksualizmu. Ten dodatkowy gen posiadają Żydzi jako „naród wybrany”, homoseksualiści, wariaci i seryjni mordercy. To 44 chromosom – „a imię jego 40 i 4”, jak pisał Mickiewicz, znany polski mason… To określony kod genetyczny, który czyni, statystycznie co setną osobę inną gatunkowo. Te istoty, bo to nie są ludzie, posiadają bezpośrednią łączność z duszami z Atlantydy. Na przykład architektura Gaudiego to typowa zabudowa z Atlantydy. I takie istoty albo lądują w psychiatryku, albo robią coś ciekawego, co jest w stanie delikatnie „skręcić” całą ludzkość, jak np. kolejny „dziwak” – genialny Leonardo da Vinci, który wyprzedzał współczesny mu świat o ponad 500 lat. Podsumowując, bliższy mi da Vinci i Hannibal Lecter niż „normalny” człowiek.

Ale nie myślisz chyba o Hannibalu z Hannibala?

Hannibal to najgenialniejszy film o Lecterze. Milczenie owiec to sensacja, a Hannibal jest poezją. Znam tylko trzy osoby, którym Hannibal podobał się bardziej niż Milczenie…. Dla mnie ktoś, kto lubi Hannibala, jest moją rodziną.

Kogo jeszcze cenisz w sensie filmowym?

Bardzo dobry jest Darren Arronofsky. To jest reżyser, który mi jeszcze nie podpadł, czyli nie nakręcił gniota. Myślę, że on opowiada o tym samym, co ja. Zwróćcie uwagę, że w Pi liczba, której szukają kabaliści, ma 216 cyfr. Czyli 6 razy 6 razy 6. To jest imię Boga, zresztą ładnie opisane, co nie dziwi, bo w końcu Arronofsky jest Żydem. Poza tym uwielbiam Johna Malkovicha. Genialny aktor, w którym żyje silny demon – to widać zresztą. Tak samo jak w Jacku Nicholsonie. Nie lubię natomiast Keitela, bo grał we Wściekłych psach, z których wyszedłem, a rzadko wychodzę z kina. Ostatnio zdarzyło mi się to na Matriksie 2. Wyszedłem w połowie pościgu na autostradzie…

Słuchając ciebie, mamy wrażenie, że czytasz „dziwną” literaturę. Lubisz np. von Dänikena?

Jego książki przywoziłem na widzenia swoim kolegom z więzienia – gwałcicielom i mordercom, którym wcześniej otworzyłem trochę oczy. Däniken trochę się jednak myli, lansując na siłę kosmitów. To nie są kosmici, tylko Atlantyda – i to jego jedyny błąd. Jego pierwszymi książkami zaraził mnie ojciec. Choć są nudne (śmiech). Zresztą w ogóle książki mnie nudzą. Po dwóch rozdziałach wiem, co będzie dalej. Jedyna książka, którą lubię to Encyklopedia, w której skreślam: nieprawda, nieprawda, nieprawda!!! Od dziecka była to moja ulubiona książka. Ja zresztą kolekcjonuję książki. Kupuję, czytam spis treści, przeglądam rozdziały, które mnie interesują i odnajduję brakujące cząsteczki mnie. Ostatnio dostałem Ksiegę Bestii Alistaira Crowleya. Na okładce z tyłu jest napisane: „narkoman, zboczeniec, genialny myśliciel”. Zacząłem czytać jego zapiski i poza tym, że ostro ćpał i dymał małych chłopców, był fenomenalnym filozofem i naukowcem – ojcem czarnej magii XX wieku. Był m. in. nauczycielem Hitlera.

Czyli chyba złym człowiekiem?

Przeważnie ludzie mądrzy są źli, ale nie według uniwersalnej definicji zła. Ludzie nazywają złem wszystko, co wyrządza im krzywdę, a czyż prawda nie boli? Prawda boli i często krzywdzi. Nigdy nie może być ona nazwana złem, bo prawda to dobro absolutne. Uważam, że ludzie po prostu błędnie definiują zło.

W Polsce panuje przeświadczenie, że źli są wytatuowani. Czyli ty jesteś zły. I to widać na każdym zdjęciu!

Nie lubię zdjęć, bo zdjęcie jest chwytaniem czasu, a czas przecież nie istnieje. Natomiast tatuaże to zdecydowanie oszpecanie ciała. Ja lubię dziarganie, bo to boli, a ból uszlachetnia. Tatuaże są brzydkie, dlatego nie lubię tatuaży u kobiet, chyba że na tyłku – taki celownik do rowka (śmiech), ale tak to nie lubię. Ostatnio się nie dziargam, bo nie mam czasu na strupy. Ale zostało mi jeszcze dużo ciała do oszpecenia (śmiech).

Porównujesz tatuaże z kimś innym?

Nienawidzę pokazywania tatuaży. Śmieszą mnie tacy obdziargańcy, co pokazują, kiedy tylko mogą. Wiecie, wali zimno, a oni zapierdalają w koszulkach na ramiączka, żeby widać było wikinga na ramieniu. Żałosne. Jak sobie zrobiłem pierwszy tatuaż, to przestałem nosić takie koszulki, które do tej pory uwielbiałem.

Jakie masz plany na przyszłość?

Kolejny mój film będzie albo o psychiatryku albo o życiu po śmierci. Profesor teologii popełnia samobójstwo. Właśnie tam będzie maluteńki kluczyk do nieśmiertelności. Dla tych, którzy czują to, tak jak ja. Każdy kolejny film będzie to coraz bardziej odsłaniał. Na pewno zrobię w końcu cykl filmów o złu absolutnym (od czasu rozmowy Niewolski nakręcił „Palimpsest” oraz „Job, czyli ostatnią szarą komórkę” – przyp. aut.)